piątek, 27 grudnia 2013

Miniaturka V - Ostatnie dni roku

           Myślę, że przeprosiny nie mają tu sensu. Bez bicia przyznam się do tego, że święta pochłonęły cały mój czas. Od tygodnia jestem na nogach bez żadnej przerwy. Nie dosypiam, nie odpoczywam. Po prostu żyję z godziny na godzinę. Miniaturkę zaczęłam pisać wczoraj w krótkich przerwach między jedzeniem.  Miałam dodać ją przed świętami... Taaak... Nie wyszło. Mam nadzieję, że jej długość nieco Wam zrekompensuje to opóźnienie. Tekst liczy siedem stron - dużo jak na mój przemęczony mózg i podłamaną wenę. Liczę na to, że Wam się spodoba, bo jest dość wesoła i kompletnie odbiega od tego, co do tej pory dodawałam. Czekam na opinie. Przepraszam za jakiekolwiek błędy i denne zakończenie - dopiero wróciłam do domu, kończyłam miniaturkę przed sekundą, nie mam siły na nic ambitniejszego. Pozdrawiam Was bardzo, bardzo gorąco. Do usłyszenia.
~~
- Nienawidzę świąt, nienawidzę świąt, nienawidzę... - słyszałam nerwowy, powtarzający się szept, pomieszany z dźwiękiem uderzającego o deskę noża. Zmarszczyłam brwi, kierując się do kuchni. Jednocześnie zdejmowałam gruby szalik i rękawiczki, pozbywając się z nich warstwy śniegu. Stanęłam w progu dobrze oświetlonego pomieszczenia, a to, co tam zobaczyłam przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Przy blacie stał sam książe Slytherinu w czarnej, rozpiętej przy szyi koszuli i spranych jeansach. Kroił coś zawzięcie, nieprzerwanie mrucząc pod nosem obelgi. 

- Cicho, nie wystrasz go - usłyszałam przy swoim uchu głos przyjaciółki.

- Ginny, co on robi w twoim domu? - spytałam, odwracając się do rudowłosej, która stała za mną, trzymając w dłoniach kilka białych półmisków.

- Zaprosiłam go na święta - odparła, wzruszając ramionami. 

- Słucham? - szepnęłam, nie do końca mając pewność, że dobrze usłyszałam.

- To był pomysł mojego cudownego męża - wytłumaczyła się, wciskając mi w dłonie talerze i ciągnąc za sobą. 

- Zabiję cię, Potter - syknęłam cicho do Wybrańca, który stał w jadalni, przyglądając się miejscom przygotowanym dla gości.

- O czym ty mówisz? - podszedł do mnie z uśmiechem na ustach. Przywitałam się z nim niezbyt wylewnie, mając ochotę go udusić.

- Możesz mi wyjaśnić co w twojej kuchni robi Draco Malfoy? - groźnie zmrużyłam oczy, a mój czarnowłosy przyjaciel lekko się zmieszał, poprawiając okulary na nosie, który najchętniej bym mu złamała.

- Kroi sałatkę - burknął Harry, a ja mocno zacisnęłam usta.

- Ty kretynie! - warknęłam, ściągając płaszcz i wciskając mu go w ręce - Idź to powiesić, zanim ja popełnię samobójstwo i zacznę dyndać na wieszaku w przedpokoju - dodałam, walcząc z ogarniającym mnie coraz silniej gniewem.

- Spokojnie, Hermiono. To tylko jeden wieczór - Ginny poklepała mnie po ramieniu, uśmiechając się uspokajająco.

- Nienawidzę was - mruknęłam pod nosem, po czym skierowałam się w stronę kuchni. Malfoy stał w tej samej pozycji, co wcześniej. Najwyraźniej jeszcze nie zauważył mojego przybycia. Powoli przestąpiłam próg, starając się poruszać jak najciszej. Chciałam go wystraszyć. W najlepszym przypadku doprowadziłabym u niego do zawału serca. 

- Witaj, Granger - odwrócił się nagle, odkładając nóż. Wstrzymałam powietrze, nie spodziewając się jego gwałtownego ruchu.

- Jak mnie wyczułeś? - spytałam, mocno zaciskając wargi.

- Zdążyłem się nauczyć, złotko - odparł, powoli do mnie podchodząc i wycierając dłonie - Tak samo wymykałaś się z mojej sypialni - szepnął mi do ucha zmysłowym głosem. 

- Pieprz się, Malfoy - syknęłam, by tylko on to usłyszał.

- Z tobą, zawsze - roześmiał się cicho i spojrzał mi w oczy. Poczułam, jak miękną mi kolana.

- Dzisiaj wigilia. Daj sobie spokój - odwróciłam się na pięcie i wyszłam, głośno stukając obcasami. Śmiech Malfoya dźwięczał mi w uszach przez całą drogę do jadalni.

- Dobrze się czujesz, Miona? - spytała Ginny, unosząc wzrok znad choinki, pod którą układała prezenty.

- Jeśli dożyję pierwszej gwiazdki, będziesz mogła mi pogratulować - odpowiedziałam ze sztucznym, przesłodzonym uśmiechem.

- Nie przesadzaj. Możesz go ignorować - rudowłosa objęła mnie ramieniem. Westchnęłam cicho, żałując tego, że nie powiedziałam przyjaciołom o swojej relacji z najmłodszym z Malfoyów. Jednocześnie wiedziałam, że podjęłam dobrą decyzję, do niczego się nie przyznając. Liczyłam na spokojne, rodzinne święta, a tymczasem zostałam zamknięta w potrzasku. 

- Jasne - mruknęłam pod nosem, poprawiając odruchowo czerwoną sukienkę. Z każdą chwilą denerwowałam się coraz bardziej, ale starałam się nie dawać tego po sobie poznać. W końcu byłam Hermioną Granger. Musiałam dać sobie radę.

***

- Granger, masz ochotę na wino? - usłyszałam jego głos gdzieś nad sobą. Powoli uniosłam głowę, zauważając butelkę swojego ulubionego wina w jego dłoni. 

- Nie, dziękuję - odmówiłam, powracając wzrokiem do stołu.

- A może masz ochotę na mnie? - mruknął mi do ucha, pochylając się tak nisko, że poczułam zapach jego perfum.

- Po moim trupie - odparłam nawet na niego nie patrząc.

- Jeszcze się przekonamy - uśmiechnął się i opadł na krzesło obok mnie. Westchnęłam ciężko, sięgając po szklankę wody. Miałam zamiar go ostentacyjnie ignorować, ale po kilku sekundach poczułam chłodne palce na swoim kolanie. Zaczął zataczać na mojej skórze coraz szersze kręgi. Na moment przymknęłam oczy, delektując się jego dotykiem. Chwilę później spróbowałam strącić jego dłoń. Zamiast tego tylko pogorszyłam sprawę. Splótł swoje palce z moimi i zaczął delikatnie gładzić mój kciuk. Na jego twarzy gościł spokojny uśmiech, nie wskazujący na to, że pod stołem doprowadza mnie do szaleństwa. Pochyliłam się w jego stronę, mrużąc oczy.

- Puszczaj - syknęłam, a on uniósł jedną brew. Błagałam w duchu, by nikt nie zauważył naszego małego zatargu. Przy stole siedziało więcej niż dziesięć osób. 

- Nie ma mowy - odparł, jak gdyby nigdy nic nalewając sobie wina do kieliszka. Po chwili zatopił usta w trunku. Poczułam zaciskający mi się w gardle supeł, gdy przesunął językiem po dolnej wardze, niby delektując się smakiem wina.

- Chodźmy na papierosa - szepnęłam, wpadając na genialny pomysł ucieczki. Malfoy zmierzył mnie wzrokiem, którym prawie mnie rozebrał. Głęboko nabrałam powietrza, starając się sprawiać wrażenie spokojnej.

- W porządku, ale jeśli spróbujesz sztuczek, złapię cię - odpowiedział, puszczając moją rękę i powoli wstając od stołu.

- Idziemy zapalić. Wybaczcie nam. Paskudne uzależnienie - uśmiechnął się do gości i podał mi ramię. Przewróciłam oczami, po czym wstałam, przyjmując oferowaną mi pomoc. Ruszyliśmy do wyjścia z jadalni, a zaraz po znalezieniu się w korytarzu odskoczyłam od Malfoya.

- Przyniosę twój płaszcz - mruknął mi prosto do ucha, nagle układając swoje dłonie na moich biodrach. Po moim kręgosłupie przeszła fala gorąca. Mocno zagryzłam wargę, ale nie byłam w stanie zwalczyć dreszczy i niemiłosiernej przyjemności płynącej z jego dotyku. Odchyliłam głowę, opierając ją na jego silnym ramieniu. Jednocześnie przylgnęłam plecami do jego klatki piersiowej.

- Nie, nie powinniśmy - częściowo oprzytomniałam i spróbowałam się odsunąć. Trzymał mnie jednak mocno i stanowczo, a jego ciepły oddech drażnił moją szyję. 

- Są święta. Potraktuj to jako prezent ode mnie - jego usta znalazły się zdecydowanie zbyt blisko mojej skóry. Mój oddech przyspieszył, a chłodne palce jeszcze mocniej zacisnęły się na moich biodrach. 

- Malfoy... - szepnęłam, czując, że powoli tracimy kontrolę.

- Wyjdźmy stąd zanim wezmę cię na korytarzu - odpowiedział zachrypniętym głosem. Po chwili mnie puścił i zniknął w głębi domu, szukając naszych płaszczy. Walczyłam z samą sobą, zastanawiając się, czy z nim uciekać. Nie powinnam, ale rozsądek zepchnęłam na dalszy plan, gdy znów znalazł się przy mnie. Zarzucił mi płaszcz na ramiona i niedbale zawiązał szalik na mojej szyi. 

- Nie wiem, czy to dobry pomysł - szepnęłam, łapiąc go za ramię w drodze do drzwi.

- Wrócimy za pół godziny - odparł, przyciągając mnie do siebie - Ewentualnie za godzinę - dodał - Lub dwie - odsunął włosy z mojego ramienia i powoli przesunął palcem po moim odsłoniętym obojczyku.

- Jesteś chory - zdołałam wykrztusić, starając się walczyć z jego odurzającym zapachem. 

- A ty pociągająca - odpowiedział, po czym złapał mnie za rękę. Chwilę później teleportowaliśmy się z dala od Grimmauld Place. Wylądowaliśmy nieco chwiejnie w jego mieszkaniu w centrum Londynu. Doskonale znałam to miejsce. 

- Tęskniłem za tobą - szepnął, zanim wpił się w moje usta, rozpoczynając długi, namiętny i zachłanny pocałunek. Świetnie znaliśmy drogę do sypialni.

***

- Święta zaczynają mi się podobać - westchnął Malfoy, opadając na poduszki obok mnie. Jego klatka piersiowa unosiła się nierównomiernie i szybko, podobnie jak moja.

- To było... - zaczęłam, starając się powrócić do spokojnego oddechu.

- Niesamowite - skończył za mnie, a po chwili poczułam jego chłodne dłonie na swojej talii. Westchnęłam, zamykając oczy i pozwalając sobie na jeszcze moment rozkoszy.

- Powinniśmy wracać. Zaczną nas szukać - szepnęłam, ale nie odepchnęłam Malfoya, który zaczął całować moją szyję.

- Powiemy, że byliśmy na spacerze - odparł, gładząc dłonią moje udo - Należy nam się jakaś rozrywka. 

- Jest wigilia - zanurzyłam palce w jego włosach, czując narastające w dole brzucha, palące pożądanie. Mimo że przed chwilą zostało zaspokojone, chciałam więcej i więcej. 

- Przeżyją bez nas - jego jedna dłoń przesunęła się po moim kręgosłupie. Druga sprawnym ruchem uniosła moje ciało do pozycji siedzącej. Tkwiłam na kolanach Malfoya, patrząc mu prosto w oczy.

- Romans z tobą był najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła mi się w życiu - powiedział, zanim zamknął mi usta swoimi wargami. Jęknęłam cicho, nie mając sił, by go powstrzymać. 

***

Po raz ostatni poprawiłam włosy i makijaż, po czym zaciągnęłam się mocno papierosem, rzuciłam go za siebie i pchnęłam drzwi. Malfoy szedł tuż za mną. Wiedziałam, że walczy z samym sobą, by mnie nie dotykać. Ja też byłam na skraju szaleństwa.

- Gdzie wy byliście?! - Ginny znalazła się w przedpokoju chwilę później.

- Poszliśmy na spacer - odparł Draco, pomagając mi ściągnąć płaszcz. 

- Oszaleliście?! Półtorej godziny na tym mrozie!? - rudowłosa spojrzała na mnie morderczym wzrokiem, ale w jej oczach odnalazłam też podejrzliwość. Szybko zasłoniłam twarz włosami, by nie zdradził mnie rumieniec wstydu. 

- Nic nam nie jest - syknął Malfoy, po czym wyminął mnie i ruszył do jadalni. Gdy tam weszłam, siedział już przy stole. Zajęłam miejsce obok, tym razem nie mając problemu z tym, że położył dłoń na moim kolanie. Wręcz przeciwnie, pragnęłam jego bliskości i to mocniej, niż kiedykolwiek wcześniej. Goście patrzyli na nas kątem oka, ale nikt nie odważył się odezwać. 

- Mogliśmy nie wracać - szepnął Draco, nalewając mi wina do kieliszka.

- Nie myśl, że to koniec - odparłam, mocno zaciskając palce na jego chłodnej dłoni. Spojrzał na mnie natychmiast, jakby nie wierzył w to, co powiedziałam.

- Mówisz poważnie? - spytał dyskretnie, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

- Jak jasna cholera, Malfoy. Wesołych świąt.

***

Kolacja powoli dobiegała końca. Goście zaczęli się rozchodzić, stół opustoszał. Siedziałam na kanapie przed kominkiem, wpatrując się w płomienie. Wracałam wspomnieniami do dnia sprzed wielu lat, gdy Malfoy po raz pierwszy mnie pocałował. Do dnia, w którym po raz pierwszy zdradziłam Rona i do kolejnych, cudownych nocy spędzonych ze Ślizgonem. Do wieczoru, kiedy zerwałam z Weasleyem i jednocześnie zakończyłam romans z Draconem. A dzisiaj wszystko rozpoczęło się na nowo. Czy byłam szczęśliwa? Musiałam przyznać, że tak. Malfoy był jedynym mężczyzną, którego pragnęłam, chociaż bardzo trudno było mi się do tego przyznać. Wydarzenia mówiły jednak same za siebie. Nie potrafiłam powstrzymać się od chociażby chwili przyjemności w jego ramionach. Magia świąt? Nie sądziłam, by to tak mnie złamało. To jego oddech, jego głos, jego usta, gesty, oczy...

- Hermiono, dochodzi dziewiąta. Nie jesteś zmęczona? Gin przygotowała ci pokój na górze - głos Harrego wybudził mnie z transu. Spojrzałam na przyjaciela stojącego w progu. W jego ramionach spał mały James, zmęczony natłokiem wrażeń dzisiejszego wieczoru.

- Chyba wrócę do siebie, Harry. Nie chcę robić wam problemu - przeciągnęłam się, wstając z kanapy. 

- Odwiozę cię - zza drzwi wyłoniła się głowa Malfoya - Ja też już jadę. 

- W porządku. Zaczekaj w samochodzie - uśmiechnęłam się do blondyna, który po chwili zniknął. 

- Może i zapomniałem włożyć okularów, ale czy ty... - zaczął Potter, gdy zostaliśmy zupełnie sami w korytarzu.

- Harry, zamierzam przewrócić swoje życie do góry nogami. Nie martw się o mnie. Poradzę sobie - pocałowałam przyjaciela w policzek i pochyliłam się nad śpiącym Jamesem. 

- Wiesz, że zaprosiłem go tutaj, bo myślałem, że... - spróbował znowu, nie wiedząc tak naprawdę co powiedzieć.

- Tak, wiem. Chciałeś nas zeswatać, bo uważasz, że po rozstaniu z Ronem dzieje się ze mną coś niedobrego - poklepałam go po ramieniu i uśmiechnęłam się lekko.

- Ale nie byłem pewien, czy tego chcesz - dodał jeszcze, zaglądając mi w oczy.

- Chciałam Harry - odparłam, wspinając się na palce - I bardzo ci dziękuję. To najwspanialszy prezent świąteczny - szepnęłam mu do ucha.

- Czyli, że wy... 

- Tak, może coś z tego będzie - mrugnęłam do niego, po czym zarzuciłam płaszcz, włożyłam szalik i ruszyłam do wyjścia - Nikomu nie mów - powiedziałam, odwracając głowę.

- Jasne, będę milczał jak zaklęty - uśmiechnął się, mierząc mnie wzrokiem - I Hermiono...

- Tak, Harry? - spytałam, trzymając już dłoń na klamce.

- Wyglądasz na bardzo szczęśliwą - powiedział, a moje oczy zaszły łzami.

- Bo jestem - pomachałam mu i wyszłam, kierując się w stronę samochodu zaparkowanego przy chodniku. Malfoy otworzył przede mną drzwi, ale zanim wsiadłam, przyciągnęłam go do siebie. chwytając za kołnierz płaszcza.

- Jedźmy do mnie - szepnęłam praktycznie w jego wargi.

- Wracamy do starych przyzwyczajeń - odparł, obejmując mnie w talii.

- Mamy wiele do nadrobienia - musnęłam jego usta swoimi. Drażniłam go, powoli uzależniałam, tak jak robiłam to w czasach naszego gorącego romansu.

- Mówiłem dzisiaj poważnie. Tęskniłem za tobą - spojrzał mi w oczy, na moment przyciągając mnie jeszcze bliżej. 

- A ja za tobą - złączyłam nasze usta na dłuższą chwilę. 

- Salazarze, jak mogłem pozwolić ci odejść? - roześmiał się cicho, gdy puściłam go i wsiadłam do auta. 

***

Obudziłam się, czując jego usta na swoich. Powoli uniosłam powieki. Malfoy siedział na brzegu łóżka, przyglądając mi się uważnie. Od wigilii minęło kilka dni, które spędziliśmy razem w moim mieszkaniu. Można powiedzieć, że szczególnie w mojej sypialni. 

- Pada śnieg - poinformował mnie, pochylając się lekko w moją stronę.

- Będzie zimno - szepnęłam przy jego wargach.

- Już ja cię rozgrzeję, Granger - mruknął, muskając moje usta. Krótkie, niemal paraliżujące impulsy przepłynęły przez moje ciało. 

- Tak mi ciebie brakowało - powiedziałam, gdy odsunął się na moment. Spojrzał mi w oczy i na dłuższą chwilę zapadła cisza.

- Więc nigdy więcej mnie nie zostawiaj - odparł w końcu, a ja wstrzymałam oddech, przyglądając się jego poważnej twarzy.

- Nigdy. A teraz mnie pocałuj - wykrztusiłam, po czym Malfoy natychmiast spełnił moje żądanie.

***

Nadszedł ostatni dzień starego, ciężkiego dla mnie roku. Obudziłam się jednak przy jedynym mężczyźnie, którego chciałam kiedykolwiek mieć przy sobie. To on wyniósł mnie z łóżka na własnych, silnych dłoniach. To on całował moją szyję nawet wtedy, gdy malowałam się przed lustrem. To on pomagał mi zapinać guziki eleganckiej, wieczorowej sukni, chociaż oboje mieliśmy ochotę raczej je rozpinać. To jemu zerwałam krawat z szyi, chcąc, by wyglądał jak prawdziwy Malfoy. W jego włosach zatapiałam palce, siedząc na blacie w łazience i to jemu pozwoliłam zetrzeć szminkę z własnych ust. 

- Za pół godziny mamy być u Potterów - powiedziałam, wkładając szpilki w przedpokoju. Malfoy objął mnie w talii i pocałował w odsłonięte ramię.

- Może zostaniemy tutaj? - zaproponował, obracając mnie w swoją stronę.

- Mam nadzieję, że spędzimy ze sobą cały przyszły rok. Dziś możemy się przemęczyć - pocałowałam go krótko w rozpalone usta. Udawał obrażonego przez jakieś dziesięć sekund. Chwilę później przyparł mnie do ściany w korytarzu.

- Nie mogę uwierzyć, że traktujesz to tak poważnie - przechylił głowę, dokładnie mnie obserwując.

- Co takiego? - spytałam, bawiąc się kołnierzykiem jego czarnej koszuli.

- Nas - odparł, patrząc mi w oczy.

- Dlaczego nie możesz uwierzyć? 

- Nigdy nie wierzyłem w to, że świąteczne życzenia się spełniają. A jednak tutaj jesteś i dajesz mi szansę. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. 

***

- Za dziesięć minut wybije północ! - krzyk Harrego sprawił, że niechętnie uniosłam głowę z ramienia Malfoya. Siedzieliśmy w salonie domu Potterów, popijając wino, śmiejąc się i rozmawiając. Wszyscy już wiedzieli o moim związku ze Ślizgonem. Ciężko było nie zauważyć tego, jak obejmuje mnie w talii, całuje w kark, przyciąga do siebie po chwili rozłąki. Nie nazywano nas słodką parą. Mówiono raczej, że Draco rozbiera mnie wzrokiem, całuje tak, jakby za moment miał skończyć się świat. Byłam szczęśliwa. Nareszcie.

- Niech każdy weźmie szampana - Ginny wcisnęła nam w ręce kieliszki i skierowała się do kolejnych gości. Stanęliśmy na tarasie, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Czekaliśmy na nowy, zupełnie inny rok. Czekałam na nowe życie. 

- Dziesięć, dziewięć, osiem... - zaczęło się odliczanie. Po chwili poczułam, jak Malfoy obraca mnie w swoją stronę. Spojrzenie jego stalowych tęczówek złączyło się z moim.

- Pięć, cztery... - krzyczała Ginny, ale z każdą sekundą słyszałam otoczenie w coraz mniejszym stopniu - Trzy, dwa, jeden! Zero! - pierwsze fajerwerki rozświetliły niebo, ale ja już ich nie widziałam. Malfoy całował mnie namiętniej niż kiedykolwiek wcześniej, a ja nie pozostawałam mu dłużna. 

- I żeby tak było już do końca życia, Granger - szepnął, odsuwając się tylko na milimetr.

- Zgadzam się, Malfoy. 



piątek, 6 grudnia 2013

Miniaturka IV - Mogliśmy powiedzieć wcześniej...

             Szczerze, nie wiem już, co mam Wam do powiedzenia. Jestem na okropnym etapie walki ze swoją twórczością. Jestem na etapie, w którym blogosfera jest dla mnie bezsensowna. Przepraszam każdą osobę, którą mogłam tym urazić. Boli mnie wiele rzeczy związanych z blogiem. To, ile czasu na to poświęcam i zestawienie tego z zaangażowaniem niektórych. Wystarczy usunąć bloga, a nagle każdy się interesuje twoją osobą. Jestem wymagająca. Przyznaję się do tego bez bicia. Wiele oczekuję, ale myślę, że również wiele daję. Powoli kroczę w stronę zawieszenia/ usunięcia i tego bloga, choć tak wiele mnie z nim łączy. Widzę ile osób czyta moje dwa opowiadania. Nikt się nie odzywa. Może powinnam zacząć pisać do szuflady? Może zablokować bloga i udostępnić go tylko osobom, które widzą w tym jakiś głębszy sens. Bo właśnie o to mi tutaj chodzi. Przepraszam. Mam ciężkie dni, tygodnie i miesiące. Za sobą i przed sobą. 
            Zostawiam Was z miniaturką. Przeczytajcie. Przemyślcie. Nie wiem kiedy napiszę coś nowego. Z czasem jest krucho, z motywacją także. A do walki potrzeby sił. Mi powoli odechciewa się walczyć o tego bloga. 

***
          Powinienem był powiedzieć Jej wszystko, gdy była blisko, na wyciągnięcie ręki. Mogłem wyznać Jej prawdę, zamiast uciekać. Mogłem Ją mieć, a nie bezpowrotnie tracić. Zamiast trzymać dłoń Greengrass, mogłem przyglądać się jak Ona śpi w moich ramionach. Mogłem mówić Jej, że Ją kocham, a nie kłamać prosto w oczy Astorii. Mogłem być z Nią szczęśliwy. Może wtedy nie doprowadziłbym do tej tragedii. Nie tkwiłbym przez rok w okropnym małżeństwie. Nie pokłóciłbym się z natrętną, zbyt ufną i irytującą żoną. Gdybym nie żałował swojej decyzji, nie wyżywałbym się na Greengrass. Nie wybiegłaby z domu i nie wsiadłaby do auta ze łzami w oczach. Nie wjechałaby w drzewo, ani nie umarłaby w Mungu. Gdybym ten rok wcześniej zawalczył o miłość, nie musiałbym stać nad grobem zupełnie obcej mi osoby. Gdybym był szczery, straciłbym majątek i rodzinę, ale miałbym Ją. A pozostałem z niczym. To była moja kara za całe zło, jakie zdążyłem wyrządzić. Piekło na ziemi, choć nadal pozostawałem żywy. Nie chciałem już oglądać świata. Nie było w nim Jej uśmiechu. Nie było sensu.
            Miałem inne wyjście. Mogłem pójść lepszą drogą. Ale nie chciałem ranić miłości swojego życia. Doprowadziłem do tego, że zraniłem samego siebie. Pamiętałem dzień, w którym Ją zostawiłem. Nie płakała. Była silna. Sam Ją tego nauczyłem. Odszedłem, tak jak powinienem odejść. Spokojnie, nie odwracając głowy i wiedząc, że Ona również na mnie nie spojrzy. Teraz rozpadałem się na kawałki, myślą o Jej twarzy. Jej idealnym, drobnym ciele, które było mi dane posiąść. Jej głosie. Jej zapachu. Całej Jej osobie. Tęskniłem za Nią. Za żywą osobą, zamiast za żoną, spoczywającą w trumnie. Przez ten rok zdawało mi się, że pozostawiłem przy Niej coś jeszcze. Jakąś cząstkę siebie. To uczucie było niewyobrażalnie silne, choć nieokreślone.
            Opadłem na kolana przy grobie Greengrass. Śnieg przesiąkał przez moje ubrania. Płakałem nad marmurowym pomnikiem, jakby to była mogiła mojej prawdziwej miłości. Płakałem nad tym, co straciłem. Bolało. Cholernie bolało. Jakby ktoś rwał moje ciało na kawałki. Nie byłem w stanie stwierdzić jak wiele czasu minęło od końca pogrzebu. Już nie było dla mnie czasu. Usłyszałem czyjeś kroki. Śnieg skrzypiał coraz głośniej. Mogłem spodziewać się każdego, ale to co zobaczyłem po odwróceniu głowy zaparło mi dech. I mógłbym przysiąc, że do końca swoich dni ten obraz wywoływałby tę samą reakcję, niezależnie od tego, jak wiele razy miałbym go przed oczami.
            Stała kilka metrów dalej, obejmując się ramionami. Drżała z zimna, a Jej długie włosy plątał wiatr i sklejał śnieg. Spojrzała mi w oczy, po czym opadła na kolana. Łzy płynęły po Jej policzkach. Szlochałem równie mocno jak Ona, do krwi zagryzając wargi. Nie pamiętałem, w jaki sposób udało mi się przebrnąć te kilka dzielących nas metrów. Objąłem Ją zmarzniętymi ramionami. Czułem znikome ciepło Jej ciała. Przez ostatni rok wiele razy wyobrażałem sobie tę chwilę. Powracała do mnie w snach natrętnie i bez końca. A gdy nagle miałem Ją przy sobie, wyparowała cała nadzieja. Nie liczyłem na to, że Ją odzyskam. Nie liczyłem na kolejną szansę. Sądziłem jedynie, że to śmierć Greengrass wywołała tak emocjonalny bieg zdarzeń. Cmentarz, pogrzeb, moje łzy nad grobem żony, inna zbolała twarz głupca, który przegrał życie. Zatrzaśnięty w martwym punkcie. Otworzyłem oczy. Zobaczyłem to, co sam sobie odebrałem. Teleportacja zabrała nas daleko od pochłoniętego ciemnością cmentarza.
***
            Znaleźliśmy się w nieznanym mi miejscu. Czułem jednak, że to Jej dom. Poprowadziła mnie do środka, nawet na moment nie odwracając głowy. Bolało. Mogłem powiedzieć Jej wcześniej. Myśli huczały w mojej głowie, krew raz po raz przestawała poruszać się w żyłach. Otworzyły się jakieś drzwi. Poznałem Ginny nawet po tak długim czasie. Przeszła obok, najpierw ściskając dłoń przyjaciółki. Później jej palce dotknęły mojego ramienia. Wsparcie? Litość? Czy wszyscy nabrali się na moją grę zrozpaczonego wdowca? Nie pytałem. Brakowało mi sił, by to robić. Brakowało wiary w ludzi i w to, że jeszcze mogliby mnie szanować, a tym bardziej mi współczuć. Straciłem to tamtego dnia, gdy odszedłem, nie odwracając się choćby na moment.
             Zatrzymaliśmy się nagle przed drzwiami, jakbyśmy na coś czekali. Moje serce przestało bić. Przygotowywałem się na coś, czego nie znałem i czego w żaden sposób nie mogłem się spodziewać. Stałem tak, wpatrzony w Jej plecy. Cień przysłaniał resztę Jej sylwetki. Była dla mnie nieosiągalna. Nierzeczywista. Odległa o setki, tysiące kilometrów, które sam między nami stworzyłem. Sięgnęła do klamki, skinęła na mnie głową. W Jej oczach ujrzałem ból i strach. Strach przed moją reakcją, przed samym spojrzeniem na mnie. Weszliśmy do małego pomieszczenia, którego ściany miały zielony, lekko przytłumiony kolor. Dziwnie jaskrawy akcent na tle szarej rzeczywistości. Ukłucie w sercu przypomniało mi wieczory w moim ślizgońskim dormitorium, gdy Jej oliwkowa skóra kontrastowała z zielenią satyny. Noce, gdy miałem Ją całą i nie musiałem myśleć o tym, że kiedyś odejdę. Chwile, w których tak blisko, że Jej ciało stawało się moim.  
            Patrzyłem jak pochyla się nad kołyską. Jak wyciąga z niej dziecko. Idzie w moją stronę. Nie odwracałem wzroku, chociaż to tak bardzo bolało. Ułożyła chłopca w moich ramionach. Miał moje stalowe oczy. Nie płakał. Był cząstką mnie. Tym, co pozostawiłem przy Niej oprócz swojego serca. Osunąłem się na ziemię, wpatrując się w spokojną twarz dziecka. Był moim synem. Miałem tę pewność.
            Powoli uniosłem wzrok na Nią. Stała oparta o ścianę, zasłaniając usta dłonią. Mi zabrakło już łez. Nie wiedziałem, czy wierzyć nadal w coś takiego jak nadzieja. Powoli pocałowałem dziecko w czoło. Tak jak całowałem Ją w tamte gorące, duszne noce. Maluch zamknął oczy. Był tak czysty, nieskazitelny. Spojrzałem w te ukochane dla mnie tęczówki. Wciąż tak samo ciepłe, czekoladowe i głębokie, mimo łez i cierpienia. Kochałem Ją. Kochałem tę kobietę każdego dnia mocniej. Byłem z Greengrass. To ona była moją żoną, ale to Ją nieustępliwie kochałem. Do Niej miałem słabość. Wiele razy pytałem samego siebie, jak potoczyłoby się życie, gdybym z Nią został. Teraz wiedziałem. Miałbym rodzinę. Prawdziwą. Cudownego syna, którego Ona nosiła pod sercem. Miałbym szczęście, lecz sam się go pozbawiłem.
            Odwróciła się ode mnie. Tak jak tamtego wieczoru, gdy Ją zostawiłem. Wiedziałem, że nie mogę liczyć na nic więcej. Nie teraz, gdy znałem prawdę, a moje serce przestało istnieć. Nie po tym, jak przestałem o Nią walczyć. Spoglądałem na Jej plecy, wstrząsane dreszczami. Chciałem do Niej podejść, przytulić, uspokoić. Zapewnić, że nigdy Jej nie zostawię. Nie mogłem. To Ona musiała tego chcieć. Powoli podniosłem się z podłogi. Chłopczyk przymknął oczy, przygotowując się do snu. Czułem się jak ślepiec, brnąc w Jej stronę. Otarła ostatnie łzy, gdy znalazłem się na wyciągnięcie ręki. Mocniej przytuliłem malca, jakby to miało być nasze pożegnanie. Ostrożnie ułożyłem go w ramionach matki. Ruszyłem do wyjścia. Zanim znów wybrałbym złą drogę. Zanim pomyślałbym o sobie, a nie o Niej. Stojąc w progu nie odwróciłem głowy. Szedłem przed siebie. Jak najdalej od tych dwóch osób, które mogły być całym moim życiem. Otworzyłem drzwi. Chłodny wiatr uderzył mnie w twarz. Spojrzałem pod swoje stopy. Jeszcze krok dzielił mnie od zagłady. Od tego, bym zawisł nad przepaścią, a później spadł z chłodnym ciałem i bez duszy.
- Mogłam powiedzieć ci wcześniej - usłyszałem Jej głos. W swojej głowie? W rzeczywistości? Nie miałem pojęcia. Brzmiał jak kawałek nieba. Odwróciłem się z niewyobrażalnym bólem. Stała oparta o ścianę. Zdyszana po biegu, z czerwonymi policzkami i śladami łez na policzkach. Czułem lądujące na mojej twarzy płatki śniegu. Z pokoju na końcu korytarza dobiegł mnie cichy śpiew Ginny, usypiającej dziecko kołysanką. A Ona stała tam. Tuż obok, kurczowo trzymając się ściany.
- Zostałbym - powiedziałem, ponownie sięgając do klamki. 
- Ze względu na małego - wykrztusiła, a Jej oczu zaszły łzami. Zacisnąłem usta, by chwilę później głośno zatrzasnąć drzwi. Rozległ się płacz dziecka.
- Nie! Zostałbym, gdybyś powiedziała mi coś innego - podszedłem do Niej. Wściekły i rozdarty. Zmęczony, zdezorientowany. Nieszczęśliwy.
- Jak mogłeś w to wątpić?! - wykrzyknęła, powstrzymując się od płaczu.
- Jak mogłem to wierzyć, gdy walił się cały mój świat?! - spuściłem wzrok. Chciałem odwrócić się i odejść.
- Bałam się. Bałam się, że nic do mnie nie czujesz - wyszeptała, chwytając mnie za nadgarstek. Fala ciepła ogarnęła moje ciało.
- Mówiłem ci, że cię kocham! Każdej nocy, gdy leżałaś w moich ramionach między świadomością, a snem. Za każdym razem, gdy zamykały się za tobą drzwi. Nawet gdy tamtego dnia musiałem cię zostawić. Gdy siedziałaś daleko, przy stole Gryffindoru. Gdy zostawiałaś mnie na skraju Zakazanego Lasu. Gdy odwracałaś się na moment, mówiłem to do ciebie szeptem. Powiedziałem ci to miliony razy - wymachiwałem rękami, jakby to było w stanie pokazać, co czułem.
- A teraz? - kolejne łzy popłynęły po jej delikatnej skórze. 
- Kocham jeszcze mocniej niż wtedy. Kocham ciebie. Kocham naszego syna - starłem słone krople z Jej policzków. Moje marzenia pojawiały się tak nagle, a tak szybko znikały. Moja miłość  żyła i umierała, a gdy zamykałem oczy, wciąż ją widziałem i czułem. Bo kochałem zbyt mocno. I mógłbym oddać życie za tę miłość.
- Mogłam powiedzieć ci wcześniej, że ja kocham ciebie - wyszeptała, po chwili znów zwracając ku mnie wzrok.
- Oboje mogliśmy, Granger - wykrztusiłem tuż przy Jej ustach. Pocałowałem Ją długo i namiętnie. Jakby nic poza Nią nie istniało. I wtedy zrozumiałem, że nie istniał powód, by przeklinać świat. Zamiast tego mogłem uwierzyć w cuda. Ona dała mi dwa - samą siebie i syna. Mogłem wcześniej zbić to lustro, które mnie otaczało. Złudzenie życia. Ponieważ zawsze zakochujemy się w kimś, kogo nie powinniśmy kochać.