poniedziałek, 14 listopada 2016

Prorok codzienny


 Bardzo ważny wywód. Stali czytelnicy, proszę, przeczytajcie!
Długo zbierałam się do napisania tego postu. Nie było mnie tutaj jakieś dwa miesiące. Minęło, uwierzcie mi, jak mrugnięcie okiem. Nawet nie zauważyłam, jak przyszedł wrzesień, a za nim październik. No i w końcu listopad. A rozdziału wciąż nie ma. Wydaje mi się, że nikt nie zauważył mojego zniknięcia. Ale czuję się na tyle wycofana, że muszę Was poinformować o powodach tej ciszy. 
Zaczęłam studia, pochłonęło mnie w stu procentach moje prywatne/zawodowe/studenckie życie. Poza tym, moje wszystkie prace nad blogiem i jakimikolwiek tekstami unieruchomiła awaria techniczna. Najpierw padł komputer stacjonarny ze wszystkimi zapisanymi na nim plikami. Później ktoś zgniótł (naprawdę) mój laptop, rozlewając ekran. Wciąż nie odzyskałam sprzętu, na którym mogłabym pracować i jestem na komputerze z doskoku, co nie ułatwia sprawy. Te ostatnie dwa miesiące zdecydowanie nie były kolorowe i zaczynam rozumieć, z jak wielkimi problemami musiały mierzyć się moje starsze blogowe koleżanki, które w końcu rezygnowały z blogów. Brakuje mi czasu na wszystko, na bloga również. Musicie wiedzieć, że pisanie nie jest moją jedyną pasją i tak się składa, że ten rok jest dla mnie dość rewolucyjny, jeśli chodzi o spełnianie marzeń. Dlatego jest mnie tutaj tak mało. Mam nadzieję, że zrozumiecie.
Tymczasem przychodzę do Was z garścią informacji. Na początek chciałabym serdecznie podziękować osobom, które poświęciły swój czas, by zgłosić mnie, moje teksty, do Dramione Awards Poland. To pierwsze przedsięwzięcie tego typu w kraju i jestem tak szczęśliwa, że moi czytelnicy docenili tak wiele moich tekstów. Kiedy to zobaczyłam, byłam naprawdę szczerze wzruszona. Dziękuję!
Nominowaliście:
  • Miniaturkę "Ktoś, kogo już nie było" w kategorii Miniaturki Angst
  • Miniaturkę "Ostatnie dni roku" w kategorii Miniaturki Fluff
  • Miniaturkę "Powroty" w kategorii Miniaturki Kanoniczność postaci
  • Opowiadanie "Ukryte demony" w kategorii Opowiadania zakończone Angst
  • Opowiadanie "Ukryte demony" w kategorii Opowiadania zakończone Czasy dorosłe
  • Opowiadanie "Bez definicji" w kategorii Opowiadania zakończone Czasy dorosłe
  • Opowiadanie "Małżeństwo" w kategorii Opowiadania zakończone Czasy dorosłe
  • Opowiadanie "Małżeństwo" w kategorii Opowiadania zakończone w minionym półroczu Czasy dorosłe 
  • Opowiadanie "Małżeństwo" w kategorii Opowiadania zakończone w minionym półroczu Wojenne
  • Szablon bloga w kategorii Jasny oraz Minimalistyczny 
To w sumie 9 nominacji dla moich tekstów! Jesteście niesamowici. Głosowanie trwa, więc jeśli ktoś ma ochotę oddać swój głos w ankiecie, zapraszam na stronę Dramione Awards Poland. Raz jeszcze bardzo Wam dziękuję!
Jeśli chodzi o dalsze losy bloga, nie wiem, co mogę Wam obiecać. Wszystko jest jeszcze chwiejne. Potrzebuję dłuższej chwili, by ułożyć to wszystko i stanąć na pewnym gruncie. Bardzo chciałabym pisać regularnie, ale wiem, że jest to niemożliwe. Jeśli wciąż chcecie, bym pisała, proszę oddajcie głos w ankiecie po prawej stronie. Jeśli zbierze się jakaś grupa odbiorców zdolna czekać na rozdziały nieco dłużej, będę zaszczycona pracą dla Was. Ewentualnie możemy powrócić do formuły bloga z czasów mojej matury (o zgrozo, to było tak dawno!) i na blogu będą się pojawiały głównie miniaturki. Taką opcję również macie w ankiecie.
Mam nadzieję, że wciąż tu jesteście i że się odezwiecie. Rozdział trzeci "Straconym" wciąż powstaje, ale mam nadzieję, że uda mi się go skończyć jeszcze w tym miesiącu.
Edge 



środa, 24 sierpnia 2016

"Straconym" - Rozdział drugi


Kochani,
przepraszam za opóźnienie, ale miałam tyle rzeczy na głowie, że na pisanie rozdziału zabrakło mi czasu. Wróciłam z wyjazdu, zaraz zaczął się remont, pracuję nad PDF'em "Bez definicji". Wszystko dzieje się jednocześnie i czasami mam już dość.
Tymczasem muszę Wam podziękować za nominację do konkursu na Katalogu Granger. Ktoś zgłosił "Lato w Devon", co bardzo mnie ucieszyło i tylko potwierdziło, że warto było pracować nad tym tekstem do upadłego. Dziękuję! Możecie głosować na stronie Katalogu.
Jak zwykle zachęcam Was do kontaktowania się ze mną na Ask'u  (mile widziane pytania o fabułę/bohaterów/proces powstawania "Bez definicji" i "Ukrytych Demonów" ze względu na powstający PDF) i poprzez wiadomości e-mail: edge.blue@onet.pl
Pozdrawiam, 
Edge 

Moje mieszkanie nie należało do najwygodniejszych, nie było też duże, ani nie przypominało żadnego z nowoczesnych apartamentów w centrum Londynu proponowanych mi przez Ministerstwo. Mieściło się blisko stacji metra i chociaż zdarzały się noce, gdy nie mogłam zasnąć, bo na pobliskim skrzyżowaniu ktoś wciąż używał klaksonu, lubiłam to miejsce. Było bezpieczne, strzeżone przez mugolską firmę ochroniarską, oddalone od dzielnic, które zamieszkiwali pracownicy Ministerstwa. Nie śledzili mnie tam żadni dziennikarze, nikt nie wiedział kim jestem i gdzie pracuję. Potrafiłam docenić ten aspekt normalności, możliwość spokojnego zrobienia zakupów, przejścia się na zwykły spacer. Po pracy wracałam tam z ulgą, jak do kryjówki, z której nikt nie mógł mnie wyciągnąć.


Kiedy ktoś zapukał do drzwi tamtego ranka, właśnie wstawiałam wodę na herbatę. Podskoczyłam, zaskoczona nie tylko nagłym dźwiękiem, jak i w ogóle faktem czyichś odwiedzin. Niewiele osób znało mój adres, sąsiedzi byli skryci i nie nawiązywali z nikim zbędnego kontaktu. Jeśli już, większość gości teleportowała się prosto do mieszkania. Spojrzałam przez wizjer, zanim zdecydowałam się otworzyć. Na wycieraczce stał Ron, w swojej roboczej szacie i ze zmęczonym spojrzeniem utkwionym w drzwiach.


- Co tu robisz? – spytałam, wpuszczając go do środka. Śnieg na jego butach zaczynał się topić i plamił mi podłogę. Starałam się zabrzmieć jak najbardziej neutralnie, chociaż to niespodziewane spotkanie nie napawało mnie pozytywnymi uczuciami. Widzieliśmy się kilka tygodni wcześniej podczas jednego z charytatywnych przyjęć, na których musieliśmy się pojawiać, jako pracownicy Ministerstwa. Od tamtego czasu Ron nie dawał znaku życia.


- Byłem w pobliżu i chciałem pogadać – odpowiedział, całując mnie w oba policzki. Cofnęłam się do kuchni i zdjęłam czajnik z kuchenki. Poczułam się dziwnie skrępowana, chodząc przy Ronie w samym szlafroku, ale mogłam pomyśleć o tym przed otwarciem drzwi. Czułam na sobie jego wzrok, gdy usiadł przy maleńkim stole w rogu kuchni.


- Coś się stało?


- Wczoraj wieczorem mieliśmy odprawę. – Zaczął, dziękując mi skinieniem głowy za herbatę, którą mu podałam. Nie musiałam pytać, czego się napije. Wiedziałam ile cukru wsypywał zarówno do herbaty, jak i kawy, i że nigdy nie wrzucał do środka cytryny. – Nie było Ministra. Wyjechał kilka dni temu razem z synem i grupą aurorów.


- Wiem. – Przerwałam mu, siadając po drugiej stronie stołu. Sama nie wiedziałam, dlaczego zdecydowałam się to powiedzieć. Być może chciałam mu się odpłacić za te tygodnie milczenia, chociaż nie poświęciłam mu w tym czasie ani jednej ważniejszej myśli. Nasza przyjaźń przez te kilka lat stała się nikła, choć żadne z nas nie potrafiło stwierdzić, z jakiego powodu. Miewałam przeczucie, że Ron ukrywa urazę za coś, czego nie byłam świadoma.


- Przepraszam. Zapomniałem, że możesz to wiedzieć – odparł nieco zmieszany, a na jego policzkach pojawił się nieznaczny rumieniec, jak zawsze gdy schodziliśmy na temat mojego życia osobistego. Spuściłam wzrok, starając się nie czuć wyrzutów sumienia. – Ale coś mnie zaniepokoiło. Kazali mi stawić się przed Bankiem Gringotta dziś wieczorem. Jeden oddział jest tam od wczorajszego popołudnia. Mamy patrolować ulicę.


Zmarszczyłam brwi, starając się połączyć nowe informacje z tym, że Ron pojawił się w moim mieszkaniu i to o tak wczesnej porze. Powinnam szykować się do pracy, a jego niezapowiedziana wizyta rujnowała mi plan poranka.


- Co to ma wspólnego ze mną, Ron?


- Słyszałem coś. Nie wiem czy usłyszałem dobrze, ale mówili o skrytce w banku. – Zaczął szeptać, chociaż nikt nie mógł nas usłyszeć. Wstałam, by odłożyć w połowie opróżniony kubek do zlewu. Jeśli miałam zamiar stawić się w pracy na czas, musiałam zdążyć na metro o siódmej trzydzieści.


- Czyjej skrytce?


- Bellatrix Lestrange. I Narcyzy Malfoy – odpowiedział, a jego oczy rozbłysły tą iskrą podniecenia, którą widziałam za czasów szkoły, gdy razem rozwiązywaliśmy zagadki. – Pomyślałem, że chcecie wiedzieć. Wiesz, ty i Harry…



- To tylko patrol aurorów, Ron. Co ma do tego Departament Tajemnic? To mogą być tylko plotki, skoro o tym nie wiemy – mówiłam, przechodząc do przedpokoju. Zaczęłam grzebać w szafie, starając się znaleźć coś, co mogłabym na siebie włożyć.


- Hermiona, to nie jest zwykły patrol. Coś ma się wydarzyć w Banku Gringotta. Albo już się wydarzyło. – Ron stanął w drzwiach. Wyglądał na naprawdę zmartwionego, ale ja pozostawałam niewzruszona. Być może praca w Departamencie Tajemnic sprawiała, że niczym nie można było mnie już zaskoczyć.


- Muszę być w pracy o ósmej. Dziękuję, że się fatygowałeś. Jeśli czegoś się dowiem, na pewno się z tobą skontaktuję.


Zabrałam buty z dna szafy i ruszyłam w stronę łazienki. Ron wciąż stał w korytarzu, przyglądając mi się z nieukrywaną frustracją i przerażeniem. Odwróciłam się z dłonią na klamce, gotowa zakończyć tę rozmowę w każdej chwili.


- Cholera, Hermiona! Nie chodziło mi o mnie. Nie jestem ciekawy. Ktoś mógł włamać się do tego banku. A kto by to był, skoro to złoto Narcyzy i Bellatrix?


- Przestań wrzeszczeć. Nie ma tu zaklęć wyciszających – syknęłam, sprowadzając go na ziemię. – Nie mam ochoty na rozmowę o tych bzdurach.


- Przecież dobrze wiesz, kto to mógł być – powiedział, podchodząc do mnie, z nadzieją szukając w mojej twarzy jakiegokolwiek znaku, że mu wierzę. Szumiało mi w głowie od natłoku agresywnych myśli. Miałam dość każdego podejrzenia, każdej winy, którą Ron widział w obcych ludziach. Czasami miałam wrażenie, że cofnęliśmy się w czasie i że znów istnieją te szkolne zapamiętane podziały, które zmuszały do oceny osób, z którymi mieliśmy niewiele wspólnego.


- To obsesja, Ron!


Nagle rozległ się jakiś dźwięk. Niebieskie światło zaczęło przebijać się przez kieszeń na piersi Rona. Wyciągnął różdżkę, a przy ścianie pojawił się błękitny patronus. Znałam jego kształt, należał do Kingsleya Shackelbota. Przez sekundę w mojej głowie trwała gonitwa myśli zakończona jednym słowem. Wrócili.


- Pan Ronald Weasley wzywany jest pilnie do Ministerstwa Magii…


***

Zjawiłam się w Ministerstwie kilka minut przed czasem, chociaż wyjście zajęło Ronowi kolejne dziesięć minut. Do ostatniej chwili próbował przekonać mnie, że w Banku Gringotta doszło do czegoś, co powinnam sprawdzić. Gdyby nie był tak obcesowy, zapewne bym się zgodziła, ale nienawidziłam tego, w jaki sposób wyciągał wnioski. Szczególnie, gdy starał się powiązać jakieś zdarzenie ze sprawą, którą prowadziłam w Departamencie Tajemnic. Ceniłam jego rady i często pozwalałam mu dedukować, gdy sama nie miałam już na to siły, ale to śledztwo było za trudne, by dopuszczać do niego zbyt wiele osób. Myślałam o tym także tego dnia, świadoma, że nowy trop może prowadzić za sobą przełom, na który czekaliśmy od wielu miesięcy.


W archiwum, w którym miałam nadzieję znaleźć Harry'ego, panował nieprzyjemny zaduch, utrzymywany dla bezpieczeństwa starych woluminów. Szłam między dwoma regałami, starając się odnaleźć w tej plątaninie miejsce, gdzie pracowaliśmy poprzedniego dnia. Czasami wśród tych półek czułam się, jak w dziale ksiąg zakazanych w Hogwarcie. Wszystkie te zgromadzone dokumenty, ich potężna wiedza, z łatwością mogłyby zatrząść magicznym światem. Ta świadomość nie raz nas przytłaczała, a nie raz dodawała odwagi. W końcu dostrzegłam zapalone światło i pochyloną sylwetkę Harry’ego. Siedział przy długim stole, na którego blacie piętrzyły się księgi i czasopisma.


- Cześć. Jak samopoczucie? – zapytał, unosząc na mnie wzrok.


- Dziś rano było u mnie Ron – oznajmiłam, odsuwając sobie krzesło i opadając na nie ciężko. Harry zmarszczył brwi i odsunął od siebie ogromną księgę, którą właśnie czytał.


- Czego chciał? – Wydawał się tak samo zaskoczony tą wizytą, co ja.


- Uważa, że coś stało się w Banku Gringotta. Od wczoraj aurorzy patrolują tam teren.


Wzruszyłam ramionami, sięgając po gazetę, która leżała najbliżej. Od kiedy zaczęliśmy pracę dla Ministerstwa, natrafiliśmy na wiele fałszywych tropów. Informacje płynęły z różnych źródeł, często plotek lub zasłyszanych rozmów. Przyzwyczailiśmy się do tego, że magiczny świat wciąż był niestabilny i żył z dnia na dzień każdą małą sensacją.


- I przyszedł specjalnie, by ci to powiedzieć? – Chciał się upewnić, poprawiając okulary na nosie.


- Harry, to wszystko to jakaś bzdura. Uważa, że ktoś wkradł się do skarbca Bellatrix Lestrange i Narcyzy. Pewnie się przesłyszał.

Harry zmarszczył brwi, jakby zaniepokojony, ale starałam się to zignorować. Często martwił się tym, co ja bagatelizowałam i najczęściej to on sprawdzał informacje, które ja uznawałam za nieprzydatne. Być może dlatego zachowywałam jakąś namiastkę zdrowia psychicznego, gdy on nie mógł zasnąć bez pewności, że zrobił wszystko, co należało zrobić.


- Nie miałem żadnej informacji z Biura Aurorów, ani od Ministra. Gdyby coś się stało, już byśmy wiedzieli.


- Właśnie - podsumowałam i powróciłam do wertowania gazety.


***


- Mam! Hermiono, spójrz na to! - Głos Harry’ego poniósł się po całym archiwum. Przebywaliśmy tam od dobrych kilku godzin, a tumany kurzu uniemożliwiały nam normalne funkcjonowanie. Kaszląc i przecierając oczy trafiłam do rzędu półek. Harry trzymał w dłoniach opasły, oprawiony w skórę tom. Przypominał każdą inną księgę, którą można było ściągnąć z regału.



- Znalazłeś cokolwiek? - spytałam, opierając się plecami o regał. Miałam nadzieję, że nareszcie pojawił się powód, dla którego moglibyśmy opuścić archiwum.


  
- Na zdjęciu od lewej Amelia Anna Fitzgerald, Thomas Fitzgerald i Regulus Black. Rok 1979 - przeczytał Harry, wodząc palcem pod starą, poruszającą się fotografią na dole strony. Głośno nabrałam powietrza, wpatrując się w trójkę czarodziei. Amelia miała długie, rude włosy i zielone oczy. Podobieństwo do nastolatki ze zdjęcia pokazywanego świadkowi było wręcz rażące.  



- Oni się przyjaźnili. Regulus zdradził w 1979. Stąd powody, dla których Voldemort mógłby pragnąć śmierci Fitzgeraldów - powiedziałam, nadal nie odrywając wzroku od zdjęcia. 


Przez cały ten czas trwania śledztwa zdążyliśmy się nauczyć, jak działała hierarchia w szeregach Voldemorta. Ludzie byli połączeni niczym ogniwa łańcucha. Jeśli ktoś decydował się na walkę u boku Czarnego Pana, skazywał swoją rodzinę na ewentualne konsekwencje swoich czynów. Zdrada oznaczała cierpienie najbliższych. Dlatego listy ofiar okazały się tak obszerne. Voldemort wykorzystywał słabości swoich ludzi, uderzał w najsłabsze punkty i często szantażował najlepszych strategów, którzy starali się odejść, gdy wojna stawała się niewygodna.


- To tworzyłoby logiczną całość. - Harry pokiwał głową, przypatrując się dokładniej Regulusowi. Ja tymczasem przeniosłam wzrok na tło i wtedy stanęło mi serce. 



- To Wiltshire, Harry! Zdjęcie zrobione w Wiltshire! - wykrzyknęłam, wskazując na charakterystyczny krajobraz i majaczący w tle, kamienny pałac. - Szukamy zbyt daleko! Najlepsze rozwiązania to te najprostsze. 



- Myślisz, że Voldemort użyłby tak łatwej zagadki? - Harry uniósł brwi, spoglądając na mnie niepewnie. Musiałam przyznać, że w ostatnim czasie cała ta tajemnica zaczęła się zagęszczać, jakby Voldemort chronił ostatnich dwunastu osób przed odnalezieniem szczególnie dokładnie. Istniała jednak możliwość, że przeoczyliśmy coś prostego, co wydawało się mało znaczące.



- Byliśmy tam tylko kilka razy podczas całego śledztwa. Nie myśleliśmy o tym poważnie, bo uważaliśmy to za zbyt proste rozwiązanie. Co jeśli to jest naszym błędem?  



- Sądzisz, że to tam może tkwić rozwiązanie całej zagadki? Tak blisko miejsca, gdzie działy się te wszystkie tragedie? - Wciąż próbował się upewnić, że mówię poważnie. 



- Tak, tak właśnie sądzę. - Popchnęłam Harry'ego w stronę wyjścia.

**

Przybyliśmy do hrabstwa Wiltshire na kilka minut przed południem, zaraz po wypisaniu stosu raportów i wniosków. Słońce wznosiło się wysoko nad równiną lekko przyprószoną śniegiem. Białe płatki unosiły się leniwie, jakby w zwolnionym tempie. Na miejsce aportacji wybraliśmy najbardziej znany nam obszar. Okolice ogromnej, starej posiadłości Malfoyów. Puściłam ramię Harry'ego, czując stabilny grunt pod stopami. Nieopodal wznosił się opuszczony dwór, którego widok napawał mnie naprawdę przeróżnymi uczuciami. Zdołałam pokonać swoje uprzedzenia związane z Bellatrix i blizną na moim ramieniu. W końcu  minęło tyle lat, a czas leczy rany. Istniało jednak mniej odległe wspomnienie, które nadawało temu miejscu zupełne inne znaczenie.


Był koniec 2000 roku. Nadszedł początek naszego śledztwa. Mieliśmy po raz pierwszy odwiedzić Malfoy Manor, by przyjrzeć się zabezpieczonym dowodom. Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać po zdobytej przez aurorów twierdzy śmierciożerców. Podejrzewaliśmy, że słudzy Czarnego Pana zajęli się zatarciem wszelkich śladów. Kiedy pojawiliśmy się jednak na miejscu, zaniepokoiły mnie blade twarze pracujących przy dworze czarodziei.  


- Znaleźliście cokolwiek, co mogłoby się przydać? - spytał Harry, gdy przekroczyliśmy próg. Szef Biura Aurorów spojrzał na nas przez ramię. Zdołałam zauważyć nerwowy grymas na jego twarzy. 


- Zaraz sami zobaczycie - powiedział, kierując się w stronę wejścia do piwnic. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, dlaczego idziemy właśnie tam. Podejrzewałam, że wiele obciążających dowodów można by znaleźć w komnatach śmierciożerców, rozsianych po całej posiadłości.  


- Włóżcie to. - Ktoś podał nam maski do zakrycia ust. Odebraliśmy je bez słowa, jednocześnie wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Czekało nas coś bardzo nieprzyjemnego i dopiero teraz zaczynaliśmy zdawać sobie z tego sprawę. 


- Jeśli ktokolwiek źle się poczuje, natychmiast dajcie znać. - Otworzono przed nami ciężkie, metalowe drzwi. Zaczęliśmy schodzić w dół krętymi, stromymi schodami. Panowała nieprzenikniona, wypełniona oczekiwaniem cisza. Drogę oświetlały umieszczone na ścianach pochodnie. Pokonaliśmy kilkanaście kolejnych stopni, gdy nagle poczuliśmy okropny zapach bijący z dna piwnic. Im głębiej się znajdowaliśmy, tym odór był wyraźniejszy i nawet maska nie pomagała przy oddychaniu. W pewnym momencie usłyszeliśmy także cichy plusk wody obijającej się o ściany niskich pomieszczeń.  


- Stójcie. - Idący przed nami mężczyzna zatrzymał się nagle, powstrzymując nasze dalsze kroki swoimi ramionami.  


- O co chodzi? - Harry rozejrzał się, nie kryjąc zdezorientowania. Od celu dzielił nas jeden zakręt, a smród wdzierał się bezczelnie do płuc i drażnił oczy. Mocno zacisnęłam usta pod ochronną maską, chcąc choć na chwilę odizolować się od okropnego, stęchłego powietrza. 


- Jesteście gotowi? - spytał szef aurorów, a jego twarz znalazła się w zasięgu światła. Zielony odcień jego skóry upewnił mnie w tym, że nie czekało nas żadne przyjemne doświadczenie. 


- Musimy to zobaczyć. - Kiwnęłam głową, chociaż cały mój organizm wysyłał mi sygnały, by odwrócić się i odejść. Ruszyliśmy przed siebie, pokonując ostatnie stopnie. Wtedy znów nas zatrzymano, a rozciągającą się przed nami przestrzeń oświetliło zaklęcie. Krzyk uwiązł mi w gardle. Piwnica do połowy wysokości zalana była brudną, szarą wodą. Zapach wilgoci i stęchlizny dopełniał odór rozkładających się ludzkich ciał. Coś mocno zacisnęło się w moim żołądku. Na niezalanych częściach ścian malowały się smugi krwi.  


- Wracajmy. Nie ma tu czego oglądać. - Znów zapadła ciemność, uwalniając nas od obserwowania okropnego, masowego grobu. Kiedy wyszliśmy z piwnic, głęboko nabrałam świeżego, chłodnego powietrza, starając się walczyć z zawrotami głowy. 


- Wyłowiliśmy dwanaście ciał. Śmierciożercy chcieli utrudnić nam identyfikację, zalewając całą piwnicę. Z otwieraniem drzwi męczyliśmy się od kilku tygodni. Zabezpieczyli wejście silnymi zaklęciami. - Podano nam rolkę pergaminu z dwunastoma pozycjami zapisanymi  czarnym atramentem. Przebiegłam wzrokiem po tekście. Na liście nie było żadnego znanego mi nazwiska. Przynajmniej tym razem nie musieliśmy szukać ciał, identyfikować i martwić się o miejsce pochówku. Miesiąc wcześniej natrafiliśmy na pierwszą listę ofiar. W ciągu dwóch tygodni odnaleźliśmy większość ciał, po czym nastąpiła cisza. Sądziliśmy, że to koniec małej gry Voldemorta i że lista była tylko jednorazowym przypadkiem.


- Odwrócili naszą uwagę od tych ważniejszych zbrodni. - Harry przesunął dłonią po bladej twarzy, jakby to mogło pomóc mu w pozbyciu się strasznego obrazu. 


- To ich ostatnie przedstawienie. - Mężczyzna wyjął z kieszeni kolejną kartkę papieru. Tym razem bardziej zniszczoną i poszarpaną. 


- Resztę grobów znajdźcie sami - przeczytałam z zaciśniętym gardłem. Jako podpisu użyto Mrocznego Znaku. Tydzień później odnaleziono kolejną listę ofiar. Tym razem w pobliżu nie było ciał. Musieliśmy znaleźć je sami.


***


Dom Fitzgeraldów wyróżniał się pośród gęstej, zwartej zabudowy miasteczka. Stał na uboczu, jakby był oderwany od rzeczywistości. Światła paliły się w oknach na pierwszym piętrze, a nad dachem unosiła się czarna smuga dymu. Zatrzymaliśmy się kilka metrów od furtki, przyglądając się dokładnie okolicy. Było ponuro, szaro i cicho. Wiatr zawodził między ogołoconymi z liści koronami drzew. To miejsce było równie mocno przepełnione grozą i smutkiem, jak sprawa, o której mieliśmy zamiar rozmawiać z właścicielką domu.   



- Co jej powiemy? - spytał Harry, zwracając ku mnie głowę. Zmrużyłam oczy, zwiększając ostrość widzenia w gęsto padającym śniegu. 



- Prawdę - odparłam bez wahania i ruszyłam przed siebie. Czarnowłosy złapał mnie za nadgarstek.
  


- Jesteś pewna? To nasza ogromna szansa. 



- To nasza jedyna szansa, Harry. Dlatego nie możemy dziś kłamać - powiedziałam, ciągnąc go za rękaw kurtki. Westchnął, nie zamierzając mi się więcej sprzeciwiać. Furtka zaskrzypiała żałośnie, otwierając nam drogę do zaniedbanego ogrodu. Kiedy użyłam starej kołatki na drzwiach, światła w oknach zgasły, a chwilę później rozbłysły na parterze. Podmuch ciepłego powietrza owiał nasze twarze, gdy w progu pojawiła się właścicielka domu. Poznałam ją od razu po zielonych tęczówkach, wpatrzonych w nas nieufnie. Poza tym niewiele pozostało z wesołej kobiety, którą oglądaliśmy na zdjęciu w archiwum.    



- Słucham. - Jej głos nieco drżał. Musiała nas rozpoznać. Po wojnie każdy nas znał, a w takich sytuacjach wcale nam to nie pomagało.  



- Dzień dobry. Hermiona Granger i Harry Potter. Departament Tajemnic. Pani Amelia Fitzgerald, prawda? Możemy wejść? - Uśmiechnęłam się delikatnie, wręcz niezauważalnie, przygotowując grunt pod przesłuchanie.  



- Tak, to ja. Wejdźcie. - Szerzej otworzyła drzwi, wpuszczając nas do środka. Kiedy znaleźliśmy się w korytarzu, dokładnie sprawdziła, czy nikt nie widział nas przed domem. Dopiero wtedy przekręciła klucz w zamku.  



- Przyszliśmy... - zaczął Harry, gdy Amelia ruszyła w głąb domu. 



- Dobrze wiem po co, panie Potter - odparła chłodno, nawet nie odwracając do nas głowy. Zmarszczyłam brwi, rozglądając się na boki. Ściany po obu moich stronach zdobiły ramki z ruchomymi fotografiami. Na kilku z nich zauważyłam twarz Regulusa Blacka. 


- Skierowano nas do pani po ostatnim przesłuchaniu. Dla dobra sprawy nie podam imienia świadka - poinformowałam ją, gdy znaleźliśmy się w małym, pogrążonym w częściowej ciemności salonie. Zakurzone meble wskazywały na to, że w tym domu już od dawna nie przyjmowano gości. Amelia jednym machnięciem różdżki pozbyła się brudu i usiedliśmy na sofie.  



- Tylko syn Blacka mógł was tu przysłać. - Szept kobiety był ledwo dosłyszalny. Podany przez nią fakt dotarł do mnie po kilku sekundach. - Regulus pozbawił go nazwiska dla bezpieczeństwa. Nikt nie wiedział.



- Czyli mamy pewność, że ma pani informacje, które mogą nam pomóc - stwierdził Harry, posyłając mi dyskretne spojrzenie. Od tej chwili musieliśmy być ostrożni i uważni. 



- Zależy to od tego, czego dokładnie szukacie. - Ręka zadrżała jej lekko, gdy nalewała herbatę do filiżanek. 



- To pani córka? - spytałam, podnosząc się z kanapy i podchodząc do kominka, na którym stały kolejne ramki. Próbowałam opanować szybkie bicie serca, gdy ujrzałam na nich postać uśmiechniętej, rudowłosej dziewczyny. Tej samej, której fotografie pokazaliśmy synowi Regulusa Blacka. Tej samej, której sfałszowane nazwisko tkwiło na odwrocie zdjęcia. 



- Tak, moja córka. - Kobieta nienaturalnie zacisnęła wargi. Przez następne minuty trwaliśmy w milczeniu, by opadły zebrane emocje. Harry niemal niezauważalnie dał mi znak ostrzegawczy głową. Zignorowałam to, wiedząc, że mamy tylko jedną szansę. 



- Susan? - szepnęłam, przesuwając palcami po chłodnym szkle, oddzielającym fotografię ode mnie. Przed oczami stanął mi obraz zapisanego pergaminu z widniejącym tam nazwiskiem rudowłosej dziewczyny. 



- Susan Veronica Fitzgerald - odparła Amelia, a dzbanek z herbatą zagrzechotał na tacy. - Dobrze wiecie, że nie żyje. Była na liście ofiar znalezionej w drugiej rezydencji Voldemorta. Zabili ją w Malfoy Manor na kilka dni przed Bitwą o Hogwart. 



- Dlaczego na liście i na zdjęciu wystąpiła rozbieżność nazwisk? - Harry przejął inicjatywę, a ja ponownie usiadłam obok niego na kanapie. 



- Nie mam pojęcia - wykrztusiła kobieta, potrząsając głową. Wiedziałam, że mówi prawdę. Widziałam to w jej oczach. - Wezwaliście mnie do Ministerstwa na początku śledztwa. Była na jednej z list. Ze swoim prawdziwym nazwiskiem. Później uznaliście, że to pomyłka. Na kolejnej liście pojawiła się Susan Adgins. Byłam u Ministra. Wyjaśnił mi, że mogła zajść pomyłka, ale to prawdopodobnie moja córka.



- Szukała jej pani na własną rękę? - spytałam, nawiązując z nią kontakt wzrokowy. Kilka razy głęboko nabrała powietrza, zanim zdecydowała się odpowiedzieć. 



- Nie mogłam znieść tego, że wy niczego nie znajdujecie. To trwało zbyt długo. Wzięłam sprawy w swoje ręce - przyznała, niepewnie zaglądając mi w oczy, jakby chciała się upewnić, że rozumiem. 


- Coś pani znalazła? - Głos Harry'ego był przepełniony oczekiwaniem. Oboje czuliśmy to samo. Zniecierpliwienie, chęć zdobycia nowej wskazówki, dosłownie najmniejszego tropu. 



- Mniej, niż bym chciała - westchnęła, przesuwając dłonią po twarzy. - Ale jest coś, co powinniście wiedzieć - dodała, a my wstrzymaliśmy oddech. Zanim usłyszeliśmy jednak o czymkolwiek, Amelia wstała ze swojego fotela i skierowała się do wyjścia. Czekaliśmy na jej powrót w milczeniu, nie musząc wcale się porozumiewać.  



- Dotarłam do kochanki jednego ze śmierciożerców. Przetrzymywała kopie list ofiar z kilku lat. Użyłam zaklęć, by je zdobyć i upewnić się, że to na pewno moja córka zginęła tamtego dnia. - Kobieta wyciągnęła z metalowego pudełka kilka zwojów pergaminu. - Większość pewnie już widzieliście, ale jest jedna, na którą musicie zerknąć. - Podała nam konkretną rolkę, którą powoli ujęłam w drżące dłonie. 



- Poprawiono pomyłki w imionach i nazwiskach - szepnął, śledząc listę wzrokiem. - Tutaj Susan ma dopisane drugie imię. Susan Veronica Adgins.



- Dzięki temu miałam pewność, że to jednak moja córka. Imiona się zgadzają. Tylko nazwisko jest inne.  



- Co takiego mieliśmy zobaczyć? - szepnęłam, unosząc wzrok na Amelię. Gestem dłoni pokazała mi, bym odwróciła kartkę. Zrobiłam to, dostrzegając na dole strony kolejny punkt listy. 



- Tego dnia zabitego również... Lucjusza Malfoya - przeczytałam, a głos uwiązł mi w gardle. Harry wyrwał mi pergamin, by przyjrzeć mu się z bliska. 



- To zmienia postać rzeczy, prawda? - odezwała się Amelia, a ja powoli nabrałam powietrza. Przypomniała mi się lista, którą przez lata traktowaliśmy jako dowód w sprawie. Tam widniał zupełnie odmienny napis. Pod ostatnim numerem widniało inne imię. Draco Malfoy.  



- Dlaczego? - wyszeptałam, chociaż dobrze wiedziałam jaką dostanę odpowiedź. 



- Przez trzy lata szukaliście grobu Dracona Malfoya. Tymczasem teraz stoicie przed dość niecodziennym faktem. Nie wiecie, czy naprawdę go zabito... 



***


Moje myśli dryfowały gdzieś między nowoodkrytym faktem, a koniecznością równego stawiania stóp, by nie przewrócić się na stromej ścieżce. Było mi niedobrze z nerwów, serce obijało się w piersi, jakby z żalu nad tyloma miesiącami, które straciłam. Przed oczami stawały mi te wszystkie obrazy nawiedzające nocą zarówno mnie, jak i Harry’ego. Sina twarz Malfoya, jego zmaltretowane ciało porzucone gdzieś na krańcu świata bez sprawiedliwego osądu. Lista niemal stu nazwisk zapisana pochyłym pismem była wyryta w mojej pamięci, jak najgorsza mantra. Voldemorta można było uważać za niezrównoważonego, ale każda śmierć była odhaczana, kolejna zdobycz i kolejny pionek w nieczystej grze. Nie mogłam uwierzyć, że dałam się na to nabrać.



Harry zatrzymał mnie tuż przed wejściem do miasta, do którego doszliśmy, nim zdążyłam się spostrzec. Spojrzał na mnie z nieukrywaną frustracją i poprawił okulary na nosie, nim się odezwał. Przez moment poczułam się jak w szkole, ale zaraz moje myśli przypomniały mi o tych, których już między nami nie było i o tych strasznych rzeczach, które zdążyłam zobaczyć od zakończenie wojny. 



- Uspokój się. Może ta kobieta wcale nie mówi prawdy. 



- Chodzi o jej córkę. Na pewno nie kłamała - odparłam, ruszając naprzód. Śnieg powoli zamieniał się w szare błoto, a chwilę później szliśmy już wybrukowaną ulicą. Chmury wisiały na niebie, wskazując na to, że zima jeszcze nie ma zamiaru odpuścić. Ponura atmosfera wdzierała się nie tylko do miast, lecz także w ludzi i sama byłam tego dowodem. 



- Jeśli to prawda, musimy zmienić strategię. - Dogonił mnie i chwycił za rękę, spowalniając mój krok. Westchnęłam, chowając dłonie w kieszenie ciepłego płaszcza. Myślałam o tym, że już dawno powinnam zrezygnować i właściwie taki miałam zamiar, aż do chwili, w której cała ta sprawa zaczęła się rozpędzać, nie zostawiając mi wyboru. Narcyza poprosiła mnie o pełnomocnictwo, Harry każdego dnia starał się zatrzymać mnie w Departamencie Tajemnic, chociaż nie chciałam pracować tam ani miesiąca dłużej. Wiedziałam, że z odnalezieniem pozostałych osób poradziliby sobie beze mnie, ale jakieś zrządzenie losu wciąż nie pozwalało mi odejść.



- Sądzisz, że Malfoy chce być odnaleziony, skoro nie dał żadnego znaku? - prychnęłam, zastanawiając się, jak mogłam zmarnować ostatnie lata swojego życia na kompletnie bezsensowną pracę w Ministerstwie. Wysłuchiwanie bzdurnych informacji podawanych przez zastraszonych śmierciożerców, litry łez wylewanych przez Narcyzę Malfoy i nieprzespane noce przy stertach dokumentów. To wszystko na nic, pomyślałam, kopiąc jeden z kamieni leżących na drodze.



- Najpierw musimy dowieść, że rzeczywiście żyje - mruknął Harry, a ja tylko przewróciłam oczami. Cała ta sytuacja przypominała mi to oblicze Malfoya, które znałam za czasów szkolnych. Zwodził nas, nawet kiedy w naszych wyobrażeniach był martwy. Górował nad wszystkim i każdym, nad śmiercią i Voldemortem. 


- Musimy udowodnić, że perfidnie nas oszukał - warknęłam w odpowiedzi, znów wyprzedzając Harry'ego o kilka kroków. 


- Jesteś zła. 


- To kilka lat naszego życia, Harry! Mogłam robić w tym czasie tyle rzeczy, uczyć się do egzaminów aurorskich, wykładać w Hogwarcie. A tymczasem szukałam po całym świecie tego cholernego dupka, który prawdopodobnie zaszył się gdzieś, gdzie nigdzie go nie odnajdziemy. - Wybuchłam, nawet nie patrząc na Harry'ego, który szedł metr za mną, co jakiś czas ciężko wzdychając.


- To chyba bardziej skomplikowane niż sądzisz. Nie szukamy tylko Malfoya...


- Sądzę, że powinniśmy jak najszybciej zawiadomić Ministra – warknęłam, chwytając różdżkę i przygotowują się do teleportacji. Harry pokręcił głową, jakbym była małym dzieckiem, które należy skarcić za wybryk. 


- Nie możemy… 


- Dlaczego?! Zajmujemy się tą sprawą od dwóch lat, Harry. Szukamy zwłok, które nie istnieją! Prosiłeś mnie, bym ci pomogła. Powiedziałeś, że Ministerstwu zależy na odnalezieniu Malfoya! A Malfoy prawdopodobnie żyje, a na jakąkolwiek współpracę z władzami nie ma ochoty!


- Zaczekajmy, Hermiono. Daj mi dwa miesiące, a jeśli nie uda mi się natknąć na żaden trop, poddamy się. Przekażemy tę sprawę aurorom, tak jak powinniśmy – odparł, a w jego oczach zatlił się ból, którego nie dostrzegałam w tak wyraźny sposób już od dawna. Patrzyłam jak przesuwa dłońmi po zmęczonej twarzy, z lekko pochylonymi ramionami. Nie wiedziałam dlaczego tak zależało mu na Draconie. Jakaś część mojego umysłu pragnęła wierzyć, że to odpowiedzialność za podjęte zadanie pcha mojego przyjaciela do działania, ale rozsądek podpowiadał mi coś zupełnie innego. 


- Zgoda. Dwa miesiące.