sobota, 27 lutego 2016

Miniaturka XIV - Błędy

Moi Drodzy,

nie jest to tekst, z którego jestem w pełni zadowolona. Skleiłam to z kilku pomysłów, z zupełnie niepasujących do siebie fragmentów. Można powiedzieć, że kompletnie improwizowałam. Stwierdziłam jednak, że dłużej nie wytrzymam bez publikowania tutaj chociażby tak krótkiego tekstu. Nie mogłam patrzeć na tę nędzną pustkę.

Matura zabiera cały mój wolny czas. Dziś znalazłam chwilę i mam świadomość tego, że jutro nie dopisałabym niczego sensownego. Może prostota i umiar wyjdą tej miniaturce na dobre. Wiem, że historia jest trochę zbyt słodka. Może to mój zmęczony mózg nie działa tak jak trzeba. Trudno. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze tu jest, podczas gdy ja walczę ze szkołą. Dziękuję za wszelkie słowa wsparcie w komentarzach. Przepraszam za tak okropne opóźnienia. Jeszcze niecałe 10 tygodni i będę cała Wasza. 

Planuję po maturze zająć się pisaniem od nowa opowiadania pt. Straconym, które już kiedyś zaczęłam publikować. Ktoś pamięta? Jesteście na tak? Dajcie znać.

Nie mogę obiecać, że coś jeszcze pojawi się tutaj do czasu matury. Bardzo ciężko jest cokolwiek zaplanować, ale stay tuned! Może znajdę chwilę.

Pozdrawiam,
Edge.

***

Po kuchni roznosił się nieprzyjemny zapach krwi i potu. Na kocach poukładanych pod ścianami spali ludzie - brudni, ranni, zmęczeni. Na palenisku trzeszczał ogień, ale nawet bijące od niego ciepło nie wybawiało z przerażonych ciał chorobliwego drżenia. W pomieszczeniu panowała zupełna cisza, nikt nie rozmawiał, nie ruszał się, nie wstawał, ani nie płakał. Tylko na stole, który wciąż stał na środku, jakby za moment miał zasiąść przy nim do śniadania cały Zakon Feniksa, siedział człowiek. Wyprostowany, z różdżką między palcami, wciąż w czarnej szacie rozdartej w kilku miejscach. Podeszłam bliżej, klucząc w labiryncie ciał. Niemal biała, chuda dłoń wysunęła się naprzód, dając mi znać, bym się nie zbliżała. Znieruchomiałam, obserwując cienką, giętką różdżkę przekładaną z ręki do ręki. W końcu kciuki i palce wskazujące obu dłoni zatrzymały się obok siebie na samym środku. Próbowałam zaprotestować, już otwierałam usta, ale uciszył mnie stanowczy ruch głowy. Różdżka złamała się w pół, wydając żałosny, głuchy dźwięk.

- Odchodzę - oznajmił, zsuwając się ze stołu. Zdążyłam złapać go za rękę, gdy przechodził. Bez słowa poprowadził mnie na korytarz i cicho zamknął za nami drzwi kuchni.

- Twoja różdżka... - wyszeptałam, starając się opanować zaciśnięte gardło. Spojrzał na dwa kawałki drewna, które wciąż ściskał w dłoni. Uniosły się o kilka centymetrów, gdy użył magii niewerbalnej. To była odpowiedź.

- Dobrze wiedziałaś, że odejdę.

- Dlatego cię nie powstrzymuję - odparłam, a kącik jego ust uniósł się lekko. Przez moment, w ciemnościach korytarza, z okrytymi przez cień ranami, wyglądał normalnie, młodo. Gdy się zbliżył poczułam charakterystyczny, tak trudny do wywabienia, zapach dymu i kurzu. Szorstka powierzchnia jego dłoni dotknęła mojego policzka.

- Świetnie się bawiliśmy, Granger. Ale to już koniec. Wojna się skończyła. Wracaj do swojego poukładanego życia - wyszeptał, patrząc mi w oczy, jak gdyby szukając potwierdzenia swoich słów. Złożył krótki pocałunek na moim czole, przymknął powieki. Z głębi jego gardła wydobyło się ciche westchnienie żalu. 

***

Kiedy zamykało się oczy, z łatwością można było powrócić do dźwięków bitwy, smrodu dymu i krwi. Mury Hogwartu wciąż ociekały bólem, przypominały, wywoływały koszmary. Tamtego ranka obudziłam się z tą samą myślą, co każdego dnia. Być może to wszystko było błędem. Powrót tutaj, próba normalnego życia. Zacisnęłam zęby, odrzuciłam kołdrę na drugą połowę łóżka i zsunęłam stopy na podłogę. Przez okno wpadały pierwsze promienie słońca, ale nawet żółty, niegdyś tak wesoły kolor był teraz smutno naznaczony kurzem, ponuro kładący się na deskach. Westchnęłam, zbierając swoje rzeczy. Właśnie miałam zamknąć się w łazience, gdy na parapecie wylądowała sowa. List był zmięty, zapakowany w mugolską kopertę. Drżącymi palcami rozerwałam papier.

Za tydzień będę czekał na King's Cross. Po drugiej stronie. 

***
Stał na końcu dworca, oparty o ścianę, wpatrzony w ekran mugolskiego telefonu. W wolnej ręce ściskał bukiet kwiatów - jeden z tych, które można było kupić na stoiskach w centrum Londynu. Gdy go zobaczyłam, nie mogłam postawić ani kroku więcej. Z jego nowego wizerunku bił spokój, opanowanie, zupełnie nowa energia, której tak brakowało w moim życiu. Kiedy mnie zauważył, mięśnie jego twarzy spięły się, brwi ściągnęły, a usta zmieniły w cienką linię. Zbliżał się, nie spuszczając ze mnie wzroku, jakbym w każdej chwili mogła uciec. I naprawdę chciałam.

- Myślałem, że się nie zjawisz - powiedział, tak znajomym, lecz dziwnie odległym, zapomnianym głosem. Przez ponad dwa lata jego obraz, cała jego postać, stała się dla mnie legendą, zaledwie widmem, które powracało nocami. Teraz stał przede mną - materialny, silniejszy niż kiedykolwiek, zupełnie inny, choć tak podobny do mężczyzny, który walczył u mojego boku o magiczny świat.

***
Kiedy leżał na boku, zasłaniał światło padające przez jedyne okno w całym pomieszczeniu. Krzywizna jego ramienia płynnie przechodziła w linię klatki piersiowej. Mięśnie szyi napinały się i rozluźniały, gdy poruszał ręką, na której  się opierał. Jednocześnie padający cień sprawiał, że widziałam go wyraźniej niż jakikolwiek przedmiot za nim. Im dłużej patrzyłam, tym bardziej fascynująca wydawała mi się figura jego szczęki, kształt ust, prostego nosa. Kiedy zauważył, że mu się przyglądam, odwrócił się na plecy. Szybko unosząca się pierś zapadała się w mostek, którego obniżenie ciągnęło się w górę, aż do szyi, zarysowanego pod skórą wzniesienia na gardle. Podniósł dłoń, by przetrzeć zmęczoną twarz, zaznaczyć palcami napięte skronie, przymknięte powieki.

-  Granger... - wyszeptał, wpatrując się w sufit - Myślę, że to wszystko się pogarsza. Kiedy to robiłem, kiedy wyjeżdżałem, to było coś nowego. Nowe życie. Podniecające, wciąż zaskakujące, wolne...

- A teraz? Co się zmieniło? - spytałam, wpatrując się nieprzerwanie w prostą granicę jego szczęki, która poruszała się, gdy mówił niemal mechanicznie, wciąż wpatrzony w sufit.

- Czegoś brakuje - odparł, marszcząc brwi, poszukując intensywnie tego zagubionego elementu. Westchnął, obracając się ku mnie, zarzucając nogę na moje nogi, ramię na ramię. Przez moment wyglądał jak dziecko z włosami rozrzuconymi po twarzy, szarością oczu rozmydloną przez zastanowienie i zmęczenie.

- Co jeśli nigdy tego nie zdobędziesz?

- Sądziłem, że nie uda mi się zdobyć niczego - odpowiedział, lekko się unosząc i składając pocałunek tuż nad moim lewym obojczykiem. Milczeliśmy, przytłoczeni wagą tego niejasnego, lecz po raz pierwszy na tyle otwartego, wyznania. Jego dłoń przesunęła się po moich żebrach, policzek przesunął się na ramię, krawędź nosa wodziła po moim podbródku. Ciepły oddech owiał moją skórę, tak intymnie i lekko, jak nigdy wcześniej.

- Może chodzi właśnie o to? - wyszeptałam - O coś tak prostego.

***

Siedział w kręgu mdłego światła, poruszając stopą w rytm ciszy, a może melodii, którą słyszał tylko on jeden. Alkohol chybotał się między ściankami szklanki, gdy poruszał nadgarstkiem. Kilka rdzawych kropel ciekło po jego palcach, by w końcu zniknąć pod mankietem koszuli. Zajmując tak małą przestrzeń w najdalszym rogu Trzech Mioteł, przyciągał nieproporcjonalną ilość spojrzeń, wliczając w to moje. Obserwując go znad ramienia Cormaca McLaggena miałam wrażenie, że doskonale wie o poświęcanej mu uwadze. Im mniej słyszałam z niekończącej się tyrady swojego towarzysza, tym kąt, w którym siedział, stawał się jakby jaśniejszy, bardziej przyciągający w świetle zaledwie jednej tlącej się świecy. 

- Rozumiesz? Ten rzut był zupełnie nieprzewidywalny. Taka technika... - ciągnął Cormac, nie porzucając tematu quidditcha od momentu, w którym usiedliśmy przy stoliku. Skinęłam głową i uśmiechnęłam się na znak, że oczywiście rozumiem, chociaż mój wzrok błądził gdzieś między uchem Cormaca, a tym kątem gdzieś daleko za nim. 

Przechylona szklanka napełniła się alkoholem zaraz po tym, jak została opróżniona. Lekkie skinięcie głową w ramach podziękowania kelnerce zburzyło idealną linię włosów. Pojedyncze kosmyki osłoniły oczy, a długie cienie położyły się na całej długości twarzy.

- To był najlepszy mecz w sezonie!

Wykrzyknienie przywołało mnie na moment do porządku. Powróciłam do rozmowy z Cormaciem, starając się zrozumieć wszelkie taktyczne posunięcia, które starał się obrazowo wyjaśnić. Po dłużących się kilku minutach z odległego kąta dobiegło ciche, ponure nucenie. Odszukałam pokryty cieniem profil, czując wzbierający w ciele niepokój. Melodia wznosiła się i opadała, a do miarowego nucenia dołączyło umiejętne, krótkie gwizdanie. Palce wybijały rytm na szklance, płomień świecy drgał przy każdym tchnieniu oddechu.

W końcu cienkie, czerwone usta poruszyły się nieznacznie, niemrawo, niczym od niechcenia. Twarz Cormaca przybrała w sekundzie tępy wyraz. Jego oczy zaszły mgłą, a kilka sekund później mój partner bez słowa wstał z ławki.

- Dobranoc - oznajmił nieobecnym szeptem, zanim odwrócił się i odmaszerował sztywnym krokiem w stronę wyjścia. W najdalszym kącie pubu zapanowało poruszenie. Świeca zgasła, a dudniący odgłos kroków zaczął się przybliżać.

- Imperio. Nie mogłem wytrzymać - wyjaśnił znajomy głos. Biodro uderzyło o biodro, gdy mężczyzna wcisnął się na ławkę obok mnie.

- Co tu robisz?

Pytanie zawisło gdzieś w przestrzeni, nie doczekawszy się odpowiedzi. Kelnerka, prawdopodobnie potraktowana podobnym zaklęciem co McLaggen, postawiła na stole dwa kieliszki i oddaliła się pospiesznie ze wzrokiem wbitym w podłogę.

- Musiałem cię zobaczyć. Nawet za cenę kontaktu... z tym wszystkim - powiedział, obejmując szkło obiema dłońmi i skupiając na nim spojrzenie, jakby chciał rozbić je samą siłą wzroku.

- Coś się stało?

- Nie wytrzymam tego dłużej - wykrztusił, pocierając w zdenerwowaniu spięte mięśnie między brwiami. Spojrzenie utkwione w szklance przeniosło się nieco na prawo, lecz jeszcze nie na mnie.

- Śledziłeś mnie. Zaczarowałeś McLaggena...

- Zaczarowałem ich wszystkich - sprecyzował, nareszcie na mnie spoglądając. Kieliszek nonszalancko kiwał się między jego kciukiem a palcem wskazującym, gdy pochylił się, by mnie pocałować. Odsunął się z uśmiechem niemal przerażającego triumfu, przesuwając dłoń po stole i zamykając mi drogę ucieczki. Koszula napięła się na jego wyciągniętym ramieniu, a zwrócona ku mnie twarz znalazła się w poblasku świecy. Mój mimowolny uśmiech zbił go z tropu. Zmarszczył brwi, po czym zupełnie odwrócił wzrok.

- Spotkasz się z nim kolejny raz? - spytał, a jego głos stał się niski i dźwięczący, jakby z gardła miał wydobyć się pomruk niezadowolenia.

- Nie, chciałam tylko ich zmylić... - odparłam, obserwując, jak rozluźnia mięśnie szyi, przekrzywia głowę w prawo i w lewo, niczym przed walką.

- Dobrze - wyszeptał niemal bezgłośnie, przysuwając kieliszek do ust.

- Co tu się dzieje? - odważyłam się zapytać, gdy tkwił zamyślony ze szkłem przyciśniętym do warg. Widziałam, jak powoli unosi brwi, odstawia kieliszek i kieruje na mnie wzrok. Zdawał się liczyć na to, że wycofam pytanie. Przez dłuższą chwilę mierzył mnie spojrzeniem, zapewne rozważając wszelkie za i przeciw.

- Nie zniosę tego. Tych wyjątków. Magii niewerbalnej, podróży do Hogsmead, wkradania się, obserwowania cię z daleka  - odparł, uśmiechając się ironicznie, jakby litościwie nad samym sobą.

- Rozmawialiśmy. Nie rzucę magii. Nie mogę... 

- Nie możesz żyć tak jak ja - dokończył gorzkim głosem, obracając się ku mnie całym ciałem - Ale moje życie to i tak lepsza opcja, niż to całe przedstawienie.

- Co masz na myśli?

- Dobrze wiesz, co mam na myśli. Siedzicie tam, nadrabiając ten rok, kiedy zabijaliśmy się wszyscy nawzajem. Uczycie się, jakby jakakolwiek wiedza mogła być użyteczniejsza od tej, którą już mamy. Widzieliśmy tak wiele, że wystarczy mi tego do końca życia. Spotykasz się z tym zidiociałym McLaggenem, który uciekł, gdy tylko usłyszał zapowiedź wojny. Wy wszyscy chcecie żyć, jakby tego nigdy nie było.

- Nie pomyślałeś o tym, że te drastyczne doświadczenia należy zrównoważyć? 

- Nie pomyślałaś, że właśnie to staram się robić. Kiedy tu z tobą siedzę - odpowiedział,  jakby przez moment się nie kontrolując. Gdy skończył, mocno zacisnął usta. Gdzieś w przestrzeni szarych oczu pojawiła się determinacja, a jednocześnie bezbrzeżny strach, cień rzeczy, które oglądał, które słyszał i których się dopuścił.

- Czasami wydaje mi się, że popełniamy wielki błąd.

- Jesteśmy dorośli. To wszystko kręci się wokół błędów. 

***
Zauważyłam go za oknem, jeszcze zanim znalazłam się przy wejściu do domu. Stał w kuchni, trzymając w dłoni mokry talerz. Ścierkę miał przewieszoną przez ramię. Zatrzymałam się, by przez chwilę bezkarnie go obserwować. Wytarł naczynia, zerknął na zegarek i poprawił kwiaty w wazonie. Uśmiechnęłam się, gdy poprawił włosy przed lustrem. Czekał. Czekał na mnie. Gdy otworzył drzwi, wyciągnęłam w jego stronę drewniane pudełko. Zmarszczył brwi i uchylił wieczko. 

- Moja różdżka. Schowaj ją. Nie będzie mi teraz potrzebna - wyjaśniłam, wyciągając w jego stronę także kufer. Niemal mechanicznie odebrał go ode mnie i postawił na podłodze w korytarzu.

- Czy to znaczy... - zaczął, wciąż nie wpuszczając mnie do środka.

- Popełniam wielki błąd, ale tak.

Przyciągnął mnie do siebie jednym ruchem ręki. Długi pocałunek tylko potwierdził moje obawy. Popełniałam wielki, nieobliczalnie wielki błąd.