czwartek, 16 listopada 2017

Nowy blog Edge?

Znów nie było mnie tutaj przez trzy miesiące. Uwierzcie, że wiele razy próbowałam opublikować kolejny rozdział "Straconym", ale zawsze coś stawało mi na drodze. Dziś zdałam sobie sprawę, że poważnie pogubiłam się w tej historii. Jestem zadowolona tylko z pierwszych dwóch rozdziałów, reszty nie dopracowałam tak, jak bym tego chciała. Mogłabym tłumaczyć się studiami, pracą, ale prawda jest taka, że mam trochę wolnego czasu, ale nie mogę zmusić się do pisania.

Zaczęłam się zastanawiać nad nowym blogiem, nową historią. Stara Edge chyba już nie istnieje. Nie potrafię odnaleźć się na tym blogu, chociaż wciąż czuję do niego sentyment. Być może potrzebuję nowego nicku, nowego adresu, by na nowo zakochać się w tworzeniu dla Was.

Co Wy na to? Czy jest jeszcze miejsce w blogosferze dla mnie i moich dziwnych historii? Dajcie znać, jeśli chcielibyście przeczytać coś jeszcze spod mojego pióra. Może inny paring? Może Dramione z jakimś konkretnym wątkiem?

Czekam na Wasz odzew!

Edge

czwartek, 10 sierpnia 2017

"Straconym" - rozdział czwarty


By skończyć ten rozdział musiałam uruchomić wszelkie awaryjne chwyty. Słuchałam muzyki, całej dołującej playlisty, która miała pomóc mi wrócić w klimat tego opowiadania (w wielu momentach byłam bliska płaczu. really). Zajęło mi to wszystko o wiele więcej czasu, niż zakładałam. Ale możecie mi wierzyć, że niemal codziennie otwierałam plik z rozdziałem czwartym i próbowałam pisać. Słowo po słowie. Naprawdę było mi ciężko. Czasami nie dopisywałam nic, tylko patrzyłam na tekst, starając się znaleźć w głowie ciąg dalszy.
Nie jest tak, jak planowałam. Wypadłam z obiegu, nie potrafię ująć wszystkiego tak, jak kiedyś. Na pewno znajdziecie tutaj literówki i inne takie. Ale znów chciałam być fair wobec Was i opublikować to, co mam na dysku. Nie chciałam zatrzymywać tej historii tylko dla siebie. Tymczasem wiele się u mnie zmieniło. Przeżyłam jakoś pierwszy rok studiów, zdałam bardzo ważny dla mnie egzamin zawodowy. To był szalony rok i przez cały lipiec próbowałam odreagować.
Nie wiem, czy jeszcze nadaję się na autorkę tego bloga. Być może jest to ostatni tekst, jaki się tutaj pojawia. Nie potrafię być systematyczna, gdy na głowie mam mnóstwo innych spraw, mnóstwo innych pasji, które wymagają ode mnie zaangażowania. Nie wiem, co dalej.
Mam nadzieję, że ten rozdział urozmaici Wam dzień. I że nadal ktoś tu jest, gdy pozornie nie ma mnie. Bo uwierzcie, że jestem. Codziennie tu zaglądam, czytam komentarze i bardzo chciałabym mieć tyle czasu, by móc wstawiać coś częściej.
Będę wdzięczna za każdą wiadomość pod tym rozdziałem!
Edge
P.S: Jeśli ktoś chce pogadać ze starszą, ciągle zajętą wersją Edge to zapraszam do pisania maili na adres edge.blue@onet.pl



Zawartość skrytki Belllatrix Lestrange leżała na kamiennej posadzce – szkatułki, worki pełne galeonów, przedmioty przypominające te ze sklepu Borgina i Burkesa. Wszystko podzielone na grupy, spisane i odhaczone przez gobliny na kawałkach pergaminu. Światło padające z żyrandoli odbijało się we fragmentach szkła, krawędziach monet i złotych okuciach.

Żaden z przedmiotów nie wyglądał szczególnie groźnie, ale świat magii opierał się na takiego rodzaju złudzeniu. Drobne rzeczy niosły za sobą wielką siłę. Tak było z cząstkami duszy Voldemorta zachowanymi w przedmiotach i tak mogło być w przypadku ksiąg, które zabrano ze skarbca Bellatrix.

- Ministrze...

Kingsley stał z dłonią przytkniętą do ściany skrytki, jakby próbował wyczuć bijącą od niej magię. Za każdym razem, gdy przebywałam w Banku Gringotta, czy to w sali wejściowej, czy w okolicach skarbców, towarzyszyło mi wrażenie, że zaklęcia wręcz sączą się z drzwi i ścian. To odczucie wzmogło się po wojnie, gdy wszelkie zabezpieczenia podwojono, jeśli nie potrojono.

- Dobrze cię widzieć, Hermiono.

Stanęłam ramię w ramię z ministrem magii i podążyłam za jego wzrokiem, do chropowatych ścian przechodzących w niskie sklepienie. Za otwartymi drzwiami krzątały się gobliny, a między nimi nieliczni urzędnicy Ministerstwa, których udało się ściągnąć na miejsce po godzinach pracy.

- To możliwe? – spytałam, wiedząc, że mnie zrozumie. Przez chwilę panowała cisza.

- Wszystko na to wskazuje. – Westchnął, nie odrywając wzroku od ściany przed nami. – Gdzie jest Potter?

To pytanie mnie martwiło i zadawałam je sobie nieustannie od kiedy przekroczyłam próg Gringotta. Harry powinien tu być, nawet jeśli wezwanie było niespodziewane. Powiedział mi, że wraca do domu i nie miałam powodu, by mu nie uwierzyć. Jednak przez ostatnie lata jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by nie stawił się na rozkaz ministra. To był pierwszy raz, gdy zostawił mnie samą bez uprzedzenia i kiedy jego bezgraniczne zaangażowanie stanęło pod znakiem zapytania.

- Nie wiem. Ron go szuka.

- Co się dzieje?

Zatajanie przed Kingsley’em tego, czego dowiedzieliśmy się od Amelii Fitzgerald, było dla mnie trudne. Darzyłam go zaufaniem i przez wiele lat myślałam, że Harry może powiedzieć to samo. Najwyraźniej się myliłam i wciąż czułam dyskomfort, pozwalając sobie na rozmyślania o tym, dlaczego znów posłuchałam Harry’ego, gdy powinnam była posłuchać głosu rozsądku.

- Chciałabym wiedzieć.

- Ważne, że ty jesteś. Nie chciałem ściągać nikogo innego z Departamentu Tajemnic – mówił Kingsley, kierując się do wyjścia z krypty. – To delikatna sprawa.

- Jak się zorientowaliście?

Zatrzymaliśmy się na skraju pomieszczenia, w którym rozłożono własność Bellatrix. Charles rozmawiał z kimś kilka metrów dalej.

- Skrytka była zamknięta od śmierci Bellatrix. Nie odnotowano, by przed Bitwą o Hogwart cokolwiek stąd wynosiła, oprócz drobnych kwot. Rudolf Lestrange jest w Azkabanie, ale wciąż ma pełne prawo do zarządzania majątkiem po śmierci żony. Kilka tygodni temu zażądał otwarcia krypty. Nikt nie wie dlaczego. Kazał sprawdzić zawartość. I okazało się, że czegoś brakuje. Wasza wizyta, kradzież pucharu, mogła coś zatuszować.

Sceny z tamtego dnia wiele razy przychodziły do mnie w snach. Parzące, powielające się przedmioty u końca koszmarów przygniatały mnie, Harry’ego i Rona, uniemożliwiając nam znalezienie horkruksa.

- Zaklęcie powielające – wyszeptałam. – Myślisz, że ktoś wykorzystał chaos po naszym włamaniu i coś zabrał?

- Nie wiem. Być może przy usuwaniu skutków zaklęcia coś zniknęło. Ktoś z pracowników…

- Ale w to nie wierzysz – stwierdziłam, wpatrując się w zmęczoną twarz Ministra. Wiedziałam o czym myślał. Bank Gringotta po wojnie ponownie stał się twierdzą nie do zdobycia. Wzmocniono zaklęcia ochronne, zacieśniono krąg osób, które miały dostęp do najgłębiej położonych skrytek. Włamanie po upadku Voldemorta graniczyło z niemożliwością. Pozostawały więc dwie opcje. Ktoś był w skarbcu przed nami i jakimś cudem Bellatrix nie zauważyła, że księgi zniknęły, lub komuś udało się włamać między wykradzeniem horkruksa a Bitwą o Hogwart.

- A wy nie zabraliście niczego poza pucharem? – odparł, patrząc na mnie z góry. Kiedyś już mnie o to pytano.

- Nie – potwierdziłam.

- Więc śmiem twierdzić, że przed wami ktoś tu był. I zabrał to, co było mu potrzebne.

Przez chwilę staliśmy w ciszy, najwyraźniej oboje zdumieni, że po raz kolejny coś umknęło Ministerstwu. Wpatrywałam się w otwarte drzwi skarbca Bellatrix i zastanawiałam się, kto mógł być na tyle szalony i, co ciekawiło mnie bardziej, na tyle inteligentny, by pokonać wszystkie zabezpieczenia i nie zostać złapanym.

- Masz jakieś podejrzenia? – spytałam, zauważając, że Charles idzie w naszą stronę i zatacza łuk, omijając przedmioty rozłożone na podłodze.

- Myślałem o czymś…

Kingsley znieruchomiał, dostrzegając syna. Wiele razy w podobnych sytuacjach, gdy minister milczał w otoczeniu własnej rodziny, zastanawiałam się, dlaczego nie kontynuował. Dlaczego wiele spraw pozostawiał tylko między mną i Harrym?

- Znaleźliśmy Potter’a. Ale się nie pojawi. I Hermiono... lepiej jeśli zaraz do niego pojedziesz – wyszeptał Charles. Jak zwykle nie potrafiłam wyczytać choćby ułamka prawdy z jego twarzy.

- Co się stało? – spytał Kingsley, zanim zdołałam choćby otworzyć usta.

- Będzie jeszcze potrzebna? – odparł Charles, ignorując wcześniejsze pytanie.

- Daj nam godzinę.

Patrzyłam, jak Charles odchodzi, a w mojej głowie wirowały przeróżne, niekontrolowane wizje.

- Może zauważysz coś, co my przeoczyliśmy. Chodź za mną. – Po chwili odezwał się Kingsley, powstrzymując narastającą we mnie panikę od wydostania się na zewnątrz.

Poprowadził mnie wąskim korytarzem, z dala od skarbca Bellatrix i dźwięku rozmów aurorów i innych pracowników Ministerstwa. W małym, dusznym pomieszczeniu, przy niskim stole, siedział jeden z goblinów. Chude nogi zwisały mu z krzesła, zawieszone kilka centymetrów nad podłogą. Przeglądał dokumenty, przebierając palcami po blacie. Gdy nas zauważył, odłożył pióro i zsunął okulary niżej na nos.

- Ragnarok…

Widywałam go aż nazbyt często w czasach procesu, który wytoczył mnie, Harry’emu i Ronowi Bank Gringotta. Ragnarok nie popierał zdania Ministerstwa i Winzengamotu, co do naszego uniewinnienia.

- Hermiona Granger – odpowiedział skrzekliwym głosem i zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem zza koślawych okularów.

- Opowiesz pannie Granger o księgach, Ragnaroku – oznajmił Kingsley, na co twarz goblina wykrzykiwała się w grymasie niezadowolenia.

- Według rozkazu, Ministrze – zaskrzeczał w końcu, zeskakując ze stołka. Gdy mówił, nie patrzył na mnie, jakbym była powietrzem.

- To potężne księgi. Czarnoksiężnicy...tacy jak Grindewald… – Zatrząsł mu się głos na wspomnienie tego nazwiska. – Tacy jak on...kolekcjonowali takie rzeczy. Okropne. Okropne zaklęcia. Te należały do rodu Blacków. Przekazywano je z pokolenia na pokolenie. Krążyły plotki, że Sam Wiesz Kto korzystał z nich, gdy...gdy szukał sposobu na nieśmiertelność.

Napotkałam wzrok Kingsleya i nie miałam wątpliwości, o czym pomyśleliśmy w tym samym momencie.

Horkruksy.

- Informacji o takich formach magii nie znajdzie się byle gdzie. Księgi są zazwyczaj chronione skomplikowanymi zaklęciami. Ale przypuszczam, że Bellatrix Lestrange udowodniła należycie swą lojalność, chowając księgi swego pana w odpowiednim czasie…

- Kingsley, mogę cię prosić…

Cofnęliśmy się w głąb korytarza. Ragnarok mruczał coś jeszcze pod nosem, ale po chwili ucichł.

- Jutro rano chcę spotkać się z Horacym Slughornem – oznajmiłam, gdy znaleźliśmy się na tyle daleko, bym miała pewność, że nikt nas nie usłyszy.

- On się nie zgodzi…

- Jutro rano w moim gabinecie ma być Slughorn. To ważne. – Pozostałam przy swoim, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że Horacy Slughorn od Bitwy o Hogwart stał się jeszcze bardziej ekscentryczny i zamknięty w sobie.

- Dobrze. Zrobię, co w mojej mocy - westchnął Kingsley, ale nie ruszył się z miejsca, wciąż przygarbiony w wąskim korytarzu.

- Co chciałeś powiedzieć wcześniej? – spytałam. - Masz podejrzenia…

- Wydaje mi się, że ktoś doniósł o włamaniu do Rudolfa. Jeden z innych więźniów. A byłych śmierciożerców trzymamy na zamkniętym oddziale…

- To wskazywałoby na to, że ktoś był w skarbcu przed Bitwą – odparłam, marszcząc brwi.

- Myślę, że to ktoś z rodziny – wypalił Kingsley, zanim zdążyłam przeanalizować jego wcześniejszą hipotezę.

- Co?

- To musiał być ktoś, kto wiedział o księgach. Ktoś bliski, Hermiono – odparł, rozglądając się na boki.

- Kto? – spytałam, dostrzegając w twarzy ministra wahanie. Nie chciał mi powiedzieć. Zamrugałam, oszołomiona tym, że odczytałam to bez problemu z jego twarzy.

- Tego jeszcze nie wiem – odpowiedział w końcu i musiałam mocno zagryźć policzek, by nie krzyknąć. Pierwszy raz Kingsley Shackelbot nie powiedział mi prawdy. I kiedy szłam za nim korytarzem w stronę skarbca Bellatrix, powstrzymywałam napływające do oczu łzy, jeszcze bardziej boleśnie świadoma, że również nie powiedziałam mu wszystkiego.

- Chodźmy – wykrztusiłam w stronę Charles’a, brnąc między rzeczami Bellatrix, jak w labiryncie.

- Wszystko w porządku? – spytał, gdy pożegnałam się skinieniem głowy z jego ojcem. – Co ci powiedział, Hermiono?

- Nic. Nie powiedział mi nic, bo nie ma tu Harry’ego – odparłam, przyspieszając kroku. Charles szedł tuż obok. Milczał, najwyraźniej wyczuwając moją złość.

- Gdzie on jest? – kontynuowałam, gdy wyszliśmy przez drewniane drzwi do pustej i cichej sali na parterze Banku.

- Ron jest z nim w domu.

Wyszliśmy z Banku Gringotta w chłodne, nocne powietrze. Znów padał śnieg. Odetchnęłam, sięgając po różdżkę. Charles stanął obok mnie, zacierając dłonie z zimna.

To była długa noc i ostatnią rzeczą, jaką chciałam robić, było stawianie czoła kolejnemu problemowi. Musiałam jednak wiedzieć, co tego dnia zatrzymało Harry’ego. Musiałam wiedzieć, czy przyczyna była taka, o jaką go podejrzewałam.

***

Dzielnicę, w której stał dom Harry’ego, zamieszkiwali głównie czarodzieje. W nocy ulica nie różniła się jednak od żadnej innej w Londynie. W oknach nie paliły się światła, ogródki były szare i opustoszałe, niektóre latarnie gasły i mrugały. Przy chodniku stały pełne kosze na śmieci.

Weszliśmy na trzeszczącą pod stopami werandę przy numerze ósmym. Na parapecie leżały zwinięte egzemplarze Proroka Codziennego, a obok jeszcze kilku innych, na pierwszy rzut oka mugolskich, gazet. Pchnęłam drzwi i weszłam do środka, zauważając, że światło pali się tylko w przedpokoju i w kuchni.

Harry siedział na kanapie w głębi salonu, w ciemności, w mugolskich ubraniach, które zazwyczaj nosił po pracy. Pusty flakonik leżał na stoliku i gdy tylko spojrzałam na Ron’a stojącego obok, wiedziałam, że zdążył z eliksirem otrzeźwiającym, zanim się pojawiłam.

- Co tu się dzieje? – spytałam, zatrzymując się w progu. Harry uniósł wzrok. Jego oczy wciąż były mętne, jakby nie do końca mnie rozpoznawał.

- Niezła robota, Shackelbot. Zrobiłeś dokładnie to, czego nie chciałem żebyś robił – prychnął, powoli przenosząc wzrok na Charles’a. Wiedziałam, co miał na myśli. Nie chciał, bym widziała go w tym stanie. Prawdopodobnie zależało mu na tym, by całe zajście zostało między nim i Ronem.

- Daj sobie spokój, Potter – odparł Charles, stając przy mnie i wkładając dłonie do kieszeni. Wiedziałam, że w prawej trzyma różdżkę.

- Wyjdź, Shackelbot. – Głos Harry’ego był zaskakująco stanowczy i czysty.

- Zostanę, jeśli jestem potrzebny – wyszeptał Charles, chwytając mnie lekko za łokieć.

- Idź. Poradzimy sobie z Ronem – odpowiedziałam, starając się całą siłą woli powstrzymać napływające do oczu łzy. Huczało mi w głowie. Jeszcze godzinę wcześniej nie mogłam powstrzymać gonitwy myśli. Teraz nie czułam nic, zbyt zmęczona i otępiała.

- Gdyby coś się stało...

- Odezwę się – zapewniłam go, wymuszając uspokajający uśmiech. Gdy się teleportował, w pokoju zapadła niezręczna cisza.

- Gdzie byłeś?

Miałam wrażenie, że cofnęliśmy się w czasie i znów stoję przed nastoletnim Harrym. Wyciągnął rękę i niepewnie chwycił szklankę z wodą, którą musiał postawić przed nim Ron.

- Znalazłem go w barze, gdzie czasem się spotykamy – odpowiedział Ron po kilku minutach dojmującej ciszy.

- Nie odpowiadaj za niego – odparłam, zbliżając się do kanapy. – Gdzie byłeś? Wezwali nas…

- Wiem – wykrztusił Harry, obracając ku mnie głowę. – Przepraszam.

Jeśli sądził, że przeprosiny wystarczą, mylił się. Chciałam wyjaśnień, chciałam odpowiedzi.

- Upiłeś się, Harry. Dobrze, że Kingsley nie przyszedł tu ze mną. Gdyby zobaczył cię w tym stanie…

- Zamiast niego przyprowadziłaś jego cholernego syna – warknął, zrywając się z kanapy. Ściągnął kurtkę i zrzucił buty, których najwyraźniej nie miał siły zdjąć zaraz po wejściu do domu.

- Z kim się widziałeś? – spytałam, ignorując tę złośliwość, na którą sobie pozwolił. Już się pochylał, by zabrać buty i zanieść je do przedpokoju, gdy wyprostował się nagle.

- Co?

- Z kim byłeś w barze, Harry?! – Podniosłam głos, wpatrując się w niego intensywnie. Zacisnął usta i odwrócił wzrok.

- Miałem trudny dzień. Dobrze wiesz…

- Pracujemy razem, Harry. Wiem, że dziś dowiedzieliśmy się wielu rzeczy, ale… - im dłużej mówiłam, tym więcej emocji malowało się na bladej twarzy Harry’ego. Ron siedział tymczasem na kanapie, uważnie śledząc nas wzrokiem.

- Nic się nie stało. Ministerstwo nie upadło przez jeden wieczór.

- Byłeś tam z Zabinim, prawda? – prychnęłam, zrzucając z ramion płaszcz, w którym nagle zrobiło mi się za gorąco.

- Nie!

- Powiedziałeś mu? – Ton mojego głosu stał się niemal histerycznie wysoki. Wpatrywałam się w Harry’ego, oczekując odpowiedzi.

- O czym miałbyś mu powiedzieć? – wtrącił się Ron. Staliśmy we trójkę między kanapą a stolikiem, stłoczeni i wściekli.

- Nie powiedziałem mu, Hermiono. – Harry złagodniał. Opadł na kanapę i odchylił głowę na oparcie. Wyglądał na równie zmęczonego, co ja.

- Jak zwykle cię upił. Jesteś pewien…

- Nie pisnąłem nawet słowa. Przyrzekam – wyjęczał, łapiąc się za głowę. Przez chwilę miałam wrażenie, że się rozpłacze.

- Możecie mi wyjaśnić, co tu się dzieje? – Ron ponownie spróbował przerwać nasz dialog. Westchnęłam, zakrywając twarz dłońmi.

- Dowiedzieliśmy się czegoś, Ron – odparł Harry po dłuższej chwili. Pozwoliłam mu mówić, o Amelii Fitzgerald, o pomyłce w jednej z list, o wszystkim. Gdy skończył, Ron siedział na kanapie z łokciami opartymi na kolanach i spuszczoną głową.

- Mówiłem wam. On zawsze był taki… - zaczął mówić, odwracając się do nas. Na twarzy Harry’ego na moment pojawił się ten nieokreślony wyraz bólu.

- Przestań, Ron. To jeszcze o niczym nie świadczy – wykrztusił słabo, wpatrując się w blat stolika przed sobą. – Nie chcę dziś o tym rozmawiać. Wiesz już wszystko, Ron. Myśl o tym, co chcesz. Ale musisz zachować to dla siebie, póki nie wie o tym Ministerstwo.


czwartek, 27 kwietnia 2017

"Straconym" - rozdział trzeci


Nie było mnie tutaj tak długo, że nawet nie potrafię tego zliczyć. Niestety wszystko w moim życiu nieco się rozjechało i nie mam czasu na rzeczy, które bardzo chciałabym robić. Pisanie zeszło zdecydowanie na dalszy plan, od kiedy studiuję.
Ten rozdział powstawał przez wiele miesięcy i w wielkich bólach. Obawiam się, że moje uczucie do fanfiction powoli umiera. Ale chciałam być fair wobec Was i oto jest. Rozdział trzeci. Nie wiem, czy podołałam z tym tekstem i nie wiem, czy podołam z publikacją dalszych części. To opowiadanie jest... wyczerpujące, tak bardzo wymagające. Nie wiem, co będzie dalej. Mam nadzieję, że ktoś nadal tutaj zagląda i że przeczyta ten rozdział, jeśli zetknął się z poprzednimi. Zostawiam na dole linki dla zagubionych.
Dajcie znać, czy chcecie poznać dalszy ciąg tej historii.  
Miłego czytania,
Wasza Edge 
P.S. Można kontaktować się ze mną poprzez maila: edge.blue@onet.pl 

Rozdział pierwszy 
Rozdział drugi

Podłoga w kuchni wciąż była brudna po wizycie Rona. Szare ślady butów znaczyły kafelki, przypominając mi o porannej dyskusji, tak podobnej do wielu innych na przestrzeni ostatnich lat. Nie potrafiłam określić, co i kiedy zmieniło się w Ronie po śmierci Voldemorta. Większość wniosków, które wyciągał, nie tylko ze swojej pracy, była wręcz absurdalna. I nie pozostawało mi nic innego, jak dzielić każde jego słowo na czworo, by nie popaść w taką samą paranoję.

Teraz, gdy myślałam o słowach Amelii, o naszej pomyłce, czułam narastający niepokój. Ron może mieć rację, szeptał głos w mojej podświadomości.

W mieszkaniu było ciemno, tylko przez okno nad zlewem wpadał żółtawy poblask latarni stojących po drugiej stronie ulicy. Usiadłam przy stole, błądząc myślami zdecydowanie zbyt daleko od miejsca, w którym byłam. Ron. Może byłam zbyt ostra, odrzucając jego rady?

Drgnęłam na krześle, gdy przedpokój wypełnił się niebieskim światłem. Patronus pojawił się w drzwiach kuchni, jasny i bezkształtny, wił się tuż obok framugi. Głos Charles’a Shackelbota po chwili wypełnił mieszkanie.

Nie wiedziałam, czy to jego słowa tak na mnie podziałały, a może po prostu osiągnęłam ten poziom zmęczenia, że byłam w stanie zignorować ból mięśni i niechęć do ruchu. Wstałam z krzesła i powoli zdjęłam przemoczony płaszcz. Strząsnęłam płatki śniegu z włosów, odwiesiłam ubranie na wieszak w korytarzu. Zmrużyłam oczy, zapalając światło w kuchni. Z podłogi po chwili zniknęło szare błoto. Odgarnęłam włosy z twarzy, ściągnęłam je gumką nad karkiem i ochlapałam twarz chłodną wodą. Poczułam się lepiej, choć niepokój nadal krążył gdzieś pod skórą. 

Gdy zamykałam oczy widziałam pełne błagania spojrzenie Harry’ego. A zaraz za tą wizją nadchodził głos Zabiniego, suchy i gorzki. Dwa miesiące. Zgodziłam się pracować w Departamencie Tajemnic jeszcze przez dwa miesiące. Nie wiedziałam, jak zniosę ten czas, ani czy przyniesie to jakikolwiek skutek. Byłam jednak świadoma, że ten dzień, dzień, w którym śmierć Draco Malfoy'a stanęła pod znakiem zapytania, zmienił wiele i jeszcze więcej skomplikował.

- Wszystko w porządku?

Nie usłyszałam, jak Charles się aportował. Stał w salonie, na środku dywanu. W półmroku mogłam dostrzec tylko połowę jego twarzy.

- Tak. Chyba tak – odpowiedziałam, zdobywając się na uśmiech. Na ustach Charles’a pojawił się wyraz powątpiewania. Pokręcił głową, prychnął pod nosem i wszedł do kuchni, odkładając różdżkę na blat. W sztucznym świetle jego twarz był blada, niemal sina pod oczami i wzdłuż policzków.

- Słabo ci idzie udawanie – stwierdził, wyciągając ramiona. Wpadając w nie, poczułam znajomy słodki zapach jego szaty. Staliśmy tak dłuższą chwilę, w ciszy. Zmęczenie całego dnia powoli ustępowało uczuciu ciepła i bezpieczeństwa.

- Chciałem cię zobaczyć, gdy tylko wróciliśmy…

Krótki list od Charles'a wciąż tkwił na szafce w mojej sypialni. Wiedziałam, że wrócił do Londynu jeszcze o świcie, jeszcze zanim pojawił się u mnie Ron. I przez cały dzień nie poświęciłam mu nawet jednej myśli, zbyt pochłonięta pracą i strachem.

- Co się stało? – spytałam, odchylając głowę. Szorstka skóra jego dłoni przesunęła się po moim policzku. Lubiłam to, jak niewiele musiałam przy nim mówić.

- Musimy porozmawiać. – Ton jego głosu się zmienił, ale oczy wciąż pozostawały ciepłe, gdy pochylił się, by mnie pocałować. Jego usta na krótko dotknęły moich i wiedziałam, że to jedyne powitanie, jakie dostanę. Gdy ściągał płaszcz i rzucał go na oparcie krzesła, odwróciłam się, by nalać wody do czajnika. Chwycił różdżkę i posłał naczynie z powrotem na półkę. Już wiedziałam, że nie zostanie na długo.

- Siadaj. – W takich chwilach przypominał Kingsleya. Gdy złączył dłonie na blacie stołu i zmarszczył brwi, rażące podobieństwo do ojca wyłączyło wszelkie uczucia, które do niego żywiłam. Teraz był urzędnikiem, prawą ręką Ministra Magii.

- Rozmawiałaś dziś z Ronaldem, prawda?

- Tak, był tu dziś rano. Skąd ty… - Zawahałam się, nie do końca pewna, skąd mógł to wiedzieć i jak chciał to wykorzystać.

- Wracam z Banku Gringotta. Powinnaś go słuchać, Hermiono. Miał rację. Tym razem miał rację – odparł, unosząc na mnie wzrok. Wokół jego tęczówek rozciągała się czerwona siatka popękanych naczynek.

- O czym ty mówisz, Charles?

Miałam ściśnięte gardło. Wiedziałam, co zaraz powie i miałam ochotę się roześmiać. To był naprawdę kiepski żart. Cały ten dzień powinien okazać się snem.

- Ktoś włamał się do skrytki Bellatrix Lestrange.

- Przecież to niemożliwe… - wyszeptałam, pochylając się na krześle, splatając ramiona i kładąc je na stole. Charles poruszył się niespokojnie po drugiej stronie.

- Najwidoczniej możliwe. Nie znamy jeszcze szczegółów. Wiemy tylko, czego brakuje z zawartości skrytki.

- Zaraz... Dlaczego przyszedłeś z tym do mnie? – przerwałam mu, nagle zdając sobie sprawę, że to pierwsza tego rodzaju rozmowa, jaką ze mną przeprowadził. Nigdy nie zdradzał mi szczegółów swojej pracy u boku ojca. To Harry miał pierwszeństwo, jako szef Departamentu Tajemnic, by odbierać od Charles’a takie informacje.

- Potter jest nieosiągalny. Nie znalazłem go w domu. Ron właśnie go szuka. – Słowa padającego z jego ust rozpływały się w niekształtną masę. Poczułam chłód, najpierw w okolicach serca, a później w głowie, tam gdzie moja świadomość już od dawna krzyczała, że dzieje się coś niedobrego.

- Wyszedł ze mną z Ministerstwa. Powiedział, że wraca do domu…

- Ale tam go nie ma.

*

Nasze kroki odbijały się głośnym echem od frontów kamienic. Charles mocno zaciskał dłoń na różdżce. Nie spojrzał na mnie, od kiedy opuściliśmy mieszkanie. Niezapięty płaszcz unosił się za nim na chłodnym wietrze, a ciężkie buty, które lubił nosić, zostawiały głębokie ślady w świeżym śniegu.

Zastanawiałam się, co takiego powiedział mu Ron. Wspomniał o tym, jak potraktowałam go tego ranka? To, jak wielkim brakiem zaufania się wykazałam, bolało mnie bardziej, niż fakt, że Departament Tajemnic ponownie coś przeoczył. Ostatnie dwa lata były grą ułud. Bywały dni, gdy to my wygrywaliśmy i byliśmy w stanie rozwikłać zagadki, które pozostawił za sobą Voldemort. I bywały takie noce jak te, gdy wszystko waliło się na nas, jak lawina.

Budynek Banku Gringotta wznosił się na końcu ulicy, jakby wyrósł spod ziemi. W ciemności biały kamień lśnił magią zaklęć ochronnych. Na czas otwarcia skarbca Bellatrix zamknięto wszystkie drzwi i okolono budynek kordonem aurorów. Stali niemal ramię przy ramieniu, rozglądali się czujnie, jakby w każdej chwili ktoś mógł wyłonić się z przylegających alejek. Charles z kamienną twarzą uścisnął rękę któregoś z mężczyzn i po chwili znaleźliśmy się na schodach prowadzących do wejścia. Na wrotach banku wciąż wyryte było ostrzeżenie:

Wejdź tu, przybyszu, lecz pomnij na los,

Tych którzy dybią na cudzy trzos.

Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich,

Wnet pożałują żądz niskich swych.

Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch

I wykraść złoto, obrócisz się w proch.

Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon

Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.

Jeśli zagarniesz cudzy trzos

Znajdziesz nie złoto, lecz marny los.

Te słowa niosły za sobą po tylu latach tak niewielką wartość. Miejsce, które tak długo kojarzyło się z bezpieczeństwem, straciło część swojej chwały. W holu głównym nie było nawet śladu goblinów. W powietrzu unosił się kurz, z każdej strony dochodził dźwięk kroków i rozmów. Znałam tę atmosferę aż nazbyt dobrze. Choć Ministerstwo odzyskało wolność, wciąż było pod presją, wciąż poszukiwało, śledziło, badało i starało się dojść do prawdy.

Tak wiele dni i nocy spędziłam między aurorami, pośród urzędników Ministerstwa, razem z pracownikami Departamentu Tajemnic. Wszyscy wypełnialiśmy inne zadania, a jednak dążyliśmy do tego samego celu. Odkryć tajemnicę Voldemorta.

- Czego brakuje w skrytce? - spytałam, zatrzymując się w pół kroku, łapiąc Charles'a za rękaw szaty. Jeśli miałam iść dalej, jeśli miałam stanąć przed Ministrem Magii bez Harry'ego, chciałam się przygotować.

- Hermiono...

- Powiedz mi. Nie chcę, by czymś mnie zaskoczyli - wyszeptałam, odnajdując jego wzrok. Westchnął i przesunął otwartą dłonią po twarzy.

- Nie ma kilku rzeczy, ale gobliny zareagowały najbardziej nerwowo na księgi. Potężne czarnomagiczne księgi zaklęć.

Patrzyłam w oczy Charles'a, starając się uspokoić szybkie bicie serca. Chciałam roześmiać się i powiedzieć, że to żadna strata, ale nie mogłam tego zrobić. Byłam zbyt świadoma tego, co oznaczało posiadanie czarnomagicznej wiedzy. I nagle, stojąc w progu Banku Gringotta, byłam o krok bliżej, by uwierzyć w teorię spiskową Rona, której tak bardzo nie chciałam do siebie dopuścić.

*

1 lipca 1997

Ogarnął ich triumf. Stali pod ścianami, szeptali do siebie, podekscytowani i nieświadomi tego, co niosła za sobą trwająca noc. Gdy otwarto drzwi, umilkli, pokornie chyląc głowy. Czarny Pan szedł pierwszy, wyprostowany, z wężem owiniętym wokół ramion. Biła od niego moc, jakby napawał się zasianą grozą. Gdy tuż za nim pojawił się Snape, przez pokój przeszła fala pomruków.

- Dumbledore nie żyje! - wykrzyknął Lord Voldemort, unosząc białe dłonie ponad zgromadzonym tłumem. Ryk śmierciożerców poniósł się w każdą ze stron, uderzył w moją pierś z całym impetem. Stałem pośród nich, pozwalając matce ściskać moją dłoń. Huczało mi w głowie, jakby przed chwilą ktoś mocno mnie uderzył. Krew pulsowała mi w skroniach, jak po długim biegu. - Severusie, dowiodłeś swojej wierności Czarnemu Panu....

Głos Voldemorta przypominał syk, gdy w morderczym uniesieniu opowiadał o tym, co wydarzyło się tej nocy w Hogwarcie. Twarz mojej matki pobladła, kiedy powiódł wzrokiem po salonie i jego świdrujące spojrzenie spoczęło na mnie.

- Zmartwiła mnie jednak wieść o wątpliwościach, które ogarnęły jednego z was – mówił Czarny Pan, zbliżając się do miejsca, w którym stałem. - Draco... stchórzył. Mój najmłodszy sługa. Syn gospodarza tego domu.

Sądziłem, że moje ciało zawiedzie, podda się, gdy Czarny Pan zwróci się w moją stronę. Stałem jednak w bezruchu, starając się zapomnieć o kłującym bólu w piersi.

Wstrętny rechot wydobył się z gardła któregoś ze śmierciożerców, po czym rozprzestrzenił się falą po całym pomieszczeniu. Podłoga zdawała się trząść pod moimi stopami, widziałem otwarte w szyderczym śmiechu usta i porozumiewawcze spojrzenia. Voldemort dał im wszystkim chwilę na upojenie się pogardą, po czym uniósł dłoń. Cisza okazała się jeszcze gorsza, niż śmiech. Było mi słabo, dłoń matki wysunęła się spomiędzy moich palców. Patrzyłem przed siebie, wprost w nieludzkie oczy Lorda Voldemorta.

- Podobno stary dobry Dumbledore proponował ci pomoc. Chciał uratować twoją rodzinę. Jak zawsze naiwnie wierzył, że mógłby ją ochronić. Czy to prawda, Draco?

- Tak, Panie - odpowiedziałem, napotykając gdzieś ponad ramieniem Voldemorta, wzrok Snape'a. Stał tam w bezruchu. Jego twarz wyrażała tylko i wyłącznie spokój. Chciałem wiedzieć, co rzeczywiście myślał.

- Odmówiłeś?

- Tak, Panie.

- Nie wiem, jak mam ci teraz zaufać, chłopcze.

Zacisnąłem pięści, powoli wbijając paznokcie w skórę dłoni. Nie chciałem jego zaufania, nie chciałem jego łaski, czy przebaczenia. Nie wykonałem zadania, które mi powierzył i choć mógł nazywać mnie tchórzem, wiedziałem, że nim nie jestem. Nie, kiedy stałem przed nim po tym wszystkim.

- Panie, chłopak dobrze się spisał. Wprowadził nas do szkoły. Pozwól mi... - Głos Snape'a przerwał ciszę. Moja matka histerycznie nabrała powietrza, jakby za moment miała się rozpłakać. Wiedziałem, że na niego liczyła. Nawet teraz, gdy mój dalszy los tak naprawdę nie leżał już w rękach nikogo poza mną.

- Nie bierz odpowiedzialności za coś, co może cię zdradzić, Severusie. Chłopak jest niebezpieczny. Dla nas wszystkich.

Mówili o mnie, jakby wcale mnie tam nie było. Jak o pionku, którym można poruszać po planszy, aż inna figura się go nie pozbędzie. I do tej pory pozwalałem na to, by Voldemort wygrywał w tej grze.

- Mylisz się, Panie. To tylko dziecko. Do tej pory za niego odpowiadałem. I ręczę za niego - odparł Snape, a jego twarz przypominała kamień. Zazdrościłem mu tego, jak przejrzysty się wydawał.

- Nie wykorzystuj swojej pozycji, by uratować kogoś takiego, Severusie.

- Jest jednym z nas. Nie wyparł się ciebie, Panie. Jest tutaj między nami, choć miał okazję uciec. Jeśli zawiedzie po raz drugi...

- Jeśli ponownie zawiedzie, sam się go pozbędziesz. – Voldemort przerwał Snape'owi w pół słowa. Wyglądał na zniesmaczonego, ale nie mógł się sprzeciwić. Musiał okazać swojemu słudze choć odrobinę szacunku, po tym co się wydarzyło. - A teraz go zabierz. Zastanowię się, w jaki sposób Draco odkupi swoje winy.

Voldemort roześmiał się, napotykając mój wzrok. Poczułem, jak próbuje wedrzeć się w głąb mojego umysłu. Nie zmrużył oczu, nie użył różdżki, ale starał się przedrzeć do środka. Widziałem, że Snape ruszył do wyjścia. Dał mi znak ręką, bym poszedł za nim. Voldemort cofnął się tymczasem przed ciemną ścianą, którą postawiłem między jego chciwością a własnymi myślami. Gdy wyszedłem przed szereg, przez ułamek sekundy zobaczyłem strach w głębi jego oczu. Strach przed tym, czego nie chciałem mu pokazać.

- Crucio! – Wypowiedział zaklęcie, upajając się jego brzmieniem. Upadłem na kolana, oddech zarzęził mi w piersi. Widziałem przed sobą wyraźnie twarz Voldemorta. Cieszyło go to, w jaki sposób mógł mnie upokorzyć, w moim domu, pośród ludzi, którzy chłonęli każdego jego słowo.

- Śmiem przypuszczać, że wciąż tli się w tobie naiwna nadzieja – powiedział, pochylając się nade mną. – Ale nie ma nadziei, chłopcze. Będziesz mi wierny lub zginiesz.

Moja matka zaszlochała gdzieś z boku. Zobaczyłem, jak ciotka Bellatrix odciąga ją z powrotem w tłum.

- Tak, Panie – wycharczałem, unosząc wzrok.

- Oby Severus miał rację. Możesz być jeszcze przydatny.

Na twarzy Voldemorta pojawiło się obrzydzenie. Uniósł różdżkę i przerwał zaklęcie. Pomyślałem o tym, z jaką łatwością mógłby pozbawić mnie życia, gdyby tylko zechciał. Czy był jednak tak potężny, jak do tej pory sądziłem? Wysługiwał się ludźmi, polegał na potędze innych. Tutaj tkwił jego słaby punkt.

Snape po chwili dźwignął mnie na nogi. Wspierając się na jego ramieniu powoli ruszyłem do drzwi. Liczyłem w myślach, starając się zwalczyć młodości.

- Zostaniesz, Narcyzo. – Szorstki głos Czarnego Pana zatrzymał moją matkę. Wiedziałem, że to zrobi, że nie pozwoli jej iść ze mną, dlatego nie zatrzymałem się ani wtedy, ani gdy opuściliśmy salon. Snape milczał, prowadząc mnie korytarzem w niemal zupełnej ciemności. Gdy w twarz uderzyło mnie ciepłe nocne powietrze, zrobiło mi się jeszcze bardziej słabo. Palce Snape'a zakleszczyły się na moim ramieniu.

- Skup się. Nie możesz się rozszczepić – powiedział, potrząsając mną lekko. Kiwnąłem głową i zamknąłem oczy, starając się wyłączyć wszystkie emocje. Po chwili teleportowaliśmy się za bramą. Poczułem krawędź chodnika wbijającą mi się w pierś, zanim Snape chwycił mnie za ubranie.

- Ty głupcze! – uniósł głos, wpychając mnie przez drzwi do ciasnego korytarza. Upadłem na plecy, tak samo jak wtedy, gdy odepchnął mnie na Wieży Astronomicznej. Z trudem dźwignąłem się na nogi.

- Myślałeś, że ucieknę? - spytałem, trzymając się kurczowo komody. Twarz Snape'a zapadła się w jednej sekundzie.

- Właź. Dam ci coś na ból – warknął, mijając mnie. Zniknął w drzwiach na końcu korytarza. Stałem tam jeszcze chwilę, starając się uspokoić oddech. Echo zaklęcia wciąż drgało w moich nerwach. Gdy w końcu udało mi się dojść do drzwi, zastałem Snape'a skupionego, pochylonego nad szafką pełną eliksirów. Podał mi trzy fiolki i odwrócił się z powrotem.

- Stracisz wszystko, Draco. – Odezwał się nagle, przez co prawie wyplułem zawartość jednej z buteleczek. - Każdą najmniejszą rzecz, którą udało ci się wywalczyć. Wszystko.

Przełknąłem gorzki płyn i spojrzałem na przygarbionego, zmęczonego Snape'a. Już nie przypominał nauczyciela eliksirów, którego tak wiele lat podziwiałem.

- Nie mogłem uciec. Dobrze o tym wiesz.

- Wydaje ci się, że dzięki sprytowi jesteś w stanie go pokonać – odparł i nie mogłem pozbyć się wrażenia, że Snape właśnie przegrał. To była jego wielka porażka. Pozwolił tej grze między Voldemortem a Dumbledorem pochłonąć całego siebie.

- Wcale tak nie sądzę.

- Dlaczego wróciłeś do domu? - zapytał, pozornie porzucając temat.

- Nie potrafię się przed nim ukryć. Jeszcze nie - odpowiedziałem, starając się zabrzmieć pewnie. Snape przeszedł do okna i odchylił brudną firankę. Wciąż było ciemno, przez co nie mogłem dostrzec wyrazu jego twarzy, gdy po chwili się odezwał.

- Wybuchnie wojna, Draco. I jeśli mogę ci coś poradzić, jeśli chcesz to zrobić jak należy... Ukryj ją. Najlepiej jak potrafisz.

wtorek, 3 stycznia 2017

Miniaturka XVII - Pożegnanie z Hogwartem

Możecie być wściekli i wcale nie będę się dziwić. Nie potrafię zorganizować sobie czasu tak, by publikować regularnie. Przez święta nie napisałam nawet zdania, teraz powoli szykuję się do sesji na studiach. Dziś odgrzebałam starą miniaturkę, którą napisałam rok temu. Jest krótka, niedopracowana. Ale przynajmniej to jakiś znak, że wciąż jestem tutaj myślami. Bo jestem każdego dnia i jak nigdy wcześniej chciałabym siedzieć i pisać. Niestety, jeszcze długo nie będę w stanie się temu poświęcić. Trzeci rozdział "Straconym" wciąż mi się nie podoba. Coś jest nie tak i jeszcze nie zdołałam tego poprawić. Mam nadzieję, że nie jesteście źli. Że wracacie do starych tekstów i cieszycie się nimi. Ja tymczasem muszę wrócić do rzeczywistości, do studiów, pracy i wszystkiego, na co nie mam ochoty. Pamiętajcie jednak, że tu jestem, czytam to, co tutaj piszecie i myślę o tym, co sama chciałabym napisać. Trzymajcie się ciepło! 
Edge 

***

- Pociąg odjeżdża za pół godziny - oznajmiłem, spokojnie zbierając swoje rzeczy i wrzucając je do walizki. Granger nawet nie drgnęła, wciąż zwinięta pod kołdrą, obojętna na moje przypomnienie, nieruchoma i milcząca. Stojąc przy oknie byłem w stanie dojrzeć jedynie jej dłonie, ułożone w miejscu, gdzie jeszcze niedawno leżałem. Zacisnęła palce, gdy po chwili wahania odłożyłem odznakę prefekta Slytherinu na szafkę nocną po swojej stronie łóżka. Obserwowała mnie spod przymkniętych powiek, ale wciąż nie wypowiedziała słowa, pozwalając mi pakować się w dojmującej ciszy. 

Usiadłem w fotelu, by założyć i dokładnie zawiązać buty. Monotonny ruch rąk pozwalał mi oderwać się od myśli, która nawiedzała mnie od kilku ostatnich tygodni i której echo dudniło mi w uszach tego ranka. Granger mogła się rozmyślić. Mocniej pociągnąłem za sznurowadło, zacisnąłem zęby i powstrzymałem przekleństwa, które cisnęły mi się na usta. 

Po chwili usłyszałem szelest pościeli, z której w końcu zaczęła się wyłaniać. Cicho postawiła stopy na podłodze. Chociaż na nią nie patrzyłem, wiedziałem, że właśnie odgarnia włosy na prawe ramię, poprawia koszulę, w której spała, chwyta lewy nadgarstek. Jej płaszcz zsunął się z oparcia fotela, gdy użyła zaklęcia. Wszystkie należące do niej przedmioty zaczęły lewitować po pokoju w stronę jej torebki. Uniosłem głowę, by zobaczyć, jak wsuwa nogi w nogawki jeansów, zdejmuje koszulę i narzuca zamiast niej mój czarny sweter, który z przyzwyczajenia zostawiłem na wierzchu. Była gotowa, gdy do odjazdu pociągu zostało dziesięć minut. 

Chciałem zapytać, jak się czuła, ale natychmiast przypomniałem sobie ostatnią noc. Siedziałem w łóżku, oczekując jej powrotu, denerwując się coraz bardziej z każdą upływającą minutą. Wróciła po północy, z oczami opuchniętymi od płaczu i potarganymi włosami, w które wsuwała palce, gdy tylko się denerwowała. 

- Powiedziałaś im - bardziej stwierdziłem, niż zapytałem. Nie odpowiedziała, wsuwając się pod kołdrę i siadając mi na kolanach. 

To była nasza ostatnia wspólna noc w murach Hogwartu. Kiedy zasypiała po kilku godzinach, wtulona w moje ramię, zmęczona i spokojna, starałem się zapamiętać każdy szczegół jej ciała. Na wszelki wypadek. Gdyby jednak zmieniła zdanie. 

Teraz, gdy stała przy drzwiach, wydawało mi się, jakby od naszego pierwszego spotkania w tym pokoju minęły wieki. Oboje nie potrafiliśmy określić, kiedy i jak to się zaczęło, ale wspólnie zdecydowaliśmy, że z tajemnicą należy skończyć. Dziś miało rozpocząć się nasze nowe życie. 

- Chodźmy - wykrztusiła, patrząc na mnie po raz pierwszy tego ranka, jakby do tej pory nie było mnie w pokoju. Wstałem z fotela, pomogłem jej założyć płaszcz i otworzyłem drzwi. Podziękowała skinieniem głowy, po czym ruszyła w stronę klatki schodowej. Postaci z obrazów odprowadzały nas wzrokiem, gdy w ciszy przemierzaliśmy korytarze, które przez lata poznaliśmy jak własną kieszeń. 

Granger zatrzymała się w holu, gdzie stanęliśmy ramię w ramię, gotowi do wyjścia. Chwyciła moją dłoń, kiedy przekroczyliśmy próg. Ruszyliśmy w dół ośnieżoną ścieżką, w ciszy żegnając się z tym miejscem, do którego mieliśmy już nigdy nie wrócić. Granger odwróciła się tylko raz, by spojrzeć na zamek i rzucić krótkie spojrzenie w stronę wieży Gryffindoru, po czym przeniosła wzrok na nasze splecione dłonie i z nieodgadnionym wyrazem twarzy ruszyła przed siebie. 

Na stacji nie odezwała się ani słowem, wpatrzona w stronę, z której miał nadjechać pociąg. Na mrozie poczerwieniał jej nos, a oczy zaszły mgłą, w której starałem się dopatrzeć śladu łez. Nie rozpłakała się jednak i tylko uścisk na mojej dłoni wskazywał, jak bardzo jest zdenerwowana. Zbliżyła się do torów, gdy na horyzoncie pojawił się obłok pary. Opuściliśmy Hogsmead w ciszy przerywanej tylko hukiem maszyny wytaczającej się z dworca. Usiedliśmy w pustym przedziale, a Granger oparła głowę o moje ramię. Im dalej byliśmy, tym jej ciało stawało się cieplejsze. Z każdym kilometrem wsuwała palce coraz głębiej pod mój płaszcz, sunąc po moich żebrach, obejmując mnie kurczowo. 

- Draco... - wyszeptała mi do ucha, rozumiejąc, że wcale nie śpię, a tylko czuwam. Otworzyłem oczy, napotykając jej czułe spojrzenie. 

- Tak? 

- To była dobra decyzja - odparła, pochylając się ku mnie i składając krótki uspokajający pocałunek na moich ustach. 

Kiedy wysiadaliśmy na stacji King's Cross, w Londynie było już zupełnie ciemno. Ulice opustoszały, a za oknami ludzie przygotowywali się do świątecznych kolacji. Wsiedliśmy do jednej z nielicznych taksówek pod budynkiem dworca. Granger drgnęła, gdy bez zawahania podałem adres. Kiedy auto się zatrzymało, zapłaciłem kierowcy mugolskimi pieniędzmi i pomogłem jej wysiąść. Stała na środku chodnika, gdy wróciłem po swoją walizkę. Poprowadziłem ją za rękę pod same drzwi, które otworzyłem kluczem do tej pory schowanym głęboko w kieszeni. Zawahała się, ale po chwili weszła ze mną do środka.

- Witaj w domu.