środa, 28 sierpnia 2013

XXXIV. Najważniejsze wspomnienie cz.I

            Sam decydujesz, czy zmiany w twoim życiu są dobre, czy też złe. Możesz się niezwykle łatwo pogrążyć lub przez poświęcenie dążyć do szczęścia. Niektórym potrzeba lat, by wybrać między dwiema stronami. Ja nie potrzebowałem jednak nawet minuty. Wystarczyło, że spojrzałem na nią, a wszystkie wątpliwości odpływały. Stałem w progu jej tymczasowej sypialni, gdzie przygotowywała się do dzisiejszego wieczoru. Miała na sobie jeszcze niezasuniętą, białą suknię. Prostota tkwiąca w jej ubiorze była o wiele bardziej pociągająca, niż wyszukane kreacje.  Wyglądała jak wcielenie niewinności. Czysta niczym łza, kobieta anioł. Tylko ja mogłem wiedzieć, jaki ogień kryje to drobne ciało. Każdy milimetr jej nieskazitelnej skóry był nieopisanym pięknem. Długie, odzyskane niedawno włosy spływały falami na jej plecy, a za prawym uchem tkwił biały kwiat. Nie zauważyła mojej obecności, wpatrując się w coś. Domyśliłem się, co takiego trzyma w dłoni. Kilka minut temu patrzyłem na tę samą fotografię. Kto by pomyślał, że w ruchomym obrazie może tkwić tyle melancholii?
- Pomożesz mi? - spytała, odwracając się. Skinąłem głową, powoli zapinając zamek sukni. Później odsunąłem jej włosy z karku i złożyłem lekki pocałunek na rozgrzanej skórze.
- Zostało nam jedno wspomnienie. Wiesz, że powinniśmy... - szepnęła, splatając nasze dłonie. W drugiej ręce wciąż trzymała zdjęcie.
- Też o tym pomyślałem. Chodź ze mną - powoli wyprowadziłem ją z pokoju. Spojrzałem na jej twarz, upewniając się, że gości na niej spokój. Uśmiechnęła się, po czym bez słowa złączyła nasze usta. Ten pocałunek smakował życiem. Biciem serca, łzami, krwią, ciemnością, ogniem, deszczem - wszystkim tym, co składało się na naszą przeszłość. Można się oszukiwać, ale prawda jest zawsze prawdą. Nasze życie przesiąknięte jest wspomnieniami. Splatają nas one niczym niewidzialne liny. Niektóre mogą być problemem, wciąż powracającym koszmarem. Dla nas istniał jeden, naprawdę krótki moment, który tworzył całe nasze istnienie, naszą relację. Mimo ciemności okalającej to wydarzenie, było w nim tyle jasności. Dzisiaj mieliśmy powrócić do dnia sprzed siedmiu lat. Byliśmy gotowi. Gotowi na to ostatnie wspomnienie i gotowi na resztę życia. Kiedy się ode mnie odsunęła, czas znowu ruszył. Nieuchronnie mijały kolejne minuty, które prowadziły nas prosto w ramiona przyszłości. Musieliśmy tylko zaryzykować.
            Kiedy wyszliśmy z domu, podmuch wiatru uderzył w jej szczupłą sylwetkę. Materiał białej sukni wzbił się w powietrze, a włosy Hermiony zaczęły żyć własnym życiem. Stałem obok, nie mogąc oderwać wzroku od jej twarzy. Trwało to dłuższą chwilę, w której zastanawiałem się, czym zasłużyłem na taką kobietę. Była moja. Tak nierealnie brzmiała ta myśl. Czym w tym momencie było dla mnie posiadanie? Jej uśmiechem, jej rumieńcem, oddechem, słowem, gestem. I właściwie nie potrafiłem tego nazwać. Nie potrafiłem nawet powiedzieć, jak się czułem.
- Ocknij się, Malfoy - powiedziała, zwracając do mnie twarz. Uśmiechnąłem się sam do siebie, układając dłoń na jej talii.
- To władczy gest - mruknęła pod nosem, zerkając na mnie spod rzęs.
- I niby ci to przeszkadza - odparłem, mocniej zaciskając palce.
- Wiesz, że nie stworzymy obrazu arystokratycznej pary - spojrzała mi w oczy, a w jej brązowych tęczówkach zauważyłem wciąż żywą niepewność. Tak bardzo chciałem się tego pozbyć, że połączyłbym nasze dusze, by oddać jej swoją odwagę.
- Nie będziemy nią, Granger. I bardzo dobrze. Ja jestem zniszczonym, pełnym skaz człowiekiem. Ty jesteś idealna, nieskazitelna i dobra. Nasze uczucia nigdy nie będą czyste jak łza, ale możemy być szczęśliwi - przesunąłem dłonią po jej skórze, której ciepło dawało mi nieodparte poczucie, że jesteśmy żywi. Przy nikim moja krew nie płynęła tak szybko, jak przy Hermionie. 
- Nie oczekuję, że zmienisz swój charakter. Byłeś niczym umarły. Te demony nie znikną, ale to właśnie dzięki nim cię pokochałam - jej oczy zaszkliły się lekko. Uśmiechnąłem się, opierając się czołem o jej czoło.
- Nie zmienię się. Zawsze to powtarzałem. Przeszłość nigdy mnie nie opuści. Ciebie również. Możemy tylko tworzyć lepszą przyszłość. Razem - musnąłem jej wargi swoimi. Elektryczność przeszyła moje ciało.
- Razem - szepnęła, łącząc nasze usta. Po chwili teleportowaliśmy się spod domu Zabiniego.
***
            Któregoś dnia nadchodzi moment, w którym nie potrzebujesz już niczego, oprócz tego dotyku. Tych ramion, tego ciepła i tego bicia serca. Nie pragniesz spokoju, czy szczęścia. Twoje życie może być koszmarem, ale kiedy ta jedna osoba jest obok, nic nie może tobą zachwiać. Stoisz tuż obok i czujesz, jakby zabierano ci ciało. Masz tylko duszę. Czystą lub skalaną, lecz najbardziej prawdziwą.
            Powoli przerwaliśmy pocałunek, gdy nasze stopy dotknęły ziemi. Dusze wróciły do ciała, ale nadal miałam go przy sobie. Jeszcze przez chwilę trwałam z zamkniętymi oczami, kilka milimetrów od jego ust. Później niepewnie uniosłam powieki. Staliśmy na trawie, tuż pod rozłożystym drzewem. Kilkanaście metrów dalej, pośród ogrodu wznosiło się Malfoy Manor. Posiadłość wyglądała zupełnie inaczej, niż zapamiętałam to z poprzedniej wizyty. Otaczającej nas zieleni z pewności ktoś pomógł magią. Spojrzałam na Draco, który tymczasem wyjął coś z kieszeni. Po chwili na moim nadgarstku znów znalazła się złota bransoletka.
- Rose oddała mi ją jakiś czas temu - wyjaśnił, nie puszczając mojej ręki. Dopiero teraz zauważyłam, że na szyi ma wisiorek w kształcie węża.
- To dobre miejsce. Musimy wrócić do ostatniego wspomnienia - spojrzałam w stalowe tęczówki blondyna. Jego palce powoli przeniosły się na bransoletkę.
- Jesteś gotowa? - spytał, przyciągając mnie do siebie. Ułożyłam głowę w zagłębieniu jego barku.
- Gotowa - odparłam, a po chwili moje zmysły wygasły, by przenieść się siedem lat wstecz.
***
            Skrzydło szpitalne tonęło w ciemności głębokiej, niczym w najgorszym koszmarze. Mrok rozświetlały nieliczne świece. Staliśmy nieopodal wejścia - niezauważalni w otoczeniu, pochłonięci wspomnieniem. Kilka osób leżało na łóżkach, wsłuchując się w urywany, ciężki oddech rannego Malfoya. Dopiero po chwili odnalazłam jego posłanie. Białe prześcieradła przesiąkały krwią. Na twarz Dracona rzucał się blask księżyca. Zasłoniłam usta dłonią na widok jego nieludzko bladej skóry. Powieki miał przymknięte, ale co jakiś czas zaciskające się pięści wskazywało na to, że nie spał.
- Musimy coś zrobić, Harry - wykrztusiła Ginny, powoli podchodząc do łóżka Malfoya i wyłaniając się z cienia. Twarz mojej przyjaciółki ogarnięta była czystym przerażeniem.
- Nie umiem mu pomóc. Nie możemy zabrać go do Munga. Rozpoznają go i dobiją od razu - odparł czarnowłosy, który siedział na parapecie, wpatrując się w bramę Hogsmead, majaczącą na horyzoncie. Wiedziałam, że spodziewał się w każdej chwili mojego nadejścia.
- Ściągnijmy tu Hermionę. Ona na pewno będzie wiedziała, co zrobić - rudowłosa odwróciła się do swojego chłopaka. Nie zauważyła złości w twarzy Wybrańca.
- Nie mam pojęcia, gdzie ona jest. Narazimy ją na niebezpieczeństwo, jeśli wyślę wiadomość - Harry pokręcił głową, schodząc z parapetu.
- Przecież obiecaliśmy mu wolność, a nie taką śmierć - pierwsze łzy popłynęły po policzkach rudowłosej. Wybraniec bez słowa wziął ją w ramiona. Poczułam, jak ciało Malfoya spina się tuż obok mojego.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze - powiedział Harry, a dosłownie ułamek sekundy później drzwi za naszymi plecami otworzyły się z hukiem. Stałam w nich ja sama. Zmęczona, ledwie zdolna złapać oddech. Ściskałam różdżkę w drżącej dłoni. Po chwili naprzeciwko mnie stanęli członkowie Zakonu Feniksa. Tak znajome, a jednocześnie obce twarze. Wtedy tak prawdziwe, teraz przepełnione fałszem.
- Wpuścicie mnie do niego? - spytałam, wiedząc, że swoimi ciałami osłaniają łóżko rannego Malfoya.
- Hermiono... On umiera - Ginny podeszła do mnie powoli. Nie opuściłam trzymanej przed sobą różdżki. Byłam w stanie zrobić wszystko, by tylko wydostać stąd Dracona. Żywego lub nie.
- Odsuń się! Nie chcę na was patrzeć - krzyknęłam, stawiając krok w tył. W tęczówkach rudej zabłysła zgroza.
- Nie umiemy mu pomóc - tym razem odezwał się Harry. Spojrzałam w jego niegdyś przepełnione prawdą oczy. Wtedy wierzyłam jeszcze, że chciał mnie chronić.
- Kłamiesz! - warknęłam, by po kilku sekundach znaleźć się naprzeciwko przyjaciela.
- Jest z nim źle. Umrze tutaj. Tak będzie lepiej - odparł, a moje ciało zareagowało samo. Wymierzyłam Wybrańcowi mocny policzek, po czym udało mi się podejść do łóżka Dracona. Na jego widok nogi ugięły się pode mną.
- Nie! Na co wy pozwoliliście?! - krzyczałam, łapiąc się za włosy. Po chwili Ginny spróbowała odciągnąć mnie w tył. Szarpałam się z nią dłuższą chwilę.
- Zostaw mnie! Zostaw! Co wy zrobiliście?! - głos, który wydobywał się z mojego gardła wcale nie przypominał mojego. 
- Uspokój się, Hermiono - szeptała ruda, mocno mnie trzymając. Jej łzy mieszały się z moimi własnymi. Wydałam z siebie ostatni, zduszony krzyk. 
- Pozwólcie mi coś zrobić - wykrztusiłam, patrząc niepewnie na ciało Dracona.
- On jest ofiarą. Pomógł nam schwytać śmierciożerców, ale wciąż jest Malfoyem. Złym człowiekiem, Hermiono. Pozwólmy mu odejść - Harry ułożył dłonie na moich ramionach. Szybko je strąciłam, nie chcąc czuć teraz niczyjej bliskości.
- Jak możesz tak mówić? - syknęłam, wstając z podłogi.
- Jak chcesz mu pomóc, co? - zakpił Ron, wyłaniając się zza pleców starszego brata.
- Skończę to, co zaczęłam, Ronaldzie - odparłam, patrząc prosto w jego oczy.
- Niby jak? - prychnął, chowając dłonie w kieszeniach.
- Zaraz się przekonasz - nim ktokolwiek zdołał zareagować, rzuciłam zaklęcie, które spowolniło ruchy moich towarzyszy. W kilka sekund później znalazłam się przy łóżku Malfoya. Jego powieki uniosły się nieznacznie, odsłaniając stalowe tęczówki. Były przepełnione bólem, ale gdzieś głęboko odnalazłam to, co pozwalało mi oddychać przez ostatnie tygodnie.
- Wróciłam, Malfoy. Obiecałam - dotknęłam lekko jego dłoni, nie chcąc dodawać mu cierpień.

- Granger... - wychrypiał, nagle mocno zaciskając palce na moich. W tym samym momencie moje zaklęcie wygasło. Czas ruszył normalnym tempem. Miałam tylko kilka sekund na zrealizowanie swojego planu. Decyzja była jednak nieodwołalna. Podjęłam ją już dawno. Musiałam zrobić to, co obiecałam nie tylko sobie, a także jemu. Skakałam w przepaść, z której powrotu nikt nie mógł mi zaoferować. Robiłam to, co mogło zmienić moje życie w piekło. Liczyłam jednak, że przez te kilka sekund będę gdzieś pomiędzy tym wszystkim. Na granicy nieba i piekła. Na granicy dobra i zła. Z dala od konsekwencji, cierpienia, krwi i ciemności...

Ciąg dalszy nastąpi

---
Tak, wiem. Zabijecie mnie za ten podział... Nie mam jednak innego wyjścia- siła wyższa. Jutro z samego rana wyjeżdżam. Nie miałam czasu na napisanie całego rozdziału. Ostatnie dni były dla mnie dość pracowite. Właściwie cały czas spędziłam poza domem. Udało mi się dzisiaj naskrobać te trzy strony, czyli połowę rozdziału. Wstawiam to, bo nie chcę zostawiać was z niczym. Wracam w niedzielę, przed samym rozpoczęciem roku. Postaram się dodawać wtedy drugą część tego rozdziału, który jest już OSTATNIM!!! Później będzie tylko epilog, który mam zamiar napisać w jutrzejszej drodze nad morze. Postaram się, żeby tekst był o wiele dłuższy niż rozdziały. Postaram się odpowiedzieć na wasze komentarze po powrocie lub gdy złapię internet w pensjonacie. Pozdrawiam was :) Do usłyszenia

piątek, 23 sierpnia 2013

XXXIII. Żal i ulga

                 Każda strata jest bolesna. Niezależnie od tego, co jest nam odebrane, czujemy pustkę. Bywają jednak skomplikowane sytuacje, gdy dusza wpada w konflikt. Tęsknota i nienawiść, żal i ulga. Kontrast między tymi uczuciami jest tak silny, że rwie ciało na dwie części - tę dobrą, współczującą oraz ogarniętą ranami, skrzywdzoną i ze skazą. Czułam swoją wewnętrzną walkę, gdy trzymałam w ramionach łkającą Ginny. Ponad jej ramieniem widziałam Malfoya, który siedział na fotelu, popijając whiskey. Patrzył mi w oczy, jakby chciał dodać mi sił. Zastanawiałam się tylko, do czego spożytkować tę energię. Nie potrafiłam się rozpłakać, ani zmusić do takiego stanu, w jakim właśnie była moja przyjaciółka. Z drugiej strony nie mogłam zacząć jej pocieszać. Bałam się swoich własnych słów i reakcji. Gładziłam rudą po włosach, nieprzerwanie patrząc na Dracona. Byliśmy w mieszkaniu Ginny od jakiś dziesięciu minut, a jeszcze nikt nie wypowiedział ani słowa. Właśnie miałam odsunąć od siebie dziewczynę, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. 
- Otwórz, Malfoy - szepnęłam nad ramieniem rudej. Blondyn wstał z fotela i powoli ruszył w stronę holu. Nie minęła minuta, a do salonu wpadła dwójka czarodziei. 
- Co ty tu robisz?! - Artur Weasley zwrócił się do Dracona. Tymczasem Molly siłą odciągnęła ode mnie swoją córkę.
- Zostaw go, Arturze. On jest ze mną - powiedziałam, kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny - Teraz trzeba zająć się Gin - dodałam, gdy jego zdziwione spojrzenie przeniosło się na mnie. Kiwnął głową i odszedł, nawet się ze mną nie witając. Malfoy nadal stał w progu, patrząc nieobecnym wzrokiem w swoją szklankę whiskey. 
- W porządku? - spytałam, patrząc w stalowe tęczówki.
- Jasne - odparł, pewnym i silnym głosem. Weszliśmy do salonu, idąc ramię w ramię, równy z równym. Molly i Arturowi udało się okiełznać histerię córki, która teraz siedziała na kanapie, tuląc się do ojca. 
- Chodźmy na taras. Artur da jej eliksir, żeby mogła odpocząć - szepnęła pani Weasley, biorąc mnie pod ramię. Przeszłyśmy przez salon i długi korytarz, aż w końcu przed nami ukazała się drewniana weranda. Słyszałam za sobą ostrożne i niepewne kroki Malfoya. Cieszyłam się, że właśnie on jest tu ze mną. Gdyby nie to, już dawno wybiegłabym, nie mogąc patrzeć na tę rozpacz.
- Usiądźcie - powiedziała Molly, wskazując nam krzesła. Draconowi posłała jedynie krótkie spojrzenie. Najwyraźniej nie miała siły, by go wyganiać czy potępiać. W takich chwilach okazywało się, czy ktoś zasługuje na zaufanie. Ja musiałam nadal być dla Weasleyów kimś ważnym. 
- Jak to się stało? - spytałam, ściskając drobną dłoń Molly. Po jej policzkach popłynęły pierwsze łzy. Czułam się podle, nie mogąc wydobyć z siebie chociaż najmniejszej, słonej kropli. 
- Jechał sam. Nikt nie wie, gdzie się kierował. Stracił panowanie nad autem - głos kobiety niespodziewanie się załamał. Serce mi się ścisnęło, lecz więcej myśli poświęcałam temu, jak banalną śmiercią zginął Złoty Chłopiec. 
- Umarł na miejscu. Nie było czego ratować. Aurorzy już się wszystkim zajęli. Harry nie miał przy sobie różdżki. Zostawił ją w pracy - kontynuowała Molly, a ja kątem oka spojrzałam na Malfoya. Siedział wpatrzony w swoje dłonie. Z wyrazu jego twarzy nie byłam w stanie niczego odczytać. Wiedziałam jednak, że ma te same rozterki, co ja.
- Czyli to nie było... - zaczęłam, niepewnie zaglądając w oczy pani Weasley.
- Nie, samobójstwo jest wykluczone - pokręciła energicznie głową, ścierając łzy z bladych policzków.
- Ginny powiedziała wam o zerwaniu zaręczyn, prawda? - brnęłam dalej w tę rozmowę, chcąc wreszcie stanąć na pewnym gruncie.
- Tak, powiedziała nam. Nie wiemy dlaczego to się stało. Ginny mówiła tylko, że wszystkie te lata to jedno wielkie kłamstwo - tym razem usłyszałam głos Artura, który pojawił się na tarasie. 
- Wiecie coś? Musicie nam powiedzieć - Molly spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.
- Ginny powinna wam to opowiedzieć. My nie możemy. Przepraszam - wstałam z krzesła, a Malfoy zrobił to samo.
- Zaczekajcie, aż ona się obudzi. Chyba będziemy w stanie tolerować swoje towarzystwo - tutaj wzrok pana Weasleya przeniósł się na Dracona. Coś we mnie zadrżało, ale chłodne palce Malfoya na moich lekko mnie otrzeźwiły.
- Zostań. Ja wyjdę, jeśli państwo tego chcą - odezwał się blondyn, próbując puścić moją rękę.
- Nigdzie nie idziesz, Malfoy! - zaprotestowałam, przyciągając go do siebie.
- Czy chcecie nam coś powiedzieć? - wciął się Artur, znacząco patrząc na nasze splecione dłonie.
- Ja i Draco jesteśmy parą. Oszczędźcie sobie komentarzy, póki nie znacie całej prawdy - odparłam, odważnie unosząc głowę. Pierwsza walka właśnie była za nami.
- Dzisiaj nikt nie myśli racjonalnie. Macie rację. Wyjaśnimy sobie wszystko, gdy Ginny się obudzi - Molly spuściła wzrok i zniknęła w domu. Po chwili to samo zrobił Artur.
- Nie zostawiaj mnie - szepnęłam, chwytając drugą dłoń Malfoya.
- Nie zrobię tego - przytulił mnie mocno, jednocześnie całując w czoło.
- To wszystko nie trzyma się kupy. Harry Potter nie żyje - powiedziałam, chcąc, by te słowa w końcu do mnie dotarły.
- Świetnie się trzymasz. Damy sobie radę.
- To nie tak, Malfoy. Ja nie potrafię płakać. To stało się tak szybko. Czuję tylko ulgę. To złe i nieuczciwe - schowałam twarz w dłoniach, chcąc zwalczyć frustrację - Ginny go kochała. Była jego narzeczoną i ma prawo rozpaczać. Ale ja? Co ja mam zrobić!?
- Jakoś to przetrwamy. Obiecuję - pocałował mnie delikatnie w usta, po czym objął ramieniem i wprowadził do domu.
***
            Życie zazwyczaj bywa sprawiedliwe. Zabiera tych, którzy dłużej nie chcą korzystać z uroków świata. Tych, których sumienie powoli zabija. Harry Potter był nieśmiertelny, dzięki temu, czego niegdyś dokonał. Mimo śmierci, pamięć o nim nadal miała szansę tkwić wśród czarodziei. Niestety sytuacja była nieco bardziej skomplikowana, biorąc pod uwagę jego najbliższych. Okazało się bowiem, że razem z ostatnim tchnieniem kończy się kłamstwo. Siedzieliśmy w salonie od dobrych dwóch godzin, odkąd Ginny obudziła się już nieco spokojniejsza i gotowa na starcie z rzeczywistością. Swoją opowieść zaczęła od misji Zakonu Feniksa, o której państwo Weasley nie mięli pojęcia. Później powoli zagłębialiśmy się w przeszłość. Przesłuchania i raporty Hermiony, ukrycie mnie w Hogwarcie, wielomiesięczny brak kontaktu ze światem. Aż w końcu ten najbardziej znaczący moment. 
- Harry pod naszą nieobecność prawie zakatował Malfoya na śmierć - wykrztusiła ruda, a dłoń Granger mocno zacisnęła się na mojej. Państwo Weasley patrzyli to na nas, to na córkę.
- Okłamał wszystkich, mówiąc, że nie ma z tym nic wspólnego - dodała Hermiona, po czym w końcu nie wytrzymała i zerwała się z miejsca. Pobiegłem za nią, zostawiając oszołomione towarzystwo w salonie. Znalazłem ją w łazience na piętrze. Stała przy umywalce, z całej siły zaciskając dłonie na jej krawędzi. Zamknąłem drzwi, rzucając na pokój zaklęcie wyciszające.
- Cholera jasna! - wrzasnęła, uderzając nadgarstkiem o mebel. Szybko złapałem jej ręce.
- Już po wszystkim. Spokojnie - mówiłem, ochlapując jej twarz zimną wodą.
- Nienawidzę go! Nienawidzę zmarłego! To złe! Tak nie może być! - krzyczała, starając mi się wyrwać. Trzymałem ją jednak mocno, wiedząc, że to niedługo przejdzie.
- To normalne, Granger. Potter nie żyje, ale jego winy nadal istnieją - wyjaśniłem, przytulając do siebie jej drżące ciało.
- Dlaczego? Dlaczego nie mogę płakać?! Dlaczego to tak działa? - jej głos słabł z każdą chwilą. Powoli wziąłem ją na ręce.
- Kiedyś za nim zatęsknisz. Prędzej czy później. On na pewno nadal cię kocha, tak jak zawsze - pocałowałem ją w rozgrzane czoło. Przestała drżeć i wtuliła się we mnie jeszcze mocniej.
- Jestem złym człowiekiem? - spytała, patrząc mi w oczy.
- Nie, nie jesteś. Masz czyste, piękne i dobre serce. Współczujesz, troszczysz się i nie poddajesz. Uratowałaś mi życie, Granger. Jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego znam - mówiłem do niej, gdy otwierałem drzwi i schodziłem po schodach. 
- Kocham cię, Malfoy. Najbardziej na świecie - powiedziała, gdy nagle przed nami pojawili się państwo Weasley. Byłem pewien, że usłyszeli to ostatnie zdanie, a Hermiona nie jest świadoma ich obecności. Spojrzałem w zapłakane oczy Molly i przepełnione nieufnością tęczówki Artura. 
- Ja też cię kocham, Granger. Najbardziej na świecie - odezwałem się, patrząc na dwójkę czarodziei. 
***
            Pogrzeb Harrego odbył się kilka dni później. Wtedy też po raz pierwszy wyszliśmy z domu Ginny. Nikt się nie odzywał, ale każdy myślał zapewne o tym samym. Molly i Artur trzymali się za ręce, Ginny przytulała się do George'a. Ja coraz mocniej ściskałam dłoń Malfoya. Do pełnego obrazka rodziny Weasleyów brakowało jednak Rona, który według swoich rodziców, zapadł się pod ziemię. Naszej dwójce było to oczywiście na rękę. Nasze zdenerwowanie i tak sięgało zenitu. Chyba nigdy nie przypuszczaliśmy, że przyjdzie nam się ujawnić na pogrzebie. Ceremonia odbywała się w Dolinie Godryka, gdzie Harry miał być pochowany przy swoich rodzicach. Teleportowaliśmy się tam na godzinę przed pogrzebem. Nerwowo poprawiałam czarną sukienkę, rozglądając się wokoło. 
Przed kaplicą zebrało się już sporo osób, a niemal każde spojrzenie skierowane było na nas. 
- Głowa do góry - szepnął Malfoy, mocniej obejmując mnie w talii. W ostatnich dniach zauważyłam poprawę jego stosunków z Molly i Arturem. Wiele razy pytałam go o tego przyczynę, lecz nic mi nie powiedział. Spędzał też dużo czasu z Ginny. Często zastawałam ich przy herbacie czy kawie. Cieszyłam się z takiego obrotu spraw. Teraz jednak obawy powróciły na nowo.
- Damy sobie radę - powtórzyłam już chyba setny razem tego dnia.
- Dokładnie - delikatny uśmiech Dracona częściowo poprawił mi samopoczucie. W tłumie ludzi napotkałam wiele znajomych twarzy. Koledzy i koleżanki ze szkoły, nauczyciele, aurorzy. Pełno było tu osobistości z magicznego świata. Ciężko było mi na to patrzeć, biorąc pod uwagę, że znałam całą prawdę. Widziałam niechęć także w oczach Ginny, która odbierała kondolencje. Współczułam jej tego całego przedstawienia. Wiedziałam jednak, że jeszcze do końca tego dnia sama będę w centrum zainteresowania. Z każdą chwilą robiło się coraz bardziej niekomfortowo. Kiedy Malfoy zajął miejsce obok mnie w jednej z ławek, po kaplicy przeszła fala szeptów. 
- Ignoruj to - usłyszałam tuż przy swoim uchu. Przez całą ceremonię stałam spięta, mocno ściskając dłoń Dracona. Kiedy przenieśliśmy się na cmentarz, poczułam się nieco lepiej. Stanęliśmy na uboczu, nieprzerwanie trzymając się za ręce.
- Jak się czujesz? - spytał blondyn, patrząc na mnie kątem oka. Przed nami wciąż trwał pogrzeb, a trumna z ciałem Harrego znikała pod ziemią. Właściwie nie czułam niczego, gdy na to patrzyłam.
- Dobrze, naprawdę jest dobrze. Kiedyś za nim zatęsknię. Wciąż próbuję sobie to tak tłumaczyć - odpowiedziałam spokojnie, przypatrując się twarzom zebranych. McGonagall przywitała się z nami dość ciepło jeszcze pod kaplicą. Luna Lovegood uśmiechnęła się przyjaźnie, a Neville pomachał, gdy przechodziliśmy. Robiło mi się cieplej na sercu, gdy widziałam takie reakcje. Byli jednak mniej przyjemni ludzie. W większości rozmów wyłapywałam nasze nazwiska. Granger i Malfoy. Malfoy i Granger. Starałam się to ignorować, wiedząc, że jeśli przetrwamy ten dzień, przetrwamy wszystko.
- Chcesz tam podejść? - spytał, gdy tłum powoli zaczął się rozchodzić.
- Poczekajmy, aż wszyscy znikną - odparłam, opierając głowę na jego ramieniu.
- A jak ty sobie radzisz? - odezwałam się po kilku minutach. Malfoy uśmiechnął się lekko.
- Lepiej, niż myślałem. Właściwie mam z tego jakąś satysfakcję. W końcu jestem wolnym człowiekiem. Robię co chcę, jestem tam, gdzie chcę i jestem z tym, z kim chcę - powiedział, delikatnie całując mnie w czubek głowy.
- To jeszcze nie koniec - westchnęłam, ciągnąc go w stronę nowego grobu.
- To koniec początku, Granger - szepnął, wyczarowując jedną różę o czarnych płatkach, którą ułożył między innymi kwiatami. To był nasz własny symbol prawdy. Prawdy o demonach śmierci, miłości, życia i przyjaźni. 
***
            Jeszcze w tym samym tygodniu w Proroku Codziennym pojawił się pierwszy, kilkustronicowy artykuł na nasz temat. Ponad dwadzieścia ruchomym zdjęć z pogrzebu zapełniało rubrykę z najnowszymi nowinkami. Nigdzie nie było wzmianki o tym, że Ronald Weasley nie pojawił się na pogrzebie najlepszego przyjaciela. Ja i Hermiona byliśmy głównym tematem wszechobecnych plotek. Dzień po tym, jak ciało Pottera złożono w Dolinie Godryka, przenieśliśmy się do mojego domu. Tłumy reporterów czaiły się na każdym kroku. Flesze strzelały w okna, wrzaski nie pozwalały normalnie egzystować. Zdecydowaliśmy na kilka dni zamieszkać w starym domu Zabiniego na obrzeżach miasta. Teleportowaliśmy się tam dyskretnie, pod osłoną nocy. Od tamtej chwili nasze życie nieco się uspokoiło. Udało nam się spotkać także z Alexem i Rose, których podczas pogrzebu widzieliśmy tylko przez kilka minut.
- Odpisałeś na list Narcyzy? - spytała Hermiona, unosząc wzrok znad książki, którą akurat czytała.
- Tak, odpisałem. Nawet nie wiesz, jak ona się cieszy, że to wszystko zaczyna się układać - usiadłem na kanapie, układając nogi Granger na swoich kolanach.
- Rzeczywiście jest lepiej, niż myślałam. Na tych zdjęciach wyglądam nawet nieźle - rzuciła we mnie nowym numerem Proroka, odkładając książkę na stolik.
- Jeśli będziesz nieszczęśliwa, powiesz mi, prawda? - spojrzałem w jej piękne, brązowe oczy, a ona uśmiechnęła się delikatnie.
- Nie mów głupstw, Malfoy. Dawno nie byłam tak szczęśliwa - usiadła mi na kolanach, obejmując jednocześnie za szyję.
- Niedługo stąd wyjdziemy. Trzeba wymyślić coś, by zaprzestać plotkom i wyciągnąć fakty - powiedziałem, gładząc jej plecy w zamyśleniu.
- Coś wymyślimy.

---
Ten rozdział był gotowy już w nocy po opublikowaniu poprzedniego. Udało mi się napisać wszystko tak, jak tego chciałam. Mam nadzieję, że wam się spodobało. Do końca tej historii zostało już niewiele. Dziękuję, że ze mną jesteście. Jeśli macie do mnie jeszcze jakieś pytania, zadawajcie je, póki jeszcze jestem tu w stu procentach obecna. Nigdy nie wiadomo, co będzie, gdy zacznie się rok szkolny... Postaram się szybko napisać kolejną część. Pewnie pojawi się za dwa dni, wieczorem. Do usłyszenia. 




środa, 21 sierpnia 2013

XXXII. Spotkanie

            Poddanie się demonom może poprowadzić na dno lub na szczyt. W zależności od tego, jakie namiętności zaczynają rządzić naszym ciałem i duszą, jesteśmy skazani na szczęście lub potępienie. Tęsknota może okazać się myląca. Brakuje nam wielu rzeczy, lecz ich nieobecność można czymś zastąpić. Pożądanie słabnie z każdym dniem, jeśli nie jest karmione codziennym widokiem, czy dotykiem. Przywiązanie może okazać się fałszywe. Istnieje jednak rodzaj namiętności, która nigdy nie słabnie, wciąż jest taka sama lub jeszcze silniejsza z upływem czasu. Niezgłębione pokłady uczuć tkwią w człowieku pod postacią demonów, które domagają się wolności. Czasami trzeba pozwolić im się wydostać, bo może się okazać, że akurat nasze namiętności są czymś wartościowym. Dlatego też, zaraz po usłyszeniu słów Hermiony, zabrałem się za działanie. Należało przewrócić kolejną kartkę naszej historii, podjąć ryzyko. Obiecałem sobie, że jeszcze tego wieczora Hermiona Granger będzie moja.
            Nie wiem w jaki sposób, ale znalazłem się w budynku Ministerstwa. W końcu nadarzyła się okazja, by skorzystać z mojego stanowiska. Kiedy wszedłem do biura, nikogo w nim nie było. Wszyscy pracownicy wyszli na lunch, co zdecydowanie było mi na rękę. Wkradłem się do urzędowych dokumentów i bez większych problemów załatwiłem odpowiedniego świstoklika. Zatuszowałem ślady swojej obecności kilkoma zaklęciami, po czym teleportowałem się do domu. Wiedziałem, że mogę stracić pracę, ale mało mnie to w tym momencie obchodziło. W salonie stał pusty, czarny wazon, którego miałem użyć. Zarejestrowałem go tylko na jedną podróż, w jedną stronę. Nie wahałem się jednak długo.
- Portus - szepnąłem, celując różdżką w szkło. Wazon zadrżał na stoliku i rozbłysnął białym światłem. Udało się, co mogłem uznać za swój mały sukces. Chwyciłem świstoklik, który poruszył się pod moją dłonią. Zamknąłem oczy, mocno zaciskając palce. W skupieniu czekałem na pojawienie się pode mną stałego gruntu. W końcu przestałem kręcić się wokół własnej osi. Ugiąłem kolana, amortyzując lądowanie. Przede mną wznosiły się gęste zabudowania Hogsmead. Ruszyłem przed siebie, nie zwracając uwagi na to, jak wiele osób na mnie patrzy. Byłem gotowy na zderzenie z rzeczywistością. Zastanawiałem się tylko, czy Hermiona jest w pełni świadoma tego, co niedługo zacznie dziać się w naszym życiu. Musiała dowiedzieć o mojej źle zmodyfikowanej pamięci. Bałem się, że to nagłe wezwanie nie zapowiadało niczego dobrego. Co jeśli dzisiaj wszystko się zakończy? Jeśli oboje popełnimy jakiś błąd? Coraz to nowsze pytania kłębiły się w mojej głowie. Zaczęły ogarniać mnie wątpliwości, ale odwrotu już nie było. Niektórych decyzji nie można bowiem cofnąć, a moje demony bezpowrotnie się wydostały.
***
            Musiałam przyznać, że układ z Irytkiem był jedną z lepszych decyzji ostatniego czasu. Duch znał każdą tajemnicę zamku. Zaprowadził mnie do ukrytej od setek lat komnaty, gdzie znaleźliśmy piękny, nieznany mi instrument. Jego struny pozwalały na wplatanie słów w umysł innego człowieka. Przekazałam wiadomość Draco, lecz ciągle nie byłam pewna, czy wszystko poszło po mojej myśli. Bałam się reakcji blondyna. Mógł nie uwierzyć moim słowom, odnaleźć w nich podstęp. Sama pomoc Irytka mogła być podejrzana. 
            Drżałam ze strachu, siedząc na parapecie okna w swoim salonie. Zastanawiałam się, jak będzie wyglądać moje życie za kilka dni. Jeszcze niedawno byłam pewna, że czeka mnie tylko odrobina upokorzeń, po czym będę szczęśliwa i obojętna na zdanie innych. Tymczasem okazało się, że mój najlepszy przyjaciel próbował zabić mężczyznę, o którego wolność i życie wcześniej kazał mi walczyć. Nadal czułam się podobnie, co rankiem, gdy wszystkie złe emocje zamieniłam na pozytywy. Teraz jednak wkradło się jeszcze oczekiwanie. Przymknęłam powieki, wsłuchując się w odgłosy zamku.
            Powoli zatracałam się w otępieniu, gdy nagle do moich uszu dotarł odgłos zbliżających się kroków. Moje serce zadrżało, stanęło, po czym znów przyspieszyło. Odwróciłam głowę w stronę drzwi, nieprzerwanie słysząc kroki. W końcu jednak umilkły, a ja wiedziałam, że ktoś zatrzymał się tuż przed wejściem do mieszkania. Po chwili rozległo się spokojne pukanie. Jak we śnie, zeszłam z parapetu i ruszyłam przez salon, by otworzyć gościowi. Po kilku sekundach, które dla mnie trwały wieczność, sięgnęłam do klamki. W drugiej ręce trzymałam różdżkę. Nie dało się mnie tak łatwo omamić.
            Pierwszą rzeczą, którą zobaczyłam po otwarciu drzwi, był ogromny bukiet czerwonych róż. Poczułam, że powoli tracę grunt pod stopami, gdy zza kwiatów wyłonił się oczekiwany przeze mnie mężczyzna. Wyciągnął do mnie bukiet, który przyjęłam bez słowa. Stalowe tęczówki wdzierały się w sam głąb mojej rozedrganej duszy. Po chwili Malfoy przestąpił próg. Nie cofnęłam się jednak nawet o krok. Blondyn spojrzał na mnie pytająco, a nasze oczy spotkały się na dłuższy moment. Tym spojrzeniem powiedzieliśmy sobie wszystko. Każdą prawdę, każde przeprosiny, czy prośby. Draco objął mnie w talii, po czym nasze usta nareszcie się spotkały. Całował mnie powoli i delikatnie, jednocześnie kopniakiem zamykając drzwi. Zarzuciłam mu ręce na szyję, wciąż trzymając bukiet i różdżkę. Chłodne palce Malfoya przesunęły się od moich policzków, przez szyję, barki i plecy, aż do ud. Objęłam go nogami w pasie, co uznał za przyzwolenie. Na oślep znalazł drogę do sypialni, wciąż całując mnie tak samo subtelnie. Kwiaty wypadły mi z dłoni, a zaraz za nimi różdżka, która odbijając się od dywanu, posłała niekontrolowane zaklęcie. Róże eksplodowały z cichym trzaskiem, a czerwone płatki uniosły się w powietrze, po czym pokryły niemal każdą powierzchnię pokoju. Odsunęłam się od Malfoya, by zaczerpnąć powietrza. Jego usta układały się w lekkim uśmiechu, którego obraz posyłał dreszcze po całym moim ciele. 
- Powinniśmy porozmawiać - powiedział, pochylając się i składając pocałunek na mojej szyi. Wplotłam palce w jego włosy, by nie odsunął się zbyt szybko.
- Nie musimy - szepnęłam, przymykając oczy pod wpływem jego dotyku.
- Jesteś pewna? - spytał, przesuwając dłonią po moim kręgosłupie. 
- Teraz chcę tylko ciebie - odparłam, wpijając się ponownie w jego usta. Po chwili wylądowaliśmy na usłanym płatkami róż, łóżku. Wargi Malfoya przesuwały się po mojej szyi, aż natrafiły na materiał cienkiej bluzki. Kilka sekund później usłyszałam odgłos rwącej się tkaniny, a oddech Dracona owionął mój odsłonięty brzuch. Blondyn zaczął powoli rozpinać koszulę. Usiadłam gwałtownie, targając czarny materiał na boki. Odnalazłam spragnione usta Malfoya, a pocałunek z każdą chwilą stawał się bardziej głęboki. Zatracaliśmy się w tym, co właśnie miało miejsce. Zrywaliśmy z siebie kolejne warstwy ubrań, chcieliśmy być bliżej i bliżej. Czuliśmy się zgłodniali swojego dotyku, pocałunków. Uwalnialiśmy demony, które teraz miały okazję po raz pierwszy spotkać się i harmonijnie ułożyć. 
***
            W życiu każdego człowieka nadchodzi chwila, gdy oddech drugiej osoby staje się równie ważny, co własny. Chcesz równać się z nim, słyszeć go i przyspieszać. Poza jednym pokojem nie istnieje już żaden świat, ani żadna magia. Najważniejsze czary są bowiem między dwoma ciałami. Nie ma nic bardziej głębokiego od tańca demonów.
            Zanurzyłem palce w jej długich włosach, słysząc cichy jęk przy swoim uchu. Powoli doprowadzałem ją do szaleństwa. Otworzyła oczy, gdy w końcu staliśmy się nadzy i nic nas nie dzieliło. Spojrzała na mnie, przesuwając drżącą dłonią po moim policzku. Powietrze stało się lekkie, lecz gorące, jak jeszcze nigdy dotąd. Wiedziałem, że nie posuniemy się dalej, jeśli nie padną dwa, najważniejsze słowa. Patrząc w jej brązowe oczy zdałem sobie sprawę, że moje rany mogła uleczyć tylko ona. I w tamtym momencie nie potrafiłem już udawać, że to nie jest miłość.
- Kocham cię - powiedzieliśmy jednocześnie.
- Powtórz - wykrztusiła, ujmując moją twarz w dłonie.
- Kocham cię. Kocham. Kocham. Kocham - mówiłem między kolejnymi pocałunkami - Do szaleństwa - dodałem, po czym nasze usta na nowo się złączyły. Po chwili to samo stało się także z naszymi ciałami. Od tego momentu byliśmy jednością.
***
            Obudziłam się, czując bicie czyjegoś serca. Uniosłam powieki, a zdarzenia sprzed kilku godzin wróciły do mnie gorącą falą. Leżałam z głową ułożoną na klatce piersiowej Malfoya, którego ramię mocno oplatało mnie w talii. Uśmiechnęłam się, widząc spokojną twarz śpiącego arystokraty. Kilka płatków czerwonych róż leżało na poduszce, tuż przy jego włosach. Byliśmy nakryci cienkim kocem, a przez okno wpadały promienie słońca. Zarumieniłam się lekko, przypominając sobie nasze złączone w pasji ciała. Starałam się nie ruszać, by nie zbudzić Malfoya.
            Przez ostatnie kilka godzin pozbawiliśmy się resztek obaw. Uzdrowiliśmy chore zmysły, uwolniliśmy namiętności i pozwoliliśmy sobie naprawdę żyć i naprawdę oddychać.  Jeszcze nigdy nie czułam się tak spokojna, jak teraz. Bliskość jego ciała, bijącego równo serca i wolnego oddechu dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Udało nam się podpalić ciemność. Zwyciężyliśmy własną, największą walkę. Nasze dusze były mrocznymi miejscami, dopóki nie zaznaliśmy miłości. Wszystkie dotychczasowe problemy jak gdyby się ulotniły.
- Cześć - usłyszałam jego lekko zaspany, lecz wciąż tak samo pociągający głos. Uniosłam głowę, by spojrzeć mu w oczy.
- Cześć, Malfoy - odparłam, po czym złączyłam nasze usta. Po chwili leżałam już pod blondynem, który z każdą chwilą pogłębiał pocałunek.
- Nie jesteś zmęczony? - spytałam, gdy pozwolił mi zaczerpnąć powietrza. Uśmiechnął się nieco złośliwie, po czym pokręcił głową i zaczął całować moją szyję.
- Teraz chyba musimy porozmawiać - dodałam, gdy przesunął palcami po moim nagim udzie.
- Chyba masz rację - odpowiedział, zaprzestając swojej dalszej wędrówki po moim ciele. Ułożył się obok i objął mnie ramieniem.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy? - zaczęłam, wodząc palcem po jego torsie.
- Potter był twoim przyjacielem - westchnął, chowając twarz w moich włosach.
- Przepraszam cię za to wszystko. Gdybym nie pojechała wtedy do Londynu, to nigdy nie miałoby miejsca - wykrztusiłam, czując napływające mi do oczu łzy.
- To nie twoja wina, Granger. Zresztą jest już po wszystkim. Żyję i jestem tu z tobą - pocałował mnie w czubek głowy, a przedziwny spokój rozlał się po moim ciele.
- Nie wybaczę Harremu. Nie mogę. Nigdy nie będę mogła - powiedziałam, starając się, by głos mi nie drżał.
- Ginny zerwała zaręczyny. Była dziś w moim biurze - odparł, patrząc mi w oczy.
- Ginny?! Co robiła u ciebie Ginny? - zmarszczyłam brwi, nie do końca wierząc w to, co usłyszałam.
- Można powiedzieć, że między mną, a Rudą nawiązała się nić porozumienia. Zawieszenie broni.
- Godryku! Nie było mnie tylko kilka dni - roześmiałam się cicho, całując Malfoya w policzek - Dziękuję.
- To ja dziękuję tobie - szepnął, obracając mnie na plecy. Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Draco zakrył moje usta swoimi, tym razem nie zamierzając się ode mnie odsuwać.
***
            Leżałem na kanapie, wsłuchując się w szum wody, dochodzący z łazienki. Był wieczór, a my dopiero wracaliśmy do normalności. Ostatnie godziny były niczym unoszenie się nad ziemią. Pozwoliliśmy sobie na moment zapomnieć o całym świecie. Nauczyliśmy się na pamięć swoich ciał i dusz. Teraz nie istniały już żadne bariery. Tylko ja i ona. Nagle okazało się, że wszystkie okropności, które spotkały nas ostatnio, były niczym.
            Uśmiechnąłem się, gdy drzwi się otworzyły i stanęła w nich Hermiona. Miała na sobie czarne spodnie i moją koszulę tego samego koloru. Jej długie włosy były mokre, a woda kapała na jej odsłonięty dekolt. Szła w moją stronę, gdy nagle rozległo się pukanie.
- Cholera! - syknęła, posyłając mi pełne strachu spojrzenie. W jednej sekundzie wróciliśmy do rzeczywistości.
- Uspokój się. Teraz nie musimy się już ukrywać, pamiętasz? Chodź - podałem jej rękę i pociągnąłem w stronę drzwi.
- To pewnie McGonagall - szepnęła brązowowłosa, mocno ściskając moją dłoń.
- Będzie zabawnie - uśmiechnąłem się do niej rozbrajająco i jednym ruchem otworzyłem drzwi. W progu stała dyrektorka Hogwartu we własnej osobie. Na nasz widok znieruchomiała, a jej oczy przybrały wielkość kafla do gry w Quidditcha.
- Dobry wieczór, pani psor! - przywitałem się, wyciągając dłoń do nauczycielki.
- Dobry wieczór, panie... Malfoy - wykrztusiła, kiwając głową z niedowierzaniem. Gdzieś po drodze zgubiła swój poważny wyraz twarzy.
- Coś się stało? - spytała Granger, w końcu wracając do żywych.
- Nie, nic się nie stało. Chciałam ci tylko dać to - McGonagall wyciągnęła małą, złożoną karteczkę, którą przyjęła Hermiona.
- Dziękujemy - uśmiechnąłem się do nauczycielki, jednocześnie obejmując brązowowłosą.
- Miłego wieczoru - odparła nieobecnym głosem, po czym odeszła sztywnym krokiem w stronę klatki schodowej. Zamknąłem drzwi, o mało nie wywracając się ze śmiechu.
- Jej mina była bezcenna - wykrztusiłem, opadając na kanapę obok Hermiony - Co to takiego? - spytałem, wskazując karteczkę.
- Namiary na właściciela wolnego lokalu w Hogsmead - odparła, pokazując mi krótką notatkę.
- Po co ci to? - zmarszczyłem brwi, nic nie rozumiejąc.
- Od dawna myślałam o otwarciu drugiej restauracji. To byłoby świetne miejsce - wyjaśniła, uśmiechając się do mnie nieśmiało.
- Pójdziemy tam razem - zdecydowałem, po czym pocałowałem ją krótko.
- Co teraz będzie, Malfoy? Wracamy do Londynu? - zatrzymała mnie, gdy spróbowałem się podnieść.
- Wrócimy pod koniec tygodnia. Tak, jak planowaliśmy. Teraz o tym nie myśl.
***
            Spacerowaliśmy po błoniach, ramię przy ramieniu. Draco co jakiś czas pochylał się i rzucał kamienie do wody. Słońce powoli zachodziło, a różowe barwy rozlewały się po tafli jeziora. Cieszyliśmy się ostatnimi chwilami spokoju. Wiedzieliśmy, że niedługo zacznie się kolejna burza, którą będziemy musieli przetrwać. Widmo kończącego się tygodnia powoli nas dopadało. Malfoy był w Hogwarcie już od trzech dni. Pojutrze mieliśmy wrócić do Londynu. Staraliśmy się mówić o tym tylko w ostateczności. Większość czasu spędzaliśmy w swoim towarzystwie. Niepotrzebne były nam inne rozrywki. Mogliśmy milczeć przez kilka godzin, a sama świadomość bliskości była dla nas niczym cud. Codziennie wybieraliśmy się na spacer na błonia lub po zamku, który teraz był jeszcze cichy i pusty. Kusiło nas, by tu zostać, ale szybko odsuwaliśmy od siebie tę możliwość. Nie uniknęlibyśmy zamieszania, nawet z dala od Londynu.
             Następnego dnia po przybyciu Dracona, poszliśmy do Hogsmead, by obejrzeć wolny lokal. Spodobał mi się już na samym początku, ale rzeczywistość ściągnęła mnie na ziemię. Decyzję o otworzeniu nowej restauracji musiałam podjąć z Alexem, Rose, Mattem i Josephem. Samodzielny wybór byłby niesprawiedliwy. Obiecałam sobie jednak, że nie zostawię tak tej sprawy. Miałam zamiar porozmawiać z przyjaciółmi zaraz po powrocie.
- O czym myślisz? - spytał Malfoy, zatrzymując mnie na pomoście.
- Dobrze wiesz - odparłam, przytulając się do niego. Staliśmy tak w zupełnej ciszy, a ja delektowałam się odgłosem jego bijącego serca.
- Wszystko będzie dobrze, Granger - powiedział, gładząc moje plecy.
- Skąd ta pewność? - spojrzałam w stalowe tęczówki, które natychmiast wypełniły się srebrnym ogniem.
- Bo cię kocham - uśmiechnął się, po czym pocałował mnie delikatnie. Oderwaliśmy się od siebie po kilku minutach. W tym samym momencie usłyszeliśmy trzepot skrzydeł, a na krawędzi pomostu wylądowała sowa. Spojrzeliśmy na siebie, poważnie zaniepokojeni. Powoli się pochyliłam, odwiązując wiadomość. Koperta zaadresowana była przez Ginny, chociaż litery były teraz o wiele bardziej koślawe i niewyraźne.
- Przeczytaj. Jestem tutaj - usłyszałam spokojny głos przy swoim uchu. Otworzyłam list i zaczęłam wodzić oczami po tekście. Po chwili świat zawirował mi przed oczami, a silne ramiona Malfoya złapały mnie, zanim upadłam.
***
            Patrzyłem na jej twarz, a dłoń, w której trzymałem list od Ginny lekko mi drżała. Przyniosłem nieprzytomną dziewczynę do mieszkania i dopiero wtedy przeczytałem wiadomość. Jej treść zawisła nade mną niczym czarna chmura. Westchnąłem cicho, opierając głowę na dłoniach. Po chwili powieki Hermiony uniosły się, odsłaniając brązowe tęczówki. Spojrzała na mnie, po czym bez słowa wtuliła się w moje ramiona.
- W porządku? - spytałem, mocniej ją obejmując.
- Nie, nie jest w porządku - pokręciła głową, a jedna, samotna łza spłynęła po jej policzku. Ból niemal rozsadził mi serce na ten widok.
- Wracamy do Londynu? - zmusiłem ją, by na mnie spojrzała.
- Chyba musimy. Czytałeś list? - wykrztusiła, nie zastanawiając się długo. Jej głos był słaby i łamiący się.
- Czytałem. Chyba masz rację. Powinniśmy wrócić - pomogłem jej wstać i pozbyłem się śladów łez z jej skóry.
- Nie wiem, co mam myśleć. Tak bardzo cię przepraszam - szepnęła, ujmując moją twarz w dłonie.
- Jesteś w szoku. To normalne. Jestem z tobą, słyszysz? Nigdzie się nie wybieram - pocałowałem ją w czoło, po czym zaprowadziłem do sypialni, gdzie zaczęła się pakować.
- To jakiś koszmar - mówiła, wrzucając do kufra kolejne rzeczy. Już nie płakała. Wolałem nie wiedzieć, co teraz dzieje się w jej głowie.
- Myślisz, że to było... - zacząłem niepewnie, a ona odwróciła się z przerażoną miną.
- Nie! Nie, nie zrobiłby tego. Niemożliwe - wróciła do pakowania, ale jej dłonie drżały o wiele bardziej niż przedtem.
- Hermiono, spójrz na mnie - podszedłem do niej i obróciłem w swoją stronę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu użyłem jej imienia.
- Draco... - westchnęła, patrząc mi w oczy.
- Damy sobie radę. Uwierz mi - powiedziałem, opierając swoje czoło o jej czoło.
- Kocham cię, Malfoy. I wierzę ci. Damy radę - uśmiechnęła się blado, po czym pocałowała mnie krótko. Wyszliśmy na korytarz, gdzie teleportowaliśmy się z cichym pstryknięciem. Przed nami była kolejna walka.

---
Przepraszam za opóźnienie z rozdziałem i za to, że nie odpowiedziałam na kilka komentarzy pod poprzednim postem. Wiele rzeczy się ostatnio działo i nie znalazłam czasu, by wczoraj napisać tę część. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam, bo sama mam wiele wątpliwości, co do tego rozdziału. Czekam na wasze opinie. 
Postaram się szybko napisać kolejną część, chociaż nie wiem, kiedy uda mi się nad nią trochę posiedzieć. Poczekamy, zobaczymy. 

Od jakiegoś czasu można głosować na tego bloga w ankiecie na blog miesiąca na STOWARZYSZENIU DHL!!! Dziękuję osobie/ osobom, które mnie zgłosiły ( już po raz drugi). Jesteście wspaniałymi czytelnikami :) 


niedziela, 18 sierpnia 2013

XXXI. Nieoczekiwana pomoc

            Kłamstwo przemija, wychodzi na jaw prędzej czy później. Prawda jest wieczna i nieskończona, nie umiera.  Nawet w świecie magii świat rządzi się tymi samymi prawami. Nie cierpi tylko oszust, lecz także oszukany. Doświadczenie tego na własnej skórze nagle stało się dla mnie realne. Po tylu latach, które wypełnione były zaufaniem, nagle znienawidziłam bliskiego mi człowieka. Wystarczyła sekunda, by każda myśl o nim przepełniła się złością. Harry Potter. Wybraniec, Złoty Chłopiec i mój najlepszy przyjaciel. Wszystko to legło w gruzach. Widziane przed chwilą wspomnienie wdzierało się boleśnie do mojego serca. Krążyło w żyłach, zajmowało umysł i duszę. Nie uroniłam żadnej łzy. Powróciłam do stanu sprzed miesiąca. Obojętna, znieczulona na wszystko, zgaszona i skupiona na samej sobie. Było jednak coś nowego. Silna świadomość uczuć do pewnego mężczyzny.
            Odwróciłam się od myślodsiewni i powoli ruszyłam w stronę wyjścia. Nogi niosły mnie same, jakby doskonale wiedziały, gdzie mnie zaprowadzić. Kiedy wychodziłam z zamku, uderzył mnie powiew chłodnego powietrza. Nie zwracałam na to uwagi, nieprzerwanie krocząc po błoniach. Przede mną rozciągał się obraz jeziora, nad którym spędziłam tak wiele dni swojego życia. Nie przypominałam sobie jednak chwil w towarzystwie Harrego, czy Rona. Te wspomnienia zniknęły razem z wszelkimi ciepłymi uczuciami w stosunku do tych osób. Zatrzymałam się niedaleko brzegu, gdzie opadłam na miękką trawę. Mogłabym czuć się teraz pusta, oszukana i zła. Dopiero patrząc na niebo, zdałam sobie sprawę, że wcale tak nie jest. Znałam teraz całą prawdę. Każdy moment, każdy szczegół wydarzeń sprzed lat. Czułam się wolna. Czy zamierzałam wybaczyć Harremu? Tego nie wiedziałam i chyba nie chciałam wiedzieć. Poza nim miałam jeszcze wielu wspaniałych przyjaciół, którzy wspierali mnie, kiedy tego potrzebowałam. Nie obchodziła ich przeszłość Malfoya. Nie pytali o to, co do niego czuję. Nigdy nie próbowali mnie przekonać do zmiany jakiejkolwiek decyzji.
            Powietrze wokół mnie było niczym po burzy. Ja obmyta deszczem, patrząca w górę. Mój umysł nie był już tym samym umysłem, a serce, nie tym samym, słabym sercem. Znałam życie, wiedziałam, kiedy upaść, a kiedy wstać. I nadszedł ten czas, gdy bez żadnych łez zobaczyłam, co jest dla mnie ważne, co prawdziwe, a co złe i niewartościowe.  W tym jednym momencie nie złamano mi serca, lecz usunięto obawy. Wiedziałam już, czego chcę. Nie zawdzięczałam tego Harremu. Zawdzięczałam to samej sobie oraz demonom, które nagle stały się harmonijne. Nie bałam się im poddać. Zrobiłam to bez zastanowienia, z nadzieją w sercu.
            Przed oczami stanęła mi twarz Malfoya - człowieka, który okazał się być lepszą stroną zła. Może to, co mieliśmy było kruche i niestabilne, ale warto było o to walczyć. Pozwalaliśmy sobie odchodzić, traciliśmy się, wstrzymywaliśmy. Bowiem prawda przychodzi powoli, lecz zostaje na długo. Nasza prawda krążyła we krwi, trafiała do serca i umysłu. Całe te lata były wojną między marnościami. Ciężką bitwą, której koniec był od wieków ustalony. Dzięki rozłące uwierzyliśmy w cuda, obdarzyliśmy się uczuciem nie do końca czystym, lecz silnym.
            Powoli wstałam z wilgotnej trawy i skierowałam się do szkoły. Istniało miejsce, które koniecznie chciałam obejrzeć, przed opuszczeniem murów zamku. Przed odwiedzeniem go, jeszcze na moment zawitałam w swoim mieszkaniu. Wzięłam do ręki list od Harrego. Dotknęłam różdżką papieru, a iskrzące płomienie strawiły pergamin na moich oczach. Kiedy usuwałam popiół, zauważyłam małą karteczkę, leżącą na kanapie. Musiałam jej nie zauważyć, przy otwieraniu listu. Uniosłam ją drżącą ręką i przeczytałam krótką wiadomość, nakreśloną ręką Wybrańca.
Tamtej nocy nie udało mi się prawidłowo zmodyfikować pamięci Malfoya. Wie i pamięta wszystko.
***
            Nie minęła godzina, odkąd znalazłem się w biurze, a już miałem dość. Gdyby ktoś zaproponował mi jakąkolwiek inną pracę, natychmiast bym ją przyjął. Tymczasem siedziałem nad stosem papierów, zastanawiając się, co takiego właśnie czytam. Nagle usłyszałem czyjś śmiech. Uniosłem głowę i dostrzegłem Rose, wchodzącą do gabinetu Diabła. Uśmiechnąłem się lekko, widząc wesołego, nareszcie zadowolonego z życia przyjaciela. To chwilowe rozluźnienie minęło równie szybko, jak się pojawiło. Wróciłem do dokumentów, ze zdenerwowania wykręcając sobie palce. Hermiona prawdopodobnie znała już prawdę. Ciekawiło mnie tylko, czy Potter wspomniał o mojej źle zmodyfikowanej pamięci. Jeśli nie, Granger nie miała pojęcia, że wiem cokolwiek, o jej teraźniejszej sytuacji. Musiałem przyznać, że dawno nie czułem się tak podle. Wybraniec krył prawdę przez siedem lat, ale ja także to robiłem. Pytanie brzmiało, który z nas postąpił gorzej? Dla mnie odpowiedź była jasna. To Złoty Chłopiec chciał mnie zabić.
            Westchnąłem, przecierając oczy dłonią. Ostatnia noc, mimo że spędzona w towarzystwie Granger, wcale nie była dla mnie przyjemna. Obudziłem się ze świadomością, że dziś może wydarzyć się coś ważnego. To uczucie towarzyszyło mi przez cały czas. Właśnie planowałem wypić kolejną, mocną kawę, gdy usłyszałem krzyki, dochodzące z korytarza. Zmarszczyłem brwi i wytężyłem słuch. Tym razem rozpoznałem piskliwy ton sekretarki Zabiniego.
- Co tu się, do cholery jasnej, dzieje?! - wrzasnąłem, wybiegając z gabinetu. W tym samym momencie dwie pary oczu skierowały się w moją stronę. Sekretarka miała szkarłatne wypieki na twarzy, a naprzeciwko niej stała rozwścieczona panna Weasley. Zauważyłem ślady łez na policzkach tej drugiej.
- Chciała wedrzeć ci się do biura, Malfoy! Masz dużo pracy. Nie możesz ciągle przyjmować gości. Chcesz kolejnego artykułu w Proroku? - powiedziała blondynka, posyłając mi znaczące spojrzenie i irytujący uśmiech.
- Nie wciskaj nosa w nie swoje sprawy - warknąłem, łapiąc jednocześnie rudą za drżące ramię - Zrób nam kawy! Natychmiast! - rzuciłem jeszcze do wściekłej sekretarki, po czym wprowadziłem Ginny do swojego biura. Wyciszyłem pomieszczenie i zasłoniłem wszystkie szklane ściany. Nie chciałem, by powtórzyła się sytuacja sprzed kilku dni. Tajemnicza, płacząca nieznajoma w gabinecie Dracona Malfoya. Już widziałem te nagłówki.
- Możesz mi wyjaśnić, co to miało znaczyć, Weasley?! - spytałem, pomagając usiąść dziewczynie. Zaniosła się płaczem, a makijaż stworzył czarne smugi na jej bladej twarzy. Westchnąłem, sięgając po paczkę chusteczek, którą Ginny przyjęła bez słowa. Mimo że nadal nie żywiłem wobec niej ciepłych uczuć, musiałem pomóc. Była przyjaciółką Hermiony, a czułem, że cała ta histeria związana jest po części ze mną.
- Zerwałam z Harrym. Ślubu nie będzie - wykrztusiła, gdy już odrobinę się uspokoiła. Opadłem na skórzaną kanapę obok niej.
- Powiedział ci prawdę? - mruknąłem, wpatrując się w podłogę.
- Tak, przyznał się do wszystkiego - odparła słabym głosem. Przez chwilę trwała dość lekka cisza. Oboje myśleliśmy zapewne o tym samym.
- Hermiona też już wie - szepnąłem, zerkając na rudą. Otarła łzy wierzchem dłoni, przez co wyglądała jeszcze gorzej, niż przedtem.
- Czy ty wszystko pamiętasz, Malfoy? Każdy szczegół? - na te słowa spiąłem się i odwróciłem wzrok. Wiedziałem, że w końcu padnie to pytanie. Zacisnąłem usta, starając się uspokoić. Po chwili wstałem z kanapy, by zacząć chodzić tam i z powrotem. To mi częściowo pomagało.
- Pamiętam, chociaż wolałbym, by było inaczej - odpowiedziałem, zatrzymując się przed swoim biurkiem, na którym wciąż zalegał stos papierów.
- Hermiona wie, że Harremu nie udało się zmodyfikować twoich wspomnień? - Ginny wodziła za mną wzrokiem, co jakiś czas żałośnie pociągając nosem.
- Nie wiem. To zależy, czy Potter zdecydował się jej powiedzieć - odparłem, od niechcenia przerzucając w dłoniach długopis.
- Gdzie ona teraz jest? Nie powinieneś być z nią? - ciągnęła, wycierając resztki makijażu z oczu. Już otwierałem usta, by coś powiedzieć, gdy usłyszeliśmy pukanie, a do środka weszła blondwłosa sekretarka z parującą kawą. Podziękowałem niedbałym skinieniem głowy, po czym zatrzasnąłem za nią drzwi.
- Jest w Hogwarcie. Musi to wszystko przemyśleć w samotności. To głównie sprawa jej i Pottera, nie uważasz? Mógłbym tylko utrudnić jej sprawę - westchnąłem, przecierając skronie palcami. Ruda wpatrywała się tymczasem w kubek z mocną kawą.
- Chyba masz rację, Malfoy - skinęła głową, po czym znowu zapadła cisza. Usiadłem na blacie biurka i zamknąłem oczy. Uspokajające tykanie ściennego zegara docierało do moich uszu.
- Dlaczego przyszłaś do mnie? - spytałem po kilku minutach.
- Chyba jesteś mniej zły, niż myślałam - odparła, ledwo dosłyszalnym dla mnie szeptem. Roześmiałem się szczerze, gdy dotarł do mnie sens jej słów.
- Ciekawa teoria, Weasley - przyznałem, otwierając oczy i posyłając jej rozbawione spojrzenie.
- Myślisz, że gdyby tamtej nocy Harry cię nie zaatakował, byłbyś z Mioną przez ostatnie siedem lat? - powiedziała nagle, a ja zatrzymałem się w pół kroku przed swoim fotelem. Stałem tyłem do rudej, więc nie mogła dostrzec mojej twarzy. Cierpiałem bardziej, niż kiedykolwiek. 
- Trudne pytanie - mruknąłem, starając się ukryć drżenie głosu.
- Wcale nie. Po prostu odpowiedz - wstała ze swojego miejsca i podeszła do mnie ostrożnie. Spojrzałem w jej opuchnięte od płaczu oczy.
- Myślę, że tak. Nie zostawiłbym jej. To ona zdecydowała za nas obojga - poddałem się, spuszczając wzrok. Bolała mnie świadomość, że to między innymi Potter doprowadził do wszystkiego, co działo się w ostatnich latach. Bolało to, jak długo musiałem czekać na Hermionę i ile czasu straciłem.
- Nie chciała tego robić, Malfoy. Naprawdę nie chciała - ruda odsunęła się ode mnie i zaczęła zaklęciami pozbywać się śladów swojej obecności.
- Kochała mnie? - spytałem, gdy zatrzymała się przed drzwiami.
- O to musisz spytać ją sam. I najlepiej podobne pytanie zadaj sobie - odparła, odwracając głowę. Po chwili zniknęła mi z oczu. Zostałem sam na sam ze swoimi myślami. Opadłem na fotel, ciężko wzdychając.
***
            Wybiegłam na korytarz, nie do końca wiedząc, co robię. Moje ciało całkowicie przejęło nade mną kontrolę. W myślach kołatało mi się tylko jedno zdanie. Wie i pamięta wszystko. Drżałam na całym ciele, lecz nie byłam w stanie określić, z jakiego dokładnie powodu. Kierowałam się w stronę parteru. Mijałam już ostatnie stopnie, gdy nagle ktoś mnie zatrzymał.
- Panno Granger! Wszystko w porządku? - głos McGonagall poniósł się po korytarzu, jak za dawnych, szkolnych czasów. Odwróciłam się natychmiast, a profesor podeszła szybkim krokiem.
- Tak, w porządku - uśmiechnęłam się dość blado, ale mojej dawnej, chłodnej nauczyciele transmutacji musiało to wystarczyć.
- Może zechciałabyś przyłączyć się do mnie na kolacji? Dziś pełnia księżyca. Będzie cudowny widok z wieży astronomicznej. Zjawi się również Hagrid i pani Pince - powiedziała kobieta, a moje serce stanęło na krótki moment. Pełnia. Kamień Księżycowy. Draco.
- Pełnia księżyca? Jest pani pewna? - wykrztusiłam, mocno zaciskając pięści. W mojej głowie zaczęła szaleć burza.
- Tak, jestem pewna - pokiwała głową, patrząc na mnie z niepokojem.
- Przepraszam, nie będę mogła się pojawić. Może następnym razem - wyrzuciłam z siebie, wymijając McGonagall. Schowałam się niedaleko schodów, a po chwili nauczycielka zniknęła w drzwiach wielkiej sali. Odetchnęłam z ulgą i skierowałam się do ciężkich drzwi po mojej prawej stronie. Otworzyłam je niepewnie, a w moją twarz uderzył zapach wilgoci. Weszłam do środka, wyjmując z kieszeni różdżkę.
- Lumos - szepnęłam, wyciągając ją przed siebie. Po chwili mrok rozjaśniło małe, lecz jaskrawe światełko. Zaczęłam posuwać się w głąb korytarza. Odgłos moich kroków brzmiał dziwnie znajomo w tych ciasnych ścianach. Przypominały mi się chwile, spędzone tu siedem lat temu. Długie podróże piwnicami Hogwartu, których celem było ponowne przesłuchanie Malfoya. Tym razem zmierzałam w tę samą stronę, lecz na dnie lochów nikt na mnie nie czekał. Szłam przed siebie, nie zatrzymując się nawet na moment. Nie przeszkadzały mi liczne zakręty, które musiałam pokonać. Znałam je wszystkie na pamięć.
            Minęłam wejście do pokoju wspólnego Slytherinu i dawny gabinet profesora eliksirów. Korytarz wił się dalej, jeszcze głębiej pod zamek. Wiedziałam, że na samym dnie odnajdę wiele wspomnień. Chciałam jednak zobaczyć to miejsce, poczuć ciężkie powietrze, dotknąć ścian, w których spędziłam tak wiele godzin. W końcu dotarłam do celu. Przede mną wznosiły się metalowe drzwi do najgłębiej położonej komnaty w całym Hogwarcie.
- Alohomora - powiedziałam, zbliżając różdżkę do zamka. Zazgrzytał delikatnie, a po chwili drzwi stanęły przede mną otworem. Zatrzymałam się w progu i objęłam wzrokiem pomieszczenie. Nic się tam nie zmieniło. Wciąż tak samo ponuro, ciemno oraz duszno. Pod ścianą stało niewygodne łóżko, które przez kilka miesięcy należało do Malfoya. Po drugiej stronie odnalazłam mały stolik i dwa krzesła. W tym miejscu odbywało się każde przesłuchanie. Przeciągnęłam dłonią po zakurzonym drewnie. Tak wiele zdarzyło się w tych czterech ścianach. Tak wiele słów wypowiedziano. Powoli usiadłam w rogu pokoju. Tam, gdzie Draco skrył się po próbie samobójstwa. Z tego punktu mogłam wszystko obserwować, a chłód bijący od ścian dał mi trzeźwość myślenia.
            Pełnia księżyca. Tylko to krążyło w mojej głowie. Otrzymana od McGonagall wiadomość mogła znaczyć tylko jedno - tej nocy nie wkradnę się do snu Malfoya. Akurat teraz, gdy cała moja przeszłość zmieniła barwy, taka błahostka stawała nam na drodze. Jeszcze niedawno czułam się wolna, niczym nowonarodzona. Teraz myślałam tylko o tym, że go nie zobaczę. Bez jego widoku mogłam pożegnać się ze spokojem. On był warunkiem mojego utrzymywania się na powierzchni. On sprawił, że moje serce nie krwawiło, gdy dowiedziałam się prawdy. Westchnęłam, podnosząc się z podłogi. Nie zamierzałam poddawać się tak łatwo. Szybko opuściłam lochy, kierując się do swojego mieszkania na trzecim piętrze. W połowie drogi doszedł mnie znajomy śmiech. Uniosłam głowę, dostrzegając pod sufitem Irytka.
- Co my tu mamy? Co to takiego? Panna Granger! - klasnął w dłonie, zataczając koło nad moją głową.
- Miło cię widzieć - warknęłam, przyspieszając kroku. Poltergeist dogonił mnie w mgnieniu oka.
- Lat dużo już minęło od wizyty twej, kochanie - zarechotał, krzyżując nogi w powietrzu. Przewróciłam oczami i mocno zacisnęłam zęby. Przeklęty duch!
- Dawno nikogo nie dręczyłeś, co? - zmrużyłam oczy, a Irytek nieco zniżył lot, zbliżając twarz do mojej.
- To nadal ty, czy kogoś podmienili?! Naprawdę panna Granger?
- Spadaj! - mruknęłam, wymijając go.
- Zaczekaj! No już! Nie obrażaj się - poleciał za mną, nie dając za wygraną.
- Czego chcesz? - spytałam, odwracając się na moment.
- Układu. Pomożesz mi, a ja tobie - zatarł swoje małe rączki, a ja spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Układ z tobą!? Chyba oszalałeś - parsknęłam, odwracając wzrok.
- Irytek widział swego czasu panią Malfoy. Oglądała sobie przed twoimi drzwiami ładny kamyczek. Taki biały! Niezłe cholerstwo. Pełnia księżyca, księżniczko. Wiem co to dla ciebie znaczy - okręcił się wokół własnej osi i zachichotał cicho.
- Jak możesz mi pomóc? - syknęłam, patrząc na niego niepewnie.
- Zobaczysz - wzruszył ramionami, uśmiechając się zachęcająco.
- A co ja mam zrobić w zamian? - szepnęłam, wodząc wzrokiem za duchem.
- Nic takiego. Potrzebuję kilku rzeczy z Magicznych Dowcipów Weasleyów. McGonagall nie wypuszcza mnie z zamku. Gdybyś mogła pójść tam za mnie... - mówił, niby nieśmiało patrząc w podłogę.
- Widzę, że nadal masz ambitne plany na dręczenie uczniów - westchnęłam, wyobrażając sobie, czego chce Irytek.
- Ktoś mi tu czyta w myślach! Zgadzasz się? - ze zniecierpliwieniem popatrzył mi w oczy.
- Jeśli najpierw ty pomożesz mnie. Wiesz, że Gryfoni dotrzymują słowa. Dostarczę ci potrzebne rzeczy przed rozpoczęciem roku. Co ty na to? - założyłam ręce na piersi, w oczekiwaniu na odpowiedź. Irytek kręcił się chwilę po korytarzu.
- Zgoda - powiedział w końcu, a ja uśmiechnęłam się z zadowoleniem. Właśnie zawarłam pakt z synem Diabła i najbardziej irytującym stworzeniem na ziemi.
***
            Pora lunchu przyszła szybciej, niż myślałem. W końcu mogłem wstać zza biurka. Wychodząc z gabinetu, nadal myślałem o tym, co powiedziała mi mała Weasley. Czy kochałem Hermionę tamtego roku? Czy ona żywiła jakieś uczucia wobec mnie? Nie odpowiedziałem sobie na te pytania, chociaż moja podświadomość krzyczała, chcąc wyjawić prawdę. Szedłem korytarzem w swoim departamencie, mijając wpatrzonych we mnie ludzi. Ciekawskich spojrzeń wciąż było mnóstwo, chociaż od czasu pojawienia się artykułu nie zrobiłem niczego, co mogłoby być interesujące. Znalazłem się przy biurze aurorów i skinąłem głową w stronę Ginny. Uśmiechnęła się blado w odpowiedzi. Nie zaproponowałem jej swojego towarzystwa, wiedząc, że oboje potrzebujemy chwili spokoju.
            Wyszedłem z budynku Ministerstwa i teleportowałem się do pobliskiego parku. Słońce przyjemnie drażniło mi skórę, gdy usiadłem na jednej z ławek. Zamknąłem oczy, gdy nagle ogarnęło mnie przedziwne uczucie. Lekkie zawroty głowy, pomieszane z drżeniem rąk i niemożliwością uniesienia powiek. Ogarnęła mnie częściowa panika, ale po chwili wszystko minęło, równie szybko, jak się zaczęło. Ucichły odgłosy parku. Wokół mnie panowała nieprzenikniona cisza.  Powoli otworzyłem oczy. Wciąż siedziałem na ławce, ale otoczenie jak gdyby zatrzymało się w czasie. Ludzie stanęli w miejscu, liście nie szeleściły na wietrze. Tylko ja byłem w stanie się poruszać. Wtedy też usłyszałem jej głos. Wyraźny, głośny, skierowany tylko do mnie.
- Posłuchaj uważnie, Malfoy. Dziś pełnia księżyca. Kamień nie zadziała. Irytek pomaga mi się z tobą skontaktować. Mam mało czasu. Musisz się tu zjawić. Teraz. Pieprzyć te kilka dni. Czekam.

---
Myślałam, że nie uda mi się dzisiaj skończyć tego rozdziału. Kilka razy zmieniałam wydarzenia, aż w końcu wyszło coś sensownego. Mam nadzieję, że wam się podoba. Przepraszam za wszystkie błędy. Część tekstu pisana była na moim telefonie. Postaram się szybko dodać kolejny rozdział. Wiem, że będziecie na niego czekać z wielką niecierpliwością, szczególnie po ostatniej scenie w tym rozdziale. Przepraszam za to moje kuszenie.