środa, 31 lipca 2013

Miniaturka I - Pocałuj albo zabij

2 maja 1998
                Moje kroki odbijały się głuchym echem od ścian korytarza. Wokół panowała nieprzenikniona ciemność. Żadna z pochodni nie była zapalona, a moje oczy z trudem wyłaniały z mroku krawędzie kamiennego sklepienia. Gęste, wilgotne powietrze nie pomagało w energicznym biegu, a droga zdawała się nie mieć końca. Słyszałam huk walących się murów zamku. Lochy zdawały się drżeć, jakby ciężar toczącej się nad nimi walki był zbyt duży. Gorzkie, piekące łzy płynęły po moich policzkach. Brnęłam przed siebie, chociaż rozcinające moje ciało rany paliły żywym ogniem. Wiedziałam, że muszę wciąż posuwać się naprzód. Obiecałam Harremu oraz samej sobie, że uda mi się zabić tego przeklętego węża, który był ostatnią przeszkodą, dzielącą nas od zwycięstwa. Wpełznął do piwnic Hogwartu, jakby wyczuwał bliskość domu Salazara Slytherina. Ruszyłam za nim, chociaż mogło się to okazać najgorszą decyzją mojego życia. Biegłam korytarzem, a z ciemności w każdej chwili mogła wyłonić się jadowita ulubienica Voldemorta. Porzuciłam rozsądek, by ratować tych, którzy jeszcze walczyli. Nad moją głową wciąż nie cichły odgłosy ścierających się zaklęć. Całym sercem pragnęłam być teraz na górze, wśród swoich. Ścierałam słone krople z brudnej, zmęczonej twarzy. Po chwili ból w klatce piersiowej stał się na tyle nieznośny, że opierałam się dłonią o ścianę. Krok za krokiem nabierałam do płuc coraz mniej powietrza. W końcu przystanęłam, zupełnie tracąc kontrolę nad ciałem. Zacisnęłam zęby, uświadamiając sobie, że nie mam wiele czasu. Musiałam zrobić to, co do mnie należało. Nawet, jeśli miałam przez to zginąć.
            Już miałam ruszyć w dalszą drogę, gdy do moich uszu dotarł dźwięk. Z początku cichy, ale z każdą chwilą nabierał siły. Wstrzymałam oddech, nasłuchując w napawającej mnie przerażeniem ciemności. Dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że to jakiś człowiek zbliża się w moim kierunku. Wróg czy sprzymierzeniec, spytałam samą siebie… Przylgnęłam do ściany, jakby mogła uchronić mnie od niebezpieczeństwa. Wiedziałam, że jeśli w korytarzu pojawi się śmierciożerca, będę musiała go zabić. Zanim on zabije mnie. Mocno zacisnęłam palce na różdżce, która do tej pory tkwiła w mojej kieszeni. Tymczasem odgłos kroków stał się coraz wyraźniejszy, aż w końcu wypełnił powietrze, jak złowieszcza zapowiedź . Zmrużyłam oczy, chcąc jak najwcześniej zobaczyć zbliżającą się postać. Najpierw pojawiło się małe, niebieskie światełko. Później zarys wysokiej, męskiej sylwetki. Poczułam dreszcze, przeszywające boleśnie moje ciało. Byłam coraz pewniejsza, że czeka mnie starcie z jednym ze sług Czarnego Pana. Po chwili ujrzałam również czarną pelerynę, unoszącą się za mężczyzną. Napięłam każdy mięsień w swoim zmaltretowanym, ociekającym krwią ciele. Chciałam być gotowa, gdy wróg się zjawi. Postawiłam krok w przód, stając mu na drodze. Przyspieszył, ale jego różdżka nadal tkwiła spuszczona w stronę podłogi. Nie miałam zamiaru dać się omamić.
            Szeroki kaptur zasłaniał mu twarz, tak jak pozostałym śmierciożercom. Spodziewałam się również maski, ale nie byłam w stanie jej dostrzec. Usłyszałam, że coś kapie na kamienną podłogę niedaleko stojącej przede mną postaci. Pozwoliłam sobie na ułamek sekundy spuścić wzrok. Natychmiast zasłoniłam usta dłonią, nie pozwalając na krzyk, który uwiązł mi w gardle. Mężczyzna trzymał w lewej dłoni ogromną, ściętą precyzyjnie głowę Nagini. Krew kapała na posadzkę, tworząc sporą, lśniącą kałużę. Wstrzymałam oddech, wracając spojrzeniem do przysłoniętej kapturem twarzy. Wiedziałam, że zostałam już zauważona. Nadal nie padło jednak żadne zaklęcie, które mogłabym zablokować, a atakowanie osoby, która pozbyła się ostatniego, brakującego horkrusa wydawało mi się rzeczą absurdalną. Czekałam na ruch swojego przeciwnika, który jak gdyby czytając mi w myślach, wyciągnął dłoń zza peleryny. Pochylił głowę, jak gdyby do ostatniej chwili chciał chronić swoją tożsamość. I wtedy kaptur opadł, a w ciemności zalśniła para stalowych oczu. Postawiłam krok w tył, doskonale zdając sobie sprawę, kto stoi przede mną. Czekałam aż mnie rozbroi lub po prostu zabije. Nie liczyłam na nic innego. Trwała bitwa o Hogwart, w której on stał po stronie zła. Tak przynajmniej mi się wydawało, chociaż zabity wąż mógł wskazywać na coś innego. Głęboko wciągnęłam powietrze, a kolejne łzy potoczyły mi się po rozgrzanych policzkach. Drżałam, czekając na swój nieuchronny koniec. Litość nie istniała w pojęciu człowieka, z którym przyszło mi się mierzyć. Mogłam się bronić, znałam potrzebne zaklęcia, ale nagle śmierć z jego ręki wydała mi się być czymś niezwykle wygodnym. Zabita przez największego wroga. Nie był nim Voldemort, który prawdopodobnie ścierał się teraz z Harrym. To Draco Malfoy prześladował każdy mój dzień nieopisanym bólem. A teraz miał to zakończyć, raz na zawsze. Poczułam, że brakuje mi powietrza. Zacisnęłam dłoń na różdżce, która niebezpiecznie zaczęła wysuwać mi się z ręki. Wiedziałam, że w tym momencie jestem najsłabsza i najmniej gotowa na obronę. Blondyn znalazł się przy mnie w jednej sekundzie. Musiał to przecież wykorzystać, moją słabość, tak jak robił to od lat.
             Spodziewałam się przeszywającego bólu, ciemności, czegokolwiek. Tymczasem poczułam precyzyjny uścisk na swoim nadgarstku, krótkie szarpnięcie i zimną ścianę za swoimi plecami. Otworzyłam oczy, a rwące rany na mojej klatce piersiowej oznaczały, że nadal żyję. Zmienił się jednak jeden szczegół. Ciało Malfoya przywierało ściśle do mojego, a po uniesieniu głowy napotkałam jego stalowe niczym ostrze spojrzenie. Krew Nagini wciąż kapała na posadzkę, lecz tym razem tuż przy moich stopach. Znaczyło to, że jestem trzymana tylko jedną dłonią. Chwyt był jednak na tyle mocny, że szarpanie nie miało sensu. Stałam przyparta do kamieni, a nogi ledwie trzymały mnie w pionie.
- Otrząśnij się, Granger - usłyszałam, po czym brutalne szarpnięcie poruszyło moim ciałem. Załkałam, zdając sobie sprawę, że jestem w potrzasku. Nie było drogi ucieczki, nie było powietrza, którym mogłabym oddychać, nie było światła.  
- Uspokój się i przestań płakać. Wojna zaraz się skończy - powiedział nieco ochrypłym, niepodobnym do wcześniejszego głosem. Mocno zacisnęłam zęby, by zapanować nad drżącym ciałem. Desperacko wciągałam powietrze do płuc, chociaż każdy oddech był krótszy od poprzedniego. Malfoy wciąż stał blisko mnie, a jego palce zaciskały się na moim nadgarstku. Czułam ciepło jego ciała, bicie serca, które jednak istniało. Ciszę w ciemnym korytarzu przerwał głuchy odgłos. Głowa Nagini upadła na podłogę, prosto w kałużę krwi przy stopach Malfoya. Zaczęłam się dusić, domyślając się, co teraz nastąpi. Ten mężczyzna sam w sobie był śmiercią. Chciał mnie zabić, a w końcu nadeszła chwila, na którą czekał.
- Zabij mnie, Malfoy - wykrztusiłam, wykorzystując ostatni oddech. Nie poczułam jednak żadnego bólu, ani nie usłyszałam śmiercionośnego zaklęcia. Blondyn przyciągnął mnie za nadgarstek, a drugą ręką objął w talii. Jego chłodne usta w kilka sekund później znalazły się na moich. Krótkie, przyjemne impulsy rozlewały się po mojej skórze, a serce odzyskiwało szaleńczy, zdrowy rytm. Odwzajemniłam pocałunek, lekko rozchylając wargi. Draco dawał mi powietrze, którego było mi brak. Oddychałam coraz głębiej, mocno wpijając się w jego usta. Z całej siły przypierał mnie do zimnej ściany, a jego dłonie przeniosły się na moje policzki. Poczułam krwawy ślad, pozostawiany przez palce, w których wcześniej trzymał głowę zabitego węża. Moja dusza zdawała się oddzielać od ciała. Śmierć i tocząca się nad nami wojna zeszły na dalszy plan. Desperacko pragnęłam zachować przy sobie mężczyznę, który przez lata był dla mnie uosobieniem tego, co najgorsze. Wiedziałam, że daje mi szansę na przeżycie. Całował coraz zachłanniej, dawał mi więcej i więcej. Zdawało się, że nie potrzebujemy już wilgotnego powietrza, unoszącego się w lochach. Ciepło drugiego ciała przesiąkało przez warstwy ubrań, krew wirowała w żyłach.
            Nie mogło to jednak trwać wiecznie. Głośny huk rozdarł ciszę gdzieś nad nami. Draco przerwał, ale wciąż pozostawał milimetr od moich ust. Patrzył na mnie, a nasze przyspieszone oddechy łączyły się ze sobą.
- Już po wszystkim - szepnął, po czym odsunął się ode mnie. Patrzyłam jak sięga po głowę Nagini i znika w mroku. Jeszcze przez kilka sekund słyszałam kapiącą na podłogę krew.

2 maja 1999
            Minęło dwanaście długich miesięcy od bitwy o Hogwart. Nie było już Voldemorta, skończyły się mroczne, przepełnione strachem czasy. Pozostały tylko bolesne wspomnienia poległych czarodziei, które z każdym kolejnym dniem stawały się coraz bledsze. Dla mnie wciąż istniały jednak obawy, których nie potrafiłam się pozbyć. Idąc zatłoczoną ulicą, wsłuchiwałam się w rozmowy, obserwowałam twarze, licząc na to, że kiedyś odnajdę jakiś znak. Najmniejszą, najcichszą wskazówkę, która doprowadziłaby mnie do tego jednego człowieka. Zniknął z powierzchni ziemi dokładnie rok temu. Z chwilą, w której pozwoliłam mu odejść ciemnym korytarzem, rozpłynął się w powietrzu. Odciętą głowę Nagini znaleziono na samym środku pola walki, ale nigdy nikt nie dowiedział się, komu udało się zniszczyć tę ostatnią cząstkę duszy Czarnego Pana. Grałam swoją własną rolę, udając, że nic nie wiem. Potajemnie sprawdzałam, czy jego ciała nie ma na zasłanej trupami podłodze w wielkiej sali. Nie odnalazłam jednak stalowych tęczówek i idealnych rysów twarzy. Draco Malfoy zapadł się pod ziemię.
            Tymczasem każdy dzień mojego nowego, pozbawionego walki o wolność życia stał się nieustającym poszukiwaniem. Nie przyjęłam propozycji doskonałej, wymarzonej pracy w Ministerstwie Magii, nie zostałam aurorem, nie wyszłam za Rona. Moje myśli wciąż prześladował odgłos kapiącej na posadzkę krwi w ciasnym korytarzu. Dokładnie rok temu Draco Malfoy darował mi życie, jednocześnie je naprawiając i kierując na właściwe tory. Oddał mi swój własny, głęboki oddech, nauczył brać, a nie tylko dawać. W ciągu kilku sekund, spędzonych w jego ramionach stałam się innym człowiekiem. To co zrobiliśmy w lochach było jak powolny, niebezpieczny taniec w płonącym pokoju. Trwała wojna, ginęli ludzie, a on całował mnie, jednocześnie zabierając wszystkie obawy. Jak gdyby chciał zająć czymś moje myśli, gdy Voldemort ginął z rąk Harrego.
            A teraz stałam z głową zwróconą do ciemnego, rozgwieżdżonego nieba, a łzy kapały na moje policzki. Wiatr przemykał po błoniach, chłodząc moje osłonięte cienkim płaszczem ciało. Zamknęłam oczy, chcąc znowu poczuć bolesne rany na swojej klatce piersiowej, płynącą po skórze krew. Pragnęłam powrócić do dnia bitwy, stać się znów taką samą osobą, jaką byłam. Znów usłyszeć czyjeś kroki w ciemności, poczuć strach, niepewność, jego dotyk, jego oddech... Rok swoich bezsensownych poszukiwań postanowiłam zakończyć w miejscu, gdzie wszystko się dla mnie skończyło, a jednocześnie zaczęło.
            Opadłam na mokrą od rosy trawę, a twarz schowałam w dłoniach. Zaczęło padać, jakby noc płakała razem ze mną. Pozwoliłam sobie na ostatnią chwilę słabości. Chciałam raz na zawsze zamknąć za sobą ten rozdział. Draco Malfoy zniknął, mógł nawet nie żyć, a ja wciąż pozwalałam mu powracać do swoich myśli.
- Otrząśnij się, Granger - usłyszałam cichy, znajomy głos w ciemności. Szybko uniosłam się z ziemi i rozejrzałam po błoniach. Mrok był tak gęsty, że widziałam jedynie krople deszczu, przesuwające mi się przed oczami. Pokręciłam głową, zdając sobie sprawę, że tracę zmysły. Nagle doszedł mnie jednak kolejny dźwięk, jak gdyby złamanej gałązki. Odwróciłam się, a w cieniu ogromnego drzewa dostrzegłam męską postać. Czarna peleryna unosiła się na silnym, chłodnym wietrze.
- Uspokój się i przestań płakać - powiedział, wyłaniając się z ciemności kilka metrów ode mnie. Przez ten rok jego rysy nabrały wyrazistości, a oczy niewyjaśnionego blasku. Zza chmur nagle wyłonił się księżyc, a blade światło padło na jego wysoką, dobrze zbudowaną sylwetkę. Nie uśmiechał się, ale w jego postawie było jak zawsze pełno nonszalancji i pewności siebie. Dreszcze przeszły mi po plecach. Reagowałam na jego obecność zupełnie inaczej, niż się tego spodziewałam. Wiele razy w ciągu tych dwunastu miesięcy zastanawiałam się, jak mogłoby wyglądać nasze ponowne spotkanie. Takiego scenariusza z pewnością nie było w moich przewidywaniach. Stał tuż przede mną, jakby nigdy nie odchodził.
- Co ty tu robisz? - wykrztusiłam, obejmując się ramionami. Z każdą chwilą robiło się coraz zimniej, a deszcz nie przestawał padać, tworząc między nami ścianę wody. Obserwowałam każdy ruch blondyna, chcąc zapamiętać wszystko, gdyby ta sytuacja jednak okazała się być snem.
- Pomyliłaś kwestie. Powinno być coś w stylu: zabij mnie, Malfoy - odparł, rzucając mi nieco blady, niepewny uśmiech.
- Pocałuj mnie albo zabij, Malfoy - warknęłam, pokonując ostatnie kroki, które nas dzieliły. Jeszcze przez chwilę stał nieruchomo, patrząc mi w oczy. Później położył dłoń na mojej talii, a swoje usta zbliżył do moich. Kusił mnie swoim głębokim, ciepłym oddechem, którego tak bardzo pragnęłam zasmakować.
- Już po wszystkim, Granger. Teraz nigdzie się nie wybieram - szepnął, po czym złączył nasze wargi w zachłannym pocałunku.

---

Moja pierwsza w życiu miniaturka  to taki mały prezent dla was. Chciałam się rozeznać, czy podobają się wam takie krótkie dzieła mojego autorstwa. Po zakończeniu Ukrytych demonów właśnie takie posty chcę umieszczać na tym blogu. Mam nadzieję, że wam się podoba. Miałam ją publikować dopiero po wakacjach, ale chciałam się upewnić, że robię dobrze. Jeśli na temat tego tekstu będą pozytywne opinie, to kolejny one shot pojawi się po zakończeniu Demonów. 
Co do głównego opowiadania, nowy rozdział jest już w przygotowaniu. Przepraszam za opóźnienia w odpisywaniu na komentarze i właśnie z rozdziałem. Komputer nie chciał współpracować i byłam też odrobinę zajęta. 
Liczę na wasze komentarze i proszę też o odezwanie się moich cudownych obserwatorów ( jest ich już 61!) Chociaż pod tą miniaturką odezwijcie się większością! Idę wam na rękę, wstawiając to teraz. Doceńcie to. 

             


sobota, 27 lipca 2013

XXII. Zwalczając rutynę

 - Nie myśl o tym wszystkim, Granger - powiedziałem, zerkając na fotel pasażera. Brązowowłosa siedziała oparta czołem o szybę, a jej wzrok był zdecydowanie nieobecny. Odkąd pocałowałem ją przy samochodzie, walczyła z samą sobą. Wiedziałem, że cała ta sytuacja jest dla niej trudna. Ja też nie miałem pojęcia, co przyniesie kolejny dzień.
- O czym ty mówisz? - spytała, wciąż na mnie nie patrząc. Westchnąłem, mocniej zaciskając dłonie na kierownicy.
- Zastanawiasz się, czy dobre zrobiłaś. Nie jestem ślepy - odparłem, zmuszając się do ciągłego patrzenia na drogę, która nagle zaczęła mi się niemiłosiernie dłużyć. Powietrze w aucie stało się dziwnie ciężkie i nieprzyjemne. Hermiona odwróciła się tymczasem w moją stronę, a spojrzenie jej brązowych tęczówek zaczęło palić mi skórę.
- Nie o to chodzi. Dobrze wiesz, że niczego nie żałuję - odezwała się po kilku minutach, które dla mnie ciągnęły się wieczność. Chciałem, by siedząca zaledwie metr ode mnie kobieta była szczęśliwa. Nie zależało mi na tym, czy to ja będę tego powodem. Po prostu miałem nie zniszczyć jej życia.
- Coś cię gryzie. Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz - wzruszyłem ramionami, chociaż serce rwało mi się na kawałki. Mogłem być bezdusznym egoistą, ale zależało mi, by choć jedna osoba mi ufała. Zapadła nieznośna cisza, którą za wszelką cenę pragnąłem przerwać.  Czekałem jednak na pół cierpliwie, na pół z udręczeniem.
- Nie chcę rutyny, Malfoy. Nie mogę tak żyć - szepnęła, a ja doskonale zrozumiałem, o czym mówi. Ciągłe pocałunki, splecione dłonie, nieśmiałe uśmiechy. To nie było nasze, to nie było dobre.
- Draco Malfoy i rutyna! Chyba żartujesz - zareagowałem natychmiast, mocno wciskając hamulec i manewrując kierownicą. Samochód zatoczył ostry łuk na pustej drodze, a opony pozostawiły za sobą czarne ślady. Przeniosłem stopę na pedał gazu, wzbudzając ryk silnika. Pędziliśmy z zawrotną prędkością, inne auta usuwały nam się z drogi. Hermiona opuściła szybę, a wiatr targał jej krótkimi włosami. Sięgnąłem do schowka, wyjmując swoje czarne okulary przeciwsłoneczne. Dziewczyna odebrała je ode mnie z uśmiechem, po czym wsunęła na nos. Wyglądała zabawnie, co z pewnością nie umknęło jej uwadze. Włączyła radio, a z głośników zaczęła płynąć głośna muzyka. Jej drobne dłonie uderzały rytmicznie o dach auta. Śpiewała razem z nagraniem, a z ust nie schodził jej szaleńczy uśmiech, który tak uwielbiałem.
- Dziękuję - pochyliła się w moją stronę i złożyła delikatny pocałunek przy kąciku moich ust. Wiedziałem, że ze mną pogrywa, ale nie miałem okazji jej się odwdzięczyć. Auto wciąż pędziło, a mój wzrok skupiał się na drodze. Granger zajęła się wykrzykiwaniem słów piosenki przez otwarte okno. Śmiałem się, mocno ściskając kierownicę. Mała piąstka uderzyła mnie w ramię, co jeszcze bardziej pogłębiło moje rozbawienie.
- Tylko się zatrzymaj, a się policzymy! - zagroziła mi, udając obrażoną. Mrugnąłem do niej, po czym ostro skręciłem w jedną z ulic. Wrzasnęła, łapiąc się mojego ramienia.
- Zrobiłeś to specjalnie! - znów mnie uderzyła, ale tego ciosu również nie poczułem. W końcu nieco zwolniłem, po czym auto wtoczyło się na pusty, wysypany żwirem parking. W dole płynęła Tamiza, a promienie słońca odbijały się od lśniącej tafli. Wyskoczyłem na zewnątrz, by po chwili poczuć lekkie ciało Granger na swoich plecach. Złapałem jej nadgarstki, zaplątane przy mojej szyi. Zacząłem kręcić się wokół własnej osi, a ona krzyczała mi prosto do ucha.
- Malfoy, bęcwale! - śmiała się i krzyczała na przemian, aż w końcu się zatrzymałem. Stanęła chwiejnie, a moje ramiona były jedyną rzeczą, która chroniła ją w tej chwili przed upadkiem.
- I co? Nadal jest monotonnie? - spytałem, unosząc jedną brew i nie szczędząc złośliwego tonu.
- Musisz się leczyć, ale wydaje mi się, że już ci to kiedyś mówiłam - odparła, po czym wyrwała mi się i wróciła do auta. Głośniki zaczęły pracować najgłośniej, jak tylko potrafiły, a piosenka została puszczona od nowa. Policzki Granger przybrały zaróżowiony odcień, a okulary wylądowały na fotelu. Patrzyłem, jak brązowowłosa biega wokół samochodu, wymachując rękoma i krzycząc niezrozumiałe wyrazy.
- Stop! - zatrzymałem ją, gdy pokonywała trzecie okrążenie. Spojrzała na mnie spod czarnych, długich rzęs.
- Wymiękasz? - rzuciła, zanim znów odbiegła. Puściłem się za nią, przysięgając, że gdy ją dopadnę, już nie puszczę. W końcu zwolniła, tracąc orientację. Złapałem ją w talii i przewiesiłem sobie przez ramię. Wrzeszczała jakieś obelgi, póki nie posadziłem jej na masce samochodu. Uniosła głowę, kładąc mi dłonie na klatce piersiowej. Pochyliłem się, łącząc nasze usta. Tym razem całowałem ją powoli, bez pośpiechu. Nie staliśmy pośrodku pogorzeliska, a nad głowami nie mieliśmy czarnego dymu. Przyciągnęła mnie za koszulkę, oplatając jednocześnie nogami.
- I znów scena jak z taniego romansidła - powiedziała, gdy się od siebie oderwaliśmy. Uśmiechnąłem się tylko pobłażliwie, po czym znów porwałem ją na ręce. Podszedłem do barierki, dzielącej parking od niebezpiecznej przepaści, na której dnie płynęła rzeka. Wysunąłem ramiona, a ciało Granger zawisło tuż za ochronnym płotem.
- Puść mnie, Malfoy! - krzyknęła, zauważając pod sobą taflę wody, w którą w każdej chwili mogła spaść.
- Nadal uważasz, że to scena rodem z romansidła? - spytałem, delikatnie poluźniając uścisk. Dziewczyna wrzasnęła, ale nie poruszyła się ani o centymetr w panicznym strachu.
- Dobra, odwołuję to! - przyznała, a w jej oczach zobaczyłem prawdziwe przerażenie. Przyciągnąłem ją do siebie, a ona wtuliła się we mnie całym ciałem. Staliśmy tak dłuższą chwilę, w której każdy myślałam zapewne o czymś podobnym. Później znów ją pocałowałem, a ona tylko przewróciła oczami i wróciła do auta. Wycofałem samochód z parkingu, wzbijając tumany kurzu w parnym powietrzu.
- Zgłodniałam. Jedźmy do restauracji - powiedziała, kręcąc się na siedzeniu. Uśmiechnąłem się w przestrzeń, co skwitowała delikatnym uderzeniem w moje ramię.
- Jak mam się zachowywać przy wszystkich? - rzuciłem, gdy znaleźliśmy się w centrum tłocznego o tej porze Londynu.
- Co masz na myśli? - odparła, znów zakładając moje okulary i patrząc na mnie zza ciemnych szkieł.
- Chcesz żeby wiedzieli, co zrobiliśmy, gdy cię znalazłem? - uściśliłem z lekko ironicznym uśmiechem na ustach.
- Nie wiem, Malfoy. To trudna sprawa. Nie jesteśmy... - zaczęła mówić, odzyskując nieco poważniejszy ton. Zacięła się jednak przy ostatnim zdaniu.
- Nie jesteśmy parą. O to ci chodzi? - mruknąłem pod nosem, kończąc jej wypowiedź. Delikatny rumieniec wypłynął na jej policzki i po chwili spuściła wzrok.
- Tak, o to mi chodzi - potwierdziła, patrząc na przesuwający się za szybą obraz. Zwolniłem, by móc na nią spojrzeć. Promienie słońce błądziły po jej skórze, wiatr unosił pasma włosów. Gdybym tylko mógł, zrobiłbym zdjęcie, by zachować ten moment. Musiała poczuć mój wzrok, bo odwróciła głowę, napotykając moje tęczówki. Zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle. Wciąż trwała cisza, przerywana jedynie gwarem przesuwających się chodnikami tłumów.
- Wiesz, że możemy to zmienić - powiedziałem, naciskając pedał gazu. Ruszyliśmy z rykiem silnika, a ona wciąż patrzyła na mnie, jakby przed chwilą wypowiedziane słowa do niej nie dotarły - Ten tydzień był jak wyciągnięty z piekła, ale jeśli popatrzę na to z innej strony, był to najlepszy czas mojego życia. Jesteś osobą, która ma coś, czego potrzebuję. Nie wiem, co to jest, ale chcę się kiedyś dowiedzieć. Mogę być z tobą dzisiaj, ale równie dobrze za rok lub dwa. Czekałem na ciebie siedem lat. Czy to coś zmieniło? - zaparkowałem samochód przed restauracją i wyjąłem kluczyki ze stacyjki. Gdy się odwróciłem, Granger nadal siedziała nieruchomo, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt.
- Jeśli spróbujemy teraz, to będzie to coś kruchego, Malfoy. Chcesz się na to porywać? Próbować po siedmiu latach, przez które każde z nas się zmieniło? - wykrztusiła, unosząc na mnie załzawione oczy. Natychmiast starłem pojedynczą łzę, która spłynęła jej po policzku.
- Bądźmy szczerzy, Granger. Chcę tego, ale masz rację, powinniśmy to przemyśleć. Są wspomnienia, o których jeszcze nie rozmawialiśmy. Nie możemy pozostawiać za sobą niedokończonych spraw - uśmiechnąłem się do niej, ale za tą powłoką był tylko niepokój. Bałem się, że znów ją stracę.
***
            Reszta dnia minęła nam w napiętej, mało przyjemnej atmosferze. Draco unikał dłuższego przebywania w moim towarzystwie, a ja starałam się zająć pracą. Oboje pochłonięci byliśmy własnymi myślami, ale zapewne na te same tematy. Zastanawialiśmy się, czy rozmowa w samochodzie była błędem i z każdą minutą dochodziliśmy do wniosku, że chyba tak było. Nie tylko my widzieliśmy wiszące w powietrzu, czarne chmury. Rose posyłała mi zaniepokojone spojrzenia, Alex próbował rozmawiać. Nic jednak ze mnie nie wyciągnęli. Mijały kolejne, długie godziny, a każda z nich była coraz cięższa do wytrzymania. Tykanie zegara, uderzenia ostrza o blat, kolejne wydawane danie... Dzień jak co dzień, ale jednak za ścianą siedział mężczyzna, o którym myśli sprowadzały mnie w mrok.
            Kiedy o drugiej nadeszła przerwa, wyszłam z kuchni, ściągając fartuch. Malfoy siedział przy jednym z biurek, a jego spojrzenie utkwione było w suficie. Bałam się do niego odzywać, ale wiedziałam też, że jeśli tego nie zrobię, milczenie może trwać wiecznie.
- Możemy porozmawiać na zewnątrz? - spytałam nieśmiało, gdy w końcu przeniósł na mnie wzrok. Zapadła cisza, której tak bardzo nie chciałam. Myślałam, że już się nie odezwie lub po prostu wyjdzie, zostawiając mnie samą.
- Jasne, chodźmy - w jego głosie było tyle smutku i chłodu, że dreszcze przeszły mi po plecach. Cieszyłam się jednak, że się zgodził. Ruszyłam korytarzem, gdzie jeszcze niedawno trzymaliśmy się za ręce. Kiedy stanęliśmy przed metalowymi drzwiami, zaczęłam się zastanawiać, co takiego powiem blondynowi. Nie przychodziły mi do głowy żadne słowa. Wyszliśmy na cichą, duszną przestrzeń między kamienicami. Draco usiadł przy ścianie, opierając się o nią plecami.
- Przepraszam, to nie tak miało być - powiedziałam, siadając obok niego. Nadal patrzył przed siebie, jakbym stała się powietrzem. Mocno zacisnęłam zęby, zdając sobie sprawę, że wszystko wymyka nam się spod kontroli. To co miało być najbardziej pozytywną stronę naszej współpracy nagle stało się przekleństwem.
- Właśnie tak miało być, Granger. Nie oszukujmy się. Nie zasługuję na twoją pomoc, ani nie zasługuję na ciebie - odparł, zamykając oczy. Głęboko wciągnęłam powietrze i odliczyłam w myślach do dziesięciu. Nienawidziłam, gdy tak podchodził do samego siebie.
- Nie mów tak, Malfoy! Jest już za późno, żeby się wycofać. Spójrz na mnie! - zmusiłam go, by uniósł powieki. Zrobił to niechętnie, a w jego stalowych tęczówkach był jedynie ból. Zniknęły demony wraz ze srebrnym płomieniem.
- I co teraz zamierzasz zrobić, co? Nie możemy być razem. To już ustaliliśmy - warknął, zrywając się z miejsca. patrzyłam jakiś czas na jego plecy. Powietrze między nami zdawało się być niebotycznie gorące.
- Uporajmy się ze wspomnieniami. To najlepsze rozwiązanie. Daliśmy radę przez ostatnie siedem lat. Dlaczego teraz miałoby się nie udać?
- Może dlatego, że nie wytrzymam! To trwa już zbyt długo! Nie dam rady, słyszysz?! Udawać, że nic do ciebie nie czuję, udawać, że mi nie zależy! - wrzasnął, kopiąc jednocześnie leżący na kamieniach kawałek metalu, który potoczył się z hukiem.
- Myślisz, że mi nie zależy? Pomagam ci, bo mam taką pieprzoną zachciankę?! - wykrzyczałam, a moje oczy ciskały błyskawice. Malfoy odwrócił się do mnie z zaciśniętymi pięściami. Znów wyglądał jak mężczyzna, którego zobaczyłam tydzień temu w Świętym Mungu. Opętany przez samego siebie... W kilka sekund później stałam już przyparta do ściany, a jego usta złączyły się z moimi.
- Doprowadzasz. Mnie. Do. Szału - mruknął prosto w moje wargi między kolejnymi pocałunkami. W końcu udało nam się od siebie oderwać.
- Nie potrzebujemy zobowiązań, Malfoy. Poradzimy sobie bez żadnych określeń na to, co jest między nami - szepnęłam, przesuwając dłonią po jego policzku. W tym momencie przerwał nam znajomy odgłos nadlatującej sowy. Wylądowała nieopodal, a koperta zaadresowana zielonym atramentem upadła przy moich stopach. Sięgnęłam po nią i drżącymi dłońmi przełamałam pieczęć.
- Co to jest? - spytał Draco, pochylając się nad moim ramieniem.
- List z Hogwartu - odpowiedziałam, powoli wysuwając kartkę, na której rozpoznałam idealne, proste pismo profesor McGonagall. Była to ostatnia rzecz, jakiej mogłam się spodziewać.
- Czego ona od ciebie chce, do jasnej cholery? - usłyszałam, jak gdyby przez mgłę słowa Malfoya. Czytałam wiadomość, a serce raz po raz zwalniało i przyspieszało swój rytm.
- Dowiedziała się, że mój dom spłonął w pożarze. Proponuje mi mieszkanie w zamku - wykrztusiłam, powoli odwracając się do zszokowanego blondyna. Patrzył na mnie z niedowierzaniem, a jednocześnie strachem.
- Przyjmiesz tę propozycję? - mówił tak cicho, że prawie go nie słyszałam.
- Nie, nie mogę tego zrobić - schowałam list do kieszeni, a po chwili poczułam silne ramiona, oplatające mnie w pasie.
- Pamiętasz, co powiedziałem ci dziś rano, prawda? - szepnął mi do ucha, przysuwając jeszcze bliżej siebie.
- Nie wiem, czy zamieszkam z tobą na stałe, Malfoy. Powinnam znaleźć mieszkanie - odparłam, patrząc prosto w stalowe tęczówki.
- Zaczekaj z tym, Granger. Możesz zostać jak długo zechcesz.
- Wiem o tym, ale rozejrzę się za czymś swoim - uśmiechnęłam się blado, ale on tylko skinął głową, przyjmując tę informację do wiadomości.
- Wracajmy do środka. Zbiera się na deszcz - otworzył przede mną drzwi i znaleźliśmy się w ciemnym korytarzu. Tym razem palce Malfoya niemal natychmiast złączyły się z moimi. Uśmiechnęłam się, kładąc głowę na jego ramieniu.
***
            Leżeliśmy na środku salonu, mając pod sobą puszysty, biały dywan. Patrzeliśmy w sufit, jakby nad nami było niebo. Deszcz tłukł o szyby, tworząc swoją własną melodię, a ze stojącego na stole radia płynęła ta sama piosenka, której słuchaliśmy w samochodzie dziś rano. Granger podrzucała w górę swoją różdżkę i łapała ją tuż przy podłodze. Dochodziła dwunasta, a my wciąż nie ruszaliśmy się z miejsca. Panująca między nami niczym od wieków cisza, wcale nam nie przeszkadzała. Nagle przerwało nam jednak głośne pukanie do drzwi. Hermiona westchnęła cicho, po czym wstała i przeciągnęła się na moich oczach. Uśmiechnęła się do mnie, gdy zauważyła, jak na nią patrzę.
- Kogoś do końca pogrzało - mruknęła, zerkając na zegarek. Pukanie stawało się coraz głośniejsze, więc Granger w końcu poszła otworzyć. Usłyszałem znajomy głos, a kilka sekund później w salonie pojawił się Blaise.
- Co ty tu robisz? - spytałem, wstając powoli z dywanu. Brązowowłosa przyniosła tymczasem trzy kieliszki i nalała do nich wina.
- Mam dla ciebie propozycję, Smoku - brunet opadł na fotel, zerkając podejrzliwie na mnie i Granger. Rzeczywiście mogliśmy wyglądać podejrzanie, nie będąc w swoich pokojach o tej porze.
- I przychodzisz z tym w środku nocy? - uniosłem brwi, biorąc łyk wina. Hermiona usiadła przy mnie na kanapie, a po chwili nabrała tyle pewności, że ułożyła swoje nogi na moich. Zacząłem wodzić palcem po jej skórze, wiedząc, że przy Diable możemy pozwolić sobie na odrobinę swobody.
- Jakoś nie widzę, żebyście spali. Chociaż to, co właśnie robicie oznacza, że chyba wam w czymś przerwałem - puścił do nas oko, a brązowowłosa posłała mu karcące spojrzenie.
- Nie twój interes. Przejdź do rzeczy - powiedziałem, mocniej przyciągając do siebie dziewczynę. Wiedziałem, że ten wieczór może przynieść coś dobrego. Widziałem to w oczach przyjaciela, które niemal tryskały iskrami.

---
Rozdział nie jest sprawdzony. Wstawiam go na szybko, bo jadę na działkę i nie mam na to wszystko czasu. Poprawię, gdy wrócę, czyli jakoś w nocy. Ma nadzieję, że się spodoba. To jeden z moich ulubionych rozdziałów. Liczę na szczere opinie. 
Piosenka, która często się powtarza w tym tekście to utwór Young The Giant - My Body. Zapraszam do przesłuchania :) 


środa, 24 lipca 2013

XXI. Płomień

            To była naprawdę zimna, nieznośna noc. Po letnim słońcu nie było śladu, a księżyc świecił wysoko na rozgwieżdżonym, zasnutym mgłą niebie. W powietrzu wisiało coś niepokojącego, co czułem nawet oddychając. Nie spodziewałem się, że wszystkie pozytywne emocje z tego dnia nagle zmienią się w strach. Kilka sekund zajęło mi zamknięcie domu i przebranie w cieplejsze ubrania za pomocą magii. Alex czekał na mnie przy garażu, gdzie bez słowa wsiadłem za kierownicę. Nadal nie wiedziałem, co stało się z Granger, ale wystarczyło mi krótkie spojrzenie na bruneta, by moje zdenerwowanie jeszcze bardziej się wzmogło.
- Gdzie mam jechać? - drżącą dłonią przekręciłem kluczyk w stacyjce. Silnik zawarczał, gdy wytoczyliśmy się na podjazd. Nie traciłem czasu na pytania. Czułem, że mamy mało czasu na znalezienie Granger. 
- Osiedle dla czarodziei. Milton Street - odparł Alex, jednocześnie nastawiając magiczną stację w radiu. Na początku usłyszeliśmy trzaski i niewyraźny, męski głos. Kiedy minęliśmy skrzyżowanie w końcu udało się wyłowić informacje.
- Pożar trawi magiczne osiedle przy Milton Street. Niezrównoważony samobójca podpalił swój salon w środku nocy. Ogień zniszczył już połowę domów, należących między innymi do pracowników Ministerstwa Magii. Udało się bezpiecznie ewakuować wszystkich mieszkańców. Zmarł sprawca zdarzenia.  Powiadomiono również właścicieli, których na szczęście nie było tego dnia w okolicy. Na potrzeby akcji ratowniczej zniesiono ochronę przed mugolami... - słuchaliśmy nieco drażniącego głosu prezentera, pędząc pustymi ulicami miasta.
- Jasna cholera! - wrzasnąłem, uderzając z całej siły w kierownicę. Czułem się kompletnie bezradny.
- Musimy jak najszybciej ją znaleźć - Alex wyglądał na równie przestraszonego, co ja sam. Wcisnąłem pedał gazu, nawet nie patrząc na zmieniające się kolory świateł. Mknęliśmy przez noc, a moje serce biło coraz wolniej i wolniej. Już dawno nie bałem się tak bardzo. Obraz jej brązowych oczu tkwił nieprzerwanie w mojej podświadomości. Pokonywałem kolejne zakręty, skrzyżowania i przecznice, a strach tylko się wzmagał. Była tam sama, obserwowała własny dom, ginący w ogniu. Żałowałem, że nie pobiegłem wcześniej do jej pokoju.
- Malfoy! Uspokój się, na Merlina! Nie możemy mieć teraz wypadku. To nie poprawiłoby sytuacji - usłyszałem, gdy na wskaźniku prędkości zaczęła pojawiać się niebotyczna wręcz liczba. Zwolniłem odrobinę, ale palce nadal miałem mocno zaciśnięte na kierownicy. Gdybym tylko mógł, teleportowałbym się prosto z samochodu. Wiedziałem jednak, że to zbyt duże ryzyko. Pojawienie się znikąd w tłumie zaciekawionych pożarem mugoli mogło być okropne w skutkach. Byłem pewien, że Granger zachowała ostrożność, przenosząc się tam bez użycia różdżki. Oczywiście musiała posiąść już tę umiejętność, chociaż niewielu czarodziei miało to szczęście.
- Skręć w prawo. Pojedziemy skrótem - poinstruował mnie Alex, gdy znaleźliśmy się w ścisłym centrum miasta. Zrobiłem co kazał, wiedząc, że lepiej zna drogę. Mijały kolejne minuty, które dla mnie były wiecznością. Minęliśmy ostry zakręt w lewo i nagle naszym oczom ukazał się przerażający obraz. Zapadła przepełniona napięciem cisza. Na horyzoncie unosiły się kłęby czarnego, gęstego dymu, a czerwona poświata ognia rozdzierała noc.
- Nie podjedziemy pod samo osiedle. Policja na pewno zablokowała wjazd - powiedziałem, znów przyspieszając. Tym razem Alex nie protestował. Widok nadal szalejącego pożaru zadziałał podobnie na nas obu.
- Zatrzymamy się dopiero wtedy, gdy będzie to konieczne - wykrztusił, uchylając szybę. Poczuliśmy ostry, gryzący zapach dymu, który zdążył się już roznieść. Zauważyliśmy pędzącą z naprzeciwka karetkę, którą przepuściłem, zastanawiając się, czy podane w radiu informacje nie były kłamstwem. Ogień zdawał się być tak potężny, że bezpieczna ewakuacja nie mieściła mi się w głowie. Znaleźliśmy się jakieś trzy kilometry od wjazdu na osiedle, gdy zatrzymała nas policja. Nie czekając na instrukcje zatrzymałem samochód na środku drogi. Funkcjonariusz z początku protestował, ale gdy wysiadłem, od razu tego pożałował. Byłem pewien, że moje spojrzenie jest w tej chwili zdolne zabić.
            Puściłem się biegiem zamkniętą dla pojazdów ulicą, a Alex podążał tuż za mną. Było przed czwartą, a wschodzące słońce widać było jedynie za naszymi plecami. Czułem gęstniejące powietrze, które skracało mój oddech. Biegłem przed siebie, nieprzerwanie wypatrując Granger w tłumie ludzi. Odnalezienie jej graniczyło w takich warunkach niemożliwemu. Nie zamierzałem się jednak poddawać. Alex zrównał się ze mną, wysoko wyciągając szyję. Otaczał nas chaos, a dym nieprzyjemnie drażnił oczy. Niezbyt delikatnie odsuwałem kolejne przeszkody ze swojej drogi. Wiele osób płakało, patrząc na tlejące pogorzelisko po prawej stronie. Na lewo nadal walczono z płomieniami. Syreny karetek i wozów strażackich dźwięczały mi w uszach. Zaczynałem się bać, że Granger już tu nie ma. Nagle coś kazało mi się zatrzymać. Nie zwracając uwagi na krzyki Alexa, zrobiłem to, wstrzymując napierający tłum. Już wiedziałem, co zrobić. Sięgnąłem do naszyjnika i zamknąłem oczy.
Gdzie jesteś, Granger?
Wysłałem wiadomość, błagając, by dotarła. Posługiwanie się tego typu magią w takich warunkach nie należało do rzeczy łatwych. Zacisnąłem zęby, czując narastające zawroty głowy. Zmusiłem się, by jeszcze kilkanaście razy przekazać pytanie. Mimo starań, nie otrzymałem odpowiedzi. Miałem ochotę rozkruszyć coś w drobny mak na asfalcie. Powstrzymałem się ostatkiem sił. Znów puściłem się biegiem, chociaż z każdym krokiem robiło się coraz ciaśniej. Wrzeszczałem, przepychając się coraz głębiej. Kilkanaście metrów dalej w końcu zauważyłem oddzielającą tłum od zabudowań, policyjną taśmę. Liczyłem w myślach kolejne sekundy, aż nareszcie wypadłem na otwartą przestrzeń. Wszędzie było pełno policji i strażaków, a strumienie wody wlewały się do domów, przez zionące pustkami, wybite okna. Rozejrzałem się, zauważając owinięte w koce, szlochające postacie, usadzone na chodniku. Powoli przesunąłem wzrokiem po wszystkich twarzach. Nigdzie nie było Hermiony. Pobiegłem wzdłuż bariery, wrzeszcząc jej imię. Hałas, który panował wokoło z pewnością to zagłuszał, ale wolałem próbować. Zatrzymałem się dopiero wtedy, gdy zabrakło mi tchu. Oparłem dłonie na kolanach i pochyliłem się do przodu, uspokajając zaciśnięte gardło. I wtedy uniosłem wzrok. Mój świat zawirował, a niebo nad głową zaczęło się kruszyć.
***
            Siedziałam na lodowatym chodniku, wpatrując się w pogorzelisko, w które zamieniła się okolica. Wszystko zostało stracone w ogniu. Nie powstrzymywałam już żadnej łzy. Kiedy o trzeciej nad ranem zadzwonił telefon, nie zastanawiałam się długo. Teleportowałam się wprost pod swój dom, który właśnie osuwał się pod wpływem płomieni. Upadłam na kolana, a czyjeś silne dłonie podniosły mnie z asfaltu. Później wszystko działo się już w błyskawicznym, trudnym do pojęcia tempie. Strażak zaniósł mnie do karetki, gdzie opatrzono moje zdarte podczas upadku nadgarstki. Nie pamiętałam, ile czasu tam spędziłam, ani w jaki sposób znalazłam się na chodniku. Wiedziałam tylko, że nie mam siły się poruszyć. Drżałam, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze kilka godzin temu stał mój dom. Zaraz po przybyciu tutaj pożałowałam swojej decyzji. Nie obudziłam Draco, chociaż był tuż za ścianą. Teraz byłam tu sama, a on o niczym nie wiedział. Gęsty dym drażnił moje oczy, a drobinki spalonego drewna osiadały na cienkim płaszczu, który udało mi się zabrać przed samą teleportacją. Schowałam twarz w dłoniach, dłużej nie mogąc wpatrywać się w ogień, który zaczynał panować nad moimi zmysłami. Nadal słyszałam jednak płacz swoich sąsiadów, opadające z hukiem pozostałości domów, krzyki policji i innych służb. Tkwiłam w tym, jak w okropnym koszmarze. Najgorsza była świadomość, że nie jestem w stanie się obudzić. Ból pulsował w moich nadgarstkach, a jeszcze gorszy rozsadzał serce. Nagle do moich uszu doszło coś odmiennego. Odgłos, który wybijał się na tle innych przedziwnym ciepłem. Uniosłam głowę, a w tłumie naprzeciwko dojrzałam znajomą twarz.
- Granger! - w moją stronę biegł blady, zdecydowanie zmartwiony Malfoy. Zerwałam się z chodnika, chociaż jeszcze przed chwilą nie byłabym w stanie tego zrobić. Dzieliło nas kilkanaście metrów. Był to najdłuższy dystans, który kiedykolwiek musiałam przebyć. W końcu poczułam jednak, jak przyciąga mnie do siebie. Nie czekałam na nic więcej. Wspięłam się na palce i złączyłam nasze usta w pocałunku. To nie była jedna z tych słodkich, romantycznych scen, jak z mugolskich filmów. Staliśmy na tle dymiącego pogorzeliska, w tłumie ludzi, a po mojej twarzy spływały łzy ulgi, a jednocześnie bólu. Draco ścierał je cierpliwie z moich policzków. Była w tym wszystkim pasja i namiętność, dorównująca strzelającym gdzieś za nami płomieniom. Silne ramiona oplatały mocno moją talię. Nieprzerwanie wspinałam się na palce, desperacko nie chcąc stracić kontaktu z blondynem. W tym, co robiliśmy nie było przesadnej delikatności. Zachowywaliśmy się tak, jakby od tego pocałunku zależało nasze życie. Oderwaliśmy się od siebie, gdy kompletnie zabrakło nam oddechu. Oparłam swoje czoło, o czoło Malfoya i głęboko wciągnęłam powietrze. Drżałam z natłoku wrażeń i gorąca, które rozlewało się po całym moim ciele. Blondyn przysunął mnie do siebie jeszcze bardziej, jakby bał się, że nie jestem prawdziwa. Szlochałam w jego koszulę, a on gładził moje plecy.
- Nigdy więcej mi tego nie rób. Zawsze bym po ciebie przyszedł, ale błagam, nie rób tego więcej - powiedział, biorąc moją twarz w swoje dłonie. W stalowych tęczówkach błyszczały ogniki ulgi. Zastanawiałam się, jak długo musiał mnie szukać i z jakim bólem to robił.
- Przepraszam - wyszeptałam, przymykając powieki, za którymi nadal tworzyły się łzy. Czułam szybkie bicie serca tuż przy swoim. Uspokajałam się, a Draco nie odsuwał się ode mnie choćby na milimetr. Po chwili otulił mnie szczelnie swoim płaszczem, którego znajomy, łagodny zapach zastąpił drażniące pozostałości dymu.
- Wracajmy - przerwał ciszę, która trwała już od kilku minut. Pozwoliłam poprowadzić się wzdłuż policyjnej taśmy, a przy jej końcu odnalazłam wzrokiem Alexa. Przytulił mnie mocno, po chwili znów posyłając w ramiona Malfoya.
- Nie damy rady znowu przedrzeć się przez ten tłum - stwierdził brunet, wskazując ręką na ludzi, których nieprzerwanie przybywało.
- Znajdźmy jakieś ustronne miejsce. Teleportujemy się koło samochodu - odparł Draco, dyskretnie wyciągając różdżkę. Wciąż mocno trzymał mnie przy sobie, gdy schowaliśmy się między wozami strażackimi. Zamknęłam oczy, a po chwili poczułam magiczną siłę, unoszącą nasze ciała. Trzask zginął gdzieś w otaczającym nas hałasie.
***
            Obdrapane drzwi zamknęły się za Alexem, a ja odwróciłem się na fotelu kierowcy, zerkając na Granger, która spała spokojnie na tyle samochodu. Ślady łez zdobiły jej bladą, lecz spokojną twarz. Uśmiechnąłem się, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że jest już bezpieczna. Odetchnąłem z ulgą i wycofałem auto z podjazdu. Słońce było już nad horyzontem, a zasnutą dymem część miasta zostawiliśmy daleko za sobą. Jechałem powoli, nie chcąc obudzić brązowowłosej. W końcu znaleźliśmy się jednak na moim osiedlu. Zatrzymałem się przed domem, a w oknach paliły się światła, których nie zdążyłem zgasić, wychodząc. Hermiona nadal spała, gdy otworzyłem drzwi, by ją wyciągnąć. Zrobiłem to najdelikatniej, jak potrafiłem. Dziewczyna poruszyła się nieznacznie, ale nic więcej się nie wydarzyło. Podszedłem do drzwi, które nagle odskoczyły, odsłaniając korytarz.
- Co ty tu robisz, Blaise? - spytałem, jednocześnie mijając przyjaciela w progu. Mój nienaturalnie cichy głos poniósł się w ciemności.
- Czekam na was. Byłem u Rose, gdy usłyszeliśmy w radiu, co się stało. Natychmiast tu przyjechaliśmy - odparł, idąc za mną krok w krok. Wszedłem do salonu, gdzie zastałem kasztanowłosą. Patrzyła w okno nieobecnym wzrokiem, a jej dłonie nerwowo zaciskały się na kubku kawy. Zauważyła mnie dopiero, gdy położyłem Granger na kanapie.
- Merlinie! Tak się o was bałam - powiedziała, zerkając już z większym spokojem na śpiącą dziewczynę, którą właśnie nakrywałem kocem.
- Chodźmy do kuchni. Nie chcę jej budzić - dałem im znak ręką, po czym zniknąłem w sąsiednim pomieszczeniu. Usiedliśmy przy blacie, a Rose podała mi coś do picia. Przetarłem oczy dłonią, czując narastające zmęczenie.
- Co tam się dzieje? - Diabeł spojrzał na mnie, a ja przez chwilę walczyłem ze wspomnieniem gryzącego dymu i wysokich płomieni.
- Jakiś psychopata podpalił swój własny dom. Ogień pożarł większość osiedla. W tym dom Granger - westchnąłem, przypominając sobie łzy Hermiony, kapiące na moją koszulę.
- Draco, jesteś wykończony. Połóż się już. Zostaniemy tu, jeśli trzeba - Rose dotknęła mojej dłoni, a w jej głosie było pełno troski. Uśmiechnąłem się blado, ale i tak wiedziałem, że nic z tego nie będzie.
- Nie, nie ma mowy. Wracajcie do domu. Posiedzę przy niej - wstałem z wysokiego krzesła, zabierając ze sobą kubek.
- Jesteś pewien? - Blaise zatrzymał mnie w wejściu do salonu. Odwróciłem się i spojrzałem na dwójkę zaniepokojonych czarodziei.
- Jestem pewien, jak jasna cholera - odparłem, ostatkiem sił zmuszając się do mrugnięcia okiem. Po chwili zostałem sam w ciemnym korytarzu. Popatrzyłem w dół, na aromatyczną kawę, którą zrobiła Rose. Po raz pierwszy od wielu miesięcy nie przypominała mi bezkresnej otchłani. Uśmiechnąłem się pod nosem i  zawróciłem do salonu. Granger spała z twarzą wtuloną w poduszkę. Usiadłem w fotelu, by móc ją obserwować. Chęć zaśnięcia minęła po kilkunastu minutach. Wolałem patrzeć w tę piękną, spokojną twarz. Dawało mi to tyle samo satysfakcji, co drzemka, na którą i tak nie mogłem sobie pozwolić. Sączyłem zimną już kawę, a za oknem wstawał dzień. Zasłoniłem okna, gdy światło słoneczne zaczęło zbliżać się niebezpiecznie blisko twarzy Granger. Pozostawałem w częściowej ciemności, raz po raz wracając do sceny naszego pocałunku. Dreszcze przechodziły mi po plecach. Już dawno nie czułem się tak zmęczony, a jednocześnie spokojny i poukładany. Moja głowa była ciężka, ale ramiona mogłyby unieść wszystko. Moja matka miała rację. Hermiona Granger była powodem mojej walki z samym sobą. Teraz stała się moim lekarstwem, którego wyczekiwałem.
***
            Otworzyłam oczy, napotykając w ciemności lśniące tęczówki Malfoya. Siedział w fotelu, patrząc wprost na mnie. Milczał, chociaż wiedziałam, że chce zadać wiele pytań. Uniosłam się na łokciach. Cisza, która panowała wokoło nam pasowała. On wpatrywał się we mnie, ja w niego i nie musiało istnieć nic więcej. Zmrużył oczy, jakby chciał zajrzeć do mojego umysłu. Nie zrobił tego, a tylko blado się uśmiechnął.
- Dzień dobry - powiedział głębokim głosem, który wzbudził dreszcze na moich plecach.
- Długo spałam? - zerknęłam na zegar, wiszący nad kominkiem. Dochodziła dziesiąta, co wskazywało na to, że Draco siedzi w ten sposób już od paru godzin.
- Nie liczyłem - odparł, nadal siedząc nieruchomo ze zmrużonymi oczami.
- Dziękuję ci za wszystko - szepnęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Malfoy zerwał się tymczasem z fotela i w kilku sekundach znalazł się przy mnie. Wyciągnął do mnie dłoń, którą przyjęłam bez chwili wahania. Stanęliśmy na środku salonu. Później przyciągnął mnie delikatnie, jakbym zaraz miała się rozpaść. Oparłam dłonie na jego klatce piersiowej, unosząc jednocześnie głowę i napotykając stalowe tęczówki. Patrzył tak na mnie przez kilka długich minut. Nasze usta dzieliły milimetry.
- Masz ochotę na śniadanie? - szepnął przy moich wargach, po czym musnął je swoimi.
- Co proponujesz? - uniosłam jedną brew, zanurzając palce w jego włosach. Zdałam sobie sprawę, że ani razu od przebudzenia w moich myślach nie pojawiło się widmo pożaru. Wiedziałam, dzięki komu tak właśnie jest. Draco idealnie absorbował moją uwagę.
- Jedźmy do restauracji - odpowiedział, obejmując mnie mocniej w talii.
- Daj mi chwilę. Muszę się przebrać - wyswobodziłam się z jego uścisku i pobiegłam na górę do swojej sypialni. Stanęłam przed lustrem, a to co zobaczyłam wcale mi się nie spodobało. Blada cera, pozostałości makijażu, opuchnięte od płaczu oczy. Westchnęłam, sięgając po różdżkę. W takich chwilach jeszcze bardziej kochałam magię. Pozbyłam się oznak zmęczenia, odświeżyłam włosy i wciągnęłam na siebie czarną sukienkę. Wychodząc z pomieszczenia, odwróciłam się na progu. Zastanawiałam się, czy to miejsce stanie się teraz moim domem. Zeszłam na dół, starając się sprawiać wrażenie spokojnej. W rzeczywistości wcale tak nie było. Draco czekał w otwartych drzwiach i odwrócił się, gdy usłyszał moje kroki. Wsiedliśmy do samochodu, nadal milcząc. Zamiast patrzeć na obraz za szybą, siedziałam odwrócona do niej plecami i obserwowałam Malfoya, który w skupieniu prowadził auto.
- Granger, jeśli chcesz, możesz mieszkać ze mną - powiedział, zerkając na mnie niepewnie.
- Wiem, wiem że mogę - odparłam, starając się ukryć smutek. Poczułam dłoń Draco zaciskającą się na mojej.
- Przepraszam. Na pewno nie chcesz o tym rozmawiać - w jego głosie było tyle troski, że moje oczy mimowolnie się zaszkliły - Nie płacz, proszę - dodał, zauważając mój spuszczony wzrok. Po chwili auto zatrzymało się na poboczu.
- Wszystko jest w porządku. Nic mi nie jest - wykrztusiłam, ze złością ocierając łzy, których wcale nie chciałam. Draco puścił moją dłoń i wysiadł z samochodu. Patrzyłam, jak z determinacją brnie w stronę drzwi od strony pasażera. Otworzył je jednym szarpnięciem, po czym jak gdyby nigdy nic wziął mnie na ręce. Kilka sekund później stałam już oparta o maskę.
- Posłuchaj mnie, Granger. Wiem, że straciłaś wszystko, ale najważniejsze jest to, że żyjesz. A gdybyś była w tym pieprzonym domu? Gdybyś nie zdążyła uciec? - mówił, patrząc mi w oczy.
- Masz rację, Malfoy - szepnęłam, nie spuszczając wzroku.
- Dzielna bestia! - uśmiechnął się, na co zareagowałam stłumionym chichotem.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszyłam, gdy mnie znalazłeś. Nie chciałam, żeby zrobił to ktokolwiek inny - powiedziałam, zanim wsiedliśmy do auta. Jego dłoń zatrzymała się kilka centymetrów nad klamką.
- Nie zostawiłbym cię, Granger - patrzył na mnie ponad dachem samochodu. Wiedziałam, że mówi poważnie. W jego oczach znów pojawił się srebrny płomień. Tym razem to ja nie wytrzymałam. Obeszłam auto i stanęłam przed Draco.
- To, co tam zrobiliśmy... - szepnęłam, patrząc w stalowe tęczówki - Chciałam tego, Malfoy.
- Ja też tego chciałem. Jak mogłaś pomyśleć, że tak nie było? - uniósł moją głowę za podbródek, po czym ujął moją twarz w swoje chłodne dłonie.
- Co teraz będzie? - wykrztusiłam, czując, że moje gardło się zaciska.
- Kogo to obchodzi - mruknął, zanim oparł mnie o maskę i pocałował.   


---
Na początek, podziękowania. Dziękuję wam moi kochani czytelnicy za trzecie miejsce w konkursie na blog miesiąca na Stowarzyszeniu DHL. To dla mnie ogromny zaszczyt. Dziękuję za każdy głos. Właśnie w ramach podziękowania wstawiam dziś ten rozdział. Minął dopiero dzień od publikacji poprzedniego, ale chciałam wam jakoś ładnie podziękować. 
Jestem bardzo zadowolona z tego rozdziału. Szczególnie z dwóch pierwszych części. Resztę oceńcie sami. Długo czekaliście na takie, a nie inne sceny. Mam nadzieję, że nie jest za słodko. Postaram się, żeby nie było. Nie mam pojęcia kiedy pojawi się nowa część. Komputer raz współpracuje, a raz nie. Mam ochotę wywalić go przez okno. No nic. Poczekamy, zobaczymy. 

wtorek, 23 lipca 2013

XX. Dlatego

            Ku mojemu zdziwieniu znaleźliśmy się w pobliżu restauracji. Draco zarzucił na mnie swój płaszcz, nie zwracając uwagi na zimny wiatr, który przenikał jego cienką, białą koszulę. Protesty na nic się nie zdały, więc posłusznie szłam obok blondyna. Nie odzywaliśmy się do siebie, jakby każde słowo mogło nadszarpnąć nasze i tak skołatane nerwy. To co miało miejsce w przeciągu ostatniej godziny wciąż krążyło wokoło. Idąc ramię w ramię, uważaliśmy, by nasze dłonie przypadkiem się nie zetknęły. Nie bałam się bliskości, ale swoich reakcji, które ostatnio zdecydowanie mnie zaskakiwały. Podświadomość mówiła mi, że otaczająca nas cisza, przepełniona jest czymś, co w każdej chwili może wybuchnąć.
            W końcu na horyzoncie pojawiła się witryna restauracji. Podeszliśmy tam, niczego się nie spodziewając. Malfoy wyciągał rękę, by otworzyć przede mną drzwi. Wtedy uniosłam wzrok, a za szybą ujrzałam znajome twarze. Zareagowałam natychmiast i po chwili odciągnęłam Draco w cień między kamienicami. Serce biło mi o wiele szybciej, w myślach powtarzałam błaganie, by nasze sylwetki pozostały niezauważone.
- Co ty robisz? - spytał, a w jego głosie nie dosłyszałam gniewu. Patrzył na mnie wręcz z niepokojem, a wiatr targał jego idealną, lecz niedbałą fryzurą.
- Ginny i Harry są w restauracji - odparłam, szybko odwracając wzrok - Nie wiedzą, że ci pomagam.
- Ale i tak trzeba powiedzieć reszcie, że jesteś w jednym kawałku. Na pewno się o ciebie martwią. Wejdziemy od tyłu - złapał mnie za rękę i pociągnął wzdłuż chodnika. Wyraźnie zignorował informację, którą przed chwilą otrzymał. Zdołałam go zatrzymać dopiero przy metalowych drzwiach, których klamkę uszkodził godzinę wcześniej.
- Poczekaj! Po prostu chciałam cię uprzedzić. Nie powiedziałam, że nie chcę mówić im prawdy - na te słowa odwrócił się do mnie, nie kryjąc zaskoczenia. Przygryzłam wargę, widząc wpatrując się we mnie, lśniące tęczówki. Przez następne kilka minut w milczeniu obserwowałam, jak walczy ze sobą.
- Chcesz tam ze mną wejść? Przyznać się przed Wybrańcem, który siedem lat temu zmieszał cię z błotem, gdy się dowiedział? Chcesz znów stać u boku wroga, rozdrapać stare rany? Dlaczego? - postawił krok w moją stronę. Wstrzymałam powietrze, zdając sobie sprawę, że oboje doskonale znamy odpowiedź. Każdej nocy i każdego dnia przez ostatnie siedem lat byliśmy tego świadomi. Zakręciło mi się w głowie, ale na kilka sekund przymknęłam oczy, bo dodać sobie odwagi. Nie mogłam teraz stchórzyć, nie mogłam zepchnąć nas obojga w przepaść. To byłoby nieuczciwe.
- Dobrze wiesz, Malfoy. Błagam cię, nie katuj mnie dłużej - wykrztusiłam, niepewnie się przysuwając. Nie spodziewałam się, że właśnie tego dnia nadejdzie czas na wyjaśnienia.
- Dlaczego mi pomagasz, Granger? Dlaczego się poświęcasz, pozwalasz, żebym doprowadzał cię do tego szaleństwa? Odpowiedz! - w jego oczach znów pojawiły się demony. Podeszłam do niego, dłużej nie wytrzymując.
- Dlatego - szepnęłam, biorąc jego twarz w dłonie. Uniosłam się na palcach, a nasze usta dzieliły znikome milimetry. Draco objął mnie ramionami, zdecydowanym ruchem przyciągając do siebie. Czuliśmy, że robimy to, na co czekaliśmy.
- Salazarze - mruknął tuż przy moich wargach, po czym szarpnął mną i przyparł plecami do chłodnej ściany. Swoje dłonie ułożył na wysokości mojej głowy. Uśmiechnęłam się nieco złośliwe, przesuwając palcem po jego policzku. Spojrzał mi w oczy, jakby błagał o litość. Nie zamierzałam dłużej czekać. Zarzuciłam mu ręce na szyję, chcąc w końcu złączyć nasze usta. Nagle rozległ się huk, a metalowe drzwi uderzyły o ścianę kilka metrów od nas. Malfoy odsunął się z nieciekawą, wściekłą miną. Odwróciłam głowę, dostrzegając w częściowej ciemności sylwetkę Alexa.
- Jesteście! Myślałem, że już nie wrócicie - powiedział, wyłaniając się z cienia. Nie zdołałam odczytać z wyrazu jego twarzy, czy widział toczącą się przed chwilą scenę.
- Wszystko jest w porządku. Przyszliśmy, żebyście się nie martwili - wyjaśniłam, ruszając do wejścia. Brunet cofnął się, bez słowa robiąc mi miejsce w wąskim korytarzu. Odwróciłam się na progu, zauważając, że Draco nadal stoi w mroku.
- Idziesz, czy wracasz do domu? - spytałam drżącym głosem. Bałam się, że zostawi mnie samą, stchórzy po tym wszystkim, co miało miejsce. Wahał się jednak tylko sekundę. Po chwili stał obok mnie, a jego twarz pozostawała nieprzenikniona, spokojna jak nigdy. Alex szedł przodem, zostawiając nas  daleko w tyle. Coraz bardziej przekonywałam się, że wszystko widział, przez co teraz chciał dać nam odrobinę prywatności. Byliśmy w połowie drogi na zaplecze, gdy chłodne palce Malfoya splotły się dyskretnie z moimi. Korzystając z nieuwagi bruneta, oparłam głowę na ramieniu Draco i delikatnie przymknęłam oczy. Szliśmy tak w milczeniu, dopóki słabe światło żarówki nie padło na nasze twarze. Ponownie odsunęliśmy się od siebie, dość niechętnie tracąc kontakt. Alex otworzył przed nami drzwi zaplecza. W środku było nienaturalnie pusto.
- Rose jest na sali z Harrym i Ginny. Chcecie do nich wyjść, czy raczej tu zostać? - brunet rzucił nam przenikliwe spojrzenie, które znów nadszarpnęło moje nerwy. Nie wiedziałam już, co mam robić. Za ścianą czekali moi przyjaciele, którym powinnam wyjawić prawdę. Jednocześnie nie mogłam odpędzić od siebie obrazu stalowych oczu, przepełnionych desperackim pragnieniem. Nie chciałam, by po wyjaśnieniach te tęczówki wypełniły się złością. Nie chciałam znów obserwować porwanej na strzępy duszy.
Nie bój się, Granger. Wszystko będzie dobrze.
Usłyszałam w głowie jego ciepły, delikatnie drażniący moje zmysły głos. Spokój przyszedł równie niespodziewanie, co stres i wątpliwości. Zdjęłam płaszcz, który wciąż okrywał moje ramiona i oddałam go właścicielowi. Spojrzenie Draco spotkało się z moim. Jedna, krótka chwila, która zadecydowała za nas obojga. Byliśmy gotowi, chociaż wybór, którego dokonaliśmy mógł być nie do końca prawidłowy. Tydzień, który ze sobą spędziliśmy nagle stanął pod znakiem zapytania. Do tej pory było spokojnie, ale to, co czekało za ścianą mogło zmienić tę perspektywę,
- Idziemy, nie ma po co zwlekać - powiedziałam, wywołując niepewną minę Alexa. Znów poszedł przodem, a ja wykorzystałam tę krótką chwilę, by posłać Draco niespokojny, blady uśmiech. Odpowiedział mi tym samym, chociaż jego obawy z pewnością były większe od moich. W tym geście istniało jednak coś tak niespotykanego, że gdy przekraczaliśmy próg sali restauracyjnej, czułam się spokojna i bezpieczna. Wiedziałam, że on stoi obok i nie zamierza nigdzie się wybierać.
***
            Już dawno moje serce nie biło tak szybko i mocno. Już dawno nie żyłem w ten sposób. Nigdy tak nie żyłem. Nigdy nie patrzyłem tak na żadną kobietę, ani nie pragnąłem jej do granic obłędu. Aż do teraz. Szaleństwem i nieuczciwością byłoby powiedzenie, że nie chciałem jej pocałować. Chciałem i to tak, że byłbym w stanie zabić, by to zrobić. Doprowadzała mnie na samą granicę wytrzymałości swoim rozpalonym wzrokiem, który budził demony. Nie bałem się wypuszczać ich na wolność tylko przy niej. Wiedziałem, że się ich nie boi. Dowodziła tego nie raz, dzielnie wytrzymując mój wzrok. Ktoś obcy mógłby powiedzieć, że to, co zrobiliśmy na tyłach restauracji było niedojrzałe, kompletnie nieprzemyślane. My wiedzieliśmy jednak, że przez całe siedem lat czekaliśmy na coś takiego. Nie zapragnęliśmy się nagle, przez impuls kierowany ciemnością, słowami i emocjami. Byliśmy w pełni świadomi tego, co robimy. Żałowałem, że jednak się nie udało. Miałem ochotę złapać ją za rękę i wybiec, zostawiając w tyle wszystko, co na nas czekało. Wykradałem każdy moment, by chociażby jej dotknąć. Splotłem swoje palce z jej dłonią w ciemnym, wąskim korytarzu. Znikomy ciężar jej głowy na moim ramieniu dawał mi przedziwne, intrygujące poczucie, że każda rzecz, którą do tej pory zrobiłem miała sens.
            Kiedy weszliśmy na salę, byłem zmuszony się od niej odsunąć. Ból, który wtedy czułem był nieporównywalnie silniejszy od tego, z czym walczyłem przez ostatnie miesiące. Z początku było spokojnie i nikt nas nie zauważył. Dopiero gdy zbliżyliśmy się do witryny, w naszą stronę odwróciła się trójka czarodziei. Rose z przerażeniem zarejestrowała moją obecność. Tak jak pozostali zdawała sobie sprawę, że sytuacja nie jest dobra. Harry Potter i Ginny Weasley nie powinni mnie widzieć. Szczególnie w towarzystwie Granger. Znali całą historię, pomijając oczywiście drobniejsze szczegóły. To właśnie oni sprawiali ból Hermionie, gdy siedem lat temu pomogła mi przenieść się z Hogwartu. To oni krzyczeli jej w twarz najgorsze obelgi, za to, że posunęła się za daleko. A teraz siedzieli przy jednym ze stolików i lada chwila miało rozpętać się piekło.
- Malfoy! Co ty tu robisz, do jasnej cholery?! - pierwszy odezwał się oczywiście Wybraniec. Gdyby nie to, że prawie doszło do pocałunku między mną, a jego najlepszą przyjaciółką, pokusiłbym się o cios w tę znajomą twarz. Uspokoiłem się jednak w kilka sekund. Obecność Granger nastrajała mnie istnie pokojowo.
- Stoję, Potter - odparłem, nie szczędząc złośliwego tonu. Tej części mojej natury nie dało się stłumić. Na chwilę ominąłem wzrokiem twarz czarnowłosego, by zerknąć na Ginny. Mimo zdenerwowania swojego chłopaka, ona siedziała spokojnie. W jej oczach odnalazłem nieme przeprosiny.
- Hermiono! Co tu się dzieje? - pytanie padło tym razem w stronę brązowowłosej. Oddałbym wszystko, żeby oszczędzić jej tej rozmowy.
- Uspokój się, Harry. Usiądźmy i wyjaśnijmy sobie wszystko - zachowała zimną krew, za co postanowiłem ją później pochwalić. Alex skinieniem głowy pokazał mi miejsce obok siebie, ale nie zwróciłem na to uwagi. Wepchnąłem się na krzesło między Rose a Granger, co zdecydowanie nie umknęło uwadze Wybrańca, który siedział naprzeciwko z nienaturalnie zaciśniętymi ustami. No tak, pewnie liczył na to, że  nigdy więcej mnie nie zobaczy. Pomyłka, która  mogła go kosztować w tej chwili wiele nerwów.
- Harry, proszę wysłuchaj mnie do końca - zaczęła Hermiona drżącym głosem. Dyskretnie położyłem dłoń na jej kolanie pod blatem stołu.
- Mów, zanim go stąd wywalę - warknął Potter, posyłając mi rozgniewane spojrzenie. Ginny złapała go za ramię, jakby chciała zapobiec katastrofie. Dziwiło mnie zachowanie rudej, która najwidoczniej nie miała do mnie wielu pretensji.
- Ja... Musiałam pomóc Draco. To zbyt skomplikowane, ale musisz zrozumieć. Nie chodzi tylko o niego. Ja też tego potrzebuję - zabrakło jej słów i przysłoniła twarz dłońmi. Zacisnąłem zęby, nie mogąc na to patrzeć.
- Słuchaj, Potter. Jeśli z twoich ust padnie jakakolwiek obelga, skierowana w jej stronę, wylecisz stąd na zbity pysk. Mnie możesz obrażać, ale ją zostaw w spokoju. Zachowaj się jak prawdziwy przyjaciel - powiedziałem, siląc się na spokój, który nagle ze mnie wyparował.
- Co ty możesz wiedzieć o przyjaźni, Malfoy? Powiedziałeś, że zostawisz ją w spokoju. Nie było cię przez lata, a teraz nagle się pojawiasz. Co ty sobie myślisz? - pochylił się nad stołem, a jego dłonie niebezpiecznie się zacisnęły. Miałem ochotę zrobić z nim to samo, co z Ronem kilka tygodni temu.
- Zamknij się, Harry! - syknęła Hermiona, odsuwając dłonie od twarzy - Jeśli coś ci się nie podoba, możesz wyjść! Drzwi są otwarte. Draco zostanie tu, czy tego chcesz, czy nie. Podjęłam decyzję i wiem, że jest słuszna. Siedem lat temu mogłam popełnić błąd, słuchając ciebie i reszty. Teraz mam swoje własne sumienie.
- Miona... - tym razem odezwała się Ginny. Z bólem patrzyła na rozgrywającą się scenę.
- Nie, Gin! To bardzo proste. Albo zaakceptujecie to, czego ja chcę albo możecie wyjść - brązowowłosa wskazała dłonią drzwi, odważnie wytrzymując spojrzenie przyjaciółki.
- Pożałujesz tego, Hermiono. Nie powinnaś mieć z nim kontaktu. Wtedy to był twój obowiązek i praca. Teraz to normalne życie - czarnowłosy poruszył się niespokojnie na swoim krześle. Zauważyłem czujny wzrok Alexa, krążący po wszystkich. Wiedziałem, że jest gotowy w każdej chwili zainterweniować.
- Gówno mnie to obchodzi! - warknęła, a jej drobna dłoń splotła się z moją - Może właśnie tego zawsze chciałam? Skąd możesz wiedzieć, skoro siedem lat temu byłeś ślepy i wykonywałeś tylko swoją pracę? Nie obchodziło cię, ile godzin spędzam z Draco. Nie wiedziałeś, jak się zmienił, bo sam siedziałeś za biurkiem i bałeś się go przesłuchiwać. Dałeś to zadanie mnie, a teraz masz czelność mówić, że popełniam błąd?! Bzdura!
- Przykro mi, że tak uważasz, Hermiono. Powinienem cię przed nim chronić już wcześniej. Teraz jest za późno - Wybraniec wstał, ciągnąc za sobą Ginny.
- Harry, proszę cię - szepnęła ruda, ściskając desperacko jego ramię. Gdy nie zareagował, puściła go, kierując się w stronę przyjaciółki.
- Nie martw się, Gin. Poradzę sobie. Dobrze o tym wiesz, prawda? Po prostu mi zaufaj - powiedziała brązowowłosa, przytulając się do najmłodszej z Weasleyów.
- Wiem, że to dobra decyzja. I tobie też ufam, Malfoy. Nie zepsuj tego - odwróciła się do mnie z delikatnym uśmiechem na ustach. Odpowiedziałem tym samym, chociaż nerwy nadal panowały nad moim zachowaniem. Po chwili było już po wszystkim. Drzwi restauracji zamknęły się za dwójką czarodziei, a my siedzieliśmy oszołomieni przy stoliku. Nikt się nie odzywał, chociaż słów, które chcieliśmy usłyszeć było wiele. Patrzyłem na twarz Hermiony, która wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w przeciwległą ścianę.
- Muszę zapalić. Zostań tu, Malfoy. Chcę być sama - powiedziała, w końcu wybudzając się z rozmyślań. Zanim wstała, mocno ścisnęła moją dłoń. Wiedziałem, że chce mieć odrobinę prywatności. Musiała ochłonąć i nie zamierzałem jej przeszkadzać, mimo że całym sercem rwałem się, by za nią pobiec.
***
            Wróciłam do restauracji po wypaleniu dwóch papierosów, które dały mi jako takie poczucie spokoju. Życie znów mi się skomplikowało i  to w sposób, którego się nie spodziewałam. Od samego początku wiedziałam, jak Harry zareaguje na widok Malfoya. Nie dało się tego obejść, ani załagodzić. Wybraniec martwił się o mnie, co rozumiałam. W końcu brał udział niemal we wszystkich wydarzeniach, które teraz wisiały nad głową Draco niczym nieproszone, czarne chmury. Razem ze mną wyciągał go z Azkabanu, chował w murach Hogwartu. Po kilku pierwszych miesiącach przestał uważać na to, ile czasu spędzam ze świadkiem koronnym. Zostawiał mnie samą z ciężarem przesłuchań, odbierał raporty i nie obchodziło go, co dzieje się za ścianami pokoju Dracona. Teraz mógł jedynie żałować, że to zaniedbał. Mimo wszystko ta konfrontacja wypadła lepiej, niż się spodziewałam. Byłam pewna, że Harry zmięknie za kilka tygodni. Pozostało mi tylko czekać, aż wróci, by mnie przeprosić. Tak, właśnie tak myślałam. Ja, Hermiona Granger, jego najlepsza przyjaciółka, nie zamierzałam pierwsza wyciągać ręki na zgodę. Zmieniłam się i nie zamierzałam nagle odrzucać swoich przyzwyczajeń. Wszyscy z mojego otoczenia wiedzieli, jak te siedem lat na mnie wpłynęło.
- Malfoy, mogę ci coś powiedzieć? - cichy, konspiracyjny głos Rose kazał mi się zatrzymać tuż przed zasłoną, która dzieliła zaplecze od sali restauracyjnej. Podsłuchiwanie mogło skończyć się bardzo źle, ale w tamtej chwili o tym nie myślałam.
- Jasne, mów - kiedy tylko usłyszałam Malfoya, moje serce przyspieszyło. Bałam się, co może usłyszeć od mojej przyjaciółki. Najbardziej przerażająca była perspektywa jakiegoś ostrzeżenia, chociaż tego spodziewałabym się raczej po Alexie.
- Spraw, żeby Miona była szczęśliwa - zamarłam, łapiąc się brzegu lady. Przez chwilę panowała cisza, przerywana jedynie szmerem poruszającej się zasłony.
- Taki właśnie mam zamiar, Rose - odpowiedział, a na moje usta wypłynął uśmiech. Odczekałam kilka minut, po czym przekroczyłam próg zaplecza. Draco natychmiast odwrócił głowę.
- Wszystko w porządku? - spytał, wstając z fotela. Kiwnęłam głową, po czym po prostu wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Nie obchodziło mnie, że nie jesteśmy sami. Potrzebowałam jego bliskości, a wiedziałam, że przyjaciele doskonale mnie rozumieją.
- Zabierz ją do domu - usłyszałam zaniepokojony głos Alexa. Lekko uniosłam głowę, dostrzegając bruneta w drzwiach kuchni.
- Zostaniemy do zamknięcia. Tak jak obiecałam - powiedziałam, wciąż nie odrywając się od Malfoya, który objął mnie ramionami.
- Nie ma sensu ci się sprzeciwiać - mruknął pod nosem, co reszta skwitowała cichym chichotem.
- Bierzmy się do pracy, Granger. Malfoya będziesz mogła sobie wyściskać w domu - na te słowa puściłam Draco i zmierzyłam Alexa morderczym spojrzeniem. Uśmiechnął się do mnie przebiegle, po czym zarzucił mi fartuch na głowę. Westchnęłam, opuszczając zaplecze. Mimo że czekały mnie godziny pracy w kuchni, czułam się podniesiona na duchu. Za ścianą czekał bowiem mężczyzna, którego sam widok dawał mi siłę.
***
            Znaleźliśmy się w domu kilkanaście minut po dziesiątej. Nie odzywaliśmy się do siebie, ale cisza wcale nam nie przeszkadzała. Każde było z pewnością pogrążone w podobnych myślach. Otworzyłem przed nią drzwi, za co podziękowała mi skinieniem głowy. Kiedy ściągałem płaszcz, ona oddaliła się w stronę schodów, starając się ukryć ziewanie.
 - Idź już do siebie. Padasz z nóg - powiedziałem, równając się z nią. Nie protestowała, gdy wziąłem ją na ręce i zaniosłem pod drzwi pokoju. Po chwili zatrzasnęła je za sobą, zostawiając mnie samego w ciemnym korytarzu. Stałem tak jeszcze przez kilka minut, po czym wróciłem do swojej sypialni. Wiedziałem, że i tak nie będzie mi dane zasnąć. Brązowe, głębokie tęczówki Granger wirowały przed moimi oczami. Ułożyłem się wygodnie na łóżku i wsłuchałem się w dźwięk ciszy. Zastanawiałem się, czy teraz każdy dzień będzie tak wyglądał. Chciałem, żeby tak było.
            Leżałem przez dobrych kilka godzin, patrząc w okno. Nagle usłyszałem telefon dzwoniący za ścianą. Domyśliłem się, że to komórka Hermiony. Zerknąłem na zegarek. Trzecia dwadzieścia. Kto mógł dzwonić o tej porze? Po chwili odgłosy umilkły. Brązowowłosa musiała odebrać albo ktoś sobie odpuścił tę nocną rozmowę. Minęło dziesięć minut, a cisza za ścianą stała się nieznośnie niepokojąca. Wstałem z łóżka i na palcach podszedłem pod drzwi Granger. Zapukałem, licząc na to, że dziewczyna jeszcze nie śpi. Nikt mi jednak nie odpowiedział. W końcu nacisnąłem klamkę i wszedłem do pokoju. Łóżko było puste, a otwarta i przekopana walizka wskazywała na to, że brązowowłosa ubierała się w pośpiechu. Nie zabrała jednak ze sobą innych rzeczy, włączając w to różdżkę, która leżała na szafce. Wybiegłem z pokoju i pokonując kilka stopni na raz znalazłem się na parterze. Zajrzałem do każdego pomieszczenia, byłem w ogrodzie i na ulicy, ale nigdzie nie było śladu po Granger. Wróciłem do domu, poważnie zaniepokojony. Właśnie sięgałem po telefon, by zadzwonić do Diabła, gdy rozległo się pukanie. Z każdą chwilą stawało się coraz intensywniejsze. Znalazłem się w korytarzu kilka sekund później.
- Gdzie ona jest? - spytał Alex, zaglądając przez moje ramię. Serce zabiło mi szybciej. Coś musiało się stać. Zastanawiałem się tylko, dlaczego Hermiona mnie nie obudziła.
- Nie mam pojęcia. Słyszałem telefon, później zniknęła. Szukałem w okolicy. Nie ma jej. Co się stało? - brunet wyciągnął mnie z domu i ruszył w stronę furtki.

- Huczy o tym już całe miasto, Malfoy. Szybko! Musimy się pospieszyć...
---
Rozdział dwudziesty za nami. Myślę, że wam się spodobał. Szczególnie ta pierwsza scena, prawda? Jestem zadowolona z tego tekstu, chociaż z pewnością nie jest idealny. Chciałam, by taki był, ale jednocześnie chciałam wstawić go już dzisiaj. Trzeba było postawić na kompromis i zaprzestać poprawiania wszystkiego po sto razy. Takim sposobem macie go właśnie przed sobą. Postaram się jak najszybciej napisać kolejny rozdział, który będzie bardzo znaczący w przebiegu dalszej części opowiadania. Nie mogę się doczekać, aż zacznę go pisać!