Sam decydujesz, czy zmiany w twoim
życiu są dobre, czy też złe. Możesz się niezwykle łatwo pogrążyć lub przez
poświęcenie dążyć do szczęścia. Niektórym potrzeba lat, by wybrać między dwiema
stronami. Ja nie potrzebowałem jednak nawet minuty. Wystarczyło, że spojrzałem
na nią, a wszystkie wątpliwości odpływały. Stałem w progu jej tymczasowej sypialni,
gdzie przygotowywała się do dzisiejszego wieczoru. Miała na sobie jeszcze
niezasuniętą, białą suknię. Prostota tkwiąca w jej ubiorze była o wiele
bardziej pociągająca, niż wyszukane kreacje.
Wyglądała jak wcielenie niewinności. Czysta niczym łza, kobieta anioł.
Tylko ja mogłem wiedzieć, jaki ogień kryje to drobne ciało. Każdy milimetr jej
nieskazitelnej skóry był nieopisanym pięknem. Długie, odzyskane niedawno włosy
spływały falami na jej plecy, a za prawym uchem tkwił biały kwiat. Nie
zauważyła mojej obecności, wpatrując się w coś. Domyśliłem się, co takiego
trzyma w dłoni. Kilka minut temu patrzyłem na tę samą fotografię. Kto by
pomyślał, że w ruchomym obrazie może tkwić tyle melancholii?
-
Pomożesz mi? - spytała, odwracając się. Skinąłem głową, powoli zapinając zamek
sukni. Później odsunąłem jej włosy z karku i złożyłem lekki pocałunek na
rozgrzanej skórze.
-
Zostało nam jedno wspomnienie. Wiesz, że powinniśmy... - szepnęła, splatając
nasze dłonie. W drugiej ręce wciąż trzymała zdjęcie.
- Też o
tym pomyślałem. Chodź ze mną - powoli wyprowadziłem ją z pokoju. Spojrzałem na
jej twarz, upewniając się, że gości na niej spokój. Uśmiechnęła się, po czym
bez słowa złączyła nasze usta. Ten pocałunek smakował życiem. Biciem serca,
łzami, krwią, ciemnością, ogniem, deszczem - wszystkim tym, co składało się na
naszą przeszłość. Można się oszukiwać, ale prawda jest zawsze prawdą. Nasze
życie przesiąknięte jest wspomnieniami. Splatają nas one niczym niewidzialne
liny. Niektóre mogą być problemem, wciąż powracającym koszmarem. Dla nas
istniał jeden, naprawdę krótki moment, który tworzył całe nasze istnienie,
naszą relację. Mimo ciemności okalającej to wydarzenie, było w nim tyle
jasności. Dzisiaj mieliśmy powrócić do dnia sprzed siedmiu lat. Byliśmy gotowi.
Gotowi na to ostatnie wspomnienie i gotowi na resztę życia. Kiedy się ode mnie odsunęła, czas znowu
ruszył. Nieuchronnie mijały kolejne minuty, które prowadziły nas prosto w
ramiona przyszłości. Musieliśmy tylko zaryzykować.
Kiedy wyszliśmy z domu,
podmuch wiatru uderzył w jej szczupłą sylwetkę. Materiał białej sukni wzbił się
w powietrze, a włosy Hermiony zaczęły żyć własnym życiem. Stałem obok, nie
mogąc oderwać wzroku od jej twarzy. Trwało to dłuższą chwilę, w której
zastanawiałem się, czym zasłużyłem na taką kobietę. Była moja. Tak nierealnie
brzmiała ta myśl. Czym w tym momencie było dla mnie posiadanie? Jej
uśmiechem, jej rumieńcem, oddechem, słowem, gestem. I właściwie nie potrafiłem
tego nazwać. Nie potrafiłem nawet powiedzieć, jak się czułem.
- Ocknij się, Malfoy - powiedziała, zwracając do mnie twarz. Uśmiechnąłem
się sam do siebie, układając dłoń na jej talii.
- To władczy gest - mruknęła pod nosem, zerkając na mnie spod rzęs.
- I niby ci to przeszkadza - odparłem, mocniej zaciskając palce.
- Wiesz, że nie stworzymy obrazu arystokratycznej pary - spojrzała mi w
oczy, a w jej brązowych tęczówkach zauważyłem wciąż żywą niepewność. Tak bardzo
chciałem się tego pozbyć, że połączyłbym nasze dusze, by oddać jej swoją
odwagę.
- Nie będziemy nią, Granger. I bardzo dobrze. Ja jestem zniszczonym, pełnym
skaz człowiekiem. Ty jesteś idealna, nieskazitelna i dobra. Nasze uczucia nigdy
nie będą czyste jak łza, ale możemy być szczęśliwi - przesunąłem dłonią po jej
skórze, której ciepło dawało mi nieodparte poczucie, że jesteśmy żywi. Przy
nikim moja krew nie płynęła tak szybko, jak przy Hermionie.
- Nie oczekuję, że zmienisz swój charakter. Byłeś niczym umarły. Te demony
nie znikną, ale to właśnie dzięki nim cię pokochałam - jej oczy zaszkliły się
lekko. Uśmiechnąłem się, opierając się czołem o jej czoło.
- Nie zmienię się. Zawsze to powtarzałem. Przeszłość nigdy mnie nie opuści.
Ciebie również. Możemy tylko tworzyć lepszą przyszłość. Razem - musnąłem jej
wargi swoimi. Elektryczność przeszyła moje ciało.
- Razem - szepnęła, łącząc nasze usta. Po chwili teleportowaliśmy się spod
domu Zabiniego.
***
Któregoś dnia nadchodzi moment, w
którym nie potrzebujesz już niczego, oprócz tego dotyku. Tych ramion, tego
ciepła i tego bicia serca. Nie pragniesz spokoju, czy szczęścia. Twoje życie
może być koszmarem, ale kiedy ta jedna osoba jest obok, nic nie może tobą
zachwiać. Stoisz tuż obok i czujesz, jakby zabierano ci ciało. Masz tylko duszę.
Czystą lub skalaną, lecz najbardziej prawdziwą.
Powoli przerwaliśmy pocałunek, gdy
nasze stopy dotknęły ziemi. Dusze wróciły do ciała, ale nadal miałam go przy
sobie. Jeszcze przez chwilę trwałam z zamkniętymi oczami, kilka milimetrów od
jego ust. Później niepewnie uniosłam powieki. Staliśmy na trawie, tuż pod
rozłożystym drzewem. Kilkanaście metrów dalej, pośród ogrodu wznosiło się
Malfoy Manor. Posiadłość wyglądała zupełnie inaczej, niż zapamiętałam to z
poprzedniej wizyty. Otaczającej nas zieleni z pewności ktoś pomógł magią.
Spojrzałam na Draco, który tymczasem wyjął coś z kieszeni. Po chwili na moim
nadgarstku znów znalazła się złota bransoletka.
-
Rose oddała mi ją jakiś czas temu - wyjaśnił, nie puszczając mojej ręki. Dopiero
teraz zauważyłam, że na szyi ma wisiorek w kształcie węża.
-
To dobre miejsce. Musimy wrócić do ostatniego wspomnienia - spojrzałam w
stalowe tęczówki blondyna. Jego palce powoli przeniosły się na bransoletkę.
-
Jesteś gotowa? - spytał, przyciągając mnie do siebie. Ułożyłam głowę w
zagłębieniu jego barku.
-
Gotowa - odparłam, a po chwili moje zmysły wygasły, by przenieść się siedem lat
wstecz.
***
Skrzydło szpitalne tonęło w
ciemności głębokiej, niczym w najgorszym koszmarze. Mrok rozświetlały nieliczne
świece. Staliśmy nieopodal wejścia - niezauważalni w otoczeniu, pochłonięci
wspomnieniem. Kilka osób leżało na łóżkach, wsłuchując się w urywany, ciężki
oddech rannego Malfoya. Dopiero po chwili odnalazłam jego posłanie. Białe
prześcieradła przesiąkały krwią. Na twarz Dracona rzucał się blask księżyca.
Zasłoniłam usta dłonią na widok jego nieludzko bladej skóry. Powieki miał
przymknięte, ale co jakiś czas zaciskające się pięści wskazywało na to, że nie
spał.
- Musimy coś
zrobić, Harry - wykrztusiła Ginny, powoli podchodząc do łóżka Malfoya i
wyłaniając się z cienia. Twarz mojej przyjaciółki ogarnięta była czystym
przerażeniem.
- Nie umiem mu
pomóc. Nie możemy zabrać go do Munga. Rozpoznają go i dobiją od razu - odparł
czarnowłosy, który siedział na parapecie, wpatrując się w bramę Hogsmead,
majaczącą na horyzoncie. Wiedziałam, że spodziewał się w każdej chwili mojego
nadejścia.
- Ściągnijmy tu
Hermionę. Ona na pewno będzie wiedziała, co zrobić - rudowłosa odwróciła się do
swojego chłopaka. Nie zauważyła złości w twarzy Wybrańca.
- Nie mam pojęcia,
gdzie ona jest. Narazimy ją na niebezpieczeństwo, jeśli wyślę wiadomość - Harry
pokręcił głową, schodząc z parapetu.
- Przecież
obiecaliśmy mu wolność, a nie taką śmierć - pierwsze łzy popłynęły po
policzkach rudowłosej. Wybraniec bez słowa wziął ją w ramiona. Poczułam, jak
ciało Malfoya spina się tuż obok mojego.
- Spokojnie, wszystko będzie
dobrze - powiedział Harry, a dosłownie ułamek sekundy później drzwi za naszymi
plecami otworzyły się z hukiem. Stałam w nich ja sama. Zmęczona, ledwie
zdolna złapać oddech. Ściskałam różdżkę w drżącej dłoni. Po chwili naprzeciwko
mnie stanęli członkowie Zakonu Feniksa. Tak znajome, a jednocześnie obce
twarze. Wtedy tak prawdziwe, teraz przepełnione fałszem.
- Wpuścicie mnie do niego? - spytałam,
wiedząc, że swoimi ciałami osłaniają łóżko rannego Malfoya.
- Hermiono... On umiera - Ginny podeszła
do mnie powoli. Nie opuściłam trzymanej przed sobą różdżki. Byłam w stanie
zrobić wszystko, by tylko wydostać stąd Dracona. Żywego lub nie.
- Odsuń się! Nie chcę na was patrzeć -
krzyknęłam, stawiając krok w tył. W tęczówkach rudej zabłysła zgroza.
- Nie umiemy mu pomóc - tym razem odezwał
się Harry. Spojrzałam w jego niegdyś przepełnione prawdą oczy. Wtedy wierzyłam jeszcze,
że chciał mnie chronić.
- Kłamiesz! - warknęłam, by po kilku
sekundach znaleźć się naprzeciwko przyjaciela.
- Jest z nim źle. Umrze tutaj. Tak będzie
lepiej - odparł, a moje ciało zareagowało samo. Wymierzyłam Wybrańcowi mocny
policzek, po czym udało mi się podejść do łóżka Dracona. Na jego widok nogi
ugięły się pode mną.
- Nie! Na co wy pozwoliliście?! -
krzyczałam, łapiąc się za włosy. Po chwili Ginny spróbowała odciągnąć mnie w
tył. Szarpałam się z nią dłuższą chwilę.
- Zostaw mnie! Zostaw! Co wy zrobiliście?!
- głos, który wydobywał się z mojego gardła wcale nie przypominał mojego.
- Uspokój się, Hermiono - szeptała ruda,
mocno mnie trzymając. Jej łzy mieszały się z moimi własnymi. Wydałam z siebie
ostatni, zduszony krzyk.
- Pozwólcie mi coś zrobić - wykrztusiłam,
patrząc niepewnie na ciało Dracona.
- On jest ofiarą. Pomógł nam schwytać
śmierciożerców, ale wciąż jest Malfoyem. Złym człowiekiem, Hermiono. Pozwólmy
mu odejść - Harry ułożył dłonie na moich ramionach. Szybko je strąciłam, nie
chcąc czuć teraz niczyjej bliskości.
- Jak możesz tak mówić? - syknęłam,
wstając z podłogi.
- Jak chcesz mu pomóc, co? - zakpił Ron,
wyłaniając się zza pleców starszego brata.
- Skończę to, co zaczęłam, Ronaldzie - odparłam,
patrząc prosto w jego oczy.
- Niby jak? - prychnął, chowając dłonie w
kieszeniach.
- Zaraz się przekonasz - nim ktokolwiek
zdołał zareagować, rzuciłam zaklęcie, które spowolniło ruchy moich towarzyszy.
W kilka sekund później znalazłam się przy łóżku Malfoya. Jego powieki uniosły
się nieznacznie, odsłaniając stalowe tęczówki. Były przepełnione bólem, ale
gdzieś głęboko odnalazłam to, co pozwalało mi oddychać przez ostatnie tygodnie.
- Wróciłam, Malfoy. Obiecałam - dotknęłam
lekko jego dłoni, nie chcąc dodawać mu cierpień.
- Granger... - wychrypiał, nagle mocno
zaciskając palce na moich. W tym samym momencie moje zaklęcie wygasło. Czas
ruszył normalnym tempem. Miałam tylko kilka sekund na zrealizowanie swojego
planu. Decyzja była jednak nieodwołalna. Podjęłam ją już dawno. Musiałam zrobić
to, co obiecałam nie tylko sobie, a także jemu. Skakałam w przepaść, z której
powrotu nikt nie mógł mi zaoferować. Robiłam to, co mogło zmienić moje życie w
piekło. Liczyłam jednak, że przez te kilka sekund będę gdzieś pomiędzy tym
wszystkim. Na granicy nieba i piekła. Na granicy dobra i zła. Z dala od
konsekwencji, cierpienia, krwi i ciemności...
Ciąg dalszy nastąpi
---
Tak, wiem. Zabijecie mnie za ten podział... Nie mam jednak innego wyjścia- siła wyższa. Jutro z samego rana wyjeżdżam. Nie miałam czasu na napisanie całego rozdziału. Ostatnie dni były dla mnie dość pracowite. Właściwie cały czas spędziłam poza domem. Udało mi się dzisiaj naskrobać te trzy strony, czyli połowę rozdziału. Wstawiam to, bo nie chcę zostawiać was z niczym. Wracam w niedzielę, przed samym rozpoczęciem roku. Postaram się dodawać wtedy drugą część tego rozdziału, który jest już OSTATNIM!!! Później będzie tylko epilog, który mam zamiar napisać w jutrzejszej drodze nad morze. Postaram się, żeby tekst był o wiele dłuższy niż rozdziały. Postaram się odpowiedzieć na wasze komentarze po powrocie lub gdy złapię internet w pensjonacie. Pozdrawiam was :) Do usłyszenia