piątek, 27 grudnia 2013

Miniaturka V - Ostatnie dni roku

           Myślę, że przeprosiny nie mają tu sensu. Bez bicia przyznam się do tego, że święta pochłonęły cały mój czas. Od tygodnia jestem na nogach bez żadnej przerwy. Nie dosypiam, nie odpoczywam. Po prostu żyję z godziny na godzinę. Miniaturkę zaczęłam pisać wczoraj w krótkich przerwach między jedzeniem.  Miałam dodać ją przed świętami... Taaak... Nie wyszło. Mam nadzieję, że jej długość nieco Wam zrekompensuje to opóźnienie. Tekst liczy siedem stron - dużo jak na mój przemęczony mózg i podłamaną wenę. Liczę na to, że Wam się spodoba, bo jest dość wesoła i kompletnie odbiega od tego, co do tej pory dodawałam. Czekam na opinie. Przepraszam za jakiekolwiek błędy i denne zakończenie - dopiero wróciłam do domu, kończyłam miniaturkę przed sekundą, nie mam siły na nic ambitniejszego. Pozdrawiam Was bardzo, bardzo gorąco. Do usłyszenia.
~~
- Nienawidzę świąt, nienawidzę świąt, nienawidzę... - słyszałam nerwowy, powtarzający się szept, pomieszany z dźwiękiem uderzającego o deskę noża. Zmarszczyłam brwi, kierując się do kuchni. Jednocześnie zdejmowałam gruby szalik i rękawiczki, pozbywając się z nich warstwy śniegu. Stanęłam w progu dobrze oświetlonego pomieszczenia, a to, co tam zobaczyłam przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Przy blacie stał sam książe Slytherinu w czarnej, rozpiętej przy szyi koszuli i spranych jeansach. Kroił coś zawzięcie, nieprzerwanie mrucząc pod nosem obelgi. 

- Cicho, nie wystrasz go - usłyszałam przy swoim uchu głos przyjaciółki.

- Ginny, co on robi w twoim domu? - spytałam, odwracając się do rudowłosej, która stała za mną, trzymając w dłoniach kilka białych półmisków.

- Zaprosiłam go na święta - odparła, wzruszając ramionami. 

- Słucham? - szepnęłam, nie do końca mając pewność, że dobrze usłyszałam.

- To był pomysł mojego cudownego męża - wytłumaczyła się, wciskając mi w dłonie talerze i ciągnąc za sobą. 

- Zabiję cię, Potter - syknęłam cicho do Wybrańca, który stał w jadalni, przyglądając się miejscom przygotowanym dla gości.

- O czym ty mówisz? - podszedł do mnie z uśmiechem na ustach. Przywitałam się z nim niezbyt wylewnie, mając ochotę go udusić.

- Możesz mi wyjaśnić co w twojej kuchni robi Draco Malfoy? - groźnie zmrużyłam oczy, a mój czarnowłosy przyjaciel lekko się zmieszał, poprawiając okulary na nosie, który najchętniej bym mu złamała.

- Kroi sałatkę - burknął Harry, a ja mocno zacisnęłam usta.

- Ty kretynie! - warknęłam, ściągając płaszcz i wciskając mu go w ręce - Idź to powiesić, zanim ja popełnię samobójstwo i zacznę dyndać na wieszaku w przedpokoju - dodałam, walcząc z ogarniającym mnie coraz silniej gniewem.

- Spokojnie, Hermiono. To tylko jeden wieczór - Ginny poklepała mnie po ramieniu, uśmiechając się uspokajająco.

- Nienawidzę was - mruknęłam pod nosem, po czym skierowałam się w stronę kuchni. Malfoy stał w tej samej pozycji, co wcześniej. Najwyraźniej jeszcze nie zauważył mojego przybycia. Powoli przestąpiłam próg, starając się poruszać jak najciszej. Chciałam go wystraszyć. W najlepszym przypadku doprowadziłabym u niego do zawału serca. 

- Witaj, Granger - odwrócił się nagle, odkładając nóż. Wstrzymałam powietrze, nie spodziewając się jego gwałtownego ruchu.

- Jak mnie wyczułeś? - spytałam, mocno zaciskając wargi.

- Zdążyłem się nauczyć, złotko - odparł, powoli do mnie podchodząc i wycierając dłonie - Tak samo wymykałaś się z mojej sypialni - szepnął mi do ucha zmysłowym głosem. 

- Pieprz się, Malfoy - syknęłam, by tylko on to usłyszał.

- Z tobą, zawsze - roześmiał się cicho i spojrzał mi w oczy. Poczułam, jak miękną mi kolana.

- Dzisiaj wigilia. Daj sobie spokój - odwróciłam się na pięcie i wyszłam, głośno stukając obcasami. Śmiech Malfoya dźwięczał mi w uszach przez całą drogę do jadalni.

- Dobrze się czujesz, Miona? - spytała Ginny, unosząc wzrok znad choinki, pod którą układała prezenty.

- Jeśli dożyję pierwszej gwiazdki, będziesz mogła mi pogratulować - odpowiedziałam ze sztucznym, przesłodzonym uśmiechem.

- Nie przesadzaj. Możesz go ignorować - rudowłosa objęła mnie ramieniem. Westchnęłam cicho, żałując tego, że nie powiedziałam przyjaciołom o swojej relacji z najmłodszym z Malfoyów. Jednocześnie wiedziałam, że podjęłam dobrą decyzję, do niczego się nie przyznając. Liczyłam na spokojne, rodzinne święta, a tymczasem zostałam zamknięta w potrzasku. 

- Jasne - mruknęłam pod nosem, poprawiając odruchowo czerwoną sukienkę. Z każdą chwilą denerwowałam się coraz bardziej, ale starałam się nie dawać tego po sobie poznać. W końcu byłam Hermioną Granger. Musiałam dać sobie radę.

***

- Granger, masz ochotę na wino? - usłyszałam jego głos gdzieś nad sobą. Powoli uniosłam głowę, zauważając butelkę swojego ulubionego wina w jego dłoni. 

- Nie, dziękuję - odmówiłam, powracając wzrokiem do stołu.

- A może masz ochotę na mnie? - mruknął mi do ucha, pochylając się tak nisko, że poczułam zapach jego perfum.

- Po moim trupie - odparłam nawet na niego nie patrząc.

- Jeszcze się przekonamy - uśmiechnął się i opadł na krzesło obok mnie. Westchnęłam ciężko, sięgając po szklankę wody. Miałam zamiar go ostentacyjnie ignorować, ale po kilku sekundach poczułam chłodne palce na swoim kolanie. Zaczął zataczać na mojej skórze coraz szersze kręgi. Na moment przymknęłam oczy, delektując się jego dotykiem. Chwilę później spróbowałam strącić jego dłoń. Zamiast tego tylko pogorszyłam sprawę. Splótł swoje palce z moimi i zaczął delikatnie gładzić mój kciuk. Na jego twarzy gościł spokojny uśmiech, nie wskazujący na to, że pod stołem doprowadza mnie do szaleństwa. Pochyliłam się w jego stronę, mrużąc oczy.

- Puszczaj - syknęłam, a on uniósł jedną brew. Błagałam w duchu, by nikt nie zauważył naszego małego zatargu. Przy stole siedziało więcej niż dziesięć osób. 

- Nie ma mowy - odparł, jak gdyby nigdy nic nalewając sobie wina do kieliszka. Po chwili zatopił usta w trunku. Poczułam zaciskający mi się w gardle supeł, gdy przesunął językiem po dolnej wardze, niby delektując się smakiem wina.

- Chodźmy na papierosa - szepnęłam, wpadając na genialny pomysł ucieczki. Malfoy zmierzył mnie wzrokiem, którym prawie mnie rozebrał. Głęboko nabrałam powietrza, starając się sprawiać wrażenie spokojnej.

- W porządku, ale jeśli spróbujesz sztuczek, złapię cię - odpowiedział, puszczając moją rękę i powoli wstając od stołu.

- Idziemy zapalić. Wybaczcie nam. Paskudne uzależnienie - uśmiechnął się do gości i podał mi ramię. Przewróciłam oczami, po czym wstałam, przyjmując oferowaną mi pomoc. Ruszyliśmy do wyjścia z jadalni, a zaraz po znalezieniu się w korytarzu odskoczyłam od Malfoya.

- Przyniosę twój płaszcz - mruknął mi prosto do ucha, nagle układając swoje dłonie na moich biodrach. Po moim kręgosłupie przeszła fala gorąca. Mocno zagryzłam wargę, ale nie byłam w stanie zwalczyć dreszczy i niemiłosiernej przyjemności płynącej z jego dotyku. Odchyliłam głowę, opierając ją na jego silnym ramieniu. Jednocześnie przylgnęłam plecami do jego klatki piersiowej.

- Nie, nie powinniśmy - częściowo oprzytomniałam i spróbowałam się odsunąć. Trzymał mnie jednak mocno i stanowczo, a jego ciepły oddech drażnił moją szyję. 

- Są święta. Potraktuj to jako prezent ode mnie - jego usta znalazły się zdecydowanie zbyt blisko mojej skóry. Mój oddech przyspieszył, a chłodne palce jeszcze mocniej zacisnęły się na moich biodrach. 

- Malfoy... - szepnęłam, czując, że powoli tracimy kontrolę.

- Wyjdźmy stąd zanim wezmę cię na korytarzu - odpowiedział zachrypniętym głosem. Po chwili mnie puścił i zniknął w głębi domu, szukając naszych płaszczy. Walczyłam z samą sobą, zastanawiając się, czy z nim uciekać. Nie powinnam, ale rozsądek zepchnęłam na dalszy plan, gdy znów znalazł się przy mnie. Zarzucił mi płaszcz na ramiona i niedbale zawiązał szalik na mojej szyi. 

- Nie wiem, czy to dobry pomysł - szepnęłam, łapiąc go za ramię w drodze do drzwi.

- Wrócimy za pół godziny - odparł, przyciągając mnie do siebie - Ewentualnie za godzinę - dodał - Lub dwie - odsunął włosy z mojego ramienia i powoli przesunął palcem po moim odsłoniętym obojczyku.

- Jesteś chory - zdołałam wykrztusić, starając się walczyć z jego odurzającym zapachem. 

- A ty pociągająca - odpowiedział, po czym złapał mnie za rękę. Chwilę później teleportowaliśmy się z dala od Grimmauld Place. Wylądowaliśmy nieco chwiejnie w jego mieszkaniu w centrum Londynu. Doskonale znałam to miejsce. 

- Tęskniłem za tobą - szepnął, zanim wpił się w moje usta, rozpoczynając długi, namiętny i zachłanny pocałunek. Świetnie znaliśmy drogę do sypialni.

***

- Święta zaczynają mi się podobać - westchnął Malfoy, opadając na poduszki obok mnie. Jego klatka piersiowa unosiła się nierównomiernie i szybko, podobnie jak moja.

- To było... - zaczęłam, starając się powrócić do spokojnego oddechu.

- Niesamowite - skończył za mnie, a po chwili poczułam jego chłodne dłonie na swojej talii. Westchnęłam, zamykając oczy i pozwalając sobie na jeszcze moment rozkoszy.

- Powinniśmy wracać. Zaczną nas szukać - szepnęłam, ale nie odepchnęłam Malfoya, który zaczął całować moją szyję.

- Powiemy, że byliśmy na spacerze - odparł, gładząc dłonią moje udo - Należy nam się jakaś rozrywka. 

- Jest wigilia - zanurzyłam palce w jego włosach, czując narastające w dole brzucha, palące pożądanie. Mimo że przed chwilą zostało zaspokojone, chciałam więcej i więcej. 

- Przeżyją bez nas - jego jedna dłoń przesunęła się po moim kręgosłupie. Druga sprawnym ruchem uniosła moje ciało do pozycji siedzącej. Tkwiłam na kolanach Malfoya, patrząc mu prosto w oczy.

- Romans z tobą był najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła mi się w życiu - powiedział, zanim zamknął mi usta swoimi wargami. Jęknęłam cicho, nie mając sił, by go powstrzymać. 

***

Po raz ostatni poprawiłam włosy i makijaż, po czym zaciągnęłam się mocno papierosem, rzuciłam go za siebie i pchnęłam drzwi. Malfoy szedł tuż za mną. Wiedziałam, że walczy z samym sobą, by mnie nie dotykać. Ja też byłam na skraju szaleństwa.

- Gdzie wy byliście?! - Ginny znalazła się w przedpokoju chwilę później.

- Poszliśmy na spacer - odparł Draco, pomagając mi ściągnąć płaszcz. 

- Oszaleliście?! Półtorej godziny na tym mrozie!? - rudowłosa spojrzała na mnie morderczym wzrokiem, ale w jej oczach odnalazłam też podejrzliwość. Szybko zasłoniłam twarz włosami, by nie zdradził mnie rumieniec wstydu. 

- Nic nam nie jest - syknął Malfoy, po czym wyminął mnie i ruszył do jadalni. Gdy tam weszłam, siedział już przy stole. Zajęłam miejsce obok, tym razem nie mając problemu z tym, że położył dłoń na moim kolanie. Wręcz przeciwnie, pragnęłam jego bliskości i to mocniej, niż kiedykolwiek wcześniej. Goście patrzyli na nas kątem oka, ale nikt nie odważył się odezwać. 

- Mogliśmy nie wracać - szepnął Draco, nalewając mi wina do kieliszka.

- Nie myśl, że to koniec - odparłam, mocno zaciskając palce na jego chłodnej dłoni. Spojrzał na mnie natychmiast, jakby nie wierzył w to, co powiedziałam.

- Mówisz poważnie? - spytał dyskretnie, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

- Jak jasna cholera, Malfoy. Wesołych świąt.

***

Kolacja powoli dobiegała końca. Goście zaczęli się rozchodzić, stół opustoszał. Siedziałam na kanapie przed kominkiem, wpatrując się w płomienie. Wracałam wspomnieniami do dnia sprzed wielu lat, gdy Malfoy po raz pierwszy mnie pocałował. Do dnia, w którym po raz pierwszy zdradziłam Rona i do kolejnych, cudownych nocy spędzonych ze Ślizgonem. Do wieczoru, kiedy zerwałam z Weasleyem i jednocześnie zakończyłam romans z Draconem. A dzisiaj wszystko rozpoczęło się na nowo. Czy byłam szczęśliwa? Musiałam przyznać, że tak. Malfoy był jedynym mężczyzną, którego pragnęłam, chociaż bardzo trudno było mi się do tego przyznać. Wydarzenia mówiły jednak same za siebie. Nie potrafiłam powstrzymać się od chociażby chwili przyjemności w jego ramionach. Magia świąt? Nie sądziłam, by to tak mnie złamało. To jego oddech, jego głos, jego usta, gesty, oczy...

- Hermiono, dochodzi dziewiąta. Nie jesteś zmęczona? Gin przygotowała ci pokój na górze - głos Harrego wybudził mnie z transu. Spojrzałam na przyjaciela stojącego w progu. W jego ramionach spał mały James, zmęczony natłokiem wrażeń dzisiejszego wieczoru.

- Chyba wrócę do siebie, Harry. Nie chcę robić wam problemu - przeciągnęłam się, wstając z kanapy. 

- Odwiozę cię - zza drzwi wyłoniła się głowa Malfoya - Ja też już jadę. 

- W porządku. Zaczekaj w samochodzie - uśmiechnęłam się do blondyna, który po chwili zniknął. 

- Może i zapomniałem włożyć okularów, ale czy ty... - zaczął Potter, gdy zostaliśmy zupełnie sami w korytarzu.

- Harry, zamierzam przewrócić swoje życie do góry nogami. Nie martw się o mnie. Poradzę sobie - pocałowałam przyjaciela w policzek i pochyliłam się nad śpiącym Jamesem. 

- Wiesz, że zaprosiłem go tutaj, bo myślałem, że... - spróbował znowu, nie wiedząc tak naprawdę co powiedzieć.

- Tak, wiem. Chciałeś nas zeswatać, bo uważasz, że po rozstaniu z Ronem dzieje się ze mną coś niedobrego - poklepałam go po ramieniu i uśmiechnęłam się lekko.

- Ale nie byłem pewien, czy tego chcesz - dodał jeszcze, zaglądając mi w oczy.

- Chciałam Harry - odparłam, wspinając się na palce - I bardzo ci dziękuję. To najwspanialszy prezent świąteczny - szepnęłam mu do ucha.

- Czyli, że wy... 

- Tak, może coś z tego będzie - mrugnęłam do niego, po czym zarzuciłam płaszcz, włożyłam szalik i ruszyłam do wyjścia - Nikomu nie mów - powiedziałam, odwracając głowę.

- Jasne, będę milczał jak zaklęty - uśmiechnął się, mierząc mnie wzrokiem - I Hermiono...

- Tak, Harry? - spytałam, trzymając już dłoń na klamce.

- Wyglądasz na bardzo szczęśliwą - powiedział, a moje oczy zaszły łzami.

- Bo jestem - pomachałam mu i wyszłam, kierując się w stronę samochodu zaparkowanego przy chodniku. Malfoy otworzył przede mną drzwi, ale zanim wsiadłam, przyciągnęłam go do siebie. chwytając za kołnierz płaszcza.

- Jedźmy do mnie - szepnęłam praktycznie w jego wargi.

- Wracamy do starych przyzwyczajeń - odparł, obejmując mnie w talii.

- Mamy wiele do nadrobienia - musnęłam jego usta swoimi. Drażniłam go, powoli uzależniałam, tak jak robiłam to w czasach naszego gorącego romansu.

- Mówiłem dzisiaj poważnie. Tęskniłem za tobą - spojrzał mi w oczy, na moment przyciągając mnie jeszcze bliżej. 

- A ja za tobą - złączyłam nasze usta na dłuższą chwilę. 

- Salazarze, jak mogłem pozwolić ci odejść? - roześmiał się cicho, gdy puściłam go i wsiadłam do auta. 

***

Obudziłam się, czując jego usta na swoich. Powoli uniosłam powieki. Malfoy siedział na brzegu łóżka, przyglądając mi się uważnie. Od wigilii minęło kilka dni, które spędziliśmy razem w moim mieszkaniu. Można powiedzieć, że szczególnie w mojej sypialni. 

- Pada śnieg - poinformował mnie, pochylając się lekko w moją stronę.

- Będzie zimno - szepnęłam przy jego wargach.

- Już ja cię rozgrzeję, Granger - mruknął, muskając moje usta. Krótkie, niemal paraliżujące impulsy przepłynęły przez moje ciało. 

- Tak mi ciebie brakowało - powiedziałam, gdy odsunął się na moment. Spojrzał mi w oczy i na dłuższą chwilę zapadła cisza.

- Więc nigdy więcej mnie nie zostawiaj - odparł w końcu, a ja wstrzymałam oddech, przyglądając się jego poważnej twarzy.

- Nigdy. A teraz mnie pocałuj - wykrztusiłam, po czym Malfoy natychmiast spełnił moje żądanie.

***

Nadszedł ostatni dzień starego, ciężkiego dla mnie roku. Obudziłam się jednak przy jedynym mężczyźnie, którego chciałam kiedykolwiek mieć przy sobie. To on wyniósł mnie z łóżka na własnych, silnych dłoniach. To on całował moją szyję nawet wtedy, gdy malowałam się przed lustrem. To on pomagał mi zapinać guziki eleganckiej, wieczorowej sukni, chociaż oboje mieliśmy ochotę raczej je rozpinać. To jemu zerwałam krawat z szyi, chcąc, by wyglądał jak prawdziwy Malfoy. W jego włosach zatapiałam palce, siedząc na blacie w łazience i to jemu pozwoliłam zetrzeć szminkę z własnych ust. 

- Za pół godziny mamy być u Potterów - powiedziałam, wkładając szpilki w przedpokoju. Malfoy objął mnie w talii i pocałował w odsłonięte ramię.

- Może zostaniemy tutaj? - zaproponował, obracając mnie w swoją stronę.

- Mam nadzieję, że spędzimy ze sobą cały przyszły rok. Dziś możemy się przemęczyć - pocałowałam go krótko w rozpalone usta. Udawał obrażonego przez jakieś dziesięć sekund. Chwilę później przyparł mnie do ściany w korytarzu.

- Nie mogę uwierzyć, że traktujesz to tak poważnie - przechylił głowę, dokładnie mnie obserwując.

- Co takiego? - spytałam, bawiąc się kołnierzykiem jego czarnej koszuli.

- Nas - odparł, patrząc mi w oczy.

- Dlaczego nie możesz uwierzyć? 

- Nigdy nie wierzyłem w to, że świąteczne życzenia się spełniają. A jednak tutaj jesteś i dajesz mi szansę. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. 

***

- Za dziesięć minut wybije północ! - krzyk Harrego sprawił, że niechętnie uniosłam głowę z ramienia Malfoya. Siedzieliśmy w salonie domu Potterów, popijając wino, śmiejąc się i rozmawiając. Wszyscy już wiedzieli o moim związku ze Ślizgonem. Ciężko było nie zauważyć tego, jak obejmuje mnie w talii, całuje w kark, przyciąga do siebie po chwili rozłąki. Nie nazywano nas słodką parą. Mówiono raczej, że Draco rozbiera mnie wzrokiem, całuje tak, jakby za moment miał skończyć się świat. Byłam szczęśliwa. Nareszcie.

- Niech każdy weźmie szampana - Ginny wcisnęła nam w ręce kieliszki i skierowała się do kolejnych gości. Stanęliśmy na tarasie, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Czekaliśmy na nowy, zupełnie inny rok. Czekałam na nowe życie. 

- Dziesięć, dziewięć, osiem... - zaczęło się odliczanie. Po chwili poczułam, jak Malfoy obraca mnie w swoją stronę. Spojrzenie jego stalowych tęczówek złączyło się z moim.

- Pięć, cztery... - krzyczała Ginny, ale z każdą sekundą słyszałam otoczenie w coraz mniejszym stopniu - Trzy, dwa, jeden! Zero! - pierwsze fajerwerki rozświetliły niebo, ale ja już ich nie widziałam. Malfoy całował mnie namiętniej niż kiedykolwiek wcześniej, a ja nie pozostawałam mu dłużna. 

- I żeby tak było już do końca życia, Granger - szepnął, odsuwając się tylko na milimetr.

- Zgadzam się, Malfoy. 



piątek, 6 grudnia 2013

Miniaturka IV - Mogliśmy powiedzieć wcześniej...

             Szczerze, nie wiem już, co mam Wam do powiedzenia. Jestem na okropnym etapie walki ze swoją twórczością. Jestem na etapie, w którym blogosfera jest dla mnie bezsensowna. Przepraszam każdą osobę, którą mogłam tym urazić. Boli mnie wiele rzeczy związanych z blogiem. To, ile czasu na to poświęcam i zestawienie tego z zaangażowaniem niektórych. Wystarczy usunąć bloga, a nagle każdy się interesuje twoją osobą. Jestem wymagająca. Przyznaję się do tego bez bicia. Wiele oczekuję, ale myślę, że również wiele daję. Powoli kroczę w stronę zawieszenia/ usunięcia i tego bloga, choć tak wiele mnie z nim łączy. Widzę ile osób czyta moje dwa opowiadania. Nikt się nie odzywa. Może powinnam zacząć pisać do szuflady? Może zablokować bloga i udostępnić go tylko osobom, które widzą w tym jakiś głębszy sens. Bo właśnie o to mi tutaj chodzi. Przepraszam. Mam ciężkie dni, tygodnie i miesiące. Za sobą i przed sobą. 
            Zostawiam Was z miniaturką. Przeczytajcie. Przemyślcie. Nie wiem kiedy napiszę coś nowego. Z czasem jest krucho, z motywacją także. A do walki potrzeby sił. Mi powoli odechciewa się walczyć o tego bloga. 

***
          Powinienem był powiedzieć Jej wszystko, gdy była blisko, na wyciągnięcie ręki. Mogłem wyznać Jej prawdę, zamiast uciekać. Mogłem Ją mieć, a nie bezpowrotnie tracić. Zamiast trzymać dłoń Greengrass, mogłem przyglądać się jak Ona śpi w moich ramionach. Mogłem mówić Jej, że Ją kocham, a nie kłamać prosto w oczy Astorii. Mogłem być z Nią szczęśliwy. Może wtedy nie doprowadziłbym do tej tragedii. Nie tkwiłbym przez rok w okropnym małżeństwie. Nie pokłóciłbym się z natrętną, zbyt ufną i irytującą żoną. Gdybym nie żałował swojej decyzji, nie wyżywałbym się na Greengrass. Nie wybiegłaby z domu i nie wsiadłaby do auta ze łzami w oczach. Nie wjechałaby w drzewo, ani nie umarłaby w Mungu. Gdybym ten rok wcześniej zawalczył o miłość, nie musiałbym stać nad grobem zupełnie obcej mi osoby. Gdybym był szczery, straciłbym majątek i rodzinę, ale miałbym Ją. A pozostałem z niczym. To była moja kara za całe zło, jakie zdążyłem wyrządzić. Piekło na ziemi, choć nadal pozostawałem żywy. Nie chciałem już oglądać świata. Nie było w nim Jej uśmiechu. Nie było sensu.
            Miałem inne wyjście. Mogłem pójść lepszą drogą. Ale nie chciałem ranić miłości swojego życia. Doprowadziłem do tego, że zraniłem samego siebie. Pamiętałem dzień, w którym Ją zostawiłem. Nie płakała. Była silna. Sam Ją tego nauczyłem. Odszedłem, tak jak powinienem odejść. Spokojnie, nie odwracając głowy i wiedząc, że Ona również na mnie nie spojrzy. Teraz rozpadałem się na kawałki, myślą o Jej twarzy. Jej idealnym, drobnym ciele, które było mi dane posiąść. Jej głosie. Jej zapachu. Całej Jej osobie. Tęskniłem za Nią. Za żywą osobą, zamiast za żoną, spoczywającą w trumnie. Przez ten rok zdawało mi się, że pozostawiłem przy Niej coś jeszcze. Jakąś cząstkę siebie. To uczucie było niewyobrażalnie silne, choć nieokreślone.
            Opadłem na kolana przy grobie Greengrass. Śnieg przesiąkał przez moje ubrania. Płakałem nad marmurowym pomnikiem, jakby to była mogiła mojej prawdziwej miłości. Płakałem nad tym, co straciłem. Bolało. Cholernie bolało. Jakby ktoś rwał moje ciało na kawałki. Nie byłem w stanie stwierdzić jak wiele czasu minęło od końca pogrzebu. Już nie było dla mnie czasu. Usłyszałem czyjeś kroki. Śnieg skrzypiał coraz głośniej. Mogłem spodziewać się każdego, ale to co zobaczyłem po odwróceniu głowy zaparło mi dech. I mógłbym przysiąc, że do końca swoich dni ten obraz wywoływałby tę samą reakcję, niezależnie od tego, jak wiele razy miałbym go przed oczami.
            Stała kilka metrów dalej, obejmując się ramionami. Drżała z zimna, a Jej długie włosy plątał wiatr i sklejał śnieg. Spojrzała mi w oczy, po czym opadła na kolana. Łzy płynęły po Jej policzkach. Szlochałem równie mocno jak Ona, do krwi zagryzając wargi. Nie pamiętałem, w jaki sposób udało mi się przebrnąć te kilka dzielących nas metrów. Objąłem Ją zmarzniętymi ramionami. Czułem znikome ciepło Jej ciała. Przez ostatni rok wiele razy wyobrażałem sobie tę chwilę. Powracała do mnie w snach natrętnie i bez końca. A gdy nagle miałem Ją przy sobie, wyparowała cała nadzieja. Nie liczyłem na to, że Ją odzyskam. Nie liczyłem na kolejną szansę. Sądziłem jedynie, że to śmierć Greengrass wywołała tak emocjonalny bieg zdarzeń. Cmentarz, pogrzeb, moje łzy nad grobem żony, inna zbolała twarz głupca, który przegrał życie. Zatrzaśnięty w martwym punkcie. Otworzyłem oczy. Zobaczyłem to, co sam sobie odebrałem. Teleportacja zabrała nas daleko od pochłoniętego ciemnością cmentarza.
***
            Znaleźliśmy się w nieznanym mi miejscu. Czułem jednak, że to Jej dom. Poprowadziła mnie do środka, nawet na moment nie odwracając głowy. Bolało. Mogłem powiedzieć Jej wcześniej. Myśli huczały w mojej głowie, krew raz po raz przestawała poruszać się w żyłach. Otworzyły się jakieś drzwi. Poznałem Ginny nawet po tak długim czasie. Przeszła obok, najpierw ściskając dłoń przyjaciółki. Później jej palce dotknęły mojego ramienia. Wsparcie? Litość? Czy wszyscy nabrali się na moją grę zrozpaczonego wdowca? Nie pytałem. Brakowało mi sił, by to robić. Brakowało wiary w ludzi i w to, że jeszcze mogliby mnie szanować, a tym bardziej mi współczuć. Straciłem to tamtego dnia, gdy odszedłem, nie odwracając się choćby na moment.
             Zatrzymaliśmy się nagle przed drzwiami, jakbyśmy na coś czekali. Moje serce przestało bić. Przygotowywałem się na coś, czego nie znałem i czego w żaden sposób nie mogłem się spodziewać. Stałem tak, wpatrzony w Jej plecy. Cień przysłaniał resztę Jej sylwetki. Była dla mnie nieosiągalna. Nierzeczywista. Odległa o setki, tysiące kilometrów, które sam między nami stworzyłem. Sięgnęła do klamki, skinęła na mnie głową. W Jej oczach ujrzałem ból i strach. Strach przed moją reakcją, przed samym spojrzeniem na mnie. Weszliśmy do małego pomieszczenia, którego ściany miały zielony, lekko przytłumiony kolor. Dziwnie jaskrawy akcent na tle szarej rzeczywistości. Ukłucie w sercu przypomniało mi wieczory w moim ślizgońskim dormitorium, gdy Jej oliwkowa skóra kontrastowała z zielenią satyny. Noce, gdy miałem Ją całą i nie musiałem myśleć o tym, że kiedyś odejdę. Chwile, w których tak blisko, że Jej ciało stawało się moim.  
            Patrzyłem jak pochyla się nad kołyską. Jak wyciąga z niej dziecko. Idzie w moją stronę. Nie odwracałem wzroku, chociaż to tak bardzo bolało. Ułożyła chłopca w moich ramionach. Miał moje stalowe oczy. Nie płakał. Był cząstką mnie. Tym, co pozostawiłem przy Niej oprócz swojego serca. Osunąłem się na ziemię, wpatrując się w spokojną twarz dziecka. Był moim synem. Miałem tę pewność.
            Powoli uniosłem wzrok na Nią. Stała oparta o ścianę, zasłaniając usta dłonią. Mi zabrakło już łez. Nie wiedziałem, czy wierzyć nadal w coś takiego jak nadzieja. Powoli pocałowałem dziecko w czoło. Tak jak całowałem Ją w tamte gorące, duszne noce. Maluch zamknął oczy. Był tak czysty, nieskazitelny. Spojrzałem w te ukochane dla mnie tęczówki. Wciąż tak samo ciepłe, czekoladowe i głębokie, mimo łez i cierpienia. Kochałem Ją. Kochałem tę kobietę każdego dnia mocniej. Byłem z Greengrass. To ona była moją żoną, ale to Ją nieustępliwie kochałem. Do Niej miałem słabość. Wiele razy pytałem samego siebie, jak potoczyłoby się życie, gdybym z Nią został. Teraz wiedziałem. Miałbym rodzinę. Prawdziwą. Cudownego syna, którego Ona nosiła pod sercem. Miałbym szczęście, lecz sam się go pozbawiłem.
            Odwróciła się ode mnie. Tak jak tamtego wieczoru, gdy Ją zostawiłem. Wiedziałem, że nie mogę liczyć na nic więcej. Nie teraz, gdy znałem prawdę, a moje serce przestało istnieć. Nie po tym, jak przestałem o Nią walczyć. Spoglądałem na Jej plecy, wstrząsane dreszczami. Chciałem do Niej podejść, przytulić, uspokoić. Zapewnić, że nigdy Jej nie zostawię. Nie mogłem. To Ona musiała tego chcieć. Powoli podniosłem się z podłogi. Chłopczyk przymknął oczy, przygotowując się do snu. Czułem się jak ślepiec, brnąc w Jej stronę. Otarła ostatnie łzy, gdy znalazłem się na wyciągnięcie ręki. Mocniej przytuliłem malca, jakby to miało być nasze pożegnanie. Ostrożnie ułożyłem go w ramionach matki. Ruszyłem do wyjścia. Zanim znów wybrałbym złą drogę. Zanim pomyślałbym o sobie, a nie o Niej. Stojąc w progu nie odwróciłem głowy. Szedłem przed siebie. Jak najdalej od tych dwóch osób, które mogły być całym moim życiem. Otworzyłem drzwi. Chłodny wiatr uderzył mnie w twarz. Spojrzałem pod swoje stopy. Jeszcze krok dzielił mnie od zagłady. Od tego, bym zawisł nad przepaścią, a później spadł z chłodnym ciałem i bez duszy.
- Mogłam powiedzieć ci wcześniej - usłyszałem Jej głos. W swojej głowie? W rzeczywistości? Nie miałem pojęcia. Brzmiał jak kawałek nieba. Odwróciłem się z niewyobrażalnym bólem. Stała oparta o ścianę. Zdyszana po biegu, z czerwonymi policzkami i śladami łez na policzkach. Czułem lądujące na mojej twarzy płatki śniegu. Z pokoju na końcu korytarza dobiegł mnie cichy śpiew Ginny, usypiającej dziecko kołysanką. A Ona stała tam. Tuż obok, kurczowo trzymając się ściany.
- Zostałbym - powiedziałem, ponownie sięgając do klamki. 
- Ze względu na małego - wykrztusiła, a Jej oczu zaszły łzami. Zacisnąłem usta, by chwilę później głośno zatrzasnąć drzwi. Rozległ się płacz dziecka.
- Nie! Zostałbym, gdybyś powiedziała mi coś innego - podszedłem do Niej. Wściekły i rozdarty. Zmęczony, zdezorientowany. Nieszczęśliwy.
- Jak mogłeś w to wątpić?! - wykrzyknęła, powstrzymując się od płaczu.
- Jak mogłem to wierzyć, gdy walił się cały mój świat?! - spuściłem wzrok. Chciałem odwrócić się i odejść.
- Bałam się. Bałam się, że nic do mnie nie czujesz - wyszeptała, chwytając mnie za nadgarstek. Fala ciepła ogarnęła moje ciało.
- Mówiłem ci, że cię kocham! Każdej nocy, gdy leżałaś w moich ramionach między świadomością, a snem. Za każdym razem, gdy zamykały się za tobą drzwi. Nawet gdy tamtego dnia musiałem cię zostawić. Gdy siedziałaś daleko, przy stole Gryffindoru. Gdy zostawiałaś mnie na skraju Zakazanego Lasu. Gdy odwracałaś się na moment, mówiłem to do ciebie szeptem. Powiedziałem ci to miliony razy - wymachiwałem rękami, jakby to było w stanie pokazać, co czułem.
- A teraz? - kolejne łzy popłynęły po jej delikatnej skórze. 
- Kocham jeszcze mocniej niż wtedy. Kocham ciebie. Kocham naszego syna - starłem słone krople z Jej policzków. Moje marzenia pojawiały się tak nagle, a tak szybko znikały. Moja miłość  żyła i umierała, a gdy zamykałem oczy, wciąż ją widziałem i czułem. Bo kochałem zbyt mocno. I mógłbym oddać życie za tę miłość.
- Mogłam powiedzieć ci wcześniej, że ja kocham ciebie - wyszeptała, po chwili znów zwracając ku mnie wzrok.
- Oboje mogliśmy, Granger - wykrztusiłem tuż przy Jej ustach. Pocałowałem Ją długo i namiętnie. Jakby nic poza Nią nie istniało. I wtedy zrozumiałem, że nie istniał powód, by przeklinać świat. Zamiast tego mogłem uwierzyć w cuda. Ona dała mi dwa - samą siebie i syna. Mogłem wcześniej zbić to lustro, które mnie otaczało. Złudzenie życia. Ponieważ zawsze zakochujemy się w kimś, kogo nie powinniśmy kochać. 

sobota, 30 listopada 2013

Miniaturka III - Lose myself

           Przychodzę do Was z kolejną miniaturką. Ankieta zadecydowała, że jest ona wesoła. Napisałam ją jakiś czas temu, inspirując się jedną piosenką. Szykuję jeszcze kilka takich one shotów, których podstawą będzie muzyka. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Następna miniaturka będzie już nieco bardziej moja, bo trochę smutna, ale myślę, że też się spodoba. Jest też o wiele dłuższa, niż ta. Postaram się napisać coś optymistycznego w niedalekiej przyszłości. Nie martwcie się. 
            Jest jedna, bardzo ważna sprawa, o której muszę Was zawiadomić. Dostałam się do bardzo prestiżowego programu stypendialnego. Czasu mam jeszcze mniej niż zazwyczaj. Niemal wszystkie soboty zajęte przez szkolenia. Dziś siedziałam w biurze od dziesiątej do szesnastej. Nie jest kolorowo. Czasu na pisanie brak. Czasu na naukę brak. Czasu na czytanie brak. Muszę to wszystko jakoś zorganizować. Nie wiem jak, ale muszę. Nie chcę zostawiać pisania. Zastanawiam się nad kilkoma opcjami. Dam Wam znać, gdy zadecyduję.
           Chciałabym Wam podziękować za komentarze pod poprzednim postem. Dziękuję Wam za takie wsparcie. Przepraszam, że nie mogę odpisać na każdy komentarz. Tak bardzo bym chciała. 
Jeśli macie do mnie jakiekolwiek pytania, zajrzyjcie na mojego aska. Staram się odpowiadać w miarę szybko i sprawnie. www.ask.fm/edgeblue
***
Myśląc o wszystkich ludziach, miejscach i rzeczach, które kochałem

             Nie pamiętałem już, dlaczego pozwoliłem jej zaciągnąć się do tego klubu. Zbyt duża dawka alkoholu mąciła mi w głowie, głośna muzyka wdzierała się do umysłu. Siedziałem przy barze już dłuższy czas. W towarzystwie ognistej whiskey, palącej gardło. Czułem czyjś wzrok na plecach. Wiedziałem czyj, ale nie zamierzałem się odwracać. Czekałem. Gdyby nie wiszący nad moją głową zegar, mógłbym stwierdzić, że minęły wieki, zanim jej dłonie spoczęły na moich ramionach. Zamknąłem oczy, gdy przesunęła palcami po linii mojego kręgosłupa.

- Chodź do mnie, Malfoy - powiedziała, a ja wiedziałem, że musiała wspiąć się na palce, by sięgnąć ustami mojego ucha. Byłem niewzruszony. Po raz kolejny przysunąłem szklankę do warg, ignorując bliskość czyjegoś ciała przy swoim.

- Zostaw to - wyszarpnęła mi alkohol, nie roniąc przy tym ani kropli. Mocno zacisnąłem usta, po czym odwróciłem się na barowym krześle. Granger stała tuż przede mną, a nawet zbyt blisko mnie. Miała rozpalone policzki, a jej ciemne, długie włosy nie były ułożone tak idealnie jak przed wyjściem. 

- Przestań tak na mnie patrzeć - wyczytałem słowa z ruchu jej warg. To jak bardzo się na nich skupiłem dotarło do mnie dopiero po chwili.

- Jak? - uniosłem brew, sięgając po szklankę, która wciąż tkwiła w jej dłoni. Mogłem spodziewać się tego, że nie uda mi się jej zwieść.

- Tak! - odparła, nagle przechylając szkło. Bursztynowy trunek wylał się na jej białą, lekką bluzkę. Materiał oblepił jej ciało, a pojedyncze krople płynęły po opalonej skórze. Spojrzała na mnie z nieukrywaną satysfakcją.

- Zgłoś się do mnie, jak wyzdrowiejesz, wariatko - spróbowałem się odwrócić, ale jej drobna dłoń spoczęła na moim kolanie. 

- Chodź ze mną, Malfoy. Nie daj się prosić - przeciągała każdą sylabę, powoli zbliżając twarz do mojej. Udało mi się zwrócić wzrok w inną stronę. Na krótko. Brutalnie zmusiła mnie, bym na nią spojrzał. Czekoladowe tęczówki wyglądały w tym słabym oświetleniu na jeszcze ciemniejsze, niż w rzeczywistości.

- Chodź albo... - zaczęła, a jej usta znalazły się zdecydowanie zbyt blisko moich. 

- Albo? - spytałem, nagle obniżając krzesło, na którym siedziałem. Dzięki temu jej twarz znalazła się naprzeciw mojej. Nie musiała stać na palcach, by mnie dosięgnąć.

- Albo zaproszę cię na tortury - powiedziała, po czym jej wargi na krótko dotknęły moich. Był to ułamek sekundy. Czas zbyt mały do określenia. Odsunęła się i jak gdyby nigdy nic odeszła, nie oglądając się za siebie. Tłum tańczących na parkiecie pochłonął jej sylwetkę. Nie zdążyłem zapamiętać smaku jej ust, choć chciałem tego całym sobą. Musiałem ją znaleźć. Taki był jej niecny plan. Zamówiłem jeszcze jedną whiskey i wychyliłem ją za jednym razem. Później zeskoczyłem z krzesła, rozpinając jeden guzik czarnej koszuli. Ruszyłem na polowanie, rozglądając się wokoło. Klubowe światła ograniczały moje pole widzenia. Lasery skakały mi do oczu, roześmiane twarze bawiących się ludzi zlewały się w jedno. Jak miałem odnaleźć tę jedną osobę wśród takiego tłumu?

                Musiałem przyznać, że nienawidziłem Granger. Za to, jaka była. Za to, jak uwielbiała się wymądrzać i za to, jak potrafiła ze mną grać. Za to, jak bezczelnie mnie ignorowała oraz za to, że codziennie mnie kusiła. Za to, że potrafiła mnie zaskoczyć, chociaż uważałem cały świat za przewidywalny. Nienawidziłem jak ostentacyjnie poruszała przy mnie biodrami. Jak pochylała się w moją stronę przy rozmowie. Jak pachniała i jak się uśmiechała. Nienawidziłem spokoju na jej twarzy, gdy zasypiała. Nienawidziłem tego, że nigdy nie dowiedziała się, że obserwuję ją, gdy śpi. Nienawidziłem piegów na jej skórze, wesołych iskier w oczach. Dźwięcznego, uroczego śmiechu, który sprawiał, że sam się uśmiechałem. Tego, jak szturchała mnie w przypływie złości. Tego, jak potrafiła się rządzić i jak bardzo przewróciła mój świat do góry nogami. A co najważniejsze, nienawidziłem samego siebie za to wszystko, co czułem do niej.

             Przez potok moich myśli przedarły się słowa piosenki. Jej piosenki. Tej, którą śpiewała pod prysznicem, gdy sądziła, że nikt nie słyszy. I stared up at the sun. Thought of all the people, places and things I've loved. Zobaczyłem ją kilka sekund później. Na środku parkietu. W kręgu bladego światła reflektorów. I stared up just to see. All of the faces, you were the one next to me. Miała zamknięte oczy i wysoko uniesione ręce. Kręciła się wokół własnej osi, krzycząc słowa piosenki. If I lose myself tonight. It'll be by your side. I lose myself tonight. Podszedłem do niej powoli i ostrożnie, ale wyczuła moją obecność niemal natychmiast. Zarzuciła mi dłonie na szyję, nieprzerwanie wrzeszcząc i podskakując w rytm muzyki. Ktoś z tłumu podał nam otwartą butelkę ognistej. Ona złapała ją pierwsza, po czym przysunęła do ust. Nie przejmowała się tym, że alkohol cieknie jej po brodzie i kapie na dekolt. If I lose myself tonight. It'll be you and I. Oddała mi butelkę, z której pociągnąłem sporego łyka. Później skończył się nasz kontakt z rzeczywistością. Ogarnęło nas przedziwne pole siłowe. Energia, magia, magnetyzm. Tańczyła przede mną, jakby świat miał skończyć się za minutę. If I lose myself tonight. It'll be by your side. Złączyła nasze usta w pocałunku, jednocześnie wylewając na nas z góry całą zawartość butelki. Nie zwracaliśmy na to uwagi. Nic nie mogło nas zatrzymać. Take us down and we keep trying. 40 000 feet keep flying. Mocno objąłem ją w talii. Przylegała do mnie całym ciałem, a jej drobne dłonie obejmowały moją twarz. Tak dobrze było czuć się żywym. Oderwała się ode mnie po dłuższej chwili.

- If I lose myself tonight. It'll be you and I - zaśpiewała mi prosto do ucha, po czym znów wpadła w trans, zamykając oczy i przygryzając dolną wargę. Kiedy piosenka się skończyła, oparła swoje czoło o moje, ciężko dysząc. Oboje obiecywaliśmy sobie w myślach, że to ostatni raz, gdy to robimy. Ale po tym, jak po raz kolejny złączyłem nasze usta, wiedzieliśmy, że to iluzja. Mieliśmy zatracać się w ten sposób jeszcze nie raz. 

poniedziałek, 25 listopada 2013

Miniaturka II - Wykończeni

       Po strasznym czasie kryzysu twórczego powoli wychodzę z przepaści.  Prawdziwa sztuka to taka, która powstaje dzięki potrzebie tworzenia. Tak, w końcu przyszła do mnie ta potrzeba. Jestem na nowym etapie swojego zafascynowania pisaniem. Nie skupiam się na długości. Nie skupiam się na niczym. Skupiam się na sobie. Może Was to zaboli, ale mi daje skrzydła. Nigdzie mi się nie spieszy. Nigdzie nie biegnę. Inspiruję się. Wszystkim. Staram się inspirować. Was. Seria inspirowanych piosenkami miniaturek już czeka. Nie bądźcie źli, jeśli będę nagle wszystko zmieniać. Taki czas w moim życiu. Wszystko do góry nogami. Ale może to i lepiej? 
***
          Wyszłam z łazienki, czując na swoim jeszcze niedawno rozgrzanym ciele wzrok Malfoya. Leżał na łóżku z dłońmi założonymi za głowę. Jego naga klatka piersiowa unosiła się nierównomiernie i szybko. Przygryzłam wargę, widząc jak się uśmiecha. Blond włosy opadały mu na czoło w kompletnym nieładzie. Tę fryzurę stworzyły moje własne palce, tak samo jak zadrapania na jego ramionach były moim dziełem. Spuściłam wzrok, po czym zaczęłam zapinać jeszcze niedawno odsłaniającą moje ciało koszulę. Westchnienie wyrwało się z ust Ślizgona, gdy skończyłam bawić się ostatnim guzikiem. Zatrzymałam się kilka metrów od łóżka, wiążąc włosy nad karkiem. 

- Zostań - powiedział zmysłowym, głębokim głosem. Coś mocno zacisnęło się w dole mojego brzucha.

- Za pół godziny zaczynają się zajęcia - odparłam, przekrzywiając głowę. Malfoy przeczesał włosy dłonią, po czym zaczął ostentacyjnie przesuwać palcami po zadrapaniach, sycząc przy tym.

- Pół godziny, mówisz? - uniósł brwi, unosząc się delikatnie z poduszek. 

- Nie spaliśmy przez całą noc - uśmiechnęłam się pobłażliwie, ale w rzeczywistości po moim kręgosłupie przeszedł wręcz nieludzko przyjemny dreszcz. Malfoy podniósł się z łóżka, owijając ciało prześcieradłem.

- Nie widać tego po tobie - zaczął mnie okrążać, jak myśliwy zwierzynę. Jego pożądliwy wzrok niemal mnie rozbierał.

- To był komplement? - zaczęłam przecierać dłonią obolały kark. Ślizgon zatrzymał się w pół kroku. Chwilę później jego chłodne, zwinne palce dotknęły mojej szyi. Masował mnie powoli i umiejętnie, czego mogłam się spodziewać po tym, czego dokonał z moim ciałem tej nocy. 

- Jak najbardziej - jego ciepłe usta zbliżyły się do mojej skóry. Odchyliłam głowę, gdy w końcu mnie pocałował.

- Eliksiry, Malfoy. Za dwadzieścia minut - wykrztusiłam, ale jak gdyby na przekór rozsądkowi ułożyłam dłoń na jego włosach, by się nie odsunął. 

- Granger, zapomnij o tym - objął mnie ramieniem w talii, a jego ciało przylgnęło do mojego.

- Przy tobie zapominam kim jestem - szepnęłam, a jego dźwięczny śmiech przyprawił mnie o dreszcze.

- Czyli jestem niezły w te klocki - przygryzł płatek mojego ucha. Westchnęłam przeciągle, pozwalając Malfoyowi na wsunięcie dłoni pod moją koszulę. 

- Jeśli się nie pojawimy, będą coś podejrzewać - powiedziałam, gdy Ślizgon obrócił mnie w swoją stronę jednym, pewnym ruchem.

- Będą podejrzewać, że cię ostatecznie wykończyłem - znów się roześmiał, układając palce na moich biodrach. 

- A nie zrobiłeś tego? - spojrzałam mu w oczy i delikatnie przesunęłam językiem po spierzchniętych ustach.

- Nie muszą wiedzieć, co takiego z tobą zrobiłem i robić będę - przyciągnął mnie do siebie, po czym nagle zaczął całować w szyję. Jęknęłam cicho, czując wzmacniający się uścisk na swoim ciele.

- Za mało czasu, Malfoy. Przecież nie powinniśmy się ograniczać - odsunęłam się od niego na kilka centymetrów.

- Masz rację, Granger - ujął moją twarz w dłonie, po czym złączył nasze usta. Rozchyliłam wargi, pozwalając mu pogłębić pocałunek. Przesunął językiem po moim podniebieniu. Jęknęłam, gdy przygryzł moją dolną wargę.

- Robisz to specjalnie. Torturujesz mnie. Zmuszasz, bym została - syknęłam, czując wzbierające w swoim ciele pożądanie.

- Przecież tego właśnie chcesz. Chcemy oboje. Zostać tu ze sobą - zajrzał mi w oczy. Miał rację i to tak bardzo, że miałam ochotę mu się poddać.

- Nawet nie wiesz jak bardzo chcę tu zostać, ale ominęliśmy zbyt wiele zajęć - spojrzałam na zegar. Do lekcji eliksirów pozostało dziesięć minut.

- Myślisz, że McGonagall wezwie nas na dywanik, bo zamiast się uczyć, uprawiamy seks? - uniósł brwi i uśmiechnął się lekko. 

- Lepiej żeby nie wiedziała, co się dzieje za tymi drzwiami - krótko pocałowałam Malfoya w usta i odsunęłam się od niego. 

- Może powinniśmy skończyć z tymi tajemnicami? - odezwał się Ślizgon, gdy byłam w połowie nakładania makijażu przy pomocy magii. Przerwałam, odwracając się do chłopaka, który stał przede mną w czarnej, niezapiętej koszuli i jeansach.

- Chcesz zrobić to ze mną na stole w Wielkiej Sali? - zakpiłam, powracając do makijażu. Po chwili Malfoy stanął za mną, a jego twarz odbiła się w lustrze.

- Masz wyobraźnię, Granger. Chodzi mi raczej o małe przedstawienie - odgarnął mi włosy z ramienia i pocałował odsłonięty kawałek skóry. Niewzruszenie zajmowałam się swoją twarzą, starając się zamaskować oznaki nieprzespanej nocy.

- Jakie dokładnie? - przybrałam obojętny ton, kryjąc zaciekawienie.

- Improwizacja - wzruszył ramionami, sięgając po swoją wodę kolońską, stojącą obok moich kosmetyków, które już na stałe zadomowiły się w jego dormitorium.

- Jesteś pewien? - skończyłam się przygotowywać i wstałam z krzesła. Malfoy oplótł mnie ramionami, lecz nie był to ten gest z podtekstem. Spojrzał na mnie z... czułością. 

- Nie chcę się już kryć. Chcę, by wszyscy wiedzieli, że cię mam - powiedział, dotykając mojego policzka.

- Skandal na cały Hogwart - westchnęłam, patrząc w stalowe tęczówki blondyna.

- Jesteśmy tego warci, Granger. Zróbmy to - uśmiechnął się, uspokajając mnie i dodając odwagi.

- Zgoda, ale musisz mi obiecać, że to niczego nie zmieni - przysunęłam się do niego odrobinę.

- Będę się z tobą kochał do upadłego, Granger. I do upadłego będę cię kochał - słowa, które padły z jego ust wzbudziły we mnie jeszcze gorętsze uczucia niż wcześniejszy dotyk Malfoya.

- Też cię kocham - szepnęłam, zanim mnie pocałował. Namiętniej niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedy się od siebie oderwaliśmy, zabrałam spod łóżka skórzaną torbę. Blondyn włożył pomięty krawat, który zerwałam mu z szyi wczorajszego wieczora. Poprawiłam koszulę, po czym chwyciłam dłoń Malfoya. 

        Wyszliśmy z dormitorium, nie przerywając ciszy. W pokoju wspólnym było pusto. Uczniowie Slytherinu byli cholernie punktualni. Oczywiście z wyjątkiem Dracona Malfoya, który szedł nonszalanckim krokiem nawet, gdy do lekcji pozostawały dwie minuty. Przedostaliśmy się przez portret i trafiliśmy w sam środek cyklonu. Na korytarzu zebrały się spore tłumy, a niskie sklepienie lochu jeszcze bardziej wzmagało wrażenie czyhających na nas nieprzyjaciół. Wzrok wszystkich padł na nasze twarze kilka sekund później. Mocno ścisnęłam dłoń Ślizgona.

- I co teraz, Malfoy? - szepnęłam dyskretnie, a blondyn odwrócił się do mnie z uśmiechem na ustach. Zadźwięczał dzwonek, rozpoczynający lekcję eliksirów. 

- Teraz mnie kochaj, Granger - przyciągnął mnie do siebie i zaczął całować. Nie widziałam już uczniów, którzy wchodzili do sali, wskazując na nas palcami. Malfoy oparł mnie o ścianę lochu. Jęknęłam, gdy jego język zaczął wyprawiać te same cuda, co tej nocy. Nie wiedziałam ile czasu minęło, gdy usłyszałam kopnięcie i drzwi sali otworzyły się przed nami. Wpadliśmy do środka, nie odrywając się od siebie. Palce Malfoya mięły moją koszulę.

- Panie Malfoy! Panno Granger! - wrzask nowego nauczyciela eliksirów przerwał nam, gdy dłoń Ślizgona spoczęła na moim udzie. Otworzyłam oczy, zdając sobie sprawę, że siedzę na blacie jednego z biurek, oplatając Malfoya nogami. Cała klasa siedziała wpatrzona w naszą dwójkę, a kilka osób niemal się dusiło ze wzbudzonego przez nas szoku.

- Przepraszam, panie psorze - powiedział Ślizgon, uśmiechając się łobuzersko - Nie mogłem się oprzeć - mrugnął do mnie, po czym pocałował mnie w szyję.

- Usiądźcie na swoich miejscach - syknął nauczyciel, nerwowo poprawiając okulary na krzywym nosie.

- Nie dam im pan szlabanu?! - pisnął Ronald, którego rudą czuprynę dostrzegłam dopiero wtedy. Twarz mojego byłego była ogniście czerwona, a jego dłonie zaciskały się na krańcu blatu.

- Żeby zamknęli się w sali i zrobili to na moim biurku?! - fala rozbawienia przeszła po sali. Zeskoczyłam z biurka, poprawiając spódnicę i powstrzymując się od histerycznego śmiechu. Malfoy podtrzymywał mnie ramieniem.

- Panie profesorze, może opuścimy salę, by nie wzbudzać gniewu kolegi? - przerwał blondyn, patrząc raz na nauczyciela a raz na Rona, który był na skraju wytrzymałości.

- Wyjdźcie. Powiem profesor McGonagall, że panna Granger źle się poczuła - machnął na nas ręką, jakby to, co robimy było mu obojętne. 

- Zaraz sprawię, że poczuje się lepiej. Proszę się nie martwić - Malfoy uśmiechnął się zawadiacko, złapał mnie w talii i ruszył do wyjścia.

- Wykończę cię, ty przebrzydła fretko! - wrzasnął Ron, rzucając się w pogoń.

- Za późno, Weasley. Od jakiegoś czasu każdej nocy wykańcza mnie panna Granger. Zgłoś się do kogoś innego - blondyn zatrzasnął drzwi przed wściekłym Gryfonem. Zaniosłam się śmiechem, który po chwili został przerwany długim, namiętnym pocałunkiem.

niedziela, 15 września 2013

EPILOG

               Wszystkim, wspaniałym czytelnikom.


              Śmierć ma to do siebie, że jej atmosfera przenika wszystko i wszystkich - niczym krople deszczu, wdzierające się w każdy, najmniejszy zakamarek. Demony umarłych są mroczne i przynoszą głęboką ciemność niemal do każdego miejsca, w którym zawitają. Strata unosi się w powietrzu czarną, nieznośną mgłą. Patrzysz w dal i jedyne, co widzisz to wspomnienia związane z osobą, która odeszła. Są jednak różne rodzaje śmierci. Ta, które zabiera człowieka, jak równego z równym. Nieuchronne, lecz spokojne odejście ze świata. Wieczny sen, z którym każdy się godzi i nikt nie walczy. Może być też śmierć przedwczesna, niezapowiedziana. Nie da się do niej przygotować, bo przychodzi nieproszona. Z nią czasami nie można się pogodzić. Umarły odchodzi, ale pozostają jego bliscy. Niespokojni, wciąż zadający sobie te same pytania. Morderstwa, samobójstwa, tragiczne wypadki... To wszystko pozostawia po sobie ślady. Bywa jednak tak, że nie potrafimy wzbudzić w sobie żalu po czyimś odejściu. Niezałatwione sprawy, niewyjaśnione kłamstwa codziennie przypominają nam najgorsze rzeczy, związane ze zmarłym. 
            Przychodzi jednak taki czas, gdy z serca znikają urazy. Skoro możemy pozostawiać rany, możemy także je leczyć. Tego roku przyszło do mnie takie ukojenie. Siedziałam na chłodnej, kamiennej ławce. Wiatr chłostał moją twarz, a drobne płatki śniegu moczyły włosy. Cmentarz powoli pochłaniał zmrok, wokoło panowała nieprzenikniona cisza. Wczoraj oficjalnie powitałam nowy, kolejny rok swojego życia. Właśnie teraz przyszedł moment, w którym zdałam sobie sprawę z tego, że niektórzy nie mogą się nim cieszyć. Uniosłam głowę, by spojrzeć na marmurowy grób przed sobą. Harry James Potter. Przyszłam tu po raz pierwszy od jego śmierci. Wcześniej nie byłam w stanie. Blokowało mnie to wszystko, co kiedyś zrobił. To, czym prawie zrujnował moje życie. Ale dzisiaj byłam już silna i gotowa, by tu zawitać. Umiałam spojrzeć prawdzie w oczy. Złoty Chłopiec był moim przyjacielem. Tym samym, którego kochałam jak brata. Nie było go już obok mnie. Nie był w stanie mnie przeprosić, ale ja już mu wybaczyłam. Moje życie się poukładało, więc musiałam poukładać także dawne emocje i uczucia. Powoli wstałam z ławki i wyciągnęłam różdżkę z kieszeni ciepłego płaszcza.
- Innaminitus Conjurus - wyszeptałam zaklęcie, a na zasypanym przez śnieg marmurze pojawiła się czarna, pojedyncza róża. Taki sam symbol, jaki pozostawiłam na pogrzebie. Tym razem jednak patrzyłam na wszystko inaczej. Tęskniłam za Wybrańcem, mimo że mnie skrzywdził. Wybaczyłam, bo byłam pewna, że mnie kochał. Każdy popełnia błędy, niezależnie od tego, kim jest. Nawet niegdyś idealny Harry Potter miał to prawo. W ostatnim czasie wszystko się przewartościowało. Zdałam sobie sprawę, kto był lub kto zawsze będzie moim przyjacielem. Ronald zniknął z powierzchni ziemi zaraz po pogrzebie Harrego. Już nie wrócił. Ginny znalazła szczęście u boku jednego z aurorów. Wciąż widywałam ją bardzo często, a wesołe iskry w jej oczach dawały mi pewność, że jest na dobrej drodze.
Po raz ostatni spojrzałam na grób, po czym uśmiechnęłam się lekko w stronę nieba. Może i Harry kiedyś mnie skrzywdził, ale teraz pilnował mnie z góry. Pilnował nas wszystkich oraz stawiał nam na drodze odpowiednie osoby. Byłam tego pewna. Z taką myślą teleportowałam się z Doliny Godryka.
***
            Jak długo dążysz do swoich marzeń? Walczysz o nie, czy tylko trzymasz z dala od siebie, w zasięgu wzroku, lecz nie rąk. Masz cele, do których dążysz? Jak bardzo pragniesz własnego szczęścia? W swoim życiu doświadczyłem już tej pustki, gdy nie masz nic, oprócz własnego oddechu. Wtedy byłem jeszcze młody. Nie do końca dojrzały, ale zmuszony do udawania dorosłego. Zamknięty na ludzi, bez marzeń, czy większych celów. Zimny, niedostępny, łaknący jedynie śmierci i spokoju. Cały ten czas szukałem siebie, wiedząc, że się gubię. Ale zdarzyło się coś, co mnie obudziło.        
Byłem tym, który podejmował złe decyzje. Raz udało mi się jednak odmienić tę passę. Rzuciłem się w wir zdarzeń, które miały darować mi wolność. Wtedy też okazało się, że życie jest grą, a w którymś momencie zyskujesz nagrodę. Ja zdobyłem swoją, mimo że na nią nie zasługiwałem. Zdobyłem kobietę, która czyniła ze mnie lepszego człowieka. Nigdy nie miałem tak wielu marzeń, czy celów, a wszystkie związane są z nią. Czego chcę? Do czego dążę? Dać szczęście jej, co równa się daniu szczęścia mnie samemu. Byłem kiedyś po części egoistą. Teraz nie znam już tego słowa. Miłość jest jego zaprzeczeniem. Niegdyś nie potrafiłem nazwać tego, co czuję. Wiem jednak, że z każdym dniem i miesiącem kocham ją coraz bardziej. Podziwiam, szanuję, wspieram i daję wszystko, co mam, ale przede wszystkim ją kocham. 
            Przyzwyczaiła mnie do tego, że jest obecna zawsze, gdy tego potrzebuję. Niezależnie od pory dnia, czy nocy. Tego ranka obudziłem się, z myślą o tym, że jest gdzieś obok. Powoli otworzyłem oczy. Siedziała w fotelu, otoczona ostrymi promieniami zimowego słońca. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że ma na sobie płaszcz, a przemoczone śniegiem buty leżą porzucone w progu. Uniosła głowę, jakby wyczuła mój wzrok. Nie pytałem, gdzie była. Czekałem aż sama mi powie lub po prostu to przemilczy.
- Byłam na cmentarzu - wstała ze swojego miejsca i powoli ściągnęła płaszcz. Wyraz jej twarzy nie zdradzał negatywnych emocji. Wyciągnąłem do niej rękę, którą po chwili przyjęła. Ułożyła się obok, przylegając do mnie ściśle swoim szczupłym ciałem. 
- Jestem z ciebie dumny - odparłem, nakrywając ją kocem. Drżała lekko pod wpływem niedawno odczuwanego zimna lub z silnych emocji.
- Przepraszam, że cię obudziłam - spojrzała na mnie swoimi głębokimi oczami. Przez ten rok zmieniła się tylko wewnętrznie. Stała się tą osobą, którą starała się być od dawna. Przy sobie nie graliśmy żadnej roli. Nie udawaliśmy tych, którzy niczego nie przeżyli. Mieliśmy przeszłość, ale także przyszłość.
- Nie szkodzi - mocniej ją objąłem i zamknąłem oczy, chłonąc zapach jej skóry. Oddychała spokojnie, zaciskając drobne dłonie na mojej koszulce.
- Zostańmy dziś w domu. Ten pierwszy dzień nowego roku spędźmy sami - powiedziała, leniwie unosząc na mnie wzrok. Uśmiechnąłem się, zakładając kosmyk brązowych włosów za jej ucho.
- W porządku. Zostaniemy tutaj - pocałowałem ją w czubek głowy. Po chwili wstała z łóżka i zasłoniła okna grubym, ciemnozielonym materiałem. Zdążyłem już poznać jej zwyczaje. Lubiła przebywać w ciemności, tak samo, jak odczuwać promienie słońca na twarzy. Była dobra, a kochała kogoś takie, jak ja. Takie myśli nie opuszczały mnie, mimo że była ze mną nieprzerwanie już od dłuższego czasu. Pokazałem jej wszystkie swoje wady. Poznała mnie takim, jakim byłem. Kiedy patrzyłem na cały ten bałagan, który zdążyliśmy zrobić w swoich życiach, nie wiedziałem już, w jaki sposób udało nam się dotrzeć do tych dobrych dni.
- Będę czekać na dole - pochyliła się nade mną i złożyła krótki, czuły pocałunek na moich ustach. Nie zdążyłem jej złapać, a już zniknęła w drzwiach. Pokręciłem głową z lekkim niedowierzaniem. Lubiła ze mną igrać.
             Pierwsze miesiące naszego życia po ujawieniu były istnym docieraniem się. Nie było tak łatwo, jak mogłoby się wydawać. Przez kilka tygodni uczyliśmy się normalnego, pozbawionego niebezpieczeństw przebywania ze sobą. Jej temperament zderzał się z moim, ale zazwyczaj kończyło się na tym, że zatykaliśmy sobie usta pocałunkiem. Kłóciliśmy się, tak jak każda para. Nigdy nie doprowadziłem jej jednak do płaczu. Nie potrafiłem jej krzywdzić. Wystarczyła nam godzina, by zatęsknić za sobą. Nadal wymienialiśmy uszczypliwe uwagi. Nie brakowało ironii i złośliwości. Nasz związek miał na tyle oryginalne podstawy, że pozwalaliśmy sobie na odrobinę więcej, niż normalnie. Jednak niezależenie od okoliczności, patrzę na nią z takim samym uczuciem, jak przedtem. Nie zmienia się to, choćby wykrzyczała mi w twarz najgorsze obelgi.
            Zszedłem na parter, pokonując szerokie, marmurowe schody. Mogłem się założyć, że Hermiona zjechała po poręczy kilka minut temu. Zamieniliśmy Malfoy Manor w coś więcej, niż kamienną twierdzę. Puste, zimne przestrzenie znikły gdzieś po drodze. Wprowadziliśmy się niedługo po przyjęciu, zorganizowanym przez moją matkę. Granger urządziła większość pomieszczeń, a te najbardziej mroczne zostały zamknięte, by już nigdy nie przypominały o przeszłości. Teraz spokojnym, wolnym krokiem mijałem miejsce, gdzie jeszcze rok temu wisiało zwierciadło Ain Eingarp. Pozbyliśmy się go z pomocą McGonagall, ale świadomość jego istnienia coś nam dawało. Wiedzieliśmy, że spojrzenie w tę taflę ukazałoby nam tylko nasz wspólny obraz. Byliśmy swoimi jedynymi pragnieniami.
            Zdawałem sobie z tego sprawę, wchodząc do przytulnej, pomniejszonej zaklęciami kuchni. Hermiona stała przy blacie, nalewając kawę do kubków, które zabraliśmy z jej mieszkania podczas przeprowadzki. Podała mi jeden z nich, a aromat ciepłego, lekko przyprawionego cynamonem napoju unosił się obłokiem ponad naczyniem. Przypomniała mi się chwila sprzed siedmiu lat, gdy Granger przemycała dla mnie jedzenie do piwnic Hogwartu.
- Uważaj, bo się poparzysz, Malfoy - usłyszałem jej głos i natychmiast odstawiłem kubek.
- Mówisz o kawie, czy o sobie? - odparłem, podchodząc nieco bliżej. Spojrzała na mnie kątem oka, jakby zastanawiając się, co zaraz zrobię. Dobrze wiedziała, ale takie gry sprawiały nam przyjemność. Po chwili trzymałem ją w swoich ramionach. Nie opierała się, gdy złączyłem nasze usta. Nie wypiliśmy zaparzonej wcześniej kawy. Ostygła w kubkach, a my zajmowaliśmy się tylko i wyłącznie sobą, jakby świat za oknami nie istniał.
***
- Hermiona! Jasna cholera! Rusz się stamtąd! - krzyk Alexa wyrwał mnie z otępienia. Powoli odeszłam od szyby, zdając sobie sprawę, że stałam tam już od dobrych kilku minut. Po ostatnim pocałunku Malfoya szumiało mi w głowie i nie byłam w stanie wrócić do rzeczywistości. Mimo że blondyn odjechał na motorze jakiś czas temu, zaprzątał moje myśli, jakby nadal stał obok. Nie zwracając uwagi na cokolwiek, ruszyłam na zaplecze. Pusta sala była dla mnie czymś zupełnie nowym. Nikt nie siedział przy stolikach. Panowała cisza, a moje kroki odbijały się od ścian głuchym, martwym echem.
            Zastałam bruneta, siedzącego nad stertą papierów. Dokładny stos, który miał coś zmienić, coś rozpocząć, ale nie miał niczego zakończyć. Umowa była nareszcie gotowa. Po wielu tygodniach załatwiania formalności w urzędach mieliśmy to za sobą. Wystarczył jeden podpis. Twarz Alexa zdradzała podniecenie i wyczekiwanie. W jego uśmiechu czaiła się także kpina z mojego rozkojarzenia.
- Pamiętasz, że już cię kiedyś uprzedzałem? Wpadłaś po uszy, Granger - pokręcił lekko głową, gdy usiadłam na krześle naprzeciwko.
- Nie próbowałeś mnie z tego wyciągać - mrugnęłam do niego znad biurka.
- Od szczęścia się ludzi nie ratuje, siostrzyczko.
- Przejdźmy do rzeczy i miejmy spokój - powiedziałam, przysuwając do siebie plik dokumentów.
- Jesteś tego pewna? Ufasz mi? - Alex złapał mnie za rękę, którą sięgnęłam po długopis.
- Ufam ci, jak nikomu - odepchnęłam jego dłoń i uśmiechnęłam się lekko.
- Najbardziej ufasz Draconowi - rzucił, jak gdyby mnie sprawdzając.
- Bo go kocham! - przypomniałam, z kpiącym wyrazem twarzy.
- Wygrałaś - mruknął krótko, kręcąc głową. 
- Podpisujemy? Jesteś na to w pełni gotowy? Wiesz, że to odpowiedzialność. Liczę na ciebie - spojrzałam w jego oczy, starając się wyłapać ewentualną niepewność.
- Jestem gotowy. Wystarczy, że ty mi ufasz - wyprostował się na krześle i włożył pióro między moje palce. Spojrzałam na niego ostatni raz, po czym złożyłam zamaszysty podpis pod umową.
- Załatwione. Jesteś teraz właścicielem pierwszego oddziału restauracji Demons. Gratulacje - uścisnęłam mu dłoń, jak nieczuły profesjonalista. Po chwili przyciągnął mnie jednak do siebie i mocno przytulił.
- Dziękuję, Granger - szepnął mi do ucha. Kilka minut później zdołałam się wydostać z jego uścisku. Ruszyłam do wyjścia i zatrzymałam się dopiero na chodniku. Charing Street Road. Ulica, z którą wiązało się tak wiele moich wspomnień. Moje pierwsze, własne miejsce. Restauracja, biznes, dom. Pierwsza pamiątka demonów, którą stworzyłam. Kamienica nadal należała do mnie, tak samo jak cała firma. Alex miał od tego dnia zarządzać oddziałem w Londynie. Zaufałam mu i potraktowałam jak członka rodziny. Powierzyłam swój skarb w jego dłonie. Był jeszcze młody, ale wszystkie spędzone przy mnie lata, nauczyły go fachu. Nie bałam się, że coś może pójść nie tak. Mimo wszystko mogłam mieć wszystko pod kontrolą. Nie chciałam stać w miejscu - pod względem biznesu, jak i ogółu swojego życia. Brnęłam coraz dalej w związek z Malfoyem. Po kolei porządkowałam sobie świat. W pewnym momencie zawsze nadchodzi czas na ważne decyzje. Ja podejmowałam swoje. 
- Nadal jesteś moim szefem - usłyszałam głos Alexa koło swojego ucha.
- Będę cię sprawdzać - odparłam, szturchając go w ramię.
- Zajmij się ważniejszymi sprawami - poprawił kołnierz mojego płaszcza. Zima dobiegała już końca, chłód był coraz mniejszy, ale wiatr nadal nie opuszczał Londynu.
- Jakimi? - spytałam, dobrze wiedząc, co odpowie.
- Sobą i Malfoyem - uśmiechnął się niepewnie, jakby za tym kryło się coś poważniejszego.
- Wszystko jest między nami w porządku - odpowiedziałam, patrząc przyjacielowi w oczy.
- Dlaczego jeszcze nie wzięliście ślubu? - spytał, unosząc znacząco jedną brew. Westchnęłam, patrząc z rozczuleniem na swój zaręczynowy pierścionek. Rzeczywiście coś było nie tak, chociaż wmawiałam sobie, że to tylko złudzenie. Minął rok odkąd Draco zadał mi to najważniejsze pytanie. Odpowiedziałam twierdząco, ale nadal byłam niezamężna.
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami, posyłając Alexowi niezdecydowane spojrzenie.
- Porozmawiajcie o tym - pocałował mnie w czoło, po czym zostawił samą na chodniku. Spojrzałam na zachmurzone niebo, zapowiadające prawdopodobnie ostatnie opady śniegu. Zaczęłam się zastanawiać nad wszystkim, co powiedział mi Alex. Dlaczego nie postawiliśmy z Malfoyem kolejnego kroku? Dlaczego wciąż żyjemy w jakimś zawieszeniu?  Rozmawialiśmy o wielu rzeczach. Nie baliśmy się trudnych tematów, ale ślub pozostawał nadal poza naszym zasięgiem. Ogarnął mnie dziwny niepokój. W naszym związku było wszystko, czego zawsze pragnęliśmy. Co jednak było tą blokadą? Musiałam się tego dowiedzieć. Wyciągnęłam różdżkę i teleportowałam się do domu. Całym sercem pragnęłam zastać na miejscu Dracona.
***
            Tak niewiele trzeba, by zauważyć poszczególne elementy swojego życia. Tak niewiele wystarczy obserwować, by wiedzieć, jak wiele się ma. Widzisz smutne, szare twarze. Zdajesz sobie sprawę, że wyglądasz o niebo lepiej. Kiedyś szedłem korytarzem Ministerstwa Magii, a moje życie wisiało na włosku. Egzystencja była jeszcze gorsza, niż tych zabieganych pracowników, niosących setki dokumentów. Przebywając tu teraz byłem niczym inny człowiek. Lepszy, czy po prostu dojrzalszy? Sam nie wiedziałem. Szczęśliwy i nareszcie spełniony - z pewnością. Rok tak wiele był w stanie zmienić. Nie pracowałem już tutaj, a tak przynajmniej mówiło wypowiedzenie, które trzymałem w dłoni. Szedłem do swojego szefa z tą kartką, która miała zakończyć moją rolę w przedstawieniu. Nie nadawałem się do tej pracy, chociaż przez wiele miesięcy starałem się należycie ją wykonywać. Wątpiłem w to, by moja kariera miała zabrnąć gdzieś dalej. Przynajmniej w Ministerstwie nie miałem szans na sukces. Nie była to jednak moja jedyna motywacja do rezygnacji. Było coś jeszcze, co wyrywało mi się z piersi, jakby łaknąc głębokiego oddechu. Pragnąłem prawdy i pewności, że w życiu robię to, co niezaprzeczalnie kocham. Dzisiejszego dnia kończyłem z ostatnią rzeczą, która była barierą.
- Cześć, Diable - powiedziałem, wchodząc do gabinetu przyjaciela. Jego wzrok podążył do trzymanych przeze mnie papierów. 
- Nareszcie - westchnął, uśmiechając się szczerze. Nie planowałem żadnej pogawędki z przyjacielem, ale w końcu postanowiłem na chwilę zostać. Opadłem na fotel, przyglądając się zdjęciom Rose nad biurkiem Zabiniego. Ślub miał odbyć się za rok, w Boże Narodzenie. Kasztanowłosa uzależniła od siebie Diabła, w sposób, jakiego nigdy bym się nie spodziewał. Życie przynosiło tak wiele niespodzianek.
- Podjąłem decyzję - przyznałem, nadal przyglądając się ruchomym obrazom.
- I to dobrą - Blaise kiwnął głową, podpisując niedokładnie jakieś dokumenty.
- Pamiętasz naszą umowę na dzisiaj? - spytałem, patrząc mu w oczy. 
- Jasne. Te twoje podchody są nawet zabawne. Będę pilnował Granger, jak oka w głowie - mrugnął do mnie porozumiewawczo.
- Jeśli coś nie pójdzie dobrze, natychmiast daj mi znać – wstałem z fotela, rzucając przyjacielowi stanowcze spojrzenie.
- Będę pamiętał, Malfoy. A teraz już idź! Czeka na ciebie nowe życie! – niemal siłą wypchnął mnie ze swojego gabinetu. Po chwili drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem. Spojrzałem na wypowiedzenie, chcąc się przekonać, że naprawdę to robię. Podjąłem właściwą decyzję i byłem tego w stu procentach pewien. Powoli ruszyłem do biura swojego szefa. To było jak wędrówka do wolności. Czułem się rozluźniony oraz spokojny, jak jeszcze nigdy wcześniej. Szedłem w dobrą stronę, tę najlepszą.
***
Dom był pusty, a panująca w nim cisza działała destrukcyjnie na atmosferę, która zazwyczaj tam panowała. Weszłam do każdego pomieszczenia, ale Malfoya nie było w żadnym z nich. Nie czekałam zbyt długo. Po chwili znalazłam się przed wejściem do Ministerstwa. Liczyłam na to, że znajdę go w biurze. Pochylonego nad papierami, skupionego i kompletnie odłączonego od zewnętrznego świata. Musiałam przyznać, że już od dawna nie pasował do niego ten wizerunek idealnego urzędnika. Wiele razy szukałam w jego firmowym wcieleniu odrobiny tego, co tak mnie przyciągało. Odnajdywałam to, gdy wracał do domu. W naszych własnych, czterech ścianach był kimś prawdziwym. Tym mężczyzną, który przekraczał wszelkie granice. Tym, który wciąż stał na krawędzi. Przy mnie uśmiechał się w ten wyjątkowy sposób, jakby niedowierzał, że jednak stać go na taki gest. Praca w Ministerstwie była częścią jego życia, ale jej rola dobiegała końca, gdy przekraczał próg budynku. Często czekałam na niego, wypatrując czarnego garnituru i służbowej teczki. Kiedy szedł w moją stronę, pozbywał się krawatu, rozpinał pierwsze guziki koszuli i mierzwił włosy. Znów był mój. Witał mnie pocałunkiem. Niekoniecznie grzecznym, a tym bardziej krótkim.
Teraz szłam korytarzem, a moje obcasy stukały głośno o posadzkę. Miałam na sobie tę słynną, czerwoną sukienkę z artykułu Rity Skeeter. Czułam na sobie wzrok całej żeńskiej części Ministerstwa. Przez rok zdążyłam się przyzwyczaić do tej ciekawości oraz zawiści, tkwiącej w oczach kobiet. Miałam na własność Dracona Malfoya. Byłam chodzącą tajemnicą. Poza plotkarskimi artykułami, w prasie nie można było znaleźć nic konkretnego na nasz temat. Chroniliśmy swoją prywatność, ale tkwiąca w nas dzięki temu zagadka napawała innych ludzi zazdrością. Byłam Hermioną Granger. Udało mi się wygrać własne życie.
Starałam się nie pokazywać, jakie tkwi we mnie zdenerwowanie. Musiałam porozmawiać z Malfoyem. W zamyśleniu dotknęłam swojego zaręczynowego pierścionka. Dlaczego jeszcze nie byliśmy małżeństwem? W naszym związku układało się naprawdę dobrze. Co więc było problemem? Może kłopot tkwił we mnie?
Pchnęłam drzwi, prowadzące do gabinetu Zabiniego. Siedział rozparty na fotelu, wystukując palcami na blacie nieznany mi rytm.
- Granger! - wykrzyknął, zdecydowanie za bardzo teatralnie. Zmrużyłam oczy, po czym mój wzrok powędrował w stronę wejścia do gabinetu Dracona. Zauważyłam, że cała krew odpływa z twarzy Diabła. Natychmiast rzuciłam się do drzwi, ignorując protesty bruneta. Wpadłam do pomieszczenia, które ku mojemu zdziwieniu było zupełnie puste. Na biurku panował całkowity porządek. Na szafkach brakowało segregatorów i teczek. Usłyszałam westchnienie za swoimi plecami.
- Co tu się dzieje? - spytałam, odwracając się do Diabła, który uśmiechnął się lekko. Prawie zazgrzytałam zębami na ten widok.
- Nic się nie dzieje - odparł, łapiąc mnie za ramię i wyprowadzając do swojego pokoju.
- Gdzie są rzeczy Dracona? - syknęłam, szarpiąc się i wyzwalając z uścisku.
- Zapewne w śmieciach - usiadł w fotelu, przytrzymując ręce za głową.
- Gadaj co tu się dzieje! - warknęłam, pochylając się przez blat w jego stronę.
- Malfoy przyniósł dziś wypowiedzenie. Bezzwłocznie zabrano jego rzeczy - wyjaśnił, pokazując mi miejsce do siedzenia. Opadłam na krzesło, ciężko wzdychając.
- Jakie wypowiedzenie? Dlaczego nic mi nie powiedział? - zaczęłam pytać samą siebie.
- Granger… - jęknął Blaise, przewracając oczami.
- Czy on mnie zradza? Musisz mi powiedzieć! – poczułam napływające do oczu łzy, a coś niebezpiecznie zaczęło drażnić moje gardło.
- Nie, nie zdradza cię! Cholera jasna! Wiedziałem, że tak będzie! – wyrzucił ręce w górę, po czym nagle znalazł się przy mnie.
- O co tu chodzi, Blaise? – wykrztusiłam, mocno zaciskając dłonie na swoich kolanach. Brunet złapał się za głowę, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał.
- Wracaj do domu, Granger – powiedział w końcu, podchodząc do biurka i sięgając po pergamin. Nakreślił na nim kilka słów.
- Ale… - zaczęłam, patrząc na Zabiniego błagalnym wzrokiem.
- Nie ma żadnego ale! Wracaj do domu! W tej chwili! – podniósł głos, ale nie wyczułam w tym gniewu. Wstałam z krzesła, nie do końca koordynując własne ciało. W moim sercu zagnieździł się jakiś niepokój, którego za nic nie mogłam się pozbyć. Co jeśli Blaise kłamał i jednak Malfoy mnie zdradził? Co takiego się wokół mnie dzieje? Dlaczego nie wiem o wypowiedzeniu? Nie pozostawało mi nic innego, jak posłuchanie rady bruneta. Musiałam wrócić do domu. Zastanawiałam się tylko, co takiego tam zastanę.
***
            Weszłam do Malfoy Manor, już drugi raz tego dnia nasłuchując czyjejś obecności. Znów panowała cisza. Tak samo przenikliwa, ale bardziej bolesna. Znów zajrzałam do każdego pokoju, by na samym końcu skierować się do salonu. Zatrzymałam się w progu, nie dowierzając temu, co widzę. Pomieszczenie wyglądało tak, jak rok temu, gdy przybyliśmy do zaniedbanej posiadłości razem z Draco. Tysiące świec unosiły się pod sklepieniem, rzucając blaski na wypolerowaną podłogę. Zasłony przy ścianach miały odcień jeszcze głębszej niż wtedy czerni. Powoli weszłam do pokoju. Na jego środku odnalazłam mały, drewniany stolik, a na nim zwinięty pergamin. Po chwili odważyłam się sięgnąć po wiadomość. Była zaadresowana do mnie, dobrze znanym mi, dokładnym pismem. Serce biło mi, jak oszalałe, gdy dotknęłam papieru. Bałam się tego, co mogłam ujrzeć. Na kilka sekund zamknęłam oczy, by uspokoić zszargane nerwy. W końcu udało mi się okiełznać drżące dłonie i rozwinęłam pergamin.
Szukaj mnie, Granger.
Tam, gdzie obywał nas deszcz.
***
            Kiedyś powiedziałem jej, że pragnę, by burza obmyła mnie do czysta. Chciałem stanąć w strugach zacinającego deszczu i poczuć ten chłód na swoim ciele. Krople na moich skroniach, wiatr opływający twarz. Duszę oddzielającą się od ciała. Tylko w jednym miejscu doświadczałem dokładnie tego, co tkwiło głęboko w mojej podświadomości. Stojąc na moście, patrzyłem na płynącą pode mną Tamizę. Teraz nie padał deszcz. Nie potrzebowałem go, bo moja dusza była już oczyszczona i wolna. Mogłem stać przy barierce, chłonąc ciszę. Wiedziałem, że przede mną cała przyszłość. Czekałem tylko na jedno. Na nią.       Mijały kolejne minuty, a ja zastanawiałem się, czy to, co robię jest normalne. Bałem się reakcji Granger, z drugiej strony zdając sobie sprawę, że mieliśmy unikać rutyny. Moje rozmyślania przerwał cichy dźwięk, który po chwili zidentyfikowałem jako lądującą na barierce sowę. Wiadomość od Zabiniego była krótka, ale rzeczowa. Właściwie nie zmieniała niczego, z wyjątkiem tego, że wszystko miało potoczyć się szybciej.
            W końcu usłyszałem charakterystyczny dźwięk teleportacji. Odsunąłem się powoli od barierki. Granger stała kilka metrów ode mnie. Jej twarz była nienaturalnie blada, a usta drżały ze zdenerwowania. Musiałem przyznać, że zachowałem się jak ostatni kretyn. Postawiłem kilka kroków w jej stronę. Nie unikała mojego wzroku, ale brązowe tęczówki przepełnione były niepokojem. Zatrzymałem się, gdy była na wyciągnięcie ręki.
- Co ty wyprawiasz, Malfoy?! Co ty znowu wymyśliłeś?! – wykrzyknęła, podchodząc do mnie i uderzając drobnymi pięściami w moją klatkę piersiową. Po jej policzkach popłynęły pierwsze łzy. Zareagowałem bez zastanowienia. Złapałem ją mocno za nadgarstki, po czym przyciągnąłem do siebie. Na początku próbowała się wyrwać, ale później pozwoliła mi się pocałować. Nie minęło kilka sekund, gdy powoli rozchyliła wargi. Uspokoiła się nieco, mocno przywierając do mojego ciała. Starłem jej łzy wierzchem dłoni. Kiedy się od siebie odsunęliśmy, wziąłem ją za rękę.
- Nienawidzę cię – syknęła, milimetr od moich ust, po czym raz jeszcze musnęła je swoimi. Nie byłem w stanie stwierdzić, czy drży z zimna, czy z powodu tego, z jaką pasją ją całowałem.
- Ja też cię kocham, Granger – uśmiechnąłem się złośliwie, po czym pociągnąłem ją do siebie i zacząłem biec wzdłuż barierki.
- Jasna cholera! Co tu się dzieje? – wrzeszczała, ledwie dotrzymując mi kroku. Zwolniłem nieco, ale nadal mijałem w ostrych zakrętach kolejnych przechodniów. Większość patrzyła na nas, jak na wariatów.
- Zaufaj mi – rzuciłem przez ramię, spoglądając na jej zarumienioną twarz.
- Oszalałeś! Rzuciłeś pracę! – krzyczała, chociaż zabierało jej to potrzebne do biegu powietrze. Przystanąłem na chwilę przy końcu mostu, po czym przyciągnąłem ją do siebie i znów pocałowałem, dając głęboki oddech.
- Zrobiłem to, co chciałem zrobić od dawna – powiedziałem, patrząc jej w oczy.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? – spytała, dotykając mojego policzka. Nie wyglądała na rozgniewaną, a raczej rozczuloną i niedowierzającą.
- To miała być niespodzianka. Zresztą  dzień się jeszcze nie skończył. Przygotuj się na więcej – ostatnie słowa wyszeptałem wprost do jej ucha. Później znów puściłem się biegiem, mocno splatając jej palce ze swoimi. Nie odezwała się ani razu, dopóki nie zatrzymałem się przed ogromnym gmachem na jednej z Londyńskich ulic.
- Gdzie my jesteśmy? – spojrzała na mnie, po czym na budynek.
- Wejdźmy do środka – otworzyłem przed nią drzwi i wprowadziłem do gustownie urządzonego holu. Przywitała nas siedząca w recepcji sekretarka.
- Umowa już na pana czeka, panie Malfoy – powiedziała, wskazując nam klatkę schodową. Granger nie zdołała wyrazić swojego zdziwienia, bo pociągnąłem ją dalej.
- Nie wytrzymam! O co tu chodzi? – zrobiła lekko obrażoną minę, ale nie działało to na mnie w taki sposób, jakiego się spodziewała. Nie odpowiedziałem na jej pytanie. Wszedłem do dobrze znanego mi od jakiegoś czasu gabinetu. Przy biurku siedział uśmiechnięty urzędnik, a na biurku przed nim leżały przygotowane papiery.
- Jeden podpis i wszystko gotowe, panie Malfoy – podsunął mi dokumenty i podał pióro, co nie umknęło uwadze Hermiony. Musiała już zauważyć, że nie byliśmy w mugolskim urzędzie.
- Dziękuję za współpracę – uścisnąłem dłoń mężczyzny, zebrałem swoją kopię umowy do teczki i niezauważalnie dla Granger odebrałem od urzędnika pęk kluczy. Bez słowa opuściłem gabinet, starając się nie roześmiać, widząc minę swojej dziewczyny.
- Krew mnie zalewa! – wrzasnęła, nie zwracając uwagi na to, że nie jesteśmy sami na korytarzu. Przysunąłem się do niej i pocałowałem, by po chwili się teleportować.
***
            Wylądowaliśmy na zatłoczonej o tej porze ulicy Hogsmead. Spojrzałam zdezorientowana na Malfoya, który uśmiechał się tajemniczo bardziej do siebie, niż do mnie. Czułam się jak w jakimś niedorzecznym śnie. Rano myślałam, że moje życie runie, nim przyjdzie południe. Tymczasem teraz wszystko się odwracało, lecz nie wiedziałam w jakim kierunku zmierza. Byłam już pewna, że w całej sprawie maczał palce Zabini. Nie byłam jednak w stanie stwierdzić, jakie dokładnie ma plany idący obok mnie blondyn. Mimo czasu, który z nim spędziłam, nadal był dla mnie zagadką. Mimo wielu godzin, dni i noc w jego towarzystwie, był jak wiecznie nieodkryta tajemnica. Sekret, który był dla mnie, niczym upojenie.
- Dlaczego jesteśmy akurat tutaj? – spytałam, nieco przyspieszając kroku, by go dogonić. Spojrzał na mnie kątem oka, a jego uśmiech jeszcze bardziej się pogłębił.
- Jest miejsce, które koniecznie musisz zobaczyć – wziął mnie za rękę. Teraz szliśmy już spokojnie i powoli. Przechodnie nie zwracali na nas uwagi. Wyglądaliśmy jak najzwyklejsza para podczas spaceru uliczką miasta. Nikt nie znał naszej prawdziwej, tylko nam znanej historii. Nikt nie mógł wyczytać w gazetach o tym, z czym wygraliśmy. Nikt nie widział demonów w naszych oczach, bo tylko my mogliśmy je widzieć. Patrzyłam na Malfoya, gdy nieprzerwanie posuwaliśmy się do przodu. W jego postawie tkwiło coś, czego brakowało mi, gdy przebywał w pracy. Ta iskra, pomieszanie złośliwości z pewnością siebie. To w takich momentach zdawałam sobie sprawę, że było warto.
            Nagle zatrzymaliśmy się pośrodku chodnika. Draco kiwnął głową w stronę wznoszącego się ponad nami budynku. Powoli przeniosłam na niego wzrok. Była to piękna, staroświecka kamienica z czerwonej cegły. Przypominała nieco tą na Charing Street Road. Usłyszałam brzęk kluczy, a po chwili zdałam sobie sprawę, że Malfoy stoi przy drzwiach.
- Kamienica jest nasza – powiedział, odwracając się do mnie i wyciągając dłoń. Przyjęłam ją dopiero po chwili, gdy jako tako odzyskałam przytomność umysłu.
- Ale… -zaczęłam, przyglądając się rzeźbionej powierzchni okiennic oraz przeszklonej witrynie. Moja wyobraźnia zaczęła pracować na wyższych obrotach.
- Kupiłem ją z kilku powodów. Chciałaś otworzyć drugi oddział restauracji. Dlaczego nie tutaj? Ja chciałem zająć się czymś innym. Rzuciłem pracę, żeby ci pomóc – wyjaśnił, powoli przeprowadzając mnie przez próg. To, co zobaczyłam zaparło mi dech w piersiach. Sala na parterze okazała się być idealna na stworzenie lokalu. Pomieszczenie było ogołocone z mebli, ale byłam w stanie sobie wyobrazić, jak może wyglądać razem z nimi. Już słyszałam w głowie gwar rozmów moich klientów.
- Podoba ci się? – Draco stanął za mną, by po chwili objąć mnie w talii.
- Jest cudownie. Jak długo to planowałeś? – pozwoliłam mu powoli wodzić ustami po swojej szyi. Jego ciepły oddech wprawiał moje ciało w drżenie.
- Jakiś czas – szepnął, całując moją szyję. Odwróciłam się w jego ramionach i spojrzałam w stalowe tęczówki.
- Dziękuję – wspięłam się na palce, po czym złączyłam nasze usta.
- Jest jeszcze coś, co dla ciebie mam – powiedział, gdy się od siebie odsunęliśmy.
- Co takiego? – uśmiechnęłam się, wplatając palce  w jego włosy.
- Czeka nas jeszcze mała podróż – odparł tajemniczo, po czym wyciągnął różdżkę. W pełni mu ufałam. Po chwili staliśmy już na chodniku, trzymając się za ręce. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale byłam pewna, że ten dzień będzie jednym z lepszych w moim życiu.
***
            Niewiele jest rzeczy tak dobrych, jak wiatr we włosach, poczucie ciągłego ruchu, tej wyjątkowej dynamiki. Zmierzasz przed siebie, zostawiasz problemy i zmartwienia. Nie ma już przeszłości, bo masz tylko następne sekundy. Tylko następny dzień, rok. Następne życie. Pędziliśmy zdającą się nie mieć końca drogą. Silnik motoru wydawał głębokie dźwięki. Takie chwile mogłyby nie mieć końca. Hermiona obejmowała mnie mocno ramionami. Wiedziałem jednak, że się nie boi. Starałem się, by przy mnie była bezpieczna. Słyszałem co jakiś czas jej krzyk, gdy przyspieszaliśmy na pustej szosie. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, odkąd opuściliśmy Hogsmead i znaleźliśmy się tutaj – z dala od zimy, z dala od rzeczywistości.
            Po następnych kilku kilometrach wyhamowałem na żwirowym podjeździe. Granger zeskoczyła z motoru, ściągając kask. Brązowe włosy opadły jej na ramiona, a w oczach czaiło się to, co tak bardzo kochałem. Kiedy stanąłem obok niej, uśmiechnęła się w ten wyjątkowy sposób. Tak robiła to tylko dla mnie.
- Co tu robimy? – wskazała palcem na rozciągający się przed nami ogród. W oddali wznosił się biały budynek, do którego prowadziła kamienista ścieżka.
- Bierzemy ślub – odpowiedziałem, a kask wypadł Hermionie z rąk i upadł na podjazd.
- Mówisz poważnie?! – zajrzała mi w oczy, a ja tylko kiwnąłem głową. Ku mojej radości i częściowemu zdziwieniu, Granger zarzuciła mi ręce na szyję, po czym mocno pocałowała.
- Czyli to oznacza zgodę na dalsze działania – uniosłem brew, a ona uśmiechnęła się lekko.
- Jak najbardziej – szepnęła prosto w moje usta.
***
            To nie był normalny ślub. Nie było przygotowanych dla gości ławek, ani długiego welonu. Brakowało dłużących się przygotowań do tego dnia oraz magicznie wysyłanych zaproszeń. To nie było normalne życie, a tym bardziej my nie byliśmy banalni. Umieliśmy tworzyć własną historię.
             Draco sam wybrał dla mnie białą, prostą suknię, która przy każdym ruchu zdawała się tworzyć wokół mnie srebrne, nieco mgliste płomienie. Dobrze wiedziałam, co takiego chciał mi tym przypomnieć. Swoje piękne, głębokie oczy, które kryły demony. Te oczy, które trzymały mnie przy życiu przez siedem lat. Teraz miałam w nie patrzeć już do końca swoich dni.
             Ceremonia odbyła się w ogrodzie rezydencji Malfoya we Francji. Okolica była przepełniona pewnego rodzaju magią, której nie mógłby zrozumieć żaden mugol. Bycie czarodziejem otwiera oczy na wiele nowych rzeczy. W powietrzu rozchodził się zapach magnolii, co przypominało mi mój własny dom w Londynie. Promieni słońca nie zasłaniała ani jedna chmura.  Byliśmy tylko my dwoje i magiczny urzędnik. Nie potrzebowaliśmy nikogo więcej. Prywatność była dla nas czymś, co musieliśmy wyrywać siłą ze swojego skomplikowanego życia. Kiedy już ją mieliśmy, traktowaliśmy jak najcenniejszy skarb. Ustaliliśmy, że dla rodziny oraz przyjaciół zorganizujemy oddzielne przyjęcie. Ten dzień miał być tylko nasz. Widzieliśmy i czuliśmy jedynie siebie nawzajem. Tęczówki Dracona wpatrzone we mnie. Jego chłodne dłonie splecione z moimi. Czuły pocałunek, który otwierał nasze małżeństwo. Tamtego popołudnia stałam się panią Malfoy. Nieodłączną częścią życia mężczyzny, którego kochałam…
***
            Od kiedy mogłem nazwać swoją egzystencję życiem? Wiele razy próbowałem odpowiedzieć sobie na to pytanie. W końcu doszedłem do wniosku, że tamtej nocy w skrzydle szpitalnym podjąłem walkę o samego siebie. Gdy Hermiona Granger po raz pierwszy zasmakowała moich zakazanych ust, postanowiłem, że ją zdobędę. Nie zwracałem uwagi na to, że w pewien sposób się wyniszczałem. Była tylko jedna myśl. Znaleźć ją. Mieć, całować, dotykać, słuchać… Okazuje się, że jeżeli czegoś naprawdę pragniesz, jest to realne, wręcz namacalne. Możesz mieć wszystko, jeśli tego chcesz.  
            Kiedy teraz patrzę w bok, widzę ją, jak śpi spokojnie w moich ramionach. Brązowe, długie włosy ma rozrzucone na mojej skórze. Oddycha miarowo, w równym rytmie, a jej serce bije tuż obok mojego. Jest moja. Jest moim życiem. Jest mną. Uśmiecha się przez sen. Zastanawiam się, co takiego widzi. Ja już o niczym nie jestem w stanie marzyć. Mam to, co daje mi największe spełnienie. Patrzę, jak powoli unosi powieki. Celebruję każdy dzień, który ze mną spędza. Obserwuję każdy jej ruch, chociaż znam jej zachowanie na pamięć.
- Kocham cię – są to pierwsze słowa, jakie wypowiada. Po chwili jej twarz jest naprzeciwko mojej. Śledzi moje rysy czujnym spojrzeniem.
- Ja też cię kocham – całuję ją powoli i długo. Czuję, jak oplata mnie ramionami. Zapach jej skóry niemal mnie odurza.
- Wiesz, że jesteś mój? – pyta, spoglądając na mnie spod rzęs. Nie mówi jednak zmysłowym, prowokującym głosem.
- A ty moja – odpowiadam, przewracając ją na plecy. Wplata palce w moje włosy. Czas staje, tak jak robił to już setki razy w jej obecności. Znów ją całuję. Tym razem głębiej i zachłanniej. Nie pozwala mi się odsunąć. Tracimy połączenie z rzeczywistością. Zabieramy siebie nawzajem gdzieś daleko. Jesteśmy jednością. Jednym ciałem, jedną duszą. Jednym demonem. Słyszę jej głos przy swoim uchu. Chłonę jej zapach, jej ciepło i smak. Nie ma już niczego więcej. Zamyka oczy, gdy całuję jej aksamitną szyję. Zaciska palce na moich ramionach. Teraz nie ma już granic.
***
            Widzę, jak wchodzi do restauracji. Nasze spojrzenie się spotykają. Nie ma już klientów. Nie ma gwaru rozmów. Nie ma odgłosów, dochodzących z kuchni. Podchodzi do mnie i mocno całuje, jakby to miał być nasz ostatni raz. Ale nie będzie. Patrzą na nas wszyscy goście. Są tu również uczniowie Hogwartu. Znają już nasze zwyczaje. W kącie pomieszczenia siedzi profesor McGonagall. Kiedy Draco się ode mnie odsuwa, macha do nas. Restauracja w Hogsmead działa już od roku. Jesteśmy szczęśliwi, jak nigdy dotąd. Malfoy łapie mnie za rękę i wyprowadza na zaplecze, gdzie siadam mu na kolanach.
- Tęskniłem – mówi, zakładając mi kosmyk włosów za ucho. Nie widzieliśmy się zaledwie kilka godzin, ale tak już to działało. Potrzebowaliśmy się, jak powietrza.
- Ja też – całuję go w usta, przyciągając do siebie mocno i chciwie. Po chwili czuję, że się teleportujemy. Stoimy na środku salonu w Malfoy Manor. Nad naszymi głowami płoną tysiące świec. Przy kominku wisi powiększona fotografia. Przedstawia ruchomy obraz ze skrzydła szpitalnego. Zdjęcie zrobił brat Colina Creeveya, który krył się razem z członkami Zakonu Feniska w murach Hogwartu. To pamiątka tamtej nocy, gdy po raz pierwszy poczułam Malfoya całą sobą. Fotografia przedstawia nas dwoje. Nachylam się nad Draconem i powoli całuję go w blade, chłodne usta. Teraz robię to samo.
            Historie podobno zataczają koło. Wiem, że warto jest czekać na odpowiednie chwile. Nauczyłam się  ufać własnemu przeznaczeniu. Teraz miałam życie, o jakim zawsze marzyłam. Pozwoliłam swoim demonom zawładnąć swoją duszą. Była to najlepsza podjęta przeze mnie decyzja. Nie żałowałam jej w żadnej sekundzie.
***
Demony są ukryte w naszych oczach.
Wystarczy, że sięgniesz głębiej.
Zobaczysz więcej.

~~~
Kochani,
nadszedł czas na pożegnanie z tą historią. Wciąż nie mogę uwierzyć, że zdołałam ją napisać. Było to dla mnie ogromne wyzwanie. Włożyłam w ,,Ukryte Demony" wiele serca i czasu. Poświęcałam cenne godziny, by przelewać na papier to, co tworzyło się niespodziewanie w mojej głowie. Chcę, żebyście wiedzieli, że ta historia ma dla mnie ogromne znaczenie. Będę wracać do niej jeszcze wiele razy. W tych wszystkich słowach tkwi więcej mnie, niż jesteście to sobie w stanie wyobrazić. Jeśli ktoś z was będzie czytał całe opowiadanie raz jeszcze, niech zajrzy głębiej. Między słowa.
             Muszę przyznać, że nienawidzę pisać takich niby pożegnań. Właściwie wcale się z wami nie żegnam. Zostaję tu z miniaturkami. Jeszcze będziecie mięli mnie dosyć. 
Wiem, że liczycie na podziękowania. Wy jesteście tu najważniejsi. Daliście mi siłę do pisania. Gdyby nie wasze komentarze, nie zdołałbym skończyć tej historii. Boję się, że nie jestem w stanie ogarnąć wszystkich, którym muszę podziękować. Postaram się jednak, jak tylko mogę.
               Na początek - kochana M. Twoje komentarze wiele razy dodawały mi sił. Czekałam z niecierpliwością na każdą twoją opinię. Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz. Dziękuję za wszystko, czego nie jestem w stanie nawet opisać.
             Poza tym, dziękuję wszystkim czytelnikom. Każdemu, kto komentował i wyrażał swoją szczerą opinię. Nie będę was wszystkich wymieniać. Za bardzo boję się, że kogoś pominę. Czujcie się tak, jakbym kierowała te słowa wprost do was. Dziękuję każdemu obserwatorowi - tym cichym i ukrytym również! Mam nadzieję, że pod epilogiem większość z was się odezwie. Dziękuję za wspaniały czas spędzony z wami przy tym opowiadaniu. Mam najcudowniejszych czytelników na całym świecie.

         Mam nadzieję, że epilog wam się spodobał. Liczę na wasze opinie. Pierwsza miniaturka pojawi się na blogu dopiero za jakiś czas. Planuję jakiś odstęp między epilogiem, a publikacją tych one shotów, żeby nie było zamieszania. Mam nadzieję, że zostaniecie tu ze mną, by ocenić te krótkie wersje Dramione. Jeszcze co najmniej przez dwa miesiące będę tutaj coś wstawiać!

Pozdrawiam was gorąco,
zawsze wasza,
EDGE