sobota, 29 czerwca 2013

XIII. Tonąc w czarnej mgle

- Dobranoc, Malfoy - szepnęłam, zakrywając się kocem. Liczyłam na to, że nie odpowie, ignorując mnie tak, jak zawsze to robił.
- Dobranoc, Granger - usłyszałam kilka sekund później. Z niedowierzaniem odwróciłam głowę, ale Draco leżał na tyle daleko, że nie byłam w stanie dostrzec jego twarzy w ogarniającym salę mroku. Westchnęłam i skierowałam wzrok za okno, przy którym umieściłam swoje wyczarowane łóżko. Londyn już dawno spał, a tylko uliczne latarnie rzucały słaby blask na chodniki. Niebo zasnute było ciężkimi, ciemnymi chmurami, co zwiastowało tak bardzo znienawidzony tutaj deszcz. Patrzyłam na ten ponury, mroczny obraz, nie mogąc zmusić się do snu. Gdy tylko zamykałam powieki, coś silniejszego ode mnie sprawiało, że ponowie je otwierałam.
            Nie przestawałam myśleć o tym, co właśnie robię. Jedno zdanie wciąż huczało mi w głowie, jak znienawidzona mantra. Zgodziłam się pomóc Malfoyowi. Gdybym tylko wiedziała, dlaczego to zrobiłam. W końcu przez siedem lat omijałam wszystko, co kojarzyło mi się z jego postacią. Wyrzucałam gazety, widząc kolejne artykuły ingerujące w jego przeszłość, oskarżające rodzinę i wywlekające sprawy, których nikt nie powinien był upubliczniać. Moi przyjaciele przyzwyczaili się do omijania tematu, znosili moje gorsze dni i tygodnie, w których zamykałam się przed otoczeniem i uciekałam do własnego świata. A teraz od człowieka, który zamienił kilka lat mojego życia w istne piekło, dzieliły mnie metry. Słyszałam jego miarowy, spokojny oddech.
            Mimo wszystko wiedziałam, że robię coś dobrego i słusznego. I nie chodziło o to, że Draco zasługiwał na moją pomoc, bo wcale tak nie było. Postępowałam w tej sytuacji zgodnie ze swoim sumieniem i robiłam to, co uważałam za odpowiednie. Oboje cierpieliśmy przez lata z tego samego powodu. Gdybym wiedziała wcześniej, co Malfoy zrobi ze swoim życiem, pokusiłabym się o wyjaśnienia siedem lat temu. Niestety nikt nie przewidywał wtedy przyszłości i nasze drogi się rozeszły. Pozostawiło to jednak na nasze nieszczęście, głębokie rany i wspomnienia, z którymi najwidoczniej żadne z nas nie potrafiło walczyć. Niewyjaśnione, skomplikowane sprawy zmieniły nas w karykatury tego, czym kiedyś byliśmy.
            W zamyśleniu wygramoliłam się spod koca i usiadłam tuż przy szybie. Czułam przyjemny chłód, bijący od okna. Uniosłam głowę, zauważając w oddali pierwsze błyski. Zbliżała się burza, a coraz ciemniejsze i gęstsze chmury zasnuwały niebo. Idealną ciszę wypełniło przeciągłe, głośne skrzypnięcie. Odwróciłam głowę, spodziewając się, że to tylko Malfoy przewrócił się na drugi bok. W blasku księżyca, który rzucał się blado przez okno dojrzałam jednak coś zupełnie odmiennego od moich oczekiwań. Ciałem ślizgona wstrząsały silne dreszcze, a dłonie miał zaciśnięte na krawędzi łóżka. Musiał męczyć go jakiś niezwykle realistyczny koszmar. Wstałam z posłania, jednocześnie zauważając pierwsze krople deszczu, uderzające o chodnik.
- Zostawcie mnie! Nie! Nic wam nie powiem! Zostawcie! - krzyk, który wydobył się z ust blondyna, zmroził mi krew w żyłach. Byłam już w stu procentach pewna, że to sceny z Azkabanu nawiedziły go tej nocy. Podeszłam do łóżka na drżących, niestabilnych nogach. Malfoy nie przestawał krzyczeć, a jego głos mieszał się przerażająco z hukami wywoływanymi przez burzę.
- Obudź się! - złapałam go za ramiona i mocno potrząsnęłam. Nie zadziałało to jednak tak, jak tego pragnęłam. Draco złapał mnie za nadgarstek lewej ręki, wciąż tkwiąc w sennym amoku. Zaciskał swoje palce coraz mocniej i mocniej.
- Wypuście mnie! Zabiję się! Znajdę sposób! - wrzeszczał, potrząsając moją ręką. Spróbowałam się wyswobodzić, ale miał zdecydowanie więcej siły ode mnie. Złota bransoletka boleśnie raniła mi skórę przy każdym ruchu.
- Malfoy, ocknij się! - wrzasnęłam, wymierzając mu wolną ręką siarczysty policzek. Krzyki umilkły w sekundzie, a jego oczy gwałtownie się otworzyły. Spojrzał na mnie, jak gdyby nie do końca wiedząc gdzie jest i co się dzieje. W milczeniu przypatrywałam się jego twarzy i stalowym tęczówkom, w których malowało się teraz cierpienie. Starałam się nie myśleć o jego palcach, wbijających się w mój nadgarstek.
- Draco - szepnęłam, chcąc przywrócić go do rzeczywistości. Puścił moją dłoń i odsunął się, potrząsając głową.
- Jesteś już tutaj, czy nadal śpisz? - spytałam, sięgając po różdżkę, którą wcześniej schowałam w kieszeni. Pomieszczenie stało się nieco jaśniejsze, gdy użyłam zaklęcia. Draco nie odpowiedział i wciąż tkwił przyciśnięty do ściany kilka metrów ode mnie. Pierwszy raz widziałam go tak przerażonego i pozbawionego pewności siebie. Wsunęłam się pod kołdrę po drugiej stronie łóżka, nie tracąc kontaktu wzrokowego z blondynem.
- Przepraszam, to moja wina. Nie powinnam ci tego wszystkiego czytać. Przeze mnie miałeś koszmary. Mogłam pominąć tę część - powiedziałam na tyle głośno, by mnie usłyszał. Rzeczywiście czułam się winna. W dodatku okazało się, że cała sprawa jest poważniejsza, niż myślałam. Draco tkwił w czymś, co przerażało i zionęło mrokiem.
- To ja przepraszam. Nic ci nie zrobiłem? - wykrztusił zupełnie odmienionym głosem. Zauważyłam, że bladość jego twarzy jeszcze bardziej się pogłębiła.
- Nie, nic się nie stało - odparłam, instynktownie chowając dłoń za plecami. Nie chciałam pokazywać mu, że zrobił mi krzywdę. Kiwnął głową, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku. Nie było w nim jednak nic czujnego, czy przeszywającego.
- To nie był pierwszy taki sen, prawda? Siedem lat temu też je miewałeś? - zaczęłam ostrożnie, wiedząc, że jeśli go teraz zostawię, rano nie będzie chciał mówić. Był środek nocy, za oknem rozpętała się burza, a my siedzieliśmy naprzeciwko siebie na szpitalnym łóżku. Gdyby ktoś zobaczył nas teraz, mógłby pomyśleć, że Malfoy nie choruje na zapalenie płuc, a przewlekłą depresję. Wyglądał jak cień człowieka, a ciało wciąż miał przyciśnięte do ściany, jakby szukał w niej oparcia.
- Już dawno ich nie miałem, ale siedem lat temu były codziennością - odpowiedział, gdy już traciłam nadzieję na jakiekolwiek słowo.
- Co to było tym razem? - spytałam, choć wcześniejsze krzyki mówiły same za siebie.
- Tortury w Azkabanie - zamknął oczy i odchylił głowę w tył. Po raz pierwszy to on uciekł przed moim spojrzeniem, a nie ja przed jego stalowymi tęczówkami.
- Może to był zły pomysł - powiedziałam bardziej do siebie, niż do niego. Zaczynałam wątpić, czy to co robimy tylko nie pogarsza sprawy.
- To była tylko część tego, co działo się ze mną przez ostatnie lata. Nie widziałaś jeszcze wielu rzeczy, Granger - mówił z twarzą skierowaną do sufitu i nic nie zapowiadało, że znów na mnie spojrzy.
- Jest jedno, zasadnicze pytanie, na który musisz mi odpowiedzieć. Chcesz, żebym ci pomogła? - nie miałam ochoty dłużej trzymać się w niepewności. Musiałam wiedzieć na czym stoję.
- Nie wiem! Nie wiem, słyszysz? Minęło tyle lat, odkąd po raz ostatni cię widziałem. Zjawiasz się nagle, wywracamy sobie życia do góry nogami. To nie jest dobre, to nieuczciwe. Powinnaś być szczęśliwa gdzieś z dala ode mnie - powiedział, nareszcie odrywając się od ściany.
- Czyli o to ci chodzi... Przez cały ten czas się nie odzywałeś, bo bałeś się zniszczyć mi życie - wszystkie fakty ułożyły się w całość, której tak długo szukałam.
- Jednak nie jestem takim egoistą, za jakiego mnie masz - wyszeptał, a w jego głosie odnalazłam wszystkie skrywane urazy.
- Powiem ci jedno, Malfoy. Jest już za późno na wycofanie się. Naprawię ci życie, a ty nie zniszczysz mojego, bo nie masz już czego zniszczyć - wstałam z łóżka i odeszłam pod okno. Nie chciałam dłużej przebywać tak blisko niego.
- To ostateczna decyzja? - nagle usłyszałam go tuż przy swoim uchu. Podskoczyłam ze strachu, po czym odwróciłam się i zmierzyłam go wściekłym wzrokiem.
- Wolno ci wstawać? - starałam się zachować obojętny ton, ale w rzeczywistości martwiłam się, czy ustoi na nogach jeszcze przez chwilę.
- O mnie się nie martw, Granger. Odpowiedz lepiej na pytanie. To ostateczna decyzja? - dla niepoznaki oparł się nonszalancko o ścianę, ale i tak miałam swoje zdanie, co do jego stanu zdrowia. Był wychudzony i blady, a dłonie drżały mu przy każdym ruchu.
- Ostateczna, Malfoy. Nie pozbędziesz się mnie - syknęłam kilka centymetrów od jego twarzy. Teraz musiałam przyznać przed samą sobą, że cała ta sytuacja zaczynała mi się podobać. Mogłam dawać się we znaki Draconowi i nikt nie mógł mi tego zabronić.
- Ach, ta gryfońska duma i pieprzony honor - westchnął teatralnie i przewrócił oczami - Wiesz, że to wszystko może trochę potrwać? Chcesz robić takie rzeczy dla Dracona Malfoya?  Panna Granger będzie pomagać śmierciożercy? - zaczął wpadać w kolejny atak. Przestał kontrolować myśli i słowa, chcąc odwieść mnie od wyboru. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że pod tą skorupą, jego jedynym pragnieniem jest śmierć i że będzie próbował wszystkiego, by tylko pozwolono mu odejść.
- Nie wpadaj w paranoję. Teraz idziesz spać, a jutro rano kontynuujemy to szaleństwo - złapałam go za ramię i poprowadziłam do łóżka. Ciągnął się za mną, jak cień, ale pozwalał na wszystko, co robiłam.
- Ciągle nie mogę uwierzyć, że tu jesteś - powiedział, gdy już opadł na poduszkę.
- Gadasz głupoty - nakryłam go kołdrą, doskonale wiedząc, że po prostu majaczy i wymyśla najróżniejsze rzeczy.
- Nie, teraz mówię poważnie - przytrzymał mnie za ramię, które natychmiast wyrwałam. Czułam płynącą po nadgarstku krew, którą za wszelką cenę chciałam ukryć.
- Pogadamy rano. Teraz idź spać - wykrztusiłam wypranym z emocji głosem.
- Granger, błagam cię - westchnął przeciągle, po czym jednym ruchem sprawił, że usiadłam na brzegu łóżka - Rano nie będę miał ochoty ci tego powtarzać - dodał, widząc moją nieciekawą minę.
- Słucham - dyskretnie wytarłam krew z nadgarstka i przygotowałam się na kolejne idiotyzmy, którymi chciał mnie zarzucić.
- Dziękuję, że się zgodziłaś - powiedział po kilku sekundach, które dłużyły się dla mnie w nieskończoność.
- Dziękuję, że dajesz sobie pomóc - odparłam wprost do jego ucha - Zaufaj mi, a wszystko się ułoży.
***
            Obudziłem się, słysząc głośne trzaśnięcie drzwi. Uchyliłem powieki i zauważyłem przemierzającą pokój Granger. Uśmiechała się w bliżej nieokreślonym kierunku, niosąc ogromny kubek z kawą. Nie było po niej widać ani odrobiny zmęczenia po częściowo nieprzespanej nocy.
- Nie było przyjemniejszej metody, by mnie obudzić? - spytałem, unosząc się z poduszek.
- Dochodzi dziesiąta - odparła, zajmując swoje stałe miejsce naprzeciw mnie. Dopiero teraz zauważyłem, że wygląda inaczej niż wczorajszego dnia. Zamiast zmęczonej, bladej twarzy ujrzałem promienną skórę, długie czarne rzęsy i malinowe usta. Upiła łyk aromatycznego, parującego napoju, patrząc na mnie kątem oka.
- Dla mnie nie masz kawy? - przeczesałem dłonią włosy i wyszedłem spod kołdry. Cieszyła mnie myśl, że część sił została wrócona w moje ciało. Mogłem spokojnie wstać z łóżka, nie narażając się na upadek. Gdy dotknąłem stopami podłogi, do głowy wpadła mi dziwna myśl. To dzięki Granger. Natychmiast schowałem tę niedorzeczność w głąb swojego umysłu.
- Nie wolno ci jej pić, Malfoy - uśmiechnęła się złośliwie, delektując się tym, że nie miałem tego, co posiadała ona.
- I tak mam ochotę na coś o wiele mocniejszego - mruknąłem bardziej do siebie, niż do niej. Zaczynało mi brakować Ognistej, która już dawno przestała koić. Od dłuższego czasu traktowałem picie, jak przyzwyczajenie.
- Dostałam list od twojej matki - nagle odstawiła kubek i odwróciła się w moją stronę. Wyglądała na nieco zdenerwowaną, a dłonie miała zaciśnięte na pościeli.
- Co takiego miała ci do przekazania? - spytałem, czując, że serce zdecydowanie mi przyspiesza. Bałem się, że moja rodzicielka zaczyna swoje podstępne gry. Mimo że wydawała się być miła dla Granger, miałem wątpliwości, co do szczerości tych uczuć.
- Dziś wieczorem cię wypisują. Zabini i twoja matka mają przyjechać, by nas odebrać - powiedziała wszystko w takim tempie, że wyłapałem tylko część informacji.
- Słucham? - usiadłem obok niej i starałem się nie sprawiać obojętne, zimne wrażenie.
- Wynosimy się w jakieś przyjemniejsze miejsce. Spędzimy tam następne sześć dni. Później będę musiała wrócić do pracy - odsunęła się ode mnie i zeskoczyła z łóżka.
- I co wtedy? - spytałem, nim zdążyłem się powstrzymać.
- Będziemy myśleć, gdy ten tydzień dobiegnie końca - odparła, odwracając się do mnie plecami. Westchnąłem zawiedziony  brakiem konkretów i ruszyłem do łazienki, zabierając po drodze ubrania. Gdy tylko zatrzasnąłem za sobą drzwi, wyjąłem różdżkę i użyłem zaklęcia wyciszającego.
- Jasna cholera! - wrzasnąłem, łapiąc się za głowę. Pierwszy raz od kilku dni byłem całkowicie sam. Emocje buzowały we mnie, parząc od środka. Zwinąłem dłoń w pięść i uderzyłem z całej siły w wykładaną kafelkami ścianę. Nie poczułem żadnego bólu, mimo że cios był całkiem mocny. Dopiero teraz dotarło do mnie, co się dzieje. Znalazłem się po środku mgły, daleko od rzeczywistości, w mroku, który wciągał nie tylko mnie, lecz wszystkich wokoło. Już dawno nauczyłem się grać zrównoważonego dla potrzeb chwili. Mogło się wydawać, że wracam do siebie, staram się żyć, uśmiechać. Nic bardziej mylnego. Wciąż myślałem o śmierci, wciąż nie chciałem nikogo skrzywdzić, wciąż pragnąłem ją od siebie odepchnąć i dać jej szansę na normalne życie. Sam nie wiedziałem dlaczego zgodziłem się zeszłej nocy na to, by mi pomogła. Wspomnienia z Azkabanu, jej smutna, pogrążona w strachu twarz, czujne spojrzenie... Naprawdę nie znałem odpowiedzi. Może to jej upór stworzył idealną perspektywę, w której wyzdrowieję i stanę się normalnym człowiekiem? Jak mogłem uwierzyć w takie bzdury?
- Przecież to niemożliwe - powiedziałem, wpatrując się w lustro. Cała ta sytuacja, jej obecność, pobyt w szpitalu, sześć dni, które miałem z nią spędzić. Iluzja, która przez chwilę trzymała mnie przy życiu. Nie widziałem w tym sensu, ani jakiejkolwiek szansy. Ale Granger widzi - wrzasnął głos w mojej głowie. Tyle że ona we wszystkim pokładała nadzieje. Ja tego nie potrafiłem. Zamknąłem oczy, znów tracąc kontrolę nad myślami. Poczułem się tak mały i bezsilny, że dreszcze przeszły całe moje ciało. Może należało przejść tę burzę, odnaleźć nową drogę? Może powinienem zrobić to nie dla siebie, lecz dla niej? Nie chciałem marnować jej czasu, jej cennego życia, które miało sens.
- Weź się w garść, Malfoy - warknąłem, zanurzając opuchniętą dłoń w wodzie. Nagle mój wzrok zatrzymał się na blacie. Biały marmur zdobiły krople krwi, ale byłem pewien, że nie mojej. Palce mi zsiniały, ale poza tym nie miałem na dłoni żadnych zadrapań. Poczułem delikatne zawroty głowy. Jeszcze przez kilka sekund wpatrywałem się w czerwone plamy, po czym wypadłem z łazienki. Hermiona siedziała w fotelu, a kolana miała podciągnięte pod brodę. Wszystko zdawało się być w porządku, ale wiedziałem, że pozory mogą mylić.
- Granger, wszystko z tobą dobrze? - spytałem, pochylając się nad nią. Głos mi drżał, ale nie miałem ochoty się opanowywać. Czułem że od jej wypowiedzi zależy moja ostateczna decyzja.
- Tak. Czemu pytasz? - uciekła przed moim spojrzeniem gdzieś w stronę okna.
- Pokaż mi ręce - rozkazałem, zasłaniając jej widok. Uniosła głowę, a w jej oczach ujrzałem ból.
- Nie - podniosła sie z miejsca i zamierzała mnie wyminąć. Na jej nieszczęście byłem szybszy. Złapałem ją za ramiona i przyciągnąłem do siebie. Wyrywała się tylko przez chwilę, by w końcu zdać sobie sprawę, że przegrywa. Chwyciłem jej dłonie i odwróciłem, by zerknąć na nadgarstki. Z prawym wszystko było w porządku, ale lewy prezentował się o wiele gorzej. Głębokie zadrapania ciągnęły się na jej skórze, w miejscu, gdzie wcześniej nosiła bransoletkę. Teraz złota biżuteria była na jej drugiej ręce.
- Co ci się stało? - posadziłem ją na brzegu swojego łóżka i wyciągnąłem różdżkę. Nie zwracała uwagi na to, że rzucam zaklęcia. Patrzyła na mnie, a usta zaczynały jej drżeć.
- Nic - skrzywiła się, gdy potraktowałem rany kolejną porcją magii. Skóra zaczynała przybierać normalny kolor, a sińce powoli znikały.
- Powiedz - zmusiłem ją, by uniosła głowę.
- Zeszłej nocy nie panowałeś nad sobą. Złapałeś mnie za rękę i tak to się skończyło - wykrztusiła na jednym wdechu. Zamarłem, wciąż dotykając palcami jej delikatnej skóry.
- Mówiłaś, że nic ci nie zrobiłem! - uniosłem głos, by po chwili tego pożałować - Przepraszam - dodałem, siadając obok niej.
- To nie twoja wina. Nie byłeś sobą - odparła, oglądając nadgarstek, który doprowadziłem do w miarę dobrego stanu. Zapadła cisza, która dla nas obojga stała się wybawieniem. Patrzyłem na nią, nie mogąc uwierzyć, że jednak ją skrzywdziłem. Nastąpiło to szybciej, niż się spodziewałem.
- Koniec z tym. Nie możesz dłużej tu zostać - powiedziałem, spuszczając wzrok. Nie mogłem znieść świadomości, że jestem powodem tylko i wyłącznie cierpienia.
- Nigdzie się nie wybieram. To nic, Malfoy. Tylko kilka zadrapań. Dobrze że nie widziałeś mnie po starciach z Ronaldem - spróbowała obrócić wszystko w żart, ale i tak zauważyłem łzy w jej oczach. Pięści zacisnęły mi się niebezpiecznie na pościeli. Gdybym tylko mógł dorwać tego wstrętnego rudzielca raz jeszcze...
- Granger! Jestem niebezpieczny. Jestem potworem, jestem nikim! Jestem chory! Nie powinno cię tu być, nie powinnaś mnie takim oglądać - mówiłem, szarpiąc się za włosy. Nienawidziłem momentów, w których zaczynało się takie szaleństwo - Zostawcie mnie w spokoju! Umrę i to będzie najlepsze rozwiązanie! Pomóżcie mi! Zabijcie mnie! Błagam! Nie chcę dłużej tak żyć! Proszę, Granger! Zrób to! - krzyczałem, a po policzkach potoczyły mi się pierwsze, gorzkie łzy - To tak bardzo  boli! Zabijcie! Teraz! Nie chcę tego dłużej!
- Uspokój się, Malfoy! Wszystko będzie dobrze - pojawiła się przede mną w kilku sekundach. Po chwili poczułem jej dłonie na swoich ramionach. Ściskała je najmocniej, jak potrafiła, ale i tak niewiele czułem.
- Nie! Nic nie będzie dobrze! Zabierzcie mnie do Azkabanu! Tam mnie zabiją! Powinni to zrobić już wtedy! Nie powinnaś się godzić na ten układ z Potterem! Mogliście mnie stamtąd nie zabierać! - wyłem, nie zwracając uwagi, że Hermiona coraz bardziej mną potrząsa.
- Zgodziłem się pomóc Harremu, bo stwierdziłam, że należy ci się druga szansa. Wyciągnęłam cię stamtąd nie bez powodu! Tak miało być! Masz żyć! - starła łzy z mojej twarzy.
- Jaka szansa, Granger?! Jaka szansa?! Po co wam to było? Po co się godziłaś? - krzyczałem, wbijając palce w swoje kolana. Kiedyś ból przynosił mi otrzeźwienie. Teraz było jeszcze gorzej. Czułem się tak, jakbym stąpał po szkle - Mogłem tam zgnić! Nie niszczyłbym teraz twojego życia!
- Wcale go nie niszczysz! Myślisz, że mi było łatwo po tym wszystkim?! Że tak po prostu wyszłam na ulicę, po tym, jak wyciągnęłam cię z tego piekielnego więzienia!? Walczyłam z przeszłością, starałam się zapomnieć o twoim skatowanym ciele, krwi, przepełnionych bólem krzykach. Myślałam, że mi się udało, że zapomniałam, wymazałam te wszystkie chwile. Bzdura! Gdy tylko zobaczyłam cię w restauracji, wszystko wróciło - z każdą chwilą jej głos stawał się słabszy - A teraz jest szansa, że nas obojga można z tego uleczyć - dodała, zmuszając mnie, bym uniósł głowę.
- Mnie to zabija, Granger. Nie mogę... - łzy na nowo zaczęło toczyć się po mojej twarzy. Poczułem jej chłodne czoło tuż przy swoim. Ujęła moją głowę w swoje delikatne dłonie.
- Przestań staczać się w tę otchłań. Zaczynasz się poddawać, oddajesz moc temu, co cię pogrąża, a nie temu, co powinno walczyć. To wszystko siedzi w tobie. Mrok, który cię wykańcza. Przecież to widać od razu. Chodzisz jak w czarnej, nieprzenikalnej mgle. Chcę cię z tego wyciągnąć - przymknęła oczy, wciąż nie zmniejszając dystansu między nami. Moje powieki również opadły. Poczułem dziwny spokój, gdy bicie jej serca stało się jedyną rzeczą, którą słyszałem.
- Nie oszukuj już nikogo, Malfoy. Walcz - szepnęła po dłuższej chwili.
- Dlaczego to robisz? - spytałem równie cicho. Musiałem wiedzieć.
- O takie rzeczy się nie pyta. Przyjmuje się to, co ktoś ci podarowuje. Przerabialiśmy to samo siedem lat temu - otworzyła oczy, by napotkać moje, stalowe tęczówki. Nawet nie zauważyliśmy momentu, w którym bliskość przestała nam przeszkadzać.
- Ciągle jestem tym samym Draconem Malfoyem. Nie licz na zbyt wiele - powiedziałem to, co ciążyło mi już od dłuższego czasu. Nie zmieniłem się, tak jakby ona tego chciała. Wciąż byłem zimnym egoistą.
- Skąd wiesz, że się nie zmieniłeś? Ten mrok przysłania wszystko, co mogłoby być w tobie dobre - starała ostatnią łzę z mojego policzka.
- Pokładasz nadzieje w osobie, która już dawno nie zaznała wiary w cokolwiek. Próbujesz ratować kogoś, kto dawno przestał walczyć. Chcesz wrócić życie w coś, co stało się bestią - delikatnie się od niej odsunąłem. Patrzyła na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, ale dostrzegłem w tym wszystkim spokój. Jakby już wiedziała, że się uda.

- Spróbujmy - szepnęła drżącym głosem. Tylko skinąłem głową, po czym przyciągnąłem ją do siebie. Nie protestowała, więc mocno objąłem ją ramionami. Czułem ciepło jej ciała i bicie oszalałego serca. To jak blisko siebie byliśmy, nie sprawiało problemu. Siedziała na moich kolanach i po prostu milczała. Jeszcze kilka lat temu nie przeszłoby nam przez głowy, że będziemy przebywać razem na kilku metrach kwadratowych bez kłótni i obraźliwych słów. Nie było idealnie, nie było spokojnie, nie było świetlanej przyszłości, dobrych znaków, ani wesołej atmosfery. Byliśmy my dwoje. Ludzie, którzy stracili panowanie nad sobą, zamknęli jakieś drzwi i otworzyli nowe. 
---
Pewnie ciężko wam się czekało na ten rozdział. Wstawiam go po kilku dniach i jestem zadowolona z tej decyzji. Tekst jest taki, jakiego zawsze chciałam. Przemyślałam go, nigdzie się nie spiesząc. Mimo że nie użyłam motywu dziennika, dowiedzieliście się, jaką decyzję podjęła Miona oraz macie zarys tego, co będzie się działo w następnym rozdziale. Mam nadzieję, że wam się spodobało. To już trzynasta część tego opowiadania i chyba nie jest jak na razie najgorzej.
Dla mnie zaczęły się już wakacje. W czwartek otrzymałam nagrodę w postaci książki, stypendium od szkoły i kolejne stypendium od gminy. Można powiedzieć, że jestem o kilka złotych bogatsza. Wczoraj odebrałam świadectwo i zawiozłam je do liceum. Właściwie wszystko jest już załatwione i w czwartek dowiem się, czy się dostałam. Trzymajcie kciuki. Poza tym, życzę wam cudownych wakacji. Mam nadzieję, że mimo wyjazdów będziecie tu wpadać. Ja jak na razie nigdzie się nie wybieram i rozdziały będą się pojawiać. 

poniedziałek, 24 czerwca 2013

XII. Dziennik

            Patrzyłem na rozgrywającą się za drzwiami scenę, nie kryjąc zdenerwowania. Hermiona zatrzymała się w ostatniej chwili, unikając zderzenie z moją matką. Bezwiednie wstrzymałem oddech, bojąc się reakcji rodzicielki. Ku mojemu zdziwieniu uśmiechnęła się i podała brązowowłosej dłoń. Rozmawiały o czymś, ignorując stojącego obok Diabła, któremu najwidoczniej to nie przeszkadzało. Zaobserwowałem iskry w oczach matki i jej przepełnione nadzieją gesty względem Granger. Nie miałem pojęcia co się właśnie dzieje, ale przeczuwałem, że nie jest najlepiej. Po chwili Blaise zabrał dziewczynę do windy i znikli mi z oczu.
- Porozmawiasz ze mną? - usłyszałem głos matki kilka sekund później. Odwróciłem głowę w jej stronę.
- O czym? - odparłem chłodnym tonem, który miałem tak dobrze wyćwiczony.
- Może mógłbyś mi powiedzieć, dlaczego się nie odzywałeś? - usiadła na fotelu nieopodal i wbiła we mnie wzrok.
- Sam nie wiem. Potrzebowałem spokoju - mruknąłem, patrząc na swoje ułożone na pościeli dłonie.
- Cieszę się, że chociaż przed jej pojawieniem się, zechciałeś porozmawiać z Zabinim - uśmiechnęła się do mnie w ten swój dziwny, tajemniczy sposób. Później podniosła się, złożyła delikatny pocałunek na moim czole, po czym ruszyła do wyjścia.
- Matko - zawołałem za nią, gdy już chwytała za klamkę.
- Tak, Draco? - odwróciła się, rzucając mi niepewne spojrzenie.
- Dlaczego tak dobrze na nią zareagowałaś? - spytałem, wciąż tego nie rozumiejąc - Myślałem, że za nią nie przepadasz.
- Nie jestem ślepa ani głupia, kochanie. Widzę, że to ona jest powodem twoich dziwnych zachowań. Skoro jest powodem, może być także lekarstwem - mrugnęła do mnie i po prostu wyszła. Jeszcze przez dłuższą chwilę patrzyłem na miejsce, gdzie stała. Jej słowa przeszyły mnie całego, jak gdyby nadając sensu wszystkiemu, co dziś się stało. Po raz pierwszy od wielu miesięcy zgadzałem się z matką. Powiedziała mi w oczy czystą, nieskazitelną prawdę.
            Opadłem na poduszki, głośno wzdychając. Nie pozostawało mi nic innego, jak czekanie na powrót Hermiony i Diabła. Objąłem wzrokiem całe pomieszczenie, na dłużej zatrzymując się przy albumie, który Granger zostawiła na stoliku. Nie widziałem go nigdy wcześniej, ale czułem, że ma w sobie coś ważnego. Nagle przypomniałem sobie o czymś, co kryło się w głębi mojej głowy od wielu dni. Uderzyłem się niezbyt delikatnie w czoło, nie mogąc uwierzyć, że mogłem zapomnieć o czymś tak dla mnie ważnym. Zacząłem przetrząsać szuflady szafek, które stały przy łóżku. W ostatniej z nich znalazłem swoją czarną bluzę. Przeszukałem wszystkie kieszenie, ale nie znalazłem zdjęcia, na którym tak mi zależało. Strach sparaliżował moje dłonie, co skutkowało opadnięciem ubrania na podłogę.
- Jasna cholery - szepnąłem, łapiąc się za głowę.
- Wszystko w porządku? - Blaise wszedł do sali, ciągnąc za sobą ogromną walizkę. Domyśliłem się, że należy do Granger.
- Nie znaleźliście niczego w moich kieszeniach, gdy mnie tu przywieźliście? - spytałem, nawet nie zwracając uwagi, że mój przyjaciel jest sam, a gryfonki nie widać na horyzoncie.
- Mówisz o tym? - wyciągnął ze swojej kurtki kawałek papieru i podał mi go z szerokim uśmiechem - Nie wiedziałem, że nadal je masz - dodał po chwili.
- Sentymenty - mruknąłem pod nosem, przesuwając palcami po zdjęciu, które mi podał.
- Jasne... Sentymenty - roześmiał się, po czym zostawił walizkę przy oknie.
- Gdzie się podziała Granger? - zagadnąłem, chowając fotografię w bezpieczne miejsce.
- Zaraz przyjdzie. Poszła zapalić - odparł swobodnym, lekkim tonem.
- Zapalić?! - moje brwi uniosły się wysoko. Nie spodziewałem się takiego zachowania po pannie wiem-to-wszystko.
- To ty wpędzasz ją w nałogi - powiedział, wyglądając przez okno.
- Ja?
- Tak, właśnie ty. Kiedy się denerwuje, idzie zapalić albo w gorszym przypadku, wypić - rzucił przez ramię.
- Co się dzieje na tym świecie... - westchnąłem, opadając z powrotem na łóżko.
- Jestem ciekaw co powiesz, gdy ten dzień się skończy - Diabeł posłał mi pełne rozbawienia spojrzenie, po czym jak gdyby nigdy nic wyszedł z sali. Nie wiedziałem, co się dzieje wokół mnie. Wszystko wyglądało podejrzanie i niedorzecznie. Nie minęło kilka minut, a do środka weszła Granger. Przeszła obok mnie, nawet nie unosząc głowy, po czym opadła na fotel.
***
            Siedziałam na tym piekielnie niewygodnym fotelu, starając się nie sprawiać wrażenia zdenerwowanej. W rzeczywistości aż się we mnie gotowało. Wypalenie dwóch papierosów nic nie pomogło. Zerknęłam pod okno, gdzie odnalazłam swoją walizkę. Podeszłam do niej i wyjęłam jakieś ubranie. Po chwili zniknęłam w łazience, która przylegała do sali. Blondyn nie spuszczał ze mnie wzroku, aż drzwi zamknęły się za mną z głośnym hukiem. Oparłam się o umywalkę i ochlapałam twarz lodowatą wodą.
- Co ty wyprawiasz? - spytałam samą siebie. Właściwie nie wiedziałam, jak odpowiedzieć. Stałam w łazience, naprzeciwko lustra, wpatrując się w swoją bladą twarz. Tylko drzwi dzieliły mnie od Dracona Malfoya. Jeszcze miesiąc temu byłabym pewna, że nigdy się to nie stanie. Westchnęłam i sięgnęłam po torebkę, którą miałam przy sobie. Zaczęłam zmywać makijaż, używając wyjętych z podręcznego bagażu kosmetyków. Zdjęłam czarną bluzkę i włożyłam na siebie luźną, białą koszulkę, której rękaw co chwilę zsuwał mi się z barku. Ściągnęłam szpilki, które wciąż miałam na sobie. Od razu poczułam się lepiej. Zmierzwiłam włosy, jak to miałam w zwyczaju, po czym opuściłam łazienkę.
            Draco siedział na łóżku, a wzrok miał wlepiony w widok za oknem. W pierwszym momencie nie zauważył mojego pojawienia się, więc miałam chwilę, by dokładniej mu się przyjrzeć. Przez te siedem lat jego rysy twarzy nabrały ostrości, a włosy naturalnego odcienia. Był przystojny, ale tę informację trzymałam jak najdalej od siebie. Przeszłam przez salę i schowałam rzeczy do walizki. Czułam spojrzenie blondyna na swoich plecach.
- Gdzie są wszyscy? - spytał, gdy usiadłam na fotelu.
- Blaise zabrał twoją matkę do domu - odpowiedziałam chłodnym, obojętnym tonem. Sama byłam pod wrażeniem, że tak dobrze mi to idzie. Sądziłam, że obecność ślizgona kompletnie mnie sparaliżuje i przestanę racjonalnie myśleć.
- Jesteśmy sami? - jego oczy spotkały się z moimi, ale natychmiast spuściłam wzrok. Wiedziałam, że muszę działać według planu, który ułożyłam. Na początek miałam doprowadzić Malfoya na skraj szaleństwa.
- Sami - mruknęłam pod nosem, sięgając po album, który leżał tam, gdzie go zostawiłam. Otworzyłam go na pierwszej stronie i przesunęłam palcami po papierze.
- Masz zamiar ze mną rozmawiać? - wciąż zadawał pytania, a ja wciąż miałam zamiar go ignorować.
- Nie dziś - odparłam, przerzucając stronę. Kątem oka zauważyłam grymas na twarzy mężczyzny.
- Więc po co tutaj jesteś, do jasnej cholery!? Po co mnie męczysz, Granger?! - wrzasnął, wyprostowując się na łóżku. Jego oczy ciskały błyskawice, ale moje można było określić tak samo. Znów zaczynało się to szaleństwo, które dokładnie opisał mi Blaise.
- Jestem tutaj, bo mnie o to prosiłeś, pieprzony idioto! Jestem zmęczona, dopiero wróciłam z Austrii, chcę odpocząć! Zajmij się sobą, a naszą rozmowę przełóżmy na inny termin - odpowiedziałam, starając się brzmieć jak w miarę zrównoważony człowiek.
- Gdzie byłaś? Myślałem, że mieszkasz w Londynie - zmarszczył brwi i delikatnie przysunął się do mnie na łóżku.
- Od tygodnia byłam w Austrii. Przyleciałam specjalnie dla ciebie, dupku - warknęłam znad albumu. Gdyby nie otaczająca nas szpitalna sala, można by pomyśleć, że cofnęliśmy się do czasów szkolnych.
- Mogłaś mi powiedzieć. Zresztą Blaise też mógł - powiedział już bardziej do siebie.
- To nie wina Diabła. Kazałam mu milczeć - szepnęłam, zerkając na zegar, który właśnie wybił trzecią po południu. Wiedziałam, że niedługo mogę się spodziewać telefonu od któregoś z moich przyjaciół. Bałam się tego momentu.
- Spiskowaliście ze sobą. To niedorzeczne! - złapał się za głowę, nie mogąc sobie wyobrazić czegoś takiego.
- Wyjaśnimy ci wszystko, gdy Blaise się pojawi - mruknęłam, po czym zasłoniłam twarz albumem. Chciałam dam mu znać, że rozmowa dobiegła końca.
- Co tam masz? - spytał nagle, co zmusiło mnie, by opuścić trzymany przedmiot. Irytował mnie coraz bardziej, ale zachowałam zimną krew.
- Album - odpowiedziałam lakonicznie.
- Po co ci on?
- Będę ci czytać na dobranoc - uśmiechnęłam się szyderczo do blondyna, na co zareagował tym samym - Mówię poważnie - dodałam, gdy był już na granicy śmiechu.
- Żartujesz? - parsknął, patrząc na mnie z powątpiewaniem.
- Ani mi się śni - rzuciłam, spuszczając głowę.
- Jak tam słoneczka? Wszyscy żywi? - wesoły głos Zabiniego przerwał ciszę. Odwróciłam głowę, dostrzegając w progu sylwetkę bruneta.
- Jeszcze jej nie zabiłem - Draco warknął przez zęby, mierząc mnie wzrokiem.
- Bądź milszy, Smoczku. Przyjechała tu specjalnie dla ciebie - Blaise uśmiechnął się do mnie delikatnie i usiadł obok. Od razu poczułam się pewniej.
- Teraz mi wszystko wyjaśnicie? - Draco spojrzał na przyjaciela z czystą rządzą mordu. Spodziewałam się takiej reakcji na wszystko, co przed nim kryliśmy.
- Od czego zacząć? - odpowiedziałam, usadawiając się wygodniej na fotelu. Czekała nas długa i męcząca rozmowa.
***
            Patrzyłem na nią, nie mogąc uwierzyć, że wciąż tu tkwi. Odkąd wyszła z łazienki, nie potrafiłem oderwać od niej wzroku. Włosy miała potargane, a biała bluzka zsuwała się co chwilę z jej chudego ramienia. W przeciwieństwie do mnie, jej wygląd bardzo się zmienił przez te siedem lat. Jedynie głębokie, brązowe tęczówki pozostały takie same. Siedziała skulona na fotelu, a Blaise posyłał jej rozbrajające uśmiechy.
- Teraz mi wszystko wyjaśnicie? - spytałem, rzucając przyjacielowi wściekłe spojrzenie. Nie mogłem pojąć, że przez te wszystkie lata ukrywał przede mną tak wiele.
- Od czego zacząć? - odparła, patrząc na bruneta i szukając pomocy w jego oczach.
- Spotkaliśmy się ponad dwa lata temu w Ministerstwie  Magii. Miona odwiedzała Ginny, ja byłem na rozmowie kwalifikacyjnej - zaczął Blaise. Skrzywiłem się nieznacznie na skrót, którego użył wobec brązowowłosej.
- Poszliśmy na kawę i od tamtego momentu utrzymywaliśmy kontakt. Oczywiście dokładnie omijaliśmy rozmowy na twój temat - dodała dziewczyna, patrząc na swoje splecione dłonie.
- I co dalej? To chyba nie koniec historii - mruknąłem pod nosem.
- Później uratowałeś mnie przed Ronaldem. Tę część historii znasz. Później wpadliśmy na siebie na ulicy. Następnego dnia Blaise się o ciebie niepokoił - mówiła, a jej głos coraz bardziej drżał.
- Spotkałem Granger w Ministerstwie i spytałem ją o ciebie. Wiedziałem, że musi mieć coś wspólnego z tym wszystkim - mrugnął do mnie, a Hermiona z całej siły przyłożyła mu w kolano albumem.
- Twój ukochany przyjaciel zmusił mnie, żebym pojechała z nim do twojego domu - powiedziała, gdy Blaise przestał już rozmasowywać obolałe miejsce.
- Słucham?! - wrzasnąłem, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałem.
- Pomogłam Diabłowi przetransportować cię do Munga i zabroniłam mu o tym przy tobie wspominać - wyjaśniła, po czym wstała z fotela. Wodziłem za nią wzrokiem, aż zatrzymała się przy oknie.
- Czyli byłaś w moim domu, uratowałaś mnie i nic mi nie powiedzieliście? - spytałem, właściwie nie oczekując odpowiedzi.
- Później wyjechałam do Austrii. Blaise utrzymywał ze mną kontakt, wysyłał mi wiadomości. Wiedziałam, co się u ciebie dzieje. Resztę już znasz. Teraz jestem tutaj - skończyła, nadal nie odwracając się od szyby. Przejmującą ciszę, która zapadła przerwał dzwonek telefonu. Hermiona wyjęła komórkę z kieszeni, a jej oczy wypełnił strach. Widziałam jak wacha się, czy odebrać.
- Halo - odeszła na kilka metrów, ale i tak zauważyłem drżenie jej rąk.
- Jestem cudownie. Hotel też przypadł mi do gustu. Jak sobie radzicie? Austria jest piękna - doskonale wiedziałem, że kłamie. Przychodziło jej to jednak z niezwykłą łatwością - Dam ci znać, gdy wyląduję w Londynie. Chcę wyłączyć telefon na najbliższe dni. Trochę ciszy i spokoju dobrze mi zrobi. Trzymajcie się - zatrzasnęła klapkę i opadła na fotel.
- Wszystko w porządku? - spytał Blaise, przysuwając się do niej.
- Tak, w porządku - odpowiedziała słabym i zmęczonym głosem. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że specjalnie dla mnie okłamała przyjaciół.
***
            Od wyjścia Zabiniego minęło kilka godzin, a ona wciąż nie odezwała się ani słowem. Siedziała w bliżej nieokreślonej pozycji na niewygodnym fotelu i patrzyła na sufit. Zdążyłem się już rozeznać w jej piekielnej strategii. Chciała doprowadzić mnie do szału swoim zachowaniem, co równało się temu, że wybuchnę i pojawią się u mnie emocje. Za wszelką cenę próbowałem się przed tym bronić, ale niestety uczucia, które we mnie budziła były o wiele za silne, bym mógł je powstrzymać. W pewnym momencie zaobserwowałem, że wyciąga papierosy. Zapaliła jednego i mocno się zaciągnęła. Po chwili dym wydobył się spomiędzy jej warg.
- Łamiesz zasady - powiedziałem, wskazując palcem na znak zakazu palenia, wiszący przy drzwiach.
- Gówno mnie to obchodzi - odparła, nawet na mnie nie patrząc.
- Zostaniesz tu na noc? - spytałem, zdając sobie sprawę z tego, że za oknem panuje ciemność, a pierwsze gwiazdy zdobią już niebo.
- Zostanę - rzuciła niechętnie, po czym sięgnęła po album, leżący na stoliku.
- Miałaś mi poczytać - przypomniałem, przywołując na usta ironiczny uśmiech.
- Właśnie to mam zamiar zrobić - wstała z fotela, po czym podeszła do mnie z albumem. Siłą wcisnęła się na łóżko, zajmując jego drugi koniec. Teraz siedziała po turecku jakieś półtora metra ode mnie.
- Nie boisz się mnie? - spojrzałem w jej brązowe oczy, na co zareagowała kpiącym uśmiechem. W prawej dłoni wciąż trzymała papierosa, a na jej kolanach spoczywał album. Gdyby nie te krótkie włosy i wydobywający się co chwilę z ust dym, mógłbym pomylić ją z zaczytaną kujonicą sprzed wielu lat.
- Na początku muszę ci wyjaśnić, co to w ogóle jest - powiedziała, unosząc delikatnie grubą księgę. Zauważyłem mieniąca się na jej nadgarstku bransoletkę, co wywołało we mnie jakieś dziwne uczucia. Poza tym złotym elementem, nie miała na sobie innej biżuterii.
- Z wielką chęcią posłucham - mruknąłem, wciąż nie spuszczając z niej wzroku. Byłem zaskoczony tym, że nie ani trochę nie krępuje jej moja bliskość.
- Tylko nie spadnij na podłogę, Malfoy - powiedziała, otwierając album na pierwszej stronie.
- Postaram się - odparłem, przejmując od niej chłodny ton.
- To mój dziennik z 1997 roku - pogładziła palcami papier, a wyraz jej twarzy wcale nie był wesoły. Z tymi zapiskami musiało się wiązać wiele emocji.
- Żartujesz? - przysunąłem się do niej i zajrzałem do rozłożonego albumu. Ozdobne, zaczarowane litery tworzyły tytuł.
Hermiona Granger
1997
- Chcę żebyś wiedział, że nie robię tego bez powodu.  Musisz przestać się zadręczać. Te wspomnienia są kawałkiem przeszłości - powiedziała cicho, unosząc głowę. Blask księżyca rzucił cienie na jej bladą twarz. Wyglądała tak tajemniczo i niedostępnie. Już kiedyś ją taką widziałem.
- Masz zamiar mi wszystko przypomnieć, prawda? - spytałem, czując, że gardło mi się zaciska. Mimo że była ze mną właśnie ona, nie chciałem wracać do tamtych zdarzeń.
- Tak, taki mam zamiar - odparła, przerzucając pierwszą stronę.
- Dlaczego? - to jedno słowo rozpłynęło się w ciemności, która nas otaczała. Właśnie na to pytanie najbardziej chciałem znać odpowiedź.
- To przeze mnie zrobił się z ciebie taki wrak. Muszę to odkręcić - wyjaśniła.
-  O co jeśli tego nie chcę? - powiedziałem, a jej dłonie zacisnęły się mocno na okładce dziennika. Wyglądała teraz jak w szkole, gdy denerwowałem ją na każdym kroku.
- Nie obchodzi mnie to. Twoja matka i Blaise tego chcą i o to mnie poprosili. Ja za to nie mam zamiaru wciąż słuchać twojego głosu w swoich myślach ani nie chcę wpadać na ciebie na ulicy. Musisz się otrząsnąć i pomogę ci w tym, czy tego pragniesz czy nie - oparła się o łóżko, dając mi znać, że nasza wymiana zdań dobiegła końca.
- Czytaj - mruknąłem, wiedząc, że nic więcej nie zdziałam. Postanowiłem, że żałować tej decyzji mogę późniek. Po chwili po pomieszczeniu rozlał się jej spokojny, ciepły głos. Położyłem się i zacząłem wsłuchiwać w każde słowo.
Maj 1997
            Minął rok od Bitwy o Hogwart. Już dawno tu nie zaglądałam. Zapisane atramentem słowa potrafią być czasami bardziej bolesne niż te wypowiedziane. Jestem na skraju wytrzymałości psychicznej, jak i fizycznej. Koszmary nie dają mi zasnąć, godzinami patrzę w sufit, starając się nie zamykać oczu. Gdy wsuwam dłonie pod wodę, wydaje mi się, że zmywam z nich krew. Przez wiele miesięcy starałam się jakoś żyć. Mieszkałam w Norze, wysłuchiwałam ciągłego płaczu Molly, patrzyłam w smutne oczy Artura. Później było ze mną coraz gorzej i gorzej. McGonagall zaproponowała mi mieszkanie w Hogwarcie. Przyjęłam propozycję, mimo sprzeciwu przyjaciół. Nie chcieli, by wspomnienia z wojny na nowo się we mnie zagnieździły. Musiałam to jednak zrobić dla samej siebie. Tym sposobem jestem w zamku już od dwóch miesięcy.
            Dlaczego piszę dopiero teraz? Kilka dni temu zobaczyłam jego zdjęcie w Proroku Codziennym. Przywiązany do krzesła, z wbitymi w skórę linami, zalany krwią, blady i ledwo żywy. Nie wiem ile czasu spędził już w Azkabanie, ale na pierwszy rzut oka można dostrzec, że nie jest z nim dobrze. Dostałam dziś dziwny list od Harrego, w którym napisał, że chce wydostać Malfoya z więzienia. Podobno może być przydatny w schwytaniu zagorzałych popleczników nieżyjącego już Czarnego Pana. Jestem sceptycznie nastawiona do tej sprawy. Nie wierzę w to, że ktoś taki jak Dracon mógłby nam pomóc. Mimo że śmierć Dumbledora została wyjaśniona i to Snape rzucił ostateczne zaklęcie, ciężko jest mi wzbudzić pozytywne uczucia co do Malfoya. Był wplątany w tę farsę, a ja nie potrafię już nikomu ufać... Boli mnie każde wspomnienie związane ze śmierciożercami. Moje ramię wciąż zdobi ta okropna blizna i nic nie wskazuje na to, bym mogła się jej pozbyć.      
            Nie wiem, co mam robić. Harry prosi mnie o pomoc, której boję się mu udzielić. Wszystko robi się coraz bardziej skomplikowane, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo i cudownie. Moje życie od zawsze było pogmatwane i takie najwidoczniej ma pozostać. Muszę podjąć decyzję. Oddałabym wszystko, żeby to mnie ominęło.
- Na dzisiaj to tyle - przerwała, zatrzaskując album. Dostrzegłem łzy w kącikach jej oczu i byłem pewien, że jeśli czytałaby jeszcze przez kilka minut, wydostałyby się na jej policzki.
- Nie musisz tego więcej robić. Możesz zniknąć z mojego życia i zostawić mnie w spokoju - wykrztusiłem, odwracając głowę. Doskonale pamiętałem każdą sekundę spędzoną w Azkabanie. Każdy milimetr ciała, który mnie bolał, każdą kroplę krwi, wymierzony policzek, torturę...
- Obiecałam i zamierzam wywiązać się z zadania - odparła, odważnie patrząc mi w oczy. Dopiero teraz zauważyłem, że oświetlała sobie księgę różdżką, a wokół panuje kompletna ciemność. Magiczny, lekko niebieski blask padał na jej twarz.
- Przestań pieprzyć! Nie chcesz tego robić! Niszczysz sobie życie, będąc tu teraz ze mną! Wracaj do swoich przyjaciół, do restauracji! - krzyczałem coraz głośniej, czując opór swoich obolałych żeber. Starałem się nie zwracać na to uwagi.
- To ty przestań, Malfoy! Chcesz mojej pomocy, chociaż nie potrafisz się do tego przyznać. Jeśli nie odpowiedziałabym na twojej ostatnie telepatyczne wiadomości, skończyłbyś ze sobą! - odłożyła album i wstała z łóżka. Od razu pożałowałem swoich wcześniejszych słów. Jej bliskość dawała mi złudne poczucie stabilności.
- Tak, zabiłbym się i wszyscy mieliby spokój - warknąłem, nie kontrolując zupełnie swoich słów.
- Ty cholerny egoisto! Samobójstwo byłoby cudownym rozwiązaniem tylko dla ciebie! Ja do końca życia plątałabym się w tych niewyjaśnionych sprawach. Spędzisz ze mną tyle czasu, aż wszystko sobie przedyskutujemy, a później możesz robić ze swoim życiem co chcesz - mówiła, a jej twarz znalazła się niezwykle blisko mojej. Brązowe tęczówki ciskały błyskawice.
- Będziesz tego żałować - szepnąłem, nim zdążyłem się zastanowić, co mówię.
- Zobaczymy - syknęła przez zęby, po czym się odsunęła. Patrzyłem jak kilkoma zaklęciami tworzy dla siebie posłanie. Zniknęła na kilka minut w łazience, by pojawić się za chwilę w szarych, dresowych spodniach i czarnej bluzce na ramiączka.
- Dobranoc, Malfoy - powiedziała, leżąc już pod kocem.

- Dobranoc, Granger. 
---
Dość długo pracowałam nad tym rozdziałem, a jestem średnio zadowolona. Mam nadzieję, że chociaż wam się spodoba. Może nie ma w nim aż tylu informacji, ile byście chcieli, ale ci, którzy umieją wybiegać myślami w przeszłość chyba będą mieli dużo do przemyślenia. 
Chyba zmienię częstotliwość dodawania postów, więc się nie dziwcie, jeśli na następny rozdział trochę poczekacie. Chcę poświęcić trochę czasu na autorskie opowiadanie i inne rzeczy niż blog. Mam nadzieję, że się nie pogniewacie. 

Chciałabym w tym poście zaprosić was na bloga mojej ukochanej koleżanki <3
Na prawdę serdecznie zapraszam :) 

sobota, 22 czerwca 2013

XI. Zaufanie

            Usiadłem na śnieżnobiałej pościeli, starając się nie robić hałasu. Przez ostatnie godziny obserwowano mnie bez jakiejkolwiek przerwy. Pielęgniarki zaglądały, by sprawdzić, czy nadal jestem przytomny, lekarze mierzyli ciśnienie, dopisywali coś do mojej karty. Robiło się coraz ciemniej, a moja matka i Blaise zeszli do bufetu, by coś zjeść. Zostałem sam i nareszcie nie musiałem wysłuchiwać ich rozmów. Wciąż się nie odzywałem się ani słowem. Mój stan fizyczny się poprawiał, co czułem, ale reszta była nadal zawieszona nad głęboką przepaścią. Raz po raz wracałem do swojej ucieczki z Munga. Nie byłem już pewien, co się ze mną dzieje. Przestałem panować nad swoim ciałem i jak gdyby zapadłem się w samego siebie. Leżąc w swojej wyizolowanej sali słyszałem wszystko jak za mgłą. Głosy docierały do mnie w postaci zniekształconych szumów, niewyraźnego bełkotania, które drażniło każdy mój nerw. Widziałem zaniepokojone twarze, pochylone nade mną. Patrzyłem na ich usta i zastanawiałem się, o co mnie pytają. Potakiwałem lub kręciłem głową, ale właściwie byłem nieświadomy tego, co robię.
            Jako taka świadomość przyszła do mnie kilka godzin temu. Wtedy też byłem sam, a lekarze udali się na przerwę. Wpatrywałem się w sufit, szukając w zakamarkach swojego mózgu najmniejszego impulsu i chęci życia. Nic takiego się nie pojawiło. Tymczasem coraz więcej myślałem o niej. Zamykałem oczy i widziałem jej twarz. Była na wyciągnięcie ręki, ale nie mogłem jej dotknąć, nie mogłem zatrzymać. Zmuszałem się do tego, by moje powieki trwały opuszczone. Sprawiałem sobie coraz większy ból. W pewnym momencie straciłem kontrolę nad wszystkim. Zdałem sobie sprawę z tego, że ona nie ma ze mną nic wspólnego. Widziała mnie, mówiła do mnie i po prostu była. Ale nie trwało to długo. Nie obchodziło jej to, co się ze mną działo. Miała przyjaciół, swój własny biznes, spełnienie marzeń. W jej pięknych perspektywach na przyszłość nie było kolejnej intrygi ze mną w roli głównej. Draco Malfoy był dla niej zamkniętym rozdziałem, porwanymi stronnicami, które dawno wyrzuciła. Widziałem ból w jej oczach tamtego wieczora, gdy spotkaliśmy się po siedmiu latach. Cierpiała z mojego powodu. Nie powinienem był jej wtedy gonić.
            W zamyśleniu zacisnąłem palce na naszyjniku. Przyłapywałem się na tym coraz częściej. Od biżuterii biło przyjemne ciepło, co znaczyło, że Granger nadal miała na sobie bransoletkę. Przestałem się łudzić, co do tego powodów. Po prostu ją nosiła, nic więcej to dla niej nie znaczyło.
Nie próbujcie mnie jutro budzić. Mnie już nie będzie. Jestem zmęczony. Chcę spać.
            Wysłałem tę wiadomość, chociaż wcale nie chciałem. Podświadomość zadziałała sama, bez mojej zgody. Przestawałem być panem swojego ciała i duszy. Strach ściskał mi gardło. Czułem się tak, jakbym tracił życie. Cała energia parowała ze mnie, uczucia mieszały się i wybuchały. Głowa zaczęła mnie boleć, serce przyspieszyło.
Nawet nie próbuj.
            Usłyszałem jej głos w swojej obolałej, skołatanej głowie. Zacisnąłem dłonie na pościeli, starając się nie stoczyć na podłogę.
Granger? To ty?
Tak, to ja.
            Mówiła niemal szeptem, ale z uwagą wyławiałem każde jej słowo. Nie wiedziałam, na co właściwie liczę. Było tak źle, że byłem w stanie łapać się wszystkiego.
Gdzie jesteś? Uciekłaś. Przecież nie jestem wart... Czego ty się boisz?
            Opadłem na poduszki, a łzy potoczyły mi się po policzkach. Powinienem był to powstrzymać. Znów robiłem to, czego nie chciała. Znów niszczyłem jej spokój.
Jestem daleko.
            Świat zadrżał w posadach, gdy usłyszałem te dwa słowa. Była daleko. Nie mogłem jej dosięgnąć. Działo się ze mną coś niebezpiecznego. Czułem to w każdej komórce ciała. Nie wynikało to z choroby, a z tego, co do siebie dopuściłem. Zastanawiałem się już wiele razy, jak ona sobie z tym radzi. Ja nie jej miejscu bym nie wytrzymał. I właśnie to robiłem. Poczucie winy, wspomnienia, żal, smutek, samotność, odrzucenie. To wszystko zżerało moją duszę.
Wróć.
            Załkałem, próbując ostatni raz. Chciałem zobaczyć ją po raz ostatni. Powiedzieć to jedno słowo, którego nie zdążyłem wypowiedzieć wcześniej. Nie pragnąłem niczego tak bardzo, jak jej widoku. Mogła być na mnie wściekła, mogła się nie odzywać, mogła krzyczeć, bić i wyzywać, ale mnie wystarczyłby tylko obraz jej oczu.
Wracam.
            Zerwała połączenie, a ja zacząłem wrzeszczeć. Tak po prostu. Leżałem na wznak, a z ust wydobywał mi się coraz głośniejszy krzyk. Pielęgniarki wpadły do sali, z przerażeniem stwierdzając, że rzucam się na łóżku. Później poczułem tylko ukłucie i otoczyła mnie ciemność. Nienawidziłem tych ciągłych omdleń. Wyłączało się wtedy całe otoczenie, a w tamtym momencie z całej siły chciałem na nią czekać. Miała wrócić. Tylko ta jedna myśl huczała mi w głowie.
            Obudziłem się zaledwie godzinę temu, ale zaraz po otworzeniu oczu wróciła do mnie trzeźwość umysłu. Teraz siedziałem na łóżku, starając się sprawiać wrażenie spokojnego. W rzeczywistości wszystko się we mnie gotowało.
- Wracaj - szepnąłem w przestrzeń. Był to pierwsze, słabe słowo, które wypowiedziałem od tygodnia. Nagłe trzaśnięcie drzwiami sprawiło, że odwróciłem głowę. W progu stała moja matka, a zaraz za nią Blaise.
- Jak się czujesz, kochanie? Słyszeliśmy, że miałeś w nocy jakiś napad - usiadła na brzegu łóżka i dotknęła mojej dłoni. Wysunąłem ją z uścisku kilka sekund później.
- Odezwiesz się? - spytał brunet, patrząc na mnie z wyrzutem. Zdziwiła ich moja reakcja. Pokazałem na Zabiniego, a matce gestem wskazałem drzwi. Starałem się być delikatny, ale dłonie trzęsły mi się zdecydowanie zbyt mocno.
- Mam wyjść? Chcecie zostać sami?
- Narcyzo, wyjdź na kilka minut. Zaraz cię zawołam - Blaise odprowadził moją matkę do drzwi, po czym wrócił na swoje miejsce naprzeciwko mnie.
- Czy ty do końca postradałeś zmysły?! - wrzasnął na mnie, a w jego spojrzeniu dostrzegłem jakąś dziwną iskrę.
- Przepraszam - bąknąłem pod nosem.
- Przepraszam?! Nie mi tu wciskaj takie głupoty! Twoja matka umiera z przerażenia, bo zachowujesz się jakbyś był chory psychicznie! - nie przestawał krzyczeć, czemu wcale się nie dziwiłem. Mógł być zły i zmęczony. W ostatnim czasie całego jego życie kręciło się wokół mnie.
- Może zamknijcie mnie w szpitalu dla czubków? Tak będzie każdemu wygodniej - warknąłem, nie kontrolując swoich nerwów.
- Malfoy, do jasnej cholery! Obudź się! - potrząsnął mną solidnie. Czułem jak żebra boleśnie ocierają się o moją skórę. Nawet nie zauważyłem, jak mnie wychudzono przez ostatnie tygodnie.
- Nie poprosiłem jej o wyjście, by się z tobą kłócić - powiedziałem, gdy nareszcie mnie puścił. Musiał zauważyć grymas bólu na mojej twarzy.
- Więc czego chcesz? Nie odzywałeś się i nagle nabrałeś ochoty na pogaduszki? - mruknął pod nosem, a na jego usta wypłynęło coś, co przypominało uśmiech.
- Jest jedna sprawa, o której musisz wiedzieć. Nawet więcej spraw - zacząłem unikać jego przeszywającego wzroku.
- Ciekawe. Kontynuuj - odparł, wyciągając telefon z kieszeni. Kątem oka zaobserwowałem, że w nerwowy sposób wystukuje odpowiedź.
- Do kogo ty tam znowu piszesz?! Możesz mnie posłuchać? - wrzasnąłem, mierząc w niego poduszką. Okazało się, że mam za mało siły i upadła kilka metrów przed nim. Uśmiechnął się do mnie pobłażliwie.
- To równie ważne, jak rozmowa z tobą. Przestań się czepiać i po prostu mów - pomachał sobie komórką nad głową i wrócił do pisania.
- Przed tym całym zapaleniem płuc widziałem się z Granger - wydusiłem na jednym tchu.
- Wiem - mruknął, nie patrząc na mnie.
- Że co?! - krzyknąłem, nie wiedząc, co tu się dzieje.
- Że to. Wiem, że widziałeś się z Granger tamtego wieczoru - odpowiedział jak gdyby nigdy nic.
- Skąd ty... - zacząłem, mrużąc niebezpiecznie oczy. Mój przyjaciel stał na środku sali, uśmiechając się o wiele za szeroko.
- Wiedziałem wszystko od samego początku. Hermiona widywała mnie w Ministerstwie, chodziłem do jej restauracji, przynosiła mi lunch. Okłamałem cię tamtego dnia, gdy do mnie przyszedłeś. Poznałem ją po twoim opisie i od razu byłem pewien, że to ją widziałeś w Biurze Aurorów - wyjaśnił, zaczynając chodzić tam i z powrotem po sali.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - spytałem, nadal nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszałem.
- Stwierdziłem, że będzie lepiej, jeśli spotkacie się w inny sposób, a mówiłeś o niej wtedy z taką pasją, że.... wolałem cię nie uświadamiać - uśmiechnął się tak, że aż zadrżałem.
- Wiesz, że cię zabiję, gdy będę miał siłę? - warknąłem, zaciskając mocno pięści.
- Nie sądzę. Będziesz mi jeszcze dziękował.
- Niby za co? - zmarszczyłem brwi, widząc dziwne iskry w oczach Diabła. W takich chwilach zaczynał mnie przerażać.
- To powiem ci za kilka minut. Teraz lepiej wróćmy do początku. Widziałeś się z Granger. I co dalej? - usiadł na brzegu łóżka - Tylko szybko, bo mi się spieszy - popatrzył na zegarek i pomachał mi ręką przed twarzą. Czułem się oszołomiony, a szok zacisnął swoją pętlę wokół mojego gardła.
- Granger ma się tutaj zjawić za jakiś czas - powiedziałem, nie patrząc na niego. Ku mojemu zdziwieniu roześmiał się w głos.
- Co ty nie powiesz? A ją zaraz tutaj przywiozę - przysunął mi pod nos swój telefon. Zdołałem rozczytać tylko nadawcę wiadomości. Hermiona Granger.
- Wiedziałeś o wszystkim?! - złapałem go za przód koszuli sprawną ręką i mocno potrząsnąłem.
- Pogadamy o tym później. Teraz muszę jechać na lotnisko - wyswobodził się i wybiegł z sali. Opadłem na poduszkę, klnąc pod nosem. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zarejestrowałem połowy rzeczy. Spróbowałem ułożyć to w głowie, licząc na chociaż zadowalający efekt. Nic z tego. Musiałem czekać, aż Blaise wróci. Wróci razem z nią. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Ten dzień dopiero się zaczynał.
***
            Wyszłam z samolotu, czując, że zmęczenie robie ze mną swoje. Nie mogłam przespać nawet minuty, wciąż myśląc o tym, gdzie zmierzam. Spotkanie z Draco było tym, czego potrzebowałam, ale jednocześnie najgorszym koszmarem, którego się bałam. Mogło zdarzyć się wszystko. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nie wiedziałam, czego się spodziewać. Miałam jedynie nikły, niestabilny plan. Chciałam wyjaśnić całą sprawę, zneutralizować grunt,  na którym staliśmy. Potrzebna nam była solidna rozmowa po siedmiu latach milczenia. Właśnie coś takiego postanowiłam, lecąc do Austrii. Miałam poukładać sobie w głowie wspomnienia, zwalczyć lęki i z odważnym, świeżym podejściem dać szansę nam obojgu. Szkoda tylko, że właściwie dwóch pierwszych rzeczy nie udało mi się zrobić. Nie było jednak czasu na rozmyślania.
            Zaraz po wyjściu z budynku, zauważyłam wściekle czerwony samochód Diabła. Brunet czekał na mnie, opierając się o auto. W jego uśmiechu i oczach odnalazłam coś, czego się nie spodziewałam.
- Witaj, słońce. Wyglądasz fatalnie, ale się nie dziwię. Zaraz coś na to poradzimy. Dawaj mi to. Co ty tam masz, do cholery? Kamienie? - wyrwał mi walizkę z ręki i wrzucił ją do bagażnika. Później uniósł mnie kilkanaście centymetrów nad ziemię i okręcił się wokół własnej osi.
- Cześć, Diable. Widzę, że humor dopisuje - odpowiedziałam, usadawiając się na fotelu pasażera.
- Można powiedzieć, że sprawy nieco się nam odkomplikowały - rzucił, wsuwając kluczyk do stacyjki. Szaleńczy uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Co masz na myśli? - spytałam, a serce zabiło mi o wiele za mocno.
- Draco zaczął gadać na kilkanaście minut przed twoim przyjazdem. Rozmawiałam tylko ze mną, ale to jednak coś. Dowiedział się, że wiem wszystko i chyba trzeba będzie mu co nie co wyjaśnić. Poza tym chyba ty masz mi coś do powiedzenia - spojrzał na mnie znacząco, gdy opuszczaliśmy parking.
- Nie wiem o co ci chodzi - odwróciłam wzrok w stronę szyby. Za oknem wirował obraz Londynu, który akurat tego dnia był niezwykle słoneczny.
- Draco powiadomił mnie osobiście, że się zjawisz. Skąd wiedział? - Blaise jechał zdecydowanie wolniej niż zawsze. Wiedziałam, że chce dać nam jak najwięcej czasu na rozmowę. Musieliśmy być przygotowani na starcie z Malfoyem.
- Użyliśmy biżuterii - mruknęłam pod nosem, unosząc nadgarstek, na którym lśniła bransoletka.
- Mogłem się tego spodziewać. Myślę, że trzeba mu powiedzieć o wszystkim. Zaczynając od tego, jak spotykaliśmy się w Ministerstwie i kończąc na szpitalnym spisku - powiedział, a moje serce podeszło do gardła.
- Jesteś tego pewien? - spytałam, licząc na to, że zmieni zdanie.
- Właściwie zacząłem już opowieść. Ta część z pracą i donoszeniem mi lunchu - uśmiechnął się do mnie, mijając kolejne skrzyżowanie.
- Świetnie - szepnęłam, bawiąc się wysuniętą z włosów opaską.
- Wiesz, że i tak byśmy tego nie uniknęli? Spostrzegłby się, że cię przywiozłem.
- Wiem, tylko że jestem zdenerwowana. Całe te wyjaśnienia będą trwały bardzo długo. Nie mam na to siły - oparłam głowę na dłoni. Nocny lot wykończył mnie do granic możliwości.
- Nie musimy mówić mu wszystkiego od razu - odparł, przyspieszając delikatnie. Usłyszałam przyjemny dźwięk pracującego silnika.
- Sądzisz, że to wytrzyma? Będzie chciał wiedzieć o każdym szczególe - mruknęłam pod nosem.
- Może i masz rację, ale uważam też, że sam twój widok da mu zajęcie na kilka godzin - parsknął śmiechem, a ja wymierzyłam mu silny cios w żebra.
- Błagam cię - jęknęłam, gdy nagle zahamowaliśmy.
- Jesteśmy na miejscu - brunet wysiadł z auta i otworzył przede mną drzwi. Wysiadłam, czując coraz bardziej drżące nogi. Zatrzymałam się na chodniku, po czym uniosłam wzrok na budynek przed sobą. Zaraz miało mieć miejsce spotkanie, na które czekałam i które jednocześnie odwlekałam. Blaise podszedł już do drzwi i patrzył na mnie z lekkim niepokojem, jakby obawiając się, że ucieknę.
- Otwórz bagażnik. Muszę zabrać coś z walizki - krzyknęłam do niego, nagle zdając sobie sprawę, że coś może mi się przydać.
- Nie możesz zrobić tego później? - spytał, podchodząc do mnie z niewyraźną miną.
- Jest mi to potrzebne - warknęłam, dając mu znać, że nie odpuszczę. Z westchnieniem wydobył kluczyki z kieszeni i otworzył bagażnik. Otworzyłam torbę i odsunęłam na bok ubrania, które były teraz niedokładną, poplątaną warstwą.
- Granger, myślałem, że jesteś perfekcjonistką, a tu taki nieporządek - usłyszałam przy swoim uchu.
- Spadaj - rzuciłam, nawet nie patrząc na bruneta. W końcu dotarłam do celu swoich poszukiwań. Na dnie obszernej walizki spoczywały przeróżne przedmioty.
- Co ty tam masz? Zabrałaś wszystkie rodzinne pamiątki na dwutygodniowe wakacje? - pochylił się, by zajrzeć mi przez ramię.
- Nie twój interes - odparłam, biorąc w dłonie duży, oprawiony w skórę album. Blaise zmierzył mnie wzrokiem, ale nic nie powiedział. Posłusznie zamknął za mną samochód i ruszyliśmy do wejścia. Mocno ściskałam okładkę, gdy wspinaliśmy się po schodach. Doskonale wiedziałam, na którym piętrze i  w której sali leży Draco. Mimo że ani razu go nie odwiedziłam, informacje miałam z pierwszej ręki. Znaleźliśmy się przy pokoju pielęgniarek i Zabini pomachał grupce kobiet, które siedziały w środku.
- Widzę, że nie próżnujesz - mruknęłam, gdy znikliśmy im z oczu. Brunet wzruszył tylko ramionami. W końcu zatrzymaliśmy się niedaleko sali numer siedem. Oddział był całkowicie opustoszały, na korytarzu panowała dziwnie wibrująca cisza. Na kilka sekund przymknęłam oczy, by chociaż częściowo uspokoić skołatane nerwy. Później spojrzałam przed siebie, a moje serce się zatrzymało. Za szybą, na szpitalnym łóżku siedział mężczyzna, którego dopiero po chwili poznałam. Draco zwrócony był do mnie plecami, a jego wychudzone, przygarbione ciało oświetlały promienie słońca. Głowę miał pochyloną, a jego ramiona nosiły ślady wielu nakłuć igłami. Zauważyłam też gips na złamanej ręce.
- Wejdę pierwszy i go uprzedzę - usłyszałam głos Zabiniego, który stał już przy drzwiach sali. Kiwnęłam głową, nie będąc w stanie powiedzieć niczego. Dopiero teraz, gdy zobaczyłam Malfoya, zdałam sobie sprawę, że jest z nim naprawdę źle. Patrzyłam jak brunet wchodzi do środka. Wszystko zdawało się dziać w zwolnionym tempie. Przeszedł kilka metrów i zatrzymał się niedaleko łóżka. Draco powoli odwrócił głowę, kierując wzrok na przyjaciela. Słuchał jego słów, by po chwili przenieść wzrok na mnie. Nasze oczy się spotkały, a ja mimo dzielącej nas odległości, dostrzegłam w nich coś zarazem przerażającego i intrygującego. Nabrałam powietrza w płuca i ruszyłam do drzwi. Każdy krok wydawał się być dla mnie wiecznością. Malfoy wciąż nie odrywał ode mnie wzroku, a ja drżałam, przechodząc przez próg. Zatrzymałam się przy Diable, nie mogąc zbliżyć się jeszcze bardziej, a on wciąż siedział na łóżku. Dopiero teraz dało się zauważyć sińce pod jego oczami i siniaki na rękach. Poza oczami wszystko było w nim martwe. Nie wiedziałam, jak się przywitać, co zrobić, by przerwać tę ciszę. Minęło tak wiele czasu od momentu, w którym ostatnio go widziałam. Nigdy nie próbowałam zastąpić jego obrazu innym, chroniłam każde wspomnienie, by nie zamazać żadnego szczegółu. A teraz był tuż przede mną, a moje serce biło, lecz wcale tego nie czułam. Blaise wciąż stał obok mnie, ale nic nie mówił. Nasze plany mijały się z tym, co właśnie robiliśmy. Byłam niemal pewna, że Draco zauważa w tym momencie tylko moją obecność.
            W końcu udało mi się ocknąć i jak gdyby nigdy nic wypchnęłam Diabła na korytarz. Blondyn patrzył na moje poczynania, wciąż milcząc. Wróciłam do sali i położyłam na stoliku album, który przyniosłam. Malfoy rzucił na niego okiem, ale później znów przeniósł wzrok na mnie. Już wiedziałam, co zrobić. Dyskretnie sięgnęłam do bransoletki na swoim nadgarstku.
Malfoy,Malfoy,Malfoy...
Przekazałam mu wiadomość, patrząc jak odbiera ją, delikatnie przymykając oczy. To co właśnie się działo nie było ani trochę normalne, ale nam odpowiadało. Nie czuliśmy się dzięki temu tak skrępowani. Głos, który po chwili rozległ się w mojej głowie był słaby, ale dzieląca nas odległość sprawiła, że był dostatecznie głośny, bym go dosłyszała.
Nic nie mów.
W jego wypowiedzi było tyle żalu i beznadziei, że łzy zaczęły napływać mi do oczu. Te trzy słowa były jak gdyby oznaką zrezygnowania, wstydu i rozgoryczenia. Przyznawał się dzięki nim do tego, że przegrał walkę.
Dlaczego właściwie tu jestem?
Spytałam, chociaż nie spodziewałam się odpowiedzi. Draco wzruszył ramionami i w końcu spuścił wzrok. Na początku myślałam, że stracił zainteresowanie, ale po chwili zauważyłam, że jego dłonie się trzęsą.
- Dobrze się czujesz? - odezwałam się na głos, a po chwili wstałam ze swojego miejsca. Blondyn złapał się za żebra i nic nie powiedział - Malfoy, do jasnej cholery! - podniosłam głos, nie wiedząc co robić. Blondyn pokręcił głową, jak gdyby żadne słowa nie były w stanie wydostać się z jego ust. Wybiegłam z sali i rozejrzałam się po korytarzu. Po chwili zjawiła się pielęgniarka i pochyliła się nad Draco. Blaise wpadł tuż za nią i rzucił mi zaniepokojone spojrzenie.
- Ma za wysokie ciśnienie. Nie powinna z nim pani teraz rozmawiać - powiedziała kobieta, zmuszając Malfoya do położenia się na poduszkach. Stałam na uboczu, przypatrując się jego bladej twarzy. Wtedy odwrócił się i spojrzał mi w oczy.
- Niech mnie pani zostawi! - warknął, odpychając od siebie pielęgniarkę.
- Uspokój się, Malfoy. Nasza rozmowa nie ucieknie - przerwałam jego krzyki, zbliżając się o kilka kroków.
- Zostaniesz? - spytał, ze zdziwieniem marszcząc brwi.
- Tak, zostanę. Teraz odpocznij, a ja porozmawiam z Diabłem - odparłam, po czym wzięłam bruneta za rękę i wyszłam na korytarz. W progu o mało się z kimś nie zderzyliśmy. Podniosłam wzrok, a serce stanęło mi w piersi.
- Witaj, Hermiono - matka Malfoya wyciągnęła do mnie dłoń. Wyglądała na zmęczoną, a mój widok najwyraźniej jej nie zdziwił.
- Witaj, Narcyzo - wykrztusiłam, patrząc w jej niebieskie oczy, które odziedziczył po niej Draco.
- Cieszę się, że przyjechałaś. Może tobie uda się go wyleczyć - uśmiechnęła się do mnie naprawdę szczerze. Byłam ich ostatnią nadzieją.
- Miałam zamiar z nim porozmawiać, ale się zdenerwował i pielęgniarka mnie wyprosiła.
- Może zostaniesz do czasu, aż wszystko wróci do normy? - wciąż trzymała moją dłoń w swojej. Musiała poczuć, jak bardzo drżę na całym ciele.
- Taki mam zamiar, ale musicie dać mi wolną rękę i mi zaufać - powiedziałam, patrząc po obojgu swoich towarzyszach. Blaise uśmiechał się pod nosem, doskonale wiedząc, jakich metod używam i w co się pakują.
- Zaufaliśmy ci siedem lat temu, zaufamy i teraz. Damy ci jak najwięcej czasu. Postaram się wszystko zataić, żeby nie dowiedziała się prasa. Potrzebujesz czegoś jeszcze? - Narcyza nie spuszczała ze mnie wzroku.
- Musimy mieć spokój, żeby wszystko poszło szybko. Będzie najlepiej, jeśli zostanę tu tylko ja. Posiedzę z nim, jak długo będzie trzeba - zaraz po wypowiedzeniu tych słów, poczułam wątpliwości, ale starałam się tego nie pokazywać.
- Dobrze, zgadzam się. Zaczniemy od zaraz? - spytała kobieta, zerkając przez moje ramię na swojego syna.
- Poczekajmy kilka godzin, aż się uspokoi.
- W porządku, Narcyzo. Teraz zabieram Hermionę do bufetu. Musi konać z głodu - Blaise złapał mnie za rękę i poprowadził korytarzem. Tym razem jako środek transportu wybraliśmy windę.
- Jesteś tego wszystkiego pewna? - rzucił, gdy zaczęliśmy zjeżdżać w dół.
- Ani trochę, ale nie wiedziałam, że jest z nim aż tak źle. Od jak dawana to trwa? - spojrzałam na bruneta, chcąc wyczytać z jego twarzy odpowiedź.
- Kiedy znaleźli ich we Francji, zaczęło mu odbijać. Coraz więcej pił, zaszywał się w domu. Później znowu przyczepiła się do niego ta cała Greengrass. Myślałem, że mu to pomoże, ale nic z tego. Zerwał z nią po roku bezsensownego związku. Wtedy oszalał na dobre. Pół roku spędził w zamknięciu, przy Ognistej i papierosach. Wyszedł, bo go do tego zmusiłem. Kilka dni później zobaczył cię w restauracji. Raz po raz wpadał w szał. Właściwie nie wiem na czym to polega. Po prostu przestaje się kontrolować.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi kilka lat temu? - spytałam, gdy wyszliśmy z windy.
- Obiecałem ci, że nie będę o nim opowiadał. Unikałem tego tematu, tak samo, jak Draco unikał w tamtym czasie wzmianek o tobie - odparł, odsuwając mi krzesło w bufecie.
- Myślisz, że mi się uda? Może wcale mu nie pomogę, a tylko pogorszę sprawę? - mówiłam, patrząc na swoje splecione dłonie.
- Zaraz po tym, jak dowiedział się, że wracasz, wróciły mu siły. Powinniście sobie wyjaśnić wiele rzeczy. Nie oczekujemy od ciebie niczego więcej. Chcemy tylko, żeby wyszedł z tego dołka.
- Postaram się - uśmiechnęłam się blado, chociaż strach ściskał mi gardło.
- Mam nadzieję, że się nie pozabijacie - Diabeł roześmiał się, przyciągając wzrok pozostałych osób przebywających w bufecie.
- Też mam taką nadzieję - mruknęłam pod nosem. Czekało na mnie naprawdę ciężkie zadanie. W dodatku musiałam ze wszystkim poradzić sobie sama. Moi przyjaciele nie wiedzieli o całej sprawie i postanowiłam, że niczego się nie dowiedzą. Miałam tydzień, by przywrócić do życia wrak, którym był Draco Malfoy. Gdybym tylko wiedziała, dlaczego to robię...
---
Rozdział dłuższy od poprzednich, bo ma aż 8 stron. Myślałam, że nigdy go nie skończę, bo okazało się, że jest więcej do opisania, niż myślałam. Miały być wspomnienia i znowu się nie zmieściły. Nie chciałam pisać mega długiego rozdziału,więc poprzestałam na tym. Mam nadzieję, że wam się podoba. Dziękuję za wszystkie miłe komentarze pod poprzednim rozdziałem. Dajecie mi jeszcze więcej weny.