poniedziałek, 27 stycznia 2014

NONSENS

Dla wszystkich, którzy byli. Dla tych, którzy usłyszeli. Dla tych, którzy płakali i się uśmiechali. Dla tych, których poznałam lub nigdy nie poznam. Dla Was.

Dzisiaj odkryję wszystkie swoje sekrety.



Nie, Ty przecież mnie nigdy nie usłyszysz
Bo mój list cichszy jest od ciszy 

- Jeremi Przybora

            Nigdy jej nie kochałem. Nigdy nie zdobyłem się na to, by skłamać i jej to powiedzieć. Ona również tego nie zrobiła. Wiedziała, że nie wolno jej mnie kochać. Bo czym miałyby być dla nas te dwa słowa? Obsesyjną, powtarzalną mantrą. Nigdy się w niej nie zakochałem, nie zauroczyła mnie, nie oczarowała. Nie było wzruszającej, zapierającej dech w piersiach historii. Nie zapraszałem jej na randki, nie prawiłem jej komplementów co sekundę, nie uzewnętrzniałem się tak, jak każdy się tego spodziewa. Nie było między nami miłości, jeśli w ogóle mogę tak stwierdzić, nie wiedząc nawet, czym jest miłość. Czy ktokolwiek wie? Jesteśmy karmieni nonsensem, absurdem, którego nie wyczuwamy, bo łatwiej jest wierzyć w ideał niż w prawdę.
            Jeśli w ogóle istnieje, miłość z pewnością się kończy. Tylko w baśniach jest wieczna i to tam nazywa się ją miłością. Niewiele jest rzeczy stałych, które trwają w nieskończoność, a tak wiele razy mówimy - wieczność, na zawsze, do końca świata. Bzdura, zakrapiana tą trucizną, którą poją nas od urodzenia. Wieczne, nieskończone. Nic takiego jeszcze do mnie nie przyszło i twierdzę, że do śmierci nie przyjdzie. W ostatniej godzinie życia zjawi się jedynie ciemność. Sama śmierć, zakapturzona, gotowa, by mnie zabrać.
             Mogę przyznać się do wielu rzeczy ze względu na swój barwny życiorys. Szydziłem i szydzę. Oszukiwałem i oszukuję. Ironizowałem i ironizuję. Zabijałem i zapewne niektórych do tej pory doprowadzam na skraj śmierci, lecz nie bezpośrednio, jak to było w latach mojej młodości. Paliłem i palę - zapewne z każdym dniem coraz więcej, ale kto by to zliczył. Piłem i piję. Nienawidziłem i nienawidzę. Więc sądzę, że jesteśmy tym, czym jesteśmy i nie za cholerę nie znam powodu dlaczego tak jest. I pewnie nigdy się nie dowiem, po co stworzono mnie takim. Nie pozostaje mi nic innego, jak to zaakceptować.
            Wszystkie te tanie i słodkie filozofie wystawiły mnie któregoś dnia na ulewny deszcz. Szedłem pogrążony we własnych myślach. Nie, nie chodzi mi tutaj o ogół życia, chociaż do niego też to odrobinę się tyczy. Przemierzałem ulicę powolnym, nonszalanckim krokiem. Lało od dobrych kilku godzin, było szaro i zimno, a Merlin wie, co jeszcze szykowało to ponure popołudnie. Przyglądałem się sklepowym witrynom, paląc kolejnego papierosa i wypuszczając dym ustami. Pomyślicie prawdopodobnie o tym dobrze znanym schemacie - przystojny, zatracony mężczyzna w czarnym garniturze. Papieros, zawadiacki uśmiech, od którego miękną kolana. Ideał, który przecież nie istnieje. Łatwo oszukać otoczenie, idąc tak ulicą. Ale ja nie byłem tym kimś z ludzkich wyobrażeń. Byłem sobą i czując niezwykłe przekonanie do tego stwierdzenia, nagle się zatrzymałem. Nie, nie zobaczyłem niezwykle pięknej kobiety, nie zderzyłem się z nikim, nie postradałem zmysłów, nie straciłem pamięci. Kompletne bzdury przyszły wam pewnie do głowy. Tam po prostu była ona - Hermiona Granger.
             Stała za szybą kilka metrów dalej, a poznałem ją jedynie dzięki nieokiełznanej fryzurze, której nie zmieniła od czasów Hogwartu. Wyglądała przeciętnie, zwyczajnie - nie wyróżniała się niczym, nie przeszła niesamowitej metamorfozy. Po tych kilku latach spodziewałem się po niej czegoś więcej. Życie nauczyło mnie jednak, by lekko pobłażliwie traktować swoje własne oczekiwania. W końcu to była tylko Granger, największa kujonica Gryffindoru. Nie wiem co podkusiło mnie tamtego dnia, by ją śledzić. Zwykła ciekawość, odruch, który pozostał we mnie jeszcze z czasów szkolnych. Gdzieś głęboko liczyłem również na to, że jak po nitce do kłębka, dotrę do całej Złotej Trójcy... lub skandalu, który ubarwiłby moje szare dni.
            Kiedy w końcu wyszła ze sklepu, powoli ruszyłem za nią, nie obawiając się, że mnie rozpozna. Wydawało mi się, że jest niespokojna, czymś rozjuszona, a wręcz wyprowadzona z równowagi - jakbym powrócił do naszych sprzeczek na korytarzach. Widziałem, jak nerwowy jest jej krok. Przez moment poczułem się znowu jak osiemnastolatek, podążający za ofiarą, którą miałem zabić w cichej, ciemnej uliczce. Odpędziłem od siebie tę myśl równie szybko, jak ją do siebie dopuściłem. Nie był to czas, ani miejsce na uruchamianie śmierciożerczych instynktów. Mimo upływu lat nadal nie wytępiłem z siebie tych zabójczych korzeni. Chyba było mi z nimi dobrze, jeśli w ogóle mogę powiedzieć, że moje samopoczucie kiedykolwiek osiągnęło status dobrego.
            Wróciłem myślami do swojego śledztwa. Z każdą chwilą traciłem entuzjazm i zainteresowanie. Szybko się nudziłem, jeśli chodziło o jakiekolwiek zajęcie. Dlatego w mojej sypialni codziennie gościła inna kobieta. W pewnym momencie byłem bliski tego, by dać sobie spokój i odejść. Spacerowanie za Granger w tym okropnym deszczu nie było zbyt przyjemną perspektywą na kolejne kilka godzin. Zdawało mi się jednak, że tracę jakąś niesamowitą okazję. Szedłem więc dalej, starając się nie stracić z oczu swojej ofiary.
            Zatrzymała się przed jedną z kawiarni. Widziałem, że jej zdenerwowanie sięga granic. Wyczuwałem takie rzeczy odkąd zacząłem zabijać ludzi jako nastolatek. Miałem przeczucie - tę jedną chwilę, w której wiedziałem, że czyjeś przerażenie jest już niewyobrażalnie silne. To był najlepszy moment na szybką śmierć. Kiedy Granger zniknęła za drzwiami lokalu raz jeszcze zastanowiłem się nad tym, czy powinienem dalej za nią podążać. Moja ciekawość kłóciła się zawzięcie z rozsądkiem, którego miałem coraz mniej. Decyzja przyszła zaraz po tym, jak przez ścianę deszczu zdołałem dojrzeć sylwetkę Weasleya. Wszedł do kawiarni, przeczesując ręką mokre, rude włosy. Poznałem go od razu - nie zmienił się, podobnie jak Granger. Moje przypuszczenia się sprawdzały. Mała kujonica doprowadziła mnie do kolejnego ogniwa. Teraz brakowało tylko Pottera... lub skandalu, na który wciąż tak bardzo liczyłem.
            Szybko obmyśliłem plan. Służba Czarnemu Panu na coś się przydała. Potrafiłem działać w naprawdę nieprzewidywalnych warunkach. Naciągnąłem kaptur na głowę i przemknąłem do drzwi lokalu. Kątem oka zauważyłem, jak Weasley podchodzi do Granger i składa na jej ustach pocałunek. Sam wyglądał na zadowolonego, ale ona zrobiła się blada. Kiedy się od siebie odsunęli natychmiast spuściła wzrok. Miała coś na sumieniu, byłem tego pewien. Zdawało się, że uciekło z niej życie. Teraz nie widziałem już zdenerwowania. Pozostała tylko nicość, jakby się poddała. Uśmiechnąłem się pod nosem, zajmując stolik w kącie najbardziej oddalonym od wejścia. Cień idealnie krył mnie przed niechcianymi spojrzeniami. Szykowało się prawdziwie przedstawienie.
            -  Ronaldzie, musimy porozmawiać - głos Granger miał w sobie jedynie coś znajomego. Był słaby, o wiele bardziej smutny, niż go zapamiętałem. Przez moment obraz niezmienionej kujonicy zatrząsał się w posadach. Łatwo jest złamać schemat, gdy zna się na to sposób. Wystarczy jedynie chcieć.
            - O co chodzi, kochanie? Wszystko w porządku? - Weasley wyciągnął rękę i objął jej drobną dłoń swoimi plecami. Nawet z takiej odległości widziałem, jak zadrżała - niby z obrzydzeniem, a jednocześnie świadomością, że nie ma tyle sił, by się wyswobodzić.
            - Chodzi o... - zaczęła, mrużąc powieki, jakby dokuczał jej ból. Skupiłem się na tym, by słuchać jeszcze dokładniej każdego jej słowa.
            - O co? Powiedz mi - sięgnął do jej twarzy, ale natychmiast odsunęła głowę, krzywiąc się ledwo zauważalnie. To wtedy zobaczyłem pierścionek tkwiący na jej palcu. Weasley cofnął rękę, a ja mogłem lepiej przyjrzeć się Granger. Czyli wszystko poszło tak, jak każdy planował. Zaręczyli się. Nie zaskoczyło mnie to w sposób, jakiego się spodziewałem. Przecież znałem tę dwójkę od lat. Stąpali twardo po ziemi, wciąż myśleli o przyszłości. Każdy wiedział, że prędzej czy później zostaną małżeństwem. Kolejny nonsens. Jakby wszystko było w życiu przesądzone.
            - Ja... Ja dłużej tak nie mogę - wykrztusiła po dłuższej chwili, nagle wysuwając dłoń z jego uścisku. Zapadła cisza tak głęboka, że przez moment myślałem, że to już koniec.
            - O co ci chodzi? - spytał, marszcząc brwi i pochylając się jednocześnie w jej stronę. Przez jej ciało znów przeszedł dreszcz. Wahała się. Jej obawy powoli zwyciężały nad wolą, prawdziwymi pragnieniami. Przez moment obawiałem się, że nic z tego nie będzie - Granger podda się, a ja nie będę miał żadnej satysfakcji z tego, co się wydarzyło. Siedziałam jednak nieruchomo, starając się w żaden sposób nie dawać oznak swojej niepożądanej obecności. Właściwie byłem już pewien, co takiego będzie miało miejsce. Wystarczyło tylko poczekać, aż Granger znajdzie w sobie pokłady odwagi. Nigdy nie przypuszczałem jednak, że zrobi to w taki sposób...
            Nagle uniosła głowę, jakby do jej uszu dotarł niepokojący dźwięk. Mocniej naciągnąłem kaptur na głowę, prawie nie oddychałem. Nic jednak nie pomogło. Jej spojrzenie przeniosło się na mój ukryty w cieniu stolik. Po chwili patrzyła mi w oczy, a ja siedziałam jak sparaliżowany, zastanawiając się, jak mnie zauważyła. Widziałem jak powoli przesuwa zaręczynowy pierścionek po swoim palcu. Nie odwracała głowy, wciąż patrzyła na mnie. No dalej, Granger. Zrób to - powiedziałem w myślach, a sekundę później stało się coś, czego miałem nigdy nie zapomnieć. Posłuchała mnie. Pierścionek wylądował na stole z cichym brzękiem.
            - To koniec - usłyszałem jej głos, a chwilę później już jej nie było. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Tylko szum w głowie wskazywał na to, że jeszcze minutę wcześniej do mojego umysłu wdarła się Hermiona Granger. Słyszała moje myśli. Byłem tego pewien. Pozostawał tylko jeden fakt - nikt nie zrobił tego od lat. Sądziłem, że moja bariera jest silna, nie do złamania. A jednak. Balansowałem na granicy nonsensu i rzeczywistości. Zastanawiałem się, czy to naprawdę miało miejsce. Opuściłem lokal zaraz po tym, jak zrobił to Weasley. Nie kontrolowałem się na tyle, by świadomie wybrać kierunek. Liczyłem tylko na to, że nie wpadnę na nikogo, kto mógłby jeszcze bardziej zniszczyć mi dzień.
            Zdołałem przejść może kilkanaście metrów. Zaklęcie było nie tyle silne, co rzucone z zaskoczenia. Pociągnęło mnie w stronę bocznej ulicy, a po chwili poczułem pod plecami twardy chodnik. Zakręciło mi się w głowie, ale po chwili zdołałem wstać i sięgnąłem po własną różdżkę. Rozejrzałem się po ciemnej ulicy, pochłoniętej narastającym zmierzchem. Było zupełnie cicho, nie licząc świszczącego wiatru. Granger wyszła z cienia, a kolejne zaklęcie odbiło się od ściany kilka centymetrów nad moją głową.
            - Nie będę pytała co tu robisz. Wystarczy, że wpieprzasz się w moje życie z butami - powiedziała, używając zupełnie innego głosu, niż zaledwie kilka minut wcześniej. Wyglądała na wściekłą. Powrócił wizerunek z naszych szkolnych kłótni, podsycony dodatkowo latami, przez które nienawiść do mnie mogła tylko się wzmóc. W moim przypadku nie było inaczej.
            - Kopę lat, Granger - oderwałem się od ściany, czując pulsujący ból w plecach. Coś ciepłego płynęło cienką stróżką po mojej skórze. Krew.
            - Dlaczego to zrobiłeś, co? Sprawiło ci to radość? Myślisz, że to przez ciebie się odważyłam? Jesteś naiwny!
            - To był czysty przypadek. Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele - miałem ochotę wyrwać jej gardło. Wciąż była tą samą Granger, co dawniej. Teraz nie miałem już wątpliwości. Czas nie zmieniał niczego, chociaż ludzie tak bardzo na to liczą.
            - Widzisz mnie na ulicy i jak gdyby nigdy nic pchasz w stronę zerwania zaręczyn?
            - Szukałem małego, słodkiego skandalu. Nic więcej - nie patrzyłem jej w oczy, chociaż mówiłem prawdę.
            - I znalazłeś to, czego szukałeś?
            - Nie jestem pewien.
         - Gówno powinno cię obchodzić to, co dzieje się w moim życiu - warknęła, poprawiła płaszcz na szczupłych ramionach i odwróciła się z zamiarem odejścia.
            - Dobrze zrobiłaś.
            - Coś ty powiedział? - zacisnęła pięści i spojrzała na mnie przez ramię. Łzy czaiły się w kącikach jej oczu.
            - Podjęłaś dobrą decyzję.
            - Co ty możesz wiedzieć? Właściwie to była twoja decyzja. Usłyszałam cię, Malfoy. Manipulowałeś mną.
            - Wolałabyś zostać z nim, wyjść za niego? Przecież widziałem, z jakim obrzydzeniem na niego patrzysz - postawiłem krok w jej stronę. Zacisnęła zęby, ale nie odsunęła się nawet o centymetr.
            - To na ciebie patrzę z obrzydzeniem, Malfoy - wykrztusiła, a kilka łez popłynęło po jej policzkach - Śmierciożerca bez serca, pieprzony egoista - zaczęła wyliczać, zbliżając się do mnie powoli.
            - Szlama! - syknąłem, a po chwili uderzyła mnie w twarz. Odeszła, zanim zdołałem zareagować. Zostałem sam w ślepej uliczce. Deszcz przesiąkał przez mój płaszcz.
***
            Postanowiłem jej się oświadczyć dla czystej wygody. Małżeństwo znaczyło dla mnie tyle, co pozostałe bzdury narzucone przez otoczenie. Nigdy nie darzyłem tej kobiety żadnym ciepłym uczuciem, o pożądaniu, pasji, czy namiętności nie wspominając. Dobrze o tym wiedziała, ale trwała przy mnie, ciesząc się pozorną sławą przyszłego nazwiska, błyskiem fleszy w każdym miejscu publicznym. Uśmiechała się, gdy było trzeba, tworzyła dobre tło dla mojej czarnej gry. Zadowalała się moim chłodnym uśmiechem, głosem nie raz pełnym odrazy. Próbowała otoczyć mnie czymś czułym, dla mnie obcym. Przestała walczyć po kilku miesiącach. Zauroczenie, przywiązanie, zakochanie... To nigdy się nie wydarzyło. Żyliśmy obok siebie, ale jak gdyby oddzieleni ścianą. Ona czerpała przyjemność z nic nieznaczącego, ostrego i szybkiego seksu. Dawałem jej to, ale za dnia znów byłem oschły i niedostępny. Nie poświęcałem jej zbyt wielu myśli, ale zdawało się, że w pewien sposób jest szczęśliwa.
            Do ślubu pozostało kilka miesięcy, ostatnie tygodnie mojej wolność, którą i tak miałem zamiar zachować po całej ceremonii. Trwały ostatnie, gorączkowe przygotowania. Udział w nich był najgorszą katorgą, jaką mogłem sobie wyobrazić. Mówi się, że to najlepszy okres w życiu. Bzdury. Pamiętam, że tamtego dnia nadszedł czas na przymiarkę sukni ślubnej w nowym salonie Madame Malkin. Poszedłem tam razem z Astorią, mimo że najchętniej zalałbym się w trupa gdzieś w Dziurawym Kotle. Nie obchodziły mnie te przesądy na temat oglądania panny młodej przed ceremonią. Wiedziałem, że moje małżeństwo będzie nieudane już bez tych zabobonów.  Zaraz za progiem salonu uderzył mnie duszący zapach róż.
            - Panno Greengrass! Wszystko gotowe. Zapraszam. Narzeczony może poczekać tutaj - zza wieszaków wyłoniła się starsza kobieta z krawieckim centymetrem na szyi. Zmierzyła mnie wzrokiem w taki sposób, że miałem ochotę potraktować ją jakąś klątwą. Szybko odwróciła głowę, gdy groźnie zmrużyłem oczy. Lubiłem tę władzę, którą miałem nad ludźmi. Brała się ona z mojego stracenia, czarnej przeszłości, ale przydawała się w takich sytuacjach.
            - Dzień dobry, Madame! Kochanie, poczekaj tu na mnie - moja przyszła żona pocałowała mnie krótko w usta, a ja zmusiłem się do sztucznego uśmiechu. Hipokryzja. Tak samo uśmiechnąłem się tego ranka, gdy ubierała się zarumieniona po szybkim seksie. Wierzyła we wszystko lub udawała, że wierzy. Była naiwna. Cały świat taki był. Gdy drzwi przymierzalni się zamknęły, odetchnąłem z ulgą. Zostałem sam pośród miliona wieszaków. Ruszyłem w głąb salonu, zastanawiając się nad tym, co mnie tam przywiodło. Miałem ochotę uciec. Właściwie byłem tego bliski. I wtedy to się stało.
            Stała na niskim podeście kilka metrów ode mnie. Nie zachwyciłem się tym, jak pięknie wyglądała. Na oszołomiło mnie to, jak idealnie leżała na niej biała suknia. Nie zawiesiłem wzroku na jej odsłoniętych plecach, odcieniu skóry kontrastującym z materiałem. Gdyby nie była sobą, chciałbym posiadać jej ciało na wieczność lub chociaż raz, na kilka godzin. Straciłbym dla niej głowę, zmysły, duszę. Pragnąłbym jej o każdej porze dnia i nocy.
             Oczy mnie jednak nie myliły. To była ona. Na jej palcu tkwił ten sam pierścionek, który rzuciła na stół kilka miesięcy wcześniej. Podejrzewałem, że się zaręczy, ale nie sądziłem, że wróci do Weasleya. Ogarniała mnie coraz większa wściekłość. Nie chodziło mi o jej dobro, a raczej o zszarganie tego, co zrobiłem podczas naszego ostatniego spotkania. Chciała mi pokazać, że nie mogę nią manipulować. Zrobiła mi na złość, chciała dokuczyć, ale jakim kosztem.
            - Jednak to robisz - powiedziałem, zbliżając się do niej cicho. Odwróciła się przerażona, szukając mnie wzrokiem wśród wieszaków. Strach. Smakował satysfakcją.
            - Wynoś się, Malfoy.
            - Dlaczego? - spytałem, mierząc ją wzrokiem po raz kolejny. Tym razem dłużej i intensywniej. Nie zauważyła tego, a raczej próbowała nie zauważyć.
            - Kocham Rona - oznajmiła stanowczo, ale zbyt cicho, bym jej uwierzył.
            - Nie, nie kochasz go.
            - Nic nie wiesz! Wmanipulowałeś mnie w zerwanie zaręczyn. Słyszałam cię! Słyszałam twoje słowa.
            - Zrobiłabyś to nawet jeśli byś mnie nie słyszała - odparłem, starając się spojrzeć jej w oczy. Nic z tego. Uciekała wzrokiem, nie chcąc żadnego kontaktu.
            - Nie - natychmiast pokręciła głową.
            - Okłamujesz samą siebie.
            - Czego ode mnie chcesz?! Idź lepiej do swojej narzeczonej - warknęła, starając się mnie pozbyć.
            - Skąd wiesz o Greengrass?
            - Czytam gazety, Malfoy.
            - Odwołaj ślub - spróbowałem raz jeszcze, tym razem dopadając ją w rozkojarzeniu.
            - Mam cię posłuchać, co? Jesteś dla mnie obcy. Chcesz zniszczyć mi życie. Zawsze chciałeś tylko tego. Zniszczyć szlamę Granger - zeszła z podestu i ruszyła w moją stronę. Wyglądała na wściekłą - tak samo, jak wtedy, w ślepej uliczce kilka miesięcy wcześniej.
            - Tu nie chodzi o ciebie, Granger. Chodzi o mnie.
            - Zawsze chodzi tylko o ciebie - prychnęła, wbijając mi palce w pierś.
            - Wmawiasz sobie jakieś bzdury! Nie chcesz za niego wychodzić. Widziałem cię tamtego dnia, szedłem za tobą ulicą. Chciałaś zerwać te zaręczyny.
            - Zamknij się! - uniosła rękę, ale tym razem złapałem ją tuż przed swoją twarzą.
            - Zastanów się, Granger. Naprawdę tego nie chcesz.
            - Puszczaj! - szarpała się, ale bezskutecznie. Mocno trzymałem jej nadgarstek.
            - Udowodnię ci, że mam rację  - przyciągnąłem ją lekko do siebie. Stała na wyciągnięcie ręki.
            - Nic mi nie udowodnisz - szepnęła, ale przestała się wyrywać.
            - Przypomnij sobie jak on cię dotyka - zacząłem, powoli sunąc dłonią w górę jej ramienia - Robi to delikatnie? Drżysz pod jego palcami tak jak teraz pod moimi?
            - Przestań.
            - Odpowiedz mi, Granger - kontynuowałem, sunąc palcami wzdłuż jej obojczyka - Czy pragnie twojego ciała zawsze i wszędzie? Robi to z tobą długo i powoli?
            - Nie - wykrztusiła, a ja odsunąłem rękę. Spojrzała na mnie oczami pełnymi łez. Była wręcz nieludzko blada. Jedynie miejsca, których dotykałem były ogniście czerwone. Świat jest obłudny. Dotyk obcego, znienawidzonego człowieka może wzbudzić więcej emocji niż czuły dotyk ukochanego. Nikt się do tego nie przyznaje. Zdradza nas własne ciało. Granger drżała już w momencie, w którym zatrzymałem jej dłoń przed uderzeniem. Oddaliłem się, słysząc nawołujący  mnie z przymierzalni głos. Nie odwróciłem się ani na chwilę, ale wiedziałem, że na mnie patrzy.
***
            W dniu jej ślubu padał śnieg. Było niemiłosiernie zimno i nieprzyjemnie. Pewnie wyobrażaliście sobie piękny, zimowy krajobraz, niepowtarzalny nastrój. Nic z tych rzeczy. Londyn był wtedy najbardziej brzydkim miejscem na całej ziemi. Ceremonia miała odbyć się wieczorem, ale ja zjawiłem się pod kaplicą kilka godzin wcześniej. Nie pamiętam już jak udało mi się wtargnąć do środka, ani jak odnalazłem pokój, w którym przygotowywano pannę młodą do ślubu. Wiem tylko, że nie obyło się bez kilku zaklęć, dzięki którym pozbyłem się druhen.
            Cicho zamknąłem za sobą drzwi, jednocześnie rzucając na pomieszczenie zaklęcie wyciszające i silną blokadę na zamek. Granger stała oparta o parapet przy otwartym oknie, mimo tak wielkiego mrozu. Materiał jej białej sukni unosił się na wietrze. Podszedłem powoli, ale wiedziałem, że mnie usłyszała. Drgnęła prawie niezauważalnie. Położyłem dłoń na jej karku, zaczynając wodzić palcami po jej skórze. Spodziewała się mnie? Nie miałem pojęcia. Nie powiedziałem jej, co takiego przysiągłem samemu sobie ostatnim razem. Nie przyznałem się do tego, że za wszelką cenę będę próbował postawić na swoim.
            - Przyszedłeś - powiedziała, wciąż nie unosząc głowy i pozwalając mi się dotykać. Drżała jeszcze mocniej niż ostatnio, jej oddech przyspieszał.
            - Przyszedłem.
            - Dlaczego? - spytała, nagle się odwracając. Jej usta zaciskały się nerwowo, objęła się ramionami.
            - Nie dopuszczę do tego ślubu.
            - Przestań - pokręciła głową, a w kącikach jej oczu pojawiły się łzy.
            - Nie mogę.
            - Chcesz odpokutować swoje winy, wyciągając mnie z tego bagna? - zakpiła, patrząc na mnie z nienawiścią.
            - Dla mnie jest za późno na pokutę.
            - Zawrzyjmy układ. Niech każdy zajmie się swoim życiem, co? Tak będzie najlepiej.
            - Nie, nie pozwolę ci na ten ślub.
            - To nie ty tu decydujesz - warknęła, ścierając samotną łzę z policzka.
            - Przestań robić mi na złość! Zapomnij o tym, co usłyszałaś w tamtej kawiarni. Zapomnij o tym, że cię na cokolwiek namawiałem. Zdecyduj sama.
            - Po co to robisz? - odsunęła się gwałtownie, a moja dłoń zawisła w powietrzu. Na moment zapadła cisza.
            - Wiem jak to jest być w toksycznym małżeństwie.
          - Błagam, oszczędź sobie tego - odwróciła się do mnie plecami. Poczułem ogarniającą mnie złość, wzbierającą jak fala w całym ciele. Znalazłem się przy Granger w sekundę później. Położyłem dłonie na jej biodrach.
<Scena +18. Osoby niepełnoletnie czytają na własną odpowiedzialność>
            - Pokażę ci, że to wszystko jest jednym wielkim kłamstwem. Twój związek, ślub, miłość. Świat. To jeden wielki nonsens - zacząłem sunąć dłońmi w dół jej bioder. Materiał sukni prześlizgiwał się między moimi palcami. Zbliżyłem się o krok. Nie zaprotestowała, gdy dotknąłem jej ud. Oplotłem ją w talii jedną ręką. Jej ciało napięło się pod moim pewnym, łaknącym dotykiem.
           - Malfoy - szepnęła, układając swoje palce na moich. Jej głos był zachrypnięty, niemal nieprzytomny. Mógłbym pomyśleć, że protestowała, ale po chwili jej dłoń mocno, desperacko przycisnęła moją.
            - Cicho... - odparłem, zakładając jej włosy na jedno ramię. Gwałtownie przyciągnąłem ją do siebie, niwelując dzielące nas centymetry do zerowej odległości. Przylegała do mnie ściśle całym ciałem. Powoli sięgnąłem do zapięcia sukni. Zamek ustąpił po kilku szarpnięciach, odsłaniając nieskazitelną, oliwkową skórę. Złożyłem pocałunek na jej karku, czując jak jej mięśnie się rozluźniają. Westchnęła, gdy moja dłoń wsunęła się za suknię i dotknąłem jej nagiego uda. Kontakt z jej ciałem był czymś elektryzującym. Po chwili mój język przesunął się po jej szyi. Przygryzła wargę, nagle się do mnie odwracając. Jednym szarpnięciem zerwała krawat z mojej szyi. Marynarka wylądowała w kącie kilka sekund później. Złączyłem nasze usta, wplatając palce w jej włosy. Jęknęła cicho, rozchylając wargi i pozwalając mi pogłębić pocałunek. Kręciło mi się w głowie, ale trzymałem ją mocno, czując jak jej biodra napierają na moje. Ściągnąłem z niej górę sukni, a jej udało się pozbyć zawadzającej spódnicy. Nie przerywaliśmy pocałunku, który stawał się coraz bardziej zachłanny i namiętny. Usłyszałem dźwięk drącego się materiału. Dłonie Granger zaczęły sunąć po mojej klatce piersiowej. Uniosłem ją lekko, po czym oplotła mnie nogami. Ciepło jej ciała było wręcz oszałamiające. Otarła się o mnie specjalnie, wyginając plecy w łuk podczas pocałunku.
            Opadliśmy na dywan, pozwalając sobie zaczerpnąć powietrza. Zacząłem schodzić pocałunkami po jej szyi. Jęknęła, gdy wsunąłem rękę między jej uda. Pieściłem ich wewnętrzną część, jednocześnie zmierzając w stronę jej piersi. Kiedy natrafiłem na krawędź stanika pomogłem sobie lekko językiem. Jej sutek wsunął się między moje wargi.
            - Ahh! - jej dłoń wsunęła się w moje włosy, jakby chciała zatrzymać mnie przy sobie jak najdłużej. Objęła mnie jedną nogą, drugą wciąż pozwalając mi gładzić. Ssałem jej pierś, drugą drażniąc palcami. Jej jęki stawały się coraz głośniejsze, a jej noga zaciskała się coraz mocniej wokół mojego biodra. Przesunąłem dłoń z jej uda na plecy, pozbywając się wreszcie biustonosza. Odnalazłem jej spragnione usta i stłumiłem jej jęk. Sięgnęła do moich spodni, szarpiąc za pasek. Odsunąłem się od niej niechętnie, po czym pozbyłem się zbędnej odzieży. Powróciłem do jej rozgrzanego ciała, sunąc językiem od jej podbrzusza po samą szyję. Jej palce zaciskały się na moich barkach z każdą chwilą coraz mocniej.
          - Malfoy... - wykrztusiła, gdy zacząłem ponownie drażnić jej uda. Tym razem jeszcze bliżej koronkowych fig.
            - Jeszcze nie, Granger - odparłem, przesuwając palcem kilka centymetrów od jej kobiecości. Objęła mnie za szyję, po chwili łącząc nasze usta. Całowała mnie powoli, jak gdyby bez pośpiechu, ale tak namiętnie, że natychmiast zapragnąłem znaleźć się jeszcze bliżej niej. Robiła to specjalnie, ale mi nigdzie się nie spieszyło. Uniosłem się na łokciach, a po chwili usiadłem, ciągnąc ją za sobą. Siedziała na moich kolanach, patrząc mi w oczy. Przesunąłem dłonią po jej kręgosłupie. Odchyliła głowę w tył, dając mi dostęp do swoich piersi. Całowałem je i pieściłem, czując, jak napięcie rośnie w Granger z każdą sekundą. Kiedy przesunąłem palcami po jej osłoniętej figami kobiecości, krzyknęła, wbijając paznokcie w moje plecy. Syknąłem cicho, nadal zajmując się je piersiami. Jęczała jeszcze przez chwilę, jej oddech był szybki i nierówny. Kilka razy powtórzyła moje imię. Złączyłem nasze usta, powracając do pozycji leżącej. Wiedziałem, że długo nie wytrzymam. Pozbyłem się jej fig, podczas gdy ona odzyskiwała normalny oddech po orgazmie. Nie zdążyła odpocząć, a już doprowadzałem ją do szału, gładząc jej napięte do granic możliwości podbrzusze.
            - Zróbmy to - szepnęła mi do ucha, przygryzając jego krawędź. Pocałowałem ją długo i głębiej niż kiedykolwiek wcześniej. Ułożyłem się między jej udami, odsuwając się jednocześnie od jej ust. Spojrzała mi w oczy. Na moment przestaliśmy się poruszać. Zapadła cisza, przerywana jedynie naszymi szybkimi oddechami. Wszedłem w nią powoli, bez pośpiechu. Zachęcająco uniosła biodra, biorąc mnie nieco głębiej w siebie. Spazmatycznie nabrała powietrza.
            - Ahh! Malfoy! - wykrzyknęła, ale wiedziałem, że mnie nie pospiesza. Przylgnęła do mnie nieco bardziej. Jej piersi ocierały się o moją klatkę piersiową. Zacząłem poruszać się w niej delikatnie. Szeptała mi do ucha słowa przyzwolenia, przerywane pojękiwaniem. Mocniej rozchyliłem jej nogi, wchodząc jeszcze głębiej. Poruszałem się rytmicznie, ale mocno. Granger objęła mnie za biodra. Wszedłem w nią do samej nasady. Krzyczała z rozkoszy, a nasze ruchy współgrały ze sobą. W tamtym momencie byliśmy jednością. Doszliśmy na sam kraniec jednocześnie. Razem. Jej ciało drżało w moich ramionach.
            - Zostań. Jeszcze na chwilę - zdołała wykrztusić wprost do mojego ucha. Ułożyłem się obok niej, wciąż lekko poruszając biodrami. Położyła głowę w zagłębieniu mojego barku. Całowała moją szyję, wodziła palcami po moich plecach i pojękiwała cicho, gdy mocniej się w niej poruszałem. Mimo niedawnego spełnienia wciąż była ciasna i wilgotna. Jej piersi ocierały się o moją klatkę piersiową przy każdym jej oddechu. Zdawało się, że jesteśmy jednym ciałem. Leżeliśmy spleceni ze sobą przez następne kilkanaście minut. Czułem bicie jej serca, mieszające się z moim. Mimo tego, że okno wciąż było otwarte, nam było gorąco. Odsunąłem się od niej niemal z namacalnym bólem. Wstałem z dywanu, zbierając swoje rzeczy, a raczej to, co z nich zostało. W milczeniu rzucałem zaklęcie na porwaną koszulę, którą po chwili włożyłem. Obserwowała mnie, leżąc na boku. Jej nagie ciało wciąż mnie podniecało, mimo że przed chwilą je posiadłem. Wiedziałem jednak, że to był ten jeden, jedyny raz. Pochyliłem się nad nią. Pocałowała mnie długo i desperacko, chwytając za szyję i wplatając palce w moje włosy. Puściła dopiero wtedy, gdy lekko przygryzłem jej wargę. Wyszedłem, zdając sobie sprawę, że to była jedna z najlepszych godzin w moim życiu.
<Koniec sceny +18>
***
            Straciła dziecko na rok po swoim ślubie. Tak, wzięła ślub z Weasleyem. Myśleliście, że ją zdobyłem. Nie, od tamtego upojnego popołudnia nie zobaczyłem jej ani razu, nie licząc zdjęć w gazetach. Wiedziałem jedno. To było dziecko Weasleya. Powiadomiła mnie o tym przez list - krótki, nakreślony drżącą ręką. Uwierzyłem jej, a widok jej twarzy w Proroku Codziennym jeszcze mocniej mnie w tym upewnił. Wychodziła z Munga, a wokół niej tłoczyli się reporterzy. Nie płakała, jej twarz wyrażała pustkę. Nie było przy niej męża. Pozew rozwodowy złożyła kilka miesięcy później. Ktoś w magicznym urzędzie zrobił zdjęcie papierów, by przekazać je prasie. Podpis był czytelny, zdecydowany. Hermiona Granger powróciła do życia.
***
            Dzwonek do drzwi odezwał się w środku nocy. Wstałem, zbierając wszystkie siły, które zdążyłem nagromadzić przez kilka godzin snu. W korytarzu było tak ciemno, że musiałem iść, sunąc dłońmi po ścianach. Dotarłem do drzwi i otworzyłem je bez większego zastanowienia. Stała w progu - przemoczona do suchej nitki, blada i drżąca. Jej dłoń zawisła nad dzwonkiem. Nie byłem w stanie wykrztusić słowa. Patrzyłem na nią, wciąż nie ruszając się z miejsca. Nagle się odwróciła, chcąc odejść.
            - Zaczekaj - złapałem ją za nadgarstek. Odwróciła głowę, patrząc na nasze splecione dłonie.
            - Nie powinnam przychodzić.
            - Wejdź - odparłem, wciąż jej nie puszczając. Zawahała się, mocno zaciskając powieki. Po chwili zamknąłem za nią drzwi.
            - Ale...twoja żona. Ja... - zaczęła, wyplątując rękę z mojego uścisku.
            - Nie jesteśmy już małżeństwem, Granger.
            - Ja i Ron...
            - Tak, wiem.
            - Mogę przesiedzieć u ciebie tę noc? - spytała nieśmiało, a jej głos lekko zadrżał.
            - Napijesz się czegoś? - odparłem, pomagając jej ściągnąć przemoczony płaszcz. Starałem się jak mogłem, by nie dotknąć jej ciała.
            - Jeśli masz coś naprawdę mocnego.
            - Najpierw dam ci coś suchego do przebrania - zaprowadziłem ją do swojego pokoju. Rozglądała się niepewnie, obejmując się ramionami. Wciąż nie wierzyłem w to, że tam stoi. Nawet docierający do mnie zapach jej perfum nie był w stanie mnie o tym zapewnić. Podałem jej ubrania i wyszedłem bez słowa. Nie byłem pewien reakcji swojego ciała na jej obecność. Wolałem trzymać się z dala. W salonie przygotowałem alkohol i usiadłem w fotelu. Weszła kilka minut później. Miała na sobie mój t-shirt i wyciągnięty, szary dres, który ciągnął się po ziemi. Stała w progu, dopóki nie uniosłem głowy.
            - Dziękuję. Nie powinnam tego od ciebie oczekiwać - powiedziała, spuszczając wzrok.
            - Nie zadręczaj się. To tylko ubranie - odparłem, starając się rozładować atmosferę. Uśmiechnęła się ledwo zauważalnie.
            - Odebrałeś mój list?
            - To prawda? To było dziecko Weasleya?
            - Tak - spojrzała mi w oczy. Nie kłamała. Nie zamierzałem pytać o nic więcej.
            - Napij się - podałem jej szklankę Ognistej i usiadłem na kanapie, wskazując jej miejsce obok siebie.
            - Nie kochałam go, Malfoy - szepnęła, wpatrując się w bursztynowy trunek. Powoli wyjąłem jej szkło z ręki, wcześniej rozluźniając zaciśnięte palce. Odwróciła głowę, a kiedy to zrobiła, byłem tuż przy niej.
            - Wiem. Zawsze wiedziałem.
            - Powinieneś być na mnie zły.
            - Nie jestem - złączyłem nasze usta po raz pierwszy od półtora roku. Rozchyliła wargi niemal natychmiast, nie wahając się nawet przez moment. Posadziłem ją sobie na kolanach, powoli zanurzyłem palce w jej włosach. Odwzajemniała pocałunek z pasją i zaangażowaniem. Wsunąłem rękę pod jej koszulkę i przesunąłem dłonią po jej plecach. Kiedy odnalazłem jej piersi, jęknęła cicho i własnymi palcami przycisnęła moją rękę jeszcze mocniej. Po chwili t-shirt wylądował na podłodze tuż obok mojej koszuli. Podniosłem się z kanapy, trzymając Granger za uda. Zaniosłem ją do sypialni, wciąż nie przerywając pocałunku. Tamta noc nie trwała do świtu. Tamta noc nie miała końca.
            Kiedy obudziłem się następnego dnia, jej już nie było. Zniknęła, pozostawiając po sobie tylko niedopity alkohol i ubranie złożone na oparciu krzesła. Potrafiłem wtedy tylko zakląć. Przeleżałem w łóżku następne godziny. A jej wciąż nie było.
            Wróciła miesiąc później. Powitałem ją tak samo, jak przedtem. Tym razem wziąłem ją jednak już w korytarzu. Oparłem ją o ścianę, całowałem zachłannie, wręcz bezczelnie. Niecierpliwie pieściłem jej ciało przez warstwy ubrań. Jęczała w moje usta i krzyczała, gdy doprowadzałem ją do kolejnych orgazmów. Nie pozwoliliśmy sobie na nawet moment odpoczynku. Łaknęliśmy siebie tak mocno, że nie zwracaliśmy uwagi na nic. Do krwi drapała moje plecy, a ja pozostawiałem swoimi ustami sine ślady na jej ciele. Po tamtej nocy obudziła się tuż obok mnie.
***
            Ostry ton mojego głosu nie mógł wzbudzać w niej żadnych pozytywnych emocji. W końcu byłem oschły, wręcz boleśnie emanowałem chłodem. Pożądania nie rozpalało się w ten sposób. Zło nigdy nie ciągnęło za sobą dobra. Wydaje mi się, że przyciągałem ją z innego powodu, którego do końca nie byłem w stanie poznać. Może potrzebowała odmiany, czegoś mniej monotonnego niż bycie niegasnącym ideałem. Brałem też pod uwagę to, że po wojnie coś zmieniło się w jej poszarpanej psychice. Nie mogła być nieskazitelna, skoro na moment dała się usidlić przez kogoś takiego jak ja. Nigdy nie przyznałem się do swoich przypuszczeń. Wolałem, by nie wiedziała, jak wielkie mam wątpliwości, co do motywacji jej działań.
            - Nigdy nie będziesz mnie kochał - powiedziała którejś nocy, gdy chowałem twarz w jej włosach.
            - Nigdy - odparłem wtedy, a ona uśmiechnęła się lekko, niemal czule, przesuwając dłonią po moim policzku.
            - To ma sens - szepnęła, wpatrując się w moje tęczówki.
            - Tak, to jedyna rzecz, która ma sens - potwierdziłem, po czym przewróciłem ją na plecy i namiętnie pocałowałem.
***
                        Mówi się, że życie ma zarówno wady, jak i zalety. Kolejny nonsens, który przyjmujemy bez zastanowienia. Życie nie ma stron. Życie jest życiem - dobrym bądź złym. I właściwie nie od nas zależy jaką egzystencję mamy. Czynników zewnętrznych jest więcej, niż ktokolwiek może zliczyć. Sami decydujemy o mniejszych fragmentach, co niekoniecznie równa się kontroli. Któregoś dnia życie i tak zmiażdży nas i wypluje, nawet jeśli twierdzimy, że nas to nie dotyczy. Większość spraw spychamy na margines właśnie w ten sposób. Uważamy się za panów swojego losu - ideały bez granic. Bzdurne wyobrażenia mamy o sobie. Ja oczywiście także je mam, ale walka z nimi stanowi część każdego mojego dnia. To pokonywanie samego siebie daje chorą satysfakcję.
            W moim mieszkaniu poukrywane były jej rzeczy. Nie wyrzucałem ich, chociaż trafiał mnie szlag, gdy je widziałem. Czułem wtedy, że za bardzo się przywiązuję. Nie tyle do stanu rzeczy, jak do samego faktu jej obecności. Nie raz pytała mnie o to, czy zgadzam się na to, by zostawała w mieszkaniu. Powinienem odmawiać, ale za każdym razem robiłem odwrotnie. Na przekór sobie robiłem wtedy wiele rzeczy. Nigdy jednak nie żałowałem, bo nie było czego. Gdybym zabił, mógłbym się kajać, szukać sobie kary. Ale nigdy nie miałem ochoty pozbawić jej życia. Gdybym mógł, dałbym jej nieśmiertelność. Bo mówi się, że oddałoby się życie. A ja chciałbym dać więcej, chociażby po to, by nie być takim, jakimi są wszyscy. Słowa, słowa, słowa. Tylko na tyle nas stać. A ja potrafiłem nie odezwać się do niej przez kilka godzin. Byle tylko słyszeć jej oddech lub bicie serca. Nie przeszkadzało jej to. Musiała być cierpliwa niezależnie od sytuacji. Bywały jednak dni, gdy nie wytrzymywała. Trzaskała drzwiami, krzyczała lub płakała. Nie powstrzymywałem jej. Miała prawo do okazywania tych emocji. Pozwalałem jej na to. 
            - Wszystko w porządku? - wyszedłem na korytarz, słysząc jak drzwi zatrzaskują się za nią z hukiem.
            - Nie.
            - Coś się stało? - spytałem, przyglądając się jej uważnie. Była blada, drżały jej dłonie, na policzkach widniały ślady łez.
            - Powstrzymaj mnie, zanim zrobię głupstwo i od ciebie odejdę - odparła, łapiąc mnie za nadgarstki. W jej oczach zauważyłem ból.
            - Jak?
            - Po prostu coś zrób.
            - Granger... - westchnąłem, przyciągając ją do siebie i opierając jej czoło o swoje.
            - Malfoy, cholera jasna! - zaczęła okładać mnie pięściami, po jej policzkach popłynęły świeże łzy.
            - Cicho. Uspokój się - gładziłem jej włosy, dopóki nie przestała się wyrywać i krzyczeć.
            - Nie chcę odchodzić.
            - Nie musisz.
***
Zazdroszczę ci.
W każdej chwili 
możesz odejść ode mnie. 


A ja od siebie 
Nie mogę.

-Anna Świrszczyńska

            Dwa. Cztery. Pięć. Nie pamiętałem ile razy żegnała się ze mną i wracała. Nie byłem w stanie zliczyć godzin, które spędzałem, czekając na nią w salonie. Robiłem to wbrew sobie, mimo że za każdym razem obiecywałem sobie, że to już koniec. Wysłuchiwałem jej krzyków, ignorowałem trzaskanie drzwiami i tłukące się naczynia. Znosiłem jej wyrzuty, narzekania, historie o niezadowolonych przyjaciołach. Ale sama była sobie winna. Zostawiała bliskich po to, by spędzać ze mną upojone noce i jeszcze gorętsze dni. Dobrze wiedziała, że mam rację. Nigdy jej nie zatrzymywałem. Odchodziła, gdy tylko miała na to ochotę. Znikała, pojawiała się następnego dnia lub następnego miesiąca. Potrafiła wykrzyczeć mi w twarz, że żałuje. Ale wracała. Zawsze.
            Mogła wypłakać się na moim ramieniu, jakbym był kimś innym. Bo wtedy nie byłem Malfoyem. Byłem. Tak po prostu, by patrzeć na jej łzy, których nie ścierałem. Oddałbym duszę, by móc tak przy niej siedzieć i patrzeć. I myślę, że w pewnym sensie oddałem siebie.
***
            Co z teraźniejszością? Właściwie z każdej perspektywy wygląda inaczej. Kiedy skończycie czytać tę historię, spójrzcie w niebo, gdzieś w przestrzeń. Odetchnijcie, zamknijcie oczy. Mam nadzieję, że niezależnie od tego, gdzie jesteście i co robicie, poczujecie to samo. Otwarty umysł. I dopiero wtedy możecie dowiedzieć się, jak to wszystko się skończyło... lub nie.
            - Nigdy nie będziesz mnie kochał? - szepnęła po latach.
            - Nigdy.
            - Nonsens.
            - Może i tak.
           
KONIEC
"I przysięgam, w tamtej chwili byliśmy nieskończonością."
Over the edge, over again.

sobota, 25 stycznia 2014

PROROK CODZIENNY NR.3

                     Stwierdziłam, że wypada Was powiadomić o pewnej sprawie. Pracuję, a raczej pracowałam nad ostatnią miniaturką. Napisałam dziesięć długich, naprawdę dopracowanych stron. Chciałam opublikować tekst 3 lutego - w pierwsze urodziny bloga. Wątpię jednak, by to wypaliło. Dziś rano okazało się, że straciłam połowę przygotowanej miniaturki. Miałam ją na pendrivie. Nagle komputer zażądał formatowania. Próbowałam jak tylko mogłam, odzyskałam tylko jedną scenę, nic więcej. Jestem załamana. Ta miniaturka była jedną z najlepszych rzeczy, jakie napisałam. A teraz tego nie ma... Nie wiem, czy uda mi się to odtworzyć. Wątpię. Ale spróbuję. Będziecie musiały poczekać jeszcze długo. Przepraszam. Jestem bezradna, nie znam się na informatyce. Ta odzyskana scena to cud, ale i tak nie ma tego najważniejszego fragmentu, nad którym siedziałam godzinami. Jestem na skraju wytrzymałości. Najchętniej zostawiłabym to wszystko, ale muszę ochłonąć. Mam nadzieję, że będziecie cierpliwe.

EDIT:
Udało mi się wgrać film promujący Bez Definicji, który stworzyłam już dawno temu. Możecie obejrzeć klip w zakładce FILM po prawej stronie bloga. 

niedziela, 5 stycznia 2014

Zapowiedź ostatniej miniaturki

               Nigdy nie chciałam do tego doprowadzić. Nigdy nie chciałam doprowadzać do tego, co stało się ze mną. Wydaje mi się, że wiele rzeczy zaniedbałam, wiele pominęłam, wiele spraw po prostu pouciekało. Przez bloga? Przez to jak wiele serca i umysłu w to włożyłam? Nie wiem. Wiem tylko, że mój stan nie pozwala mi dłużej tutaj tkwić. Pomyślicie, że zmieniam się w ciągu jednej sekundy - nagle zmieniam zdanie, plączę się itd. Nie, po prostu długo musiałam walczyć ze sobą i  nie mam już siły. Uwierzcie mi, że wcale nie chcę tego robić, ale to nieuniknione. Muszę wziąć się za siebie, za swoje życie, a raczej to, co z niego jeszcze pozostało, a są to tylko strzępy. Nie wiem, czy dalsze wyjaśnienia mają jakikolwiek sens. Mogę podsumować to tylko tak: wszystko to dzieje się przez stan mojego zdrowia.
                Jestem w trakcie pisania ostatniej miniaturki. Pierwszej tegorocznej i miniaturki i zarazem ostatniej na tym blogu, ostatniej miniaturki Dramione, jaką kiedykolwiek napiszę. Będzie długa, zupełnie inna niż wszystkie. Pewnie połamie Was od środka, ale ja po prostu tak muszę. Nie wiem jak długi czas zajmie mi kończenie tekstu. Miesiąc? Może więcej? Nie mam pojęcia. Dlatego chcę przedstawić Wam bardzo krótki, wyrwany z kontekstu fragment. Mam nadzieję, że zechcecie czekać. 
               Po opublikowaniu całej miniaturki zniknę z bloga. Jakby nigdy mnie nie było. Nadal będę tu zaglądać, ale o wiele rzadziej. Niedługo na blogu zmieni się szablon, by był bardziej neutralny. Zastanawiałam się nad usunięciem strony, ale doszłam do wniosku, że nie mogę Wam tego zrobić. Będzie nadal czytać to, co stworzyłam do tej pory, a mnie po prostu nie będzie.

EDIT:
Jeśli macie do mnie jakąkolwiek sprawę, piszcie od razu na maila albo GG. Później będzie ciężko nawiązać ze mną kontakt. Po publikacji miniaturki usunę ASKA.

Fragment Miniaturki VI

              Mogę przyznać się do wielu rzeczy ze względu na swój barwny życiorys. Szydziłem i szydzę. Oszukiwałem i oszukuję. Ironizowałem i ironizuję. Zabijałem i zapewne niektórych do tej pory doprowadzam na skraj śmierci, lecz nie bezpośrednio, jak to było w latach mojej młodości. Paliłem i palę - zapewne z każdym dniem coraz więcej, ale kto by to zliczył. Piłem i piję. Nienawidziłem i nienawidzę. Więc sądzę, że jesteśmy tym, czym jesteśmy i nie za cholerę nie znam powodu dlaczego tak jest. I pewnie nigdy się nie dowiem, po co stworzono mnie takim. Nie pozostaje mi nic innego, jak to zaakceptować. 
            Wszystkie te tanie i słodkie filozofie wystawiły mnie któregoś dnia na ulewny deszcz. Szedłem pogrążony we własnych myślach...

środa, 1 stycznia 2014

PODSUMOWANIE ROKU 2013 by Edge

Kochani,
szykuję dla Was kolejną miniaturkę, ale pomyślałam o tym, by jakoś zaznaczyć na blogu kończący się rok. Może dla Was to nic nadzwyczajnego ( zresztą dla mnie inna cyfra w dacie niewiele zmienia), ale chodzi mi jedynie o sam fakt, ile rzeczy za nami - w sferze bloga. W całym swoim życiu jeszcze nie zaszłam tak daleko z czymkolwiek. Postanowiłam więc przedstawić Wam ,,małe" podsumowanie tego roku, który już za nami.
~
1. Blog został założony 3 lutego 2013.

Pod wpływem czego? Sama już nie pamiętam. Wiem tylko, że chciałam się sprawdzić. To była taka mała próba i jak widzicie, dość daleko się to potoczyło.

2. Pierwszy post - 4 luty 2013.
Mów szeptem, jeśli mówisz o miłości
Prolog pierwszej historii. Bez definicji. Muszę przyznać, że nie planowałam wcale tego opowiadania. Nie wiedziałam co i jak. Dopiero zaczynałam. Starałam się omijać tak zwane ,,trudne początki". Sądzę, że poniekąd się udało.

3. Pierwsze opowiadanie zostało zakończone 25 maja 2013. Wraz z prologiem i epilogiem na blogu pojawiło się 37 postów ( rozdziały po ok. 5-6 stron worda).

Dla mnie to największe osiągnięcie. BD to moje pierwsze, długie opowiadanie, które zdołałam skończyć. Poza tym, zyskałam wielu wspaniałych czytelników. Epilog historii skomentowało 49 osób.

4. Już 25 maja pojawił się prolog kolejnej historii. Ukryte Demony.
Demony są ukryte w naszych oczach
To opowiadanie od początku było dla mnie ogromnym wyzwaniem. Nie tylko ze względu na to, że było bardziej zaplanowane i przemyślane. Wkładałam w tę historię jeszcze więcej siebie niż w poprzednie.

5. Ukryte demony zostały ukończone 15 września 2013. Wraz z prologiem i epilogiem na blogu pojawiło się 37 postów (rozdziały po 6-7 stron).

Opowiadanie zdołałam zakończyć mimo wszystkich przeszkód, które stawały mi na drodze. W roku szkolnym udało mi się opublikować dwa, ostanie posty z cyklu Ukrytych Demonów. Epilog skomentowało 58 osób.

6. W trakcie publikacji kolejnych rozdziałów Ukrytych Demonów, powstała pierwsza miniaturka mojego autorstwa - Pocałuj albo zabij (publikacja 31 lipca 2013). W następnych miesiącach po zakończeniu Ukrytych Demonów na blogu pojawiły się jeszcze 4 miniaturki.

7. Łącznie na blogu opublikowano 81 postów (wliczając kilka postów informacyjnych)

8. Blog zyskał od dnia założenia liczbę 107 obserwatorów.

Nigdy nie spodziewałam się takiej liczby. Dziękuję Wam z całego serca.

9. Na blogu opublikowano 3085 komentarzy.

Ta liczba przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Dziękuję Wam za każdą opinię pod rozdziałami. Czytałam każdy komentarz, bez wyjątku. Raz jeszcze dziękuję.

10. Łączna liczba wyświetleń to 172 405.

Muszę przyznać, że to naprawdę zaskakująca statystyka. Jestem wdzięczna każdej osobie, która odwiedziła mój blog przez cały czas jego istnienia. Liczba tysięcy przerasta wszelkie wyobrażenia, jakie miałam, zakładając tę stronę. Dziękuję.

11. Na blogu pojawiło się 5 szablonów mojego autorstwa.

12. Dzięki Waszym głosom, mój blog zdobył pierwsze miejsce w głosowaniu na blog miesiąca Stowarzyszenia DHL ( miesiąc sierpień). We wrześniu udzieliłam wywiadu, który pojawił się na stronie Stowarzyszenia.

Dziękuję Wam za każdy oddany głos i za to, że doceniacie moją twórczość. Nie mogłam wymarzyć sobie lepszych czytelników.

13. Na moje blogowe GG napisały 24 czytelniczki. Dziękuję Wam, kochane, za chęć kontaktu ze mną i zapraszam innych do rozmów ( numer GG w zakładce ,,Kontakt").

14. Lista 10 piosenek, których najczęściej słuchałam przy pisaniu rozdziałów (kolejność przypadkowa):
Tom Odell - Another Love
Tom Odell - Heal
Passenger - Let her go
The Smiths - Asleep
Morning Parade - Speechless
Kodaline - All I want
Kodaline - Perfect World
Mela Koteluk - Stale płynne
Wake Owl - Wild Country
Coldplay - Violet Hill

 15. Obraz, na który najczęściej patrzyłam, gdy łapałam doła i dopadał mnie brak weny:


16. Wiersz, który najczęściej czytałam, by się zmotywować:




        Można powiedzieć, że w tym podsumowaniu zdradziłam Wam więcej, niż miałam zdradzić, ale mam nadzieję, że to docenicie. Kiedy to wszystko spisałam, wiem, ile zdołałam osiągnąć i brakuje mi słów, by to opisać. Dziękuję Wam. Tylko tyle mogę napisać.
Wasza,
Edge

P.S
        A co w nowym roku? Tworzę powoli kolejną miniaturkę. Inną od wszystkich. Takie postanowienie noworoczne. Czekajcie cierpliwie...