czwartek, 30 czerwca 2016

Miniaturka XVI część VII - Lojalność


Tekst zawiera treści nieprzeznaczone dla niepełnoletnich czytelników. Takowi czytają na własną odpowiedzialność.

Słyszałem, że wstaje i wychodzi z pokoju, ale nie otworzyłem oczu. Chciałem wiedzieć, czy wróci, tak jak ja to zrobiłem. Nawet nie przeszło mi przez głowę, by ją zostawić. Coś się zmieniło i chociaż nie chciałem tak łatwo się do tego przyznawać, jednak tam byłem, czekając na jej powrót. Nie było jej na tyle długo, że zaczynałem się denerwować. Czy byłaby w stanie teraz to skończyć? Sposób, w jaki tej nocy mnie dotykała, pozwalał mi wierzyć, że nie zrezygnuje. Nie mogłaby tego zrobić, kiedy kilka godzin wcześniej z taką siłą pozwoliła mi znów się zbliżyć, kiedy całym ciałem przyznawała, że jest tam, gdzie chce być.

niedziela, 26 czerwca 2016

Miniaturka XVI część VI - Zaspokojenie



Uwaga. Tekst zawiera treści nieprzeznaczone dla niepełnoletnich czytelników. Takowi czytają na własną odpowiedzialność.


Im dłużej pozwalałem sobie rozmyślać, tym trudniej przychodził sen. Przewracałem się z boku na bok, analizując każdy moment, który wcześniej zignorowałem i zepchnąłem na dno umysłu. Przypomniałem sobie sposób, w jaki na nią spojrzałem tamtego wiosennego dnia, gdy jeszcze byliśmy w Norze. Wieszała ubrania na sznurku w ogrodzie, pochylając się raz po raz, by sięgnąć do kosza. Wschodzące za jej plecami słońce oświetlało ją tak, że stojąc na werandzie widziałem zarys jej piersi i płaskiego brzucha pod koszulką. Nie obchodziło mnie wtedy to, kim była. Przez długie miesiące nie dotknąłem żadnej kobiety, nawet nie byłem blisko. Ta wojna, całe to wstrętne zamieszanie wycofywało nas z życia, sprowadzało nas do zahamowanego biologizmu i instynktów. Później zwracałem uwagę na jej ciało coraz częściej, choć głównie nieświadomie, przyłapując samego siebie niespodziewanie pośród nieczystych myśli. Patrzyłem na inne, na którąkolwiek z nich, gdy mnie mijały. Być może dlatego pozwoliłem sobie myśleć, że to nie ma większego znaczenia. Moje niezaspokojenie seksualne przecież nie było uczuciem, a zwykłą żądzą, ludzkim odruchem.


poniedziałek, 20 czerwca 2016

Miniaturka XVI część V - Pożądanie

Kochani,

przed Wami piąta część miniaturki, tym razem o wiele dłuższa i być może jeszcze cięższa niż poprzednia. Pisanie jej zajęło mi więcej czasu, nie tylko ze względu na  trudność tego tekstu i zmęczenie po operacji, lecz głównie przez brak motywacji, który mnie dopadł. Dość dokładnie obserwuję ostatnio tę stronę. Miniaturka pobija rekordy wyświetleń pośród innych moich tekstów, ankieta wskazuje, że jest Was tutaj naprawdę dużo. A Waszego odzewu wciąż brak. Z każdą częścią ilość komentarzy się zmniejsza, a wyświetlenia rosną. Nieco to przykre, biorąc pod uwagę ile czasu temu poświęcam. Zastanawiam się coraz poważniej nad przeniesieniem na Wattpad ze swoimi tekstami. Prawdopodobnie porzuciłabym wtedy pisanie fanfiction. Już pracuję tam nad jednym opowiadaniem, pisanym po angielsku. Chciałabym, by ten blog funkcjonował tak, jak kiedyś. Jako społeczność, z którą nawiązywałam aktywny kontakt. Wasze komentarze to coś więcej, niż sądzicie. Są po to, byście mogli dzielić się ze mną tym, co najbardziej/najmniej Wam się podoba. Byście mogli napisać mi, jakie są Wasze przewidywania i oczekiwania.

Jeśli już o Was rozmawiamy, ostatnio dochodzą do mnie wiadomości o tym, jak młodzi są niektórzy z moich czytelników. Zaczynam się obawiać, że ta miniaturka w następnych częściach może nie być odpowiednia dla czytelników niepełnoletnich i nie do końca wiem, co z tym zrobić.

Mam nadzieję, że ta część nie zawiedzie. Akcja toczy się dość szybko, ale to w końcu miniaturka. Chciałabym zamknąć ją w siedmiu częściach, ale zobaczymy, jak będzie.

Pozdrawiam,
Edge

*


- Malfoy… - jej głos był niepewny, przesiąknięty strachem. Czy bała się o mnie, a może o to, czy zaklęcie się udało? Widziałem ruchy jej rąk, gdy opadła przy mnie na kolana. Dotknęła mojej twarzy, opuszki jej palców przesunęły się po mojej skroni, a kciuki starły krew zebraną na wargach. Jej bliskość była teraz inna, intensywniejsza, odczuwalna niczym impuls.

- Nic mi nie jest – zmusiłem się do mówienia, nie odrywając wzroku od jej oczu. Było cicho, nie czułem już chłodnego wiatru, ani śliskiej trawy. Czy tak miałem się czuć za każdym razem, gdy mnie dotykała? Czy na tym polegała bliskość, której mogliśmy się poddać? Czy byłem na tyle silny, by to zwalczyć? Przerażenie malujące się na twarzy Granger tylko mnie upewniło, że myśli o tym samym. Sylwetka Snape’a przesunęła się za jej plecami, przywracając mnie do rzeczywistości.

 – Zostaw, Severusie… - powiedziała nieobecnym, lecz stanowczym głosem – Zabiorę go do środka.

- Pójdę sam – przerwałem jej, unosząc się na łokciu. Jej palce zsunęły się, nareszcie przestając mnie dotykać. Swoboda myślenia wracała razem z siłami, gdy stanąłem na chwiejnych nogach. Otoczenie się nie zmieniło, polana wyglądała tak, jak zaledwie kilkanaście minut wcześniej, gdy wychodziliśmy z domu. Tylko moje ciało zdawało się być inne, obce, wypełnione magią.

- Udało się? – spytałem, przechodząc obok Snape’a, który wodził wzrokiem między mną a Granger. Zauważył, jak na nią patrzyłem. Musiał zauważyć.

- Tak. Udało się – potwierdził, lecz doskonale wiedziałem, jak jest zmartwiony tym, co się stało. Nie powinienem był tak zareagować, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Słyszałem, że idzie za mną, gdy ruszyłem do drzwi. Chciałem się odwrócić i sprawdzić, co z Granger, ale głos rozsądku kazał mi się schować, zaszyć w bezpiecznym miejscu na następne godziny.

Dogoniła mnie jednak już na schodach, zapewne zyskując przewagę ze względu na moje osłabienie. Chciałem, by dała mi spokój, zeszła mi z oczu i pozwoliła przemyśleć to, co właśnie zrobiliśmy.

- Chcę być sam – oznajmiłem, nawet się nie odwracając. Skąd wiedziałem, że była tuż za mną? Nie miałem pojęcia. Chwyciłem klamkę, chcąc zatrzasnąć jej drzwi pokoju przed nosem.

- Co się stało, Malfoy? Co to było? – uniosła głos, wsuwając czubek buta między drzwi a framugę, nie pozwalając mi uciec.

- Chcę być sam, Granger! Zostaw mnie, do jasnej cholery! – wrzasnąłem, odwracając się do niej tak gwałtownie, że niemal na mnie wpadła.

- Uspokój się!
Jej postawa niemal mnie rozśmieszyła. Stała przede mną z dłońmi zaciśniętymi w pięści i potarganymi włosami. Była zdeterminowana i zdenerwowana na tyle, by narażać się na zranienie.

- Zrobiłem to. Czego jeszcze chcesz? – warknęłam, łapiąc się za głowę. Kolejna ciepła kropla krwi popłynęła po mojej twarzy, tym razem staczając się po brodzie. Otarłem ją szybkim ruchem, zbyt wściekły, by zastanowić się, jak to zatrzymać.

- Wciąż krwawisz – odparła bez zastanowienia, zbliżając się do mnie w kilku krokach.

- Nie dotykaj mnie – wykrztusiłem, cofając się aż do ściany, by nie zdołała mnie tknąć.

- Musisz to zatamować.

- Kurwa – mruknąłem, przytykając pięść do nosa. Miałem nadzieję, że gdy zniknę w łazience, ona postanowi wyjść. Zmywając krew z ust chłodną wodą, starałem się uspokoić. Co się ze mną działo? Dlaczego to ja okazałem się tym słabszym, gdy Snape rzucał zaklęcie? Tak wiele pytań krążyło w moim umyśle, a żadna odpowiedź nie przychodziła mi do głowy.

Wracając pustym korytarzem do pokoju, zastanawiałem się, co jej powiem, jeśli nadal tam będzie. Kiedy wszedłem, pokój zdawał się pusty. Dopiero jej szloch sprawił, że spojrzałem w bok, gdzie kuliła się pod ścianą. Nie miałem pojęcia, jak zareagować na ten płacz.

- Masz się spakować. Będziemy mieszkać w Muszelce – oznajmiła łamiącym się głosem i podparła się dłońmi o ścianę, by wstać. Nie zaskoczyła mnie, a jednak potrafiłem zauważyć tę ironię losu, gdy po naszym wymuszonym ślubie przenosiliśmy się do domowego gniazda ludzi, którzy szczęśliwie przypieczętowali związek.

- Daj mi pół godziny – odparłem chłodno, chwytając brzeg bluzy, w której nagle zrobiło mi się za gorąco. Wyraźnie czułem na sobie jej wzrok, gdy ściągnąłem ją przez głowę, na moment odsłaniając plecy.

- Musimy ze sobą rozmawiać – szepnęła, lekko pociągając nosem. Kiedy przestała się mnie wstydzić? Po raz pierwszy widziałem z bliska jej łzy. Powinna się schować, bym nie mógł obrócić tego przeciwko niej. Tymczasem stała w drzwiach, przyglądając mi się w milczeniu.

- Nie dzisiaj, Granger.

- Powiesz mi chociaż, jak się czujesz? – spytała, z frustracją przecierając twarz dłońmi.

- Już powiedziałem, nic mi nie jest.

- Malfoy…

- Przestań się tak zachowywać! Nie zbliżyliśmy się do siebie. To tylko zaklęcie. Nie zmuszaj mnie do tego wszystkiego! – wybuchłem, rzucając bluzę na podłogę. Drgnęła, wystraszona moim atakiem agresji.

- Zostawię cię. Zejdź na dół, gdy będziesz gotowy.

Wycofała się i zatrzasnęła drzwi. Byłem jej za to wdzięczny, bo tylko sekundy dzieliły mnie od szału. Wszystkie emocje ostatnich dni skumulowały się i uwolniły z chwilą rzucenia zaklęcia. Tym samym ziściły się moje najgorsze obawy. Mury mojego opanowania topniały, a szanse na kontrolę tej sytuacji malały z każdą chwilą.

*
- Wszystko w porządku? – głos Bill’a rozległ za moimi plecami. Od dobrej godziny siedziałem na tarasie, wpatrując się w fale, które obijały się o brzeg. Chciałem być sam, z dala od tego wszystkiego, z dala nawet od własnych myśli.

Wyczuwalne między mną a Granger napięcie sprawiło, że nie potrafiłem przebywać z nią w jednym pomieszczeniu dłużej niż kilkanaście minut. Uciekłem z domu, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Nie chciałem jej widzieć, a nawet słyszeć, chociaż od kiedy Snape odeskortował nas do Muszelki, nie odezwała się bezpośrednio do mnie choćby słowem. Jej bliskość działała mi na nerwy tak bardzo, jak jeszcze nigdy przedtem i tylko ten spokój otoczenia mógł mnie wyciszyć i na moment zagłuszyć myśl o tym, że nie będę mógł jej wiecznie unikać.

- Tak, w porządku – odpowiedziałem, nie odrywając wzroku od plaży.

- Nie wiem, dlaczego Zakon was tu przysłał, ale cokolwiek musieliście zrobić… - zaczął, siadając obok mnie na drewnianym stopniu. Nie znałem Bill’a wystarczająco dobrze, by stwierdzić, czy czegoś się dowiedział. Był członkiem Zakonu, synem człowieka, w którego domu spędziłem ostatnie miesiące swojego życia. Wiedziałem jednak, że Snape był ostrożny. Wymyślił zapewne kolejne kłamstwo, by ukryć mnie i Granger. Pozostawało jednak pytanie, jak długo ludzie potrafili pozostawać ślepi na te wieczne tajemnice i niedomówienia?

- Nie chcesz wiedzieć. A właściwie nie możesz.

- Wiem. Wszystko dla bezpieczeństwa Zakonu – wyrecytował Bill, zapewne powtarzając słowa Snape’a.

- A wy? Dokąd się przenosicie? – spytałem, chcąc przerwać dojmującą ciszę, która zapadła między nami. Westchnął, kreśląc bezmyślnie palcem po zapiaszczonych deskach.

- Do Rumunii. Hermiona pomaga Fleur się pakować.

- W waszym przypadku to chyba bezpieczne rozwiązanie – odparłem, rzucając mu krótkie spojrzenie. Od początku nie brali czynnego udziału w wojnie, tak jak reszta rodziny. Być może to, że założyli własną, zadecydowało o usunięciu się w cień. Teraz, gdy działania Zakonu skupiały się głównie na tropieniu śmierciożerców, coraz więcej osób decydowało się na oddanie walki w ręce aurorów. W końcu nie każdy chciał do końca życia tkwić w ciągłym strachu.

- Tak, to najlepsze rozwiązanie dla Fleur i dziecka – kiwnął głową, a w jego głosie dosłyszałem nutę żalu.

- Wolałbyś tu zostać?

- Nie, to nie tak. Chciałbym po prostu móc się zaangażować, tak jak wy wszyscy to robicie – odpowiedział, marszcząc brwi i ściszając głos, jakby jego młoda ciężarna żona mogła w każdej chwili go usłyszeć i zbesztać za tak głupią myśl.

- Nie każdy z nas tego chce, Bill. Niektórzy muszą tkwić w tym gównie – mruknąłem, szarpiąc się za włosy i skupiając wzrok na piasku przetaczającym się przy krawędzi tarasu.

- Chciałbyś, żeby to wszystko się skończyło – bardziej stwierdził, niż zapytał.

- Chciałbym – potwierdziłem, powstrzymując się od dodania, że nie wierzę w taką możliwość. W końcu zbyt wiele się stało, by ta wojna, by moja przeszłość, nie miały znaczenia.

- To, że jesteś tutaj akurat z Hermioną, nie jest dobrym znakiem.

- Cholerna ironia losu, nie? – prychnąłem, nadal nie zamierzając ujawnić mu powodu, dla którego nasza dwójka znalazła się tego dnia w jego domu.

- Wiem, że nikt z Zakonu ci tego nie powie, ale uważam, że powinieneś stąd uciekać. Daleko stąd, Malfoy. Gdyby tylko cię nie potrzebowali, pozwoliliby na to – szepnął, kładąc mi dłoń na ramieniu.

- Nie mogę, Bill. Już za późno.

Nie wiedziałem, jak udało mi się wstać. Moje ciało było ciężkie i obolałe, a spojrzenie Bill’a parzyło moją skórę. Dawno nie byłem z nikim, ani z sobą, tak szczery. Kiedy odwróciłem się w stronę domu, by zobaczyć Granger pogrążoną w rozmowie z Fleur, świadomość tego, że nie ma żadnej innej drogi, uderzyła mnie aż nazbyt wyraźnie. Jeśli nie chciałem zginąć i jeśli ta wielka powojenna obława miała się zakończyć, musiałem zostać.

Kiedy weszliśmy do domu, a ona po raz pierwszy od rana zdobyła się na to, by na mnie spojrzeć, nie odwróciłem wzroku. Nie mogłem jednak odczytać żadnych emocji z jej bladej twarzy. Pozostawała nieodgadniona, gdy żegnała się z Fleur i obejmowała Bill’a. Nawet nie zwróciła uwagi na sposób, w jaki Weasley uścisnął moją rękę w niemym porozumieniu. Gdy się teleportowali, bez słowa wyjęła różdżkę, by wzmocnić ochronne zaklęcia, które mogli naruszyć.

- Granger… - zatrzymałem ją, gdy już miała mnie wyminąć.

- Przestań do mnie tak mówić. Jakbym miała robić to, czego zażądasz – odezwała się, nawet nie siląc się na uprzejmość. Jej chłodny i opanowany ton na moment zbił mnie z tropu.

- Chciałaś rozmawiać – przypomniałem, stawiając krok w jej stronę. Natychmiast się cofnęła, a różdżka w jej dłoni drgnęła niebezpiecznie.

- Teraz to ja nie jestem gotowa na rozmowę, Malfoy.

- Pozwól mi chociaż… - zacząłem, chociaż sam nie wiedziałem, co mam jej do powiedzenia. Nie chciałem przepraszać za swój poranny wybuch. W końcu zgodziłem się na to całe szaleństwo i miałem prawo do odrobiny dystansu.

- Czego chcesz? Chciałabym odpocząć – odparła, krzyżując ramiona.

- Musisz mi mówić, co się dzieje. Mam cię chronić…

- A ja ciebie. Zapomniałeś? Chcą tak samo mnie, jak i ciebie. Jeśli nie ciebie bardziej, skoro ich zdradziłeś. Powinni byli… - zasłoniła dłonią usta, zanim skończyła zdanie.

- Powinni byli co?! – uniosłem głos, nawet nie starając się nad sobą panować.

- Nic – syknęła, odwracając się i szukając drogi ucieczki.

- Nie odwracaj się ode mnie! Powinni byli mnie zabić od razu, tak? To chciałaś powiedzieć?

- Malfoy…

- Dobrze wiem, co o mnie myślicie. Od samego początku, gdy tylko zjawiłem się w Norze. Nie jestem głupi.

- Nie chciałam tego powiedzieć – wykrztusiła, wsuwając różdżkę do kieszeni.

- Pomagałem wam w tej wojnie, jak tylko mogłem. Może zbyt mało, byś kiedykolwiek dojrzała cokolwiek poza tym, co sama robiłaś. W końcu cała ta wasza święta trójca to nasze zbawienie. Jak widzisz, nas już zbawić nie potrafi!

Wyglądała, jakbym rzucił jej w twarz jej własne najgorsze odczucia. Czy właśnie tak myślała o swoich przyjaciołach, którzy nie mogli uratować jej życia? W końcu razem doprowadzili do śmierci Voldemorta, a teraz, gdy ich potrzebowała, Weasley się wycofał. Ich siła zmalała po tym, jak stała się głównym celem przeciwnika. Czy czuła się w tej sytuacji bez swojego zdrowego rozsądku równie niepotrzebna, co ja? Z pewnością po raz pierwszy od lat była bezbronna.

- Bez ciebie to dwójka nieudaczników. Nie przeżyliby nawet dnia wojny bez ciebie. A teraz? Ilu śmierciożerców wyłapują na tydzień? Może za kilka lat w końcu skończą – kontynuowałem, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że jeśli nacisnę jeszcze odrobinę mocniej, jej skorupa pęknie.

- Przestań… - wyszeptała, cofając się aż do ściany. Oparła się o nią, oddychając ciężko, jak po długim biegu.

- Przecież też tak myślisz. Nie możesz znieść myśli, że zamiast nich, to ja jestem tutaj. To ja mogę pomóc. Sądzisz, że aż tak mnie obchodzi, że chcą też mnie? Przecież chcieli mnie złapać od chwili, w której się od nich odwróciłem. Byłem gotowy, o każdej porze dnia i nocy, na ucieczkę lub walkę z nimi – mówiłem, chociaż sam nie byłem pewien, czy naprawdę tak sądzę.

- Więc dlaczego tu jesteś?

- Bo beze mnie zginiesz. Gdybyś o tym nie wiedziała, nie pozwoliłabyś na to wszystko. Spróbowałabyś coś wymyślić.

- Oszaleję… - wyszeptała, chwytając się za głowę i zaciskając powieki.

- Granger…

- Nie wyobrażaj sobie, że bez ciebie cała wojna potoczyłaby się inaczej. Pomyśl raczej, co by się stało, gdybyśmy cię wtedy nie przyjęli. Nie chcę twojej łaski, Malfoy! Zgodziłam się na to, bo chciałam, żebyśmy zrobili to razem. Z siłami po równo. Żadne z nas nie ma w tym przewagi. Możesz mi wmawiać, że nie obchodzi cię twoje własne życie, ale i tak wiem swoje.

- To żadna łaska.

- Mam taką nadzieję, bo jeśli jeszcze jeden raz zechcesz poczuć się, jak pieprzony bohater, to z tym wszystkim koniec – zagroziła, a jej spojrzenie stało się zimne jak lód – Jeszcze raz zasugerujesz, że bez ciebie nie przeżyję…

- Zrozumiałem!

Nie wiedziałem, dlaczego pozwoliłem jej się unieść, ani dlaczego ta groźba zrobiła na mnie jakiekolwiek wrażenie. Powinienem był ją uciszyć, gdy tylko zaczęła się ta dyskusja. Kiedy zniknęła mi z oczu, po raz pierwszy pomyślałem o tym, że moje życie może w jakiś sposób zależeć od niej.
*

Następne dni były spokojne i ciche. Granger unikała mnie na tyle skrupulatnie, by nie zamienić ze mną więcej niż kilku słów. Przemieszczaliśmy się po domu niczym duchy, mijając się czasami w korytarzu lub spotykając przez przypadek na tarasie. Żadne z nas nie zamierzało przerywać tego milczenia. W nocy miałem problemy z zasypianiem, czy to przez szum wody obijającej się o brzeg, czy przez świadomość, że ona jest tuż za ścianą. Mogłem z łatwością ją usłyszeć, a każdy dobiegający z jej pokoju dźwięk, choćby najcichszy, był dla mojej podświadomości sygnałem ostrzegawczym. W końcu nie byłem w stanie przewidzieć, kiedy śmierciożercy znów zaatakują i w jaki sposób. Nawet gdy zamknąłem oczy, mój umysł się nie wyłączał. Czuwałem przez większość nocy, starając się przekonać samego siebie, że jeszcze zbyt wcześnie na kolejny atak.

Pod koniec tygodnia moja czujność zaczęła maleć na rzecz zmęczenia i znużenia. Panująca wokół mnie cisza, w porównaniu do hałasu wiecznie wypełniającego Norę, doprowadzała mnie do szaleństwa. Kiedy któregoś ranka obudziły mnie odgłosy płynącej wody, przewróciłem się spokojnie na drugi bok, niczym niezaniepokojony. Po kilku minutach zacząłem ponownie zasypiać, lecz przez ciężkie zasłony otępienia wciąż słyszałem wodę. Otworzyłem oczy i spojrzałem na zegarek. Ile to już minut?

- Granger! – zawołałem zachrypniętym od snu głosem. Gdy nie odpowiedziała, postanowiłem podejść pod drzwi łazienki. Pukając, zastanawiałem się, co zrobię, jeśli znów nie usłyszę jej głosu. Co jeśli weszła pod prysznic i wtedy się zaczęło? Zrobiło mi się gorąco, a woda wciąż szumiała, wprawiając mnie w jakąś katatonię.

- Granger! Jeśli zaraz się nie odezwiesz, wchodzę tam – krzyknąłem, chwytając za klamkę dokładnie w chwili, w której woda zaczęła wydostawać się spod drzwi. Otwierając je nie potrafiłem wymyślić żadnego przekleństwa, które określałoby tę sytuację. Chłodna woda natychmiast zalała mi stopy. Prysznic musiał działać tak długo, że ciepła się wyczerpała. Na podłodze przed lustrem leżała Granger, nieruchoma i biała niemal jak kafelki.

- Cholera – wyszeptałem sam do siebie, wiedząc, że nie może mnie usłyszeć. Zakręciłem wodę i podziękowałem Granger w myślach, że nie zdążyła się rozebrać, zanim zemdlała. Chwyciłem jej ciało, czując, jak jest wyziębione i wilgotne. Tym razem nie krzyczała, jej usta były lekko rozchylone, a oczy zamknięte. Miejsca, w których moje palce stykały się bezpośrednio z jej skórą, zaczęły rozgrzewać się i piec, gdy niosłem ją przez korytarz do pokoju. To uczucie, którego doświadczyłem jeszcze w Norze zaledwie tydzień wcześniej, wróciło i było jeszcze intensywniejsze.

- Granger… - mówiłem do niej, nie do końca wiedząc, co zrobić. Snape powiedział, że będę mógł do niej dotrzeć, w jakiś sposób wyrwać ją z tego stanu. Żałowałem, że nie zapytałem o szczegóły, gdy był na to czas. Leżała w moich ramionach, wyglądając, jakby spała. Wiedziałem jednak, co dzieje się w jej zaatakowanym umyśle. W końcu postanowiłem zrobić jedyną rzecz, jaka przychodziła mi do głowy. Zamknąłem oczy, koncentrując się na niej całkowicie.

To było inne niż wysysanie jej zaklęcia ochronnego w Norze. Byłem świadomy jej ciała, lecz jakby zanurzony w ciemności, z której raz po raz wydobywały się nieokreślone odgłosy. Całą siłą woli spróbowałem przebić się przez to spustoszenie, warstwę krzyku i szlochu, która wzrastała, im mocniej napierałem na nią myślami. Widziałem na przemian twarz Granger i jakiś pokój, który wydawał się znajomy. Kryjówka śmierciożerców. Musiałem to ominąć, musiałem jakoś ją wyciągnąć. Podświadomie poczułem, że zaczęła się poruszać. Jej dłoń szukała rozpaczliwie oparcia, gdy wdzierałem się dalej i dalej. Gdzie jest wyjście? Z ciemności ponownie wyłoniła się twarz Granger, blada i mokra. Zacisnąłem zęby, próbując postawić ścianę między nią, a tym, co kłębiło się w tle. Ból rozsadzał mi głowę, a jej palce wbijały się w moją szyję i ramię coraz mocniej. W końcu ciemność zaczęła rozmywać się niczym chmura, lecz na tyle powoli, bym wciąż dryfował pomiędzy jawą a jej umysłem. Najpierw usłyszałem jej oddech, jakby wynurzała się spod wody po zbyt długim czasie. Później poczułem, że mnie dotyka, jej skóra ociera się o moją, a jej oddech zwalnia.

- Malfoy… - usłyszałem jej głos jak zza zasłony. Kuliła się na moich kolanach w przemoczonym lepiącym się ubraniu, nagle dziwnie mała i drżąca.

- To ja – odparłem, zarzucając na nią koc, pod którym spałem jeszcze kilkanaście minut wcześniej.

Uniosła głowę, by na mnie spojrzeć. Czy też czuła to ciepło, które rozchodziło się spod jej palców na moim ramieniu? Zdawała się sprawdzać, czy jestem prawdziwy, przesuwając dłoń z mojego karku aż do linii szczęki. Jej dotyk sprawiał, że drżałem, chociaż niemal każda cząstka mojego umysłu krzyczała, bym się odsunął. Chciałem wiedzieć, co dalej. Chciałem wiedzieć, gdzie to może nas zaprowadzić. Ta egoistyczna myśl pchała mnie do tego, bym wciąż ją trzymał, szukając źródła tego ciepła, tej magii, która tkwiła gdzieś między nami od czasu rzucenia zaklęcia.

- Skończyło się szybciej – wyszeptała, jakby nie zauważając tego, w jakiej pozycji tkwimy skuleni na łóżku.

- Znalazłem cię – odpowiedziałem, dziwnie niechętny, by użyć jej nazwiska. Gdy tylko o tym pomyślałem, uderzył mnie fakt, na który wcześniej nie zwróciłem uwagi. Nie nosiła już tego nazwiska. Nosiła moje.

- Powinnam się przebrać – wykrztusiła, nagle odsuwając dłonie od mojej twarzy. Zmarszczyła brwi, a jej oczy zaszły tą charakterystyczną mgłą, która pojawiała się, gdy zaczynała coś intensywnie analizować. Zeszła z moich kolan, nie kryjąc zdenerwowania tą niezręczną sytuacją. Całe to zawieszenie znikło, rozpłynęło się w powietrzu razem z chwilą, w której zaczęła dochodzić do siebie.

- Posprzątam – zaproponowałem, gdy zaczęła wycofywać się na korytarz, a jej stopy znalazły się w kałuży wody. Spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem i krótko skinęła głową, zgadzając się na coś, czego prawdopodobnie nawet nie dosłyszała. Gdy zatrzasnęła za sobą drzwi sypialni, stałem jeszcze długo, wpatrując się w nie bezmyślnie. Być może czekałem, aż się otworzą.

*
Leżałem na dywanie z dłońmi pod głową i umysłem pełnym myśli, które wcale nie powinny się tam znaleźć. Chciałem wyjść i odnaleźć ją w tym ogromnym domu od momentu, gdy drzwi jej sypialni się otworzyły. Słyszałem, że schodzi na dół, ale nie miałem pojęcia, co bym powiedział, gdyby już przede mną stanęła. Mógłbym udawać, że ten incydent nie miał miejsca, ale z każdą chwilą rosła we mnie świadomość tego, że takie poranki miały powracać. Były nieuniknione, skoro nasz szukano. Snape twierdził, że zaklęcie ma być podtrzymywane przez umysł. Czy uważał mnie za tak silnego, bym podołał zadaniu? Im dłużej leżałem w samotności, przypominając sobie poranek, tym słabszy się czułem.

Gdy zapukała, długo zastanawiałem się, czy ten dźwięk mi się przyśnił. Po chwili weszła jednak do pokoju, rozglądając się po nim niepewnie. Jej wzrok zatrzymał się dłużej na łóżku, po czym spoczął na mnie, gdy wstawałem.

- Wszystko w porządku? – zapytałem, mierząc ją wzrokiem. Wyglądała na zdeterminowaną, jakby zmusiła się do przyjścia tutaj i zrobienia czegoś konkretnego.

- Tak. Chciałam tylko…

- Tak?

- Chciałam podziękować – odpowiedziała, przestępując z nogi na nogę. Miałem ochotę zakpić z jej podziękowania, ale to, jak na mnie patrzyła sprawiało, że nie potrafiłem tego zrobić.

- Boisz się mnie? – rzuciłem, zanim zdołałem się zastanowić. Podniosła głowę, przerażona moim pytaniem.

- Co? – jej głos był tak cichy, że niemal czytałem słowa z jej warg.

- Powiedziałem ci już, że nie musisz się bać. Nie zrobię ci krzywdy – powiedziałem, stawiając krok w jej stronę – Nie chcę, żebyś się tak zachowywała. Jakbym miał coś na tobie wymóc.

Czułem, że zbliżanie się do niej nie do końca zależy ode mnie. Stawiałem kolejne kroki niemal nieświadomy, aż stanąłem na tyle blisko, by dostrzec, że niedawno płakała.

- Nie boję się ciebie, Malfoy. Nie o to chodzi.

- A o co? – spytałem, szukając w jej spojrzeniu odpowiedzi.

- O to jak się czuję – odpowiedziała, oceniając wzrokiem odległość, jaka nas dzieliła. Gdybym wyciągnął ramię, mógłbym dotknąć jej twarzy, lecz wciąż się nie cofnęła.

- Jak się czujesz?

- Jakbym traciła zmysły – wykrztusiła, łapiąc się za głowę i zatapiając palce we włosach. Kiedy ponownie na mnie spojrzała, moje dłonie same uniosły się i zakryły jej dłonie. Odjąłem je od jej twarzy, lecz nie puściłem.

- Teraz też? – spytałem, gładząc kciukiem wewnętrzną część jej rozchylonej dłoni. Usłyszałem jej ciężki oddech jak zza mgły. Co ja do cholery robiłem? Jaka absurdalna siła pchała mnie do tego, bym jej dotykał bez takiej konieczności?

- Przestań. Natychmiast – spróbowała się wyrwać, ale po chwili ścisnęła moje palce, stawiając ten ostatni krok, który nas dzielił.

- Chcę tylko sprawdzić jak to działa – szepnąłem, wsłuchując się w jej przyspieszający oddech. W jej oczach z każdą sekundą narastała frustracja. Rozchyliła wargi, najwyraźniej chcąc zaprotestować.

- Tylko sprawdzamy – zapewniłem ją, zanim jej drobna dłoń objęła mój kark. Gdy jej usta dotknęły moich, coś w środku mnie opadło, stało się gęste i nie do zniesienia. Rozchyliła wargi, łapczywie obejmując mnie ramionami, wsuwając palce w moje włosy. Pocałunek pogłębiał się z każdą chwilą, a w moich myślach panowała cisza przerywana jedynie jej westchnieniami. Nie kontrolowałem tego, jak jej dotykałem, tego, w jaki sposób moje dłonie szukały kontaktu z jej skórą. Magia na opuszkach jej palców niemal mnie parzyła, sprawiając, że chciałem posunąć się dalej.

- Draco… - wyszeptała moje imię w sposób, jakiego jeszcze nigdy nie słyszałem. Ten słodki, tak nieodpowiedni dźwięk przywrócił mi częściowo trzeźwość myślenia. Odsunąłem się od niej, dysząc ze zmęczenia. Stała tam, oparta o drzwi. Łapała powietrze, wpatrując się we mnie nieprzytomnie.

- To nie powinno było się wydarzyć – odezwałem się, gdy odzyskałem oddech. Skinęła głową na zgodę, lecz jej ruchy wciąż pozostawały mechaniczne, a spojrzenie zamglone.

*
To, w jaki sposób chodziła po salonie tam i z powrotem, doprowadzało mnie powoli do szaleństwa. Od kiedy opuściliśmy mój pokój, zamieniliśmy zaledwie kilka nerwowych zdań. Tylko tyle, by się porozumieć i wezwać Snape’a. Gdy czekaliśmy, próbowałem odtworzyć w swoim umyśle ten szalony pocałunek. Pocałunek z kobietą, którą poślubiłem, a o której wiedziałem mniej, niż mogło mi się wydawać. Skąd to wszystko się wzięło i dlaczego pojawiło się tak intensywne i trudne do przerwania? Nie potrafiłem przypomnieć sobie swoich myśli z chwili, w której to się wydarzyło. Po prostu sięgnąłem po nią, zrobiłem to, na co miała ochotę ta osnuta zaklęciem część mnie.

- Co się stało? – głos Snape’a wyrwał mnie z zamyślenia. Wyszedł z kominka, całym sobą roztaczając wokół tę atmosferę skupienia. Był gotowy stawić temu czoła, cokolwiek to właściwie było. Tylko jego obecność pozwalała mi wierzyć, że nie tracę rozumu.

- To wymyka nam się spod kontroli – odpowiedziała Granger, zataczając jakiś kształt ramionami, co zapewne miało ogarnąć rozmiary całego tego szaleństwa.

- Co zrobiliście? – wzrok Snape’a natychmiast przeniósł się na mnie. Wiedział. Musiał się domyślić już tam, na polanie przed Norą, że to nadchodzi.

- Pocałowałem ją – przyznałem, znów rezygnując z użycia jej nazwiska. Przez mój skołatany umysł przemknęło wspomnienie tego, jak wyszeptała moje imię. Potrząsnąłem głową, starając się pozbyć tego dźwięku.

- Świadomie?

- Kurwa! To nie zależało od nas. Stało się – wybuchłem, opierając głowę na rękach.

- Uprzedzałem was, że coś takiego może się stać – odparł, siadając obok mnie na kanapie. Całe przekonanie, które miał, znikło na rzecz zrezygnowania.

- Widziałeś to, prawda? Widziałeś to, gdy tylko się zaczęło. Gdy się dotknęliśmy, jeszcze w Norze – mówiłem, czując na sobie intensywne spojrzenie Granger.

- Widziałem. Myślałem, że to tylko krótki skutek uboczny, ale najwidoczniej coś przeoczyliśmy.

- Co takiego? – wtrąciła się Granger, a jej policzki się zarumieniły, gdy Snape odwrócił wzrok.

- Nie wiem. Jakiś szczegół. Coś, czego być może sami nie zauważaliście – odpowiedział cierpliwie, chociaż byłem pewien, że wymijająco.

- Mów, Snape. To, że ją zawstydzisz nie ma tu żadnego znaczenia.


- Pożądanie. Zwykłe ludzkie pożądanie.

wtorek, 14 czerwca 2016

Miniaturka XVI część IV - Przysięga

Kochani,

przepraszam za opóźnienie w publikacji tej części, ale jak część z Was mogła przeczytać w zakładce 'Aktualności', byłam w szpitalu i wróciłam kilka dni temu. Dopiero teraz na tyle odzyskałam siły, by cokolwiek dla Was napisać. Mam nadzieję, że się spodoba. Następna część powinna się ukazać jeszcze w tym tygodniu. Chyba z tej miniaturki zrobiło się mini opowiadanie. Może powinnam zmienić nazwę?


Pozdrawiam,
Edge

*

- Kto jeszcze wie? – spytałem, wychodząc z pokoju, w którym kazał mi ją zostawić. Stał odwrócony do mnie plecami, opierając się o otwarte okno. Podwinięte rękawy czarnej szaty odsłaniały jego przedramiona i wyblakły znak na jednym z nich.

Zacząłem się zastanawiać, kiedy Snape stał się głównym pionkiem w tej grze. Wojna się skończyła, jego podwójna rola także, ale wciąż tu był, starając się nas uratować. Dowodził i podejmował decyzje, angażował się mocniej, niż ktokolwiek z nas. To on czuwał, gdy my spaliśmy i to on pojawiał się jakimś cudem na każde zawołanie. Tylko raz widziałem, jak zabrakło mu sił i to wtedy Molly wmusiła w niego porcję Eliksiru Słodkiego Snu, by nareszcie odpoczął.

- Harry, Ron, Arthur i Remus – wymienił, wciąż się nie odwracając. Miałem ochotę na niego nakrzyczeć, pozbyć się tych wszystkich emocji, które narosły od momentu naszej pierwszej rozmowy. Jednocześnie byłem świadomy tego, że oni wszyscy prędzej czy później się dowiedzą, a kłótnia tylko pogorszy sytuację.

- To było konieczne?

- Nie wiemy, co się wydarzy. Lepiej mieć wsparcie wśród swoich niż narażać się na brak zaufania – odparł, wpatrując się kompletne ciemności za oknem.

- Dlaczego ty tego nie zrobiłeś? – rzuciłem, nie mogąc się powstrzymać. Spojrzał na mnie przez ramię, jakby z powątpiewaniem. Od razu domyślił się, czego dotyczyło pytanie.

- Nic dobrego by z tego nie wynikło, Draco.

- Zaangażowałeś się? – sprecyzowałem, chociaż wypowiedzenie tego na głos kosztowało mnie więcej, niż sądziłem.

- Nie, nie w ten sposób. Próbowałem… wciąż próbuję ją ocalić. Od tylu miesięcy. Za dużo we mnie złości i okrucieństwa.

- Sądziłem, że coś między wami… - zacząłem, nie do końca wiedząc dokąd zmierzam. Widziałem w ostatnim czasie tak wiele dowodów na to, że Granger zbliżyła się do Snape’a, a jednak myśl o ich możliwym uczuciu przyprawiała mnie o mdłości.

- Wiem, jak to wygląda. Ale nie, nic nas nie łączy. Powiedziałbym ci na samym początku.

Kiedy usiadł w fotelu i odchylił głowę na oparcie, zdałem sobie sprawę, która jest godzina i że ledwo trzymam się na nogach. Dotychczasowa adrenalina trzymała moje zmęczenie na wodzy, ale gdy Granger przestała krzyczeć i znalazła się bezpieczna w swoim pokoju, wrócił cały ciężar nieprzespanych nocy.

- Jeśli jest coś, co jeszcze muszę wiedzieć… - zacząłem, kierując się powoli do drzwi. Snape chwycił nasadę nosa między palce, zastanawiając się przez chwilę.

- Nie, wydaje mi się, że wszystko już powiedziałem. A ty?

- Ja? – wyszeptałem, odwracając się z dłonią na klamce. Jego wzrok przewiercał dziurę gdzieś  nad moją skronią.

- Chcesz mi coś powiedzieć zanim to się jutro stanie? – spytał, kładąc splecione dłonie na stole przed sobą. Ten gest wręcz absurdalnie przypominał zachowanie Dumbledore’a, ale natychmiast odpędziłem od siebie tę myśl.

Jakiej odpowiedzi oczekiwał ode mnie Snape? Może domyślał się, że nie chodzi w tym planie jedynie o uratowanie życia Granger. Co zmieniłaby ta wiedza? Zapewne niewiele, biorąc pod uwagę, że starał się ocalić jak największą liczbę osób. Moje decyzje od dawna prowadziły mnie do niebezpieczeństwa, musiałem uważać na każdym kroku, od kiedy odłączyłem się od popleczników Czarnego Pana. Teraz miało być nieco gorzej, ale sądziłem, że poradzę sobie sam.

- Jeśli to wszystko spieprzę, nie możesz mnie winić – powiedziałem, po czym otworzyłem drzwi i wyszedłem, zostawiając go samego.


*
- A więc chcą mnie zabić… - mówiłem sam do siebie, stojąc w zaparowanej, ciasnej łazience. Po powrocie do pokoju nie byłem w stanie położyć się do łóżka i ponownie zasnąć. Nie po tym wszystkim, czego byłem świadkiem i co usłyszałem. Wziąłem długi gorący prysznic, starając się zapomnieć o napięciu, które mimowolnie wracało.

Znów stawałem się zwierzyną, kawałkiem mięsa do upolowania. Nigdy nawet nie marzyłem o tym, że mi odpuszczą i zapomną o zdradzie, jakiej się dopuściłem, zmieniając strony. Jednocześnie przez te kilka miesięcy po wojnie cieszyłem się względnym spokojem i wydawało się, że o mnie zapomniano lub postanowiono zostawić mnie na później. Teraz znów pragnęli mojej śmierci, a cała ta farsa skupiała się nie tylko wokół mnie, lecz także wokół Granger.

Za kilka godzin Snape miał nas połączyć niemal w jedną osobę. Tymczasem w mojej głowie rozkwitały tysiące pytań. Co jeśli byłem zbyt słaby, by temu podołać? Snape powiedział, że było w nim zbyt wiele złości i okrucieństwa. A co ja czułem, trzymając zaledwie godzinę wcześniej drżące ciało Granger w swoich ramionach? Być może odrobinę strachu, frustracji i zmęczenia, ale gdzieś dalej tliła się również złość. Złość na człowieka, z którym kiedyś musiałem współpracować w szeregach Voldemorta, a który znęcał się nad umysłem Granger. To, że jednocześnie szukali mnie, pogłębiało to uczucie jeszcze bardziej. Czy nie zakrawało to w jakiś sposób o okrucieństwo, jeśli wyobrażałem sobie, jak go zabijam, zanim on zabije nas?

Wychodząc z łazienki usłyszałem hałasy. Zakon przygotowywał się do opuszczenia Nory, odgłosy krzątaniny dobiegały z dołu, zapewne z salonu. Nie zastanawiając się długo wciągnąłem bluzę przez głowę i zbiegłem po schodach.

- Draco… - zatrzymał mnie znajomy głos. W progu swojego pokoju na pierwszym piętrze stał Remus. Za jego plecami dostrzegłem Snape’a. Czy on kiedykolwiek spał?

- Chciałem napić się kawy – skłamałem, wskazując ręką na schody prowadzące do kuchni.

- Rona już nie ma. Możesz schodzić śmiało – odparł Lupin, a jego wzrok przesunął się leniwie po mojej twarzy.

- Nie zamierzałem go unikać – warknąłem nieuprzejmie, chowając dłonie do kieszeni bluzy. Ostatnią rzeczą jaka przeszła mi przez głowę było ukrywanie się przed Weasleyem.

- Hermiona obudziła się tuż po świcie – oznajmił Snape, pojawiając się w drzwiach obok Lupina. Zmrużyłem oczy, starając się odczytać jego intencje.

- To… dobrze – mruknąłem, starając się nie pogłębiać niezręczności tej rozmowy. Lupin odepchnął się lekko od drzwi, na których się opierał i postawił kilka kroków w moją stronę. Nie cofnąłem się, gdy się zbliżył.

- Powodzenia – powiedział, klepiąc mnie lekko po ramieniu. To, w jaki sposób zmieszał w swoim głosie ironię i współczucie, nie pozwoliło mi zareagować tak, jak zrobiłbym to jeszcze kilka tygodni temu.

- Sądziłeś, że wyrwę ci gardło? – roześmiał się po chwili bez mojej odpowiedzi, potrząsając mną lekko.

- Poczekasz do pełni księżyca? – odparłem, strząsając jego rękę. Odsunął się, nagle milknąc i poważniejąc. Ponad jego ramieniem widziałem bladą twarz Snape’a.

- Jedna szansa, Malfoy. Inaczej przegramy – powiedział, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo miał rację. Jedna szansa. Inaczej zginiemy.

*
Opustoszały salon wypełniał nieprzyjemny zapach sadzy z kominka, którego użyli, by się przenieść. Siedziałem na kanapie, ściskając kubek z gorącą kawą. Moje myśli dryfowały gdzieś między słowami Lupina, a tym, co niedługo miało się stać. Pokój nie wyglądał jak miejsce ceremonii, ja sam nie czułem się, jak mężczyzna, który miał wziąć w niej udział.

Kiedy usłyszałem kroki, nie potrafiłem ocenić, do kogo należą. Spojrzałem przez ramię. Granger natychmiast zatrzymała się na szczycie schodów. Chociaż dzieliły nas metry, mogłem przysiąc, że wstrzymała oddech, patrząc w dół prosto na mnie. Nie miałem pojęcia, jak się z nią przywitać. Nie, kiedy za moment miała zostać moją żoną. Ostatecznie odwróciłem wzrok, by pozwolić jej zejść w spokoju.

- Mamy wyjść do ogrodu – oznajmiła tym neutralnym tonem, którego miała zwyczaj używać. Stała w kuchni, tuż przy drzwiach, które prowadziły na tyły Nory. Z trudem podniosłem się z kanapy, odstawiłem kubek i powoli podszedłem do miejsca, w którym wciąż tkwiła. Nieśmiało uniosła głowę, by napotkać mój wzrok.

- Jak się czujesz? – spytałem, gdy przygryzła wargę. Wyglądała lepiej, niż wtedy, gdy zostawiałem ją nieprzytomną w pokoju.

- W porządku. Dziękuję – odpowiedziała, wciąż nie przestając się we mnie wpatrywać. Być może chciała sprawdzić, czy się nie rozmyśliłem.

- Gotowa?

Pochyliłem się, by otworzyć drzwi, przed którymi stała. Znów wstrzymała oddech, gdy się zbliżyłem. Kiedy rozmawiała ze mną w nocy, nie zaobserwowałem takich reakcji, nawet gdy staliśmy ramię w ramię.

- Co się dzieje? – dodałem, gdy nie odpowiedziała – Wiesz, że już cię dotykałem? Tej nocy to ja…

Jej źrenice powiększyły się lekko, gdy tylko to powiedziałem. Na jej policzkach pojawił się rumieniec, który przypomniał mi, jak była niewinna. Do tej pory zdawała się zgadzać na konsekwencje zaklęcia, znosiła mnie i to, jak blisko mnie była. Miałem nadzieję, że to okoliczności wzbudzają w niej taki szaleńczy niepokój.

- Wiem. Czułam to - odezwała się w końcu, ale odwróciła wzrok.

- Jak to?

- Kiedy zaczął się atak, czułam, że tam jesteś – wyszeptała, jeszcze bardziej gorączkowo unikając mojego spojrzenia. Przypomniałem sobie jej ciało mocno splecione z moim, gdy próbowałem unieruchomić jej nogi i ręce przez te straszne dwadzieścia minut.

- Granger, gdybym miał wybór, nie dotknąłbym cię. Uspokój się. To zaklęcie niczego nie zmieni. Nie musisz zamieniać się teraz w słabą i drżącą dziewczynkę. Nie zrobię ci krzywdy – odparłem, nieco zbyt stanowczo i surowo, niż zamierzałem. Ostatnie zdanie wręcz wycedziłem przez zęby, słowo po słowie.

- Wiem. To tylko stres – spróbowała przekonać samą siebie, mocno marszcząc brwi i kiwając głową.

- Chodźmy – westchnąłem, szerzej otwierając drzwi. Minęła mnie i zeszła do ogrodu, nie odwracając się za siebie. Przez chwilę pomyślałem o tym, co by zrobiła, gdybym się wycofał i postanowił uciekać przed śmierciożercami na własną rękę. Wiedziałem, że jest na tyle silna, by znaleźć kolejne rozwiązanie, ale obrazy minionej nocy nie pozwalały mi wierzyć, że beze mnie Granger ma jakiekolwiek szanse na przeżycie.

Snape stał na środku polany, która na co dzień służyła do ćwiczeń lub gry w quidditcha. Czekał z ramionami opuszczonymi wzdłuż ciała i różdżką skierowaną do ziemi.

- Potrzebujemy przestrzeni – wyjaśnił, zapewne dostrzegając moją nieciekawą minę. Sądziłem, że wszystko wydarzy się w domu, w zamkniętej przestrzeni, z której mógłbym wybiec w razie potrzeby.

- Zaczynamy? – spytałem, witając go skinieniem głowy. Granger zatrzymała się kilka kroków ode mnie i objęła się ramionami. Od strony rzeki wiał chłodny wiatr, przed którym próbowała się osłonić.

- Czy to będzie wyglądać, jak ślub Fleur i Billa? – usłyszałem jej szept jak przez mgłę. Miałem ochotę odwrócić się i spojrzeć jej w twarz, by móc odczytać rysujące się na niej emocje. Właśnie traciła swoje kobiece naiwne marzenia. Jak długo musiała układać plany? Jak wyobrażała sobie dzień, w którym stanęłaby przy ołtarzu u boku Weasleya? Ten chłodny poranek miał zniweczyć każdą wizję, o jakiej śniła.

- Oszczędzimy sobie tej oprawy – odpowiedział Snape tym łagodnym głosem, którego używał, gdy nie chciał jej zranić – Podejdźcie i wyciągnijcie różdżki.

Stanęła naprzeciwko, wypełniając kolejne polecenie Severusa. Gdy kazał jej położyć dłoń na moim przedramieniu, zawahała się.

- Granger… - wyszeptałem, chwytając jej palce i umieszczając je tam, gdzie wskazał Snape. Własną dłonią objąłem jej chudy nadgarstek, tak że moja różdżka stykała się z jej nagim przedramieniem.

- Jeśli coś się stanie, któreś z was zemdleje, nie przerywamy. Będę musiał wzmocnić zaklęcie. To może trochę potrwać – tłumaczył Snape, sprawdzając czy nasze ręce stykają się tam, gdzie powinny, tworząc między nami połączenie. Gdy oddalił się na kilka metrów, poczułem, jak mięśnie Granger spinają się pod moimi palcami. Zamknęła oczy i zacisnęła usta, czekając aż coś się wydarzy. Nie zamierzała na mnie spojrzeć, wycofywała się już teraz. Jakaś część mnie wołała, by to przerwać, natychmiast puścić jej nadgarstek. Było jednak za późno na zmianę decyzji.

Najpierw usłyszałem, jak Snape zaczyna wypowiadać formułę zaklęcia. Przez długie minuty nie stało się nic, tylko wiatr rozwiewał włosy Granger, zasłaniając jej twarz. Później pojawiło się ciepło, które z małego punktu pod jej nadgarstkiem zaczęło się rozprzestrzeniać na moje ramię i chwilę później, resztę ciała. Jednocześnie jej różdżka zetknięta z moją skórą wciąż była chłodna i zdawała się w niej zatapiać, choć gdy patrzyłem, wciąż tam była, nieporuszona nawet o milimetr. Słowa Snape’a wkrótce zaczęły się zacierać, podczas gdy oddalał się coraz bardziej, zapewne unikając kontaktu ze źródłem magii, które utworzyło się nad naszą dwójką. Zaczęło szumieć mi w uszach, a na miejscu ciepła pojawiło się uczucie odrętwienia.

Wtedy Granger otworzyła oczy. Być może czuła się równie niezdolna do ruchu, co ja, ale nie odwróciła wzroku. Patrzyła wprost na mnie, a uścisk jej palców na mojej dłoni się wzmocnił, niemal sprawiając mi ból. Po chwili poczułem ukłucie w klatce piersiowej, szum w uszach ustał i zastąpił go wysoki przeraźliwy pisk.

- Nie puszczaj, Draco! Jeszcze kilka minut – usłyszałem głos Snape’a przebijający się przez nieznośny dźwięk, po czym pierwsza kropla krwi stoczyła się z mojego nosa do ust. Przymknąłem powieki, a gdy je otworzyłem, klęczałem już na wilgotnej trawie. Twarz Granger zamajaczyła przede mną niczym oblicze ducha. Z powolnego ruchu jej warg odczytałem słowo, które powtórzyła za Snapem. Słowo, które miało nas zniszczyć. Zebrałem ostatnie siły, by mocniej chwycić jej nadgarstek, unieść się i je wypowiedzieć.


- Przysięgam.

sobota, 4 czerwca 2016

Miniaturka XVI część III - Prawda

Kochani,

kolejna część miniaturki przed Wami. Wiem, że publikuję to wszystko na raz, ale właściwie nie mam wyjścia. W przyszłym tygodniu będę trochę zajęta i teraz chcę zrobić jak najwięcej. Wiem również, że ta miniaturka może budzić w Was mieszane uczucia. Jest inna niż dotychczas publikowane tutaj teksty, nieco bardziej surowa, bez tych wszystkich uczuć na talerzu, długich wywodów, ciągu przyczyny i skutku, obustronnych wizji. Ale marzyłam o napisaniu jej i właściwie jest taka, jak tego chciałam, nieco męska, bo z perspektywy Dracona, chłodna i może nieco bardziej realistyczna niż większość miniaturek(nieco,bo kanon oczywiście w lesie). Mam nadzieję, że są czytelnicy, którzy właśnie tego szukają w Dramione. Prowadzę tego bloga od ponad 3 lat (tak, rocznica była w lutym!). Moje podejście zdążyło się zmienić, piszę zupełnie inaczej, dużo rzeczy zmieniło się w moim życiu, tak jak pewnie i w Waszym. Może w czytaniu, jak i w pisaniu, nie chodzi tylko i wyłącznie o obracanie się w jednym kręgu? Próbuję nowych rzeczy i mam nadzieję, że się w nich sprawdzam.

Miłego czytania!
Edge

*

Wszystko wydarzyło się w przeciągu kilku sekund. Zdążyłem jedynie wstać z łóżka, gdy drzwi uderzyły o ścianę pokoju, hałasem budząc zapewne całą Norę. Weasley wpadł do środka, upadając na plecy tuż przede mną. W progu stał Potter z wyciągniętą różdżką i drżącym chorobliwie ramieniem. Wyglądał na opętanego i oddychał ciężko, jak po długiej walce. Musiał gonić Weasleya po schodach aż do moich drzwi.

Dopóki ich nie zobaczyłem, nie zdawałem sobie sprawy, jak ważnym elementem tej sytuacji byli. To oni mieli przez te ostatnie lata największy wpływ na Granger, na jej emocje, które sprawiały, że wiele razy stawiała ich ponad sobą. Od kiedy zamieszkałem w Norze, miałem okazję obserwować ich relacje z bliska. Mimo swojej inteligencji, nadzwyczajnego sprytu, nie potrafiła im odmówić. Zgadzała się na wszystko, co zaproponowali, rezygnowała z bycia autonomiczną jednostką na rzecz ich przyjaźni. Czy teraz też mogła im ulec? Być może uchroniłoby mnie to od zaklęcia, które miało zmienić resztę mojego życia, ale jednocześnie jej posłuszeństwo mogło doprowadzić do jej śmierci, do przegranej. Chciałem wierzyć, że tym razem zachowa się inaczej, chociaż te wszystkie lata naszej znajomości tego nie zapowiadały.

- Wstawaj – warknął Potter, łapiąc Rona za ramię. Spojrzał na mnie dopiero, gdy Weasley podniósł się na nogi, klnąc pod moim adresem.

- Puść mnie, Harry. Zabiję gnoja!

Jego ramiona wyciągnęły się w histerycznym geście. Nie wiedziałem, czy to przez nagłe przebudzenie, a może sam fakt ich wtargnięcia, ale potrafiłem jedynie stać i czekać na rozwój sytuacji.

- Przestań, Ron – powiedział Potter, stając między nami. Jego różdżka wciąż była wycelowana w przyjaciela, jakby jego zaufanie ograniczało się w tym momencie do minimum.

- Czego chcesz, Weasley? – spytałem, odsuwając Pottera z drogi. To, że stanął w mojej obronie, mogło świadczyć tylko o tym, że Weasley jest naprawdę wytrącony z równowagi i że to, co oboje usłyszeli, miało mieć ogromny wpływ na dalszy ciąg całej sprawy. Czy to było w stanie powstrzymać Snape’a od rzucenia zaklęcia?  

- Zabiję cię, Malfoy! Tylko jej dotknij…

Złapałem go za przód koszuli, zanim on sam zdołał mnie dosięgnąć. W jego oczach wrzał niepowstrzymany gniew pomieszany z odradzą, która zawsze tam tkwiła. Mogłem się domyślić, że w tym, czego najwyraźniej się dowiedział, odnalazł tylko i wyłącznie aspekt mojej bliskości z Granger. Niczego innego się po nim nie spodziewałem.

- O co ci chodzi? – syknąłem, przybliżając jego twarz do mojej. Drgnął nerwowo, starając się wyszarpnąć, ale nie zamierzałem puścić.

- Snape nam powiedział – wyszeptał Potter, skupiając na sobie moją uwagę. Spuścił wzrok i śledził zagłębienia w drewnianej podłodze, jakby zawstydzony tematem rozmowy ze Snapem. Spróbowałem wyobrazić sobie samego siebie na jego miejscu.

- Cholera – mruknąłem bardziej do siebie, niż do nich. Ron oddychał przez nos, walcząc z narastającą wściekłością. Tkwił odsunięty na długość mojego ramienia, niezdolny, by się poruszyć.

- Myślicie, że się na to pisałem? Może sam pobiegłem do Snape’a i to zaproponowałem? – wykrztusiłem, zbyt poirytowany i zdenerwowany, by normalnie rozmawiać. Twarz Rona stała się biała jak papier. Powoli zaczynało mnie to śmieszyć. Choć w przeciwieństwie do Rona byłem nieuzbrojony i dopiero co wybudzony ze snu, wciąż przewyższałem go siłą i opanowaniem.

- Po co to robisz, Malfoy? Chcesz ją zaliczyć, jak połowę czarownic ze Slytherinu? Jeszcze jedna do kolekcji…

Jeszcze zanim skończył, rzuciłem go na podłogę. Uderzył głową o deski i jęknął żałośnie, unosząc na mnie wściekły wzrok.

- Jeszcze jedno słowo, a własna matka cię nie pozna – powiedziałem, pochylając się nad nim. Potter położył dłoń na moim ramieniu, odciągając mnie lekko, zapewne sądząc, że na szarpaninie może się nie skończyć. Strąciłem jego palce, odsuwając się pod same okno, gdzie spróbowałem ochłonąć. Po którymś kolei głębokim oddechu moja złość zaczęła ulatywać.

Nie miałem wpływu na to, jak oni wszyscy mieli zareagować na ten obłęd. Właściwie byłem przygotowany na ten dramatyczny konflikt, kiedykolwiek miał się pojawić. Snape uprzedził mnie o konsekwencjach, sam zdążyłem przemyśleć je po sto razy. Jakaś część mnie wciąż liczyła na to, że wyplączę się z tego na czas. Z drugiej strony, kładąc się jeszcze kilka godzin wcześniej, zdawałem się pogodzony z tym, co miało nastąpić. Chciałem zebrać w sobie wszelkie pozostałe siły, przetrwać to z zaciśniętymi zębami i na końcu móc spojrzeć sobie w oczy. Być może to była jedyna szansa na normalne życie po wojnie.

- Ron… - głos Granger przerwał ciszę, która zapanowała w pokoju. Stała na progu, trzymając się kurczowo framugi. Chwilę później klęczała na podłodze obok Weasleya, starając się podnieść jego głowę na swoje kolana. Nasze głosy musiały ją obudzić lub, co było najbardziej prawdopodobne, w ogóle nie zasypiała, tkwiąc w pokoju Snape’a. Pozostawało pytanie, jak wiele słyszała i widziała, zanim zdecydowała się wejść do środka.

- Nic mu nie będzie – przyznałem, gdy uniosła na mnie wzrok. Sądziłem, że zacznie na mnie krzyczeć, ale im dłużej na mnie patrzyła, tym jej oczy stawały się łagodniejsze.

- Hermiona, nie rób tego – wykrztusił Ron, chwytając jej dłonie. Przez moment myślałem, że się zgodzi, zmięknie pod jego błaganiem. Tymczasem jej twarz przypominała kamień.

- Już zdecydowałam – oznajmiła, podnosząc się z kolan. W jej oczach tliły się łzy, ale zdawała się je powstrzymywać. Gdyby nie one, mógłbym stwierdzić, że czarna magia wypleniła z niej wszelkie uczucia.

- Bez tego nie będzie bezpieczna, Ron – w końcu odezwał się Potter. Jego głos był stanowczy, pozbawiony tego histerycznego tonu. Nie sądziłem, że stanie po tej stronie, ale nie mogłem odrzucić jego wsparcia w tej zagmatwanej sytuacji. Być może w innych okolicznościach wyrzuciłbym ich wszystkich za drzwi, ale ta konfrontacja i tak wróciłaby ze zwiększoną siłą.

- Bezpieczna?! Z nim? – wykrzyknął Ron, wskazując na mnie różdżką. Zdążył podnieść się z podłogi i stał na środku pokoju, zdezorientowany, ze wzrokiem przebiegającym ode mnie do Pottera i z powrotem.

- Severus wszystko wam powiedział. Dlaczego musisz to utrudniać? – odezwała się Granger, łapiąc się za głowę i siadając na brzegu mojego łóżka. To w jaki sposób wypowiedziała imię Snape’a na moment zbiło mnie z tropu.

- Nie musisz tego robić. My cię ochronimy. Prawda, Harry?

Powstrzymałem się od wybuchnięcia śmiechem, przyglądając się bladej twarzy Rona, który przyklęknął przed Hermioną. Jeśli jeszcze trzymał się nadziei, był głupszy, niż zakładałem.

- Nie ochronicie mnie. To jest zbyt silne. Nie tym razem – wykrztusiła, zrzucając jego dłonie ze swoich kolan. Przez jej twarz przeszedł krótki spazm bólu, jakby odpychanie go raniło ją fizycznie.

- Jak możesz tak mówić? – odparł, odsuwając się od niej z niechęcią i przerażeniem.

- Ron… - Potter spróbował po raz ostatni powstrzymać to, co nadchodziło. Kilka słów więcej i to wszystko miało zamienić się w piekło.

- Nie uratujesz mnie, Ron – powiedziała, cedząc każde słowo przez zaciśnięte zęby. Jej wzrok powoli przeniósł się na mnie – Zrobię to, co muszę zrobić.

- Zostaniesz jego żoną?! Czy ty słyszysz, co mówisz? – wrzasnął, kopiąc stojące obok krzesło. Ruchem ręki powstrzymałem Pottera od ruchu, który chciał wykonać. Brakowało tu jeszcze bójki między nimi dwoma.

- Tu nie o to chodzi, Ron. To zaklęcie mnie ochroni. Te straszne rzeczy ustaną – wykrztusiła, zakrywając twarz dłońmi. Potter wyminął mnie w mgnieniu oka i usiadł obok niej na brzegu łóżka.

- Myślę, że już na ciebie pora, Weasley – odezwałem się zachrypniętym głosem. Granger odjęła dłonie od twarzy. Nie płakała, jej oczy przepełniała tylko czysta frustracja.

- Muszę, Ron. Proszę, zrozum… - spróbowała po raz ostatni, wyciągając do niego rękę, zapewne licząc na to, że usiądzie obok. Potrząsnął gwałtownie głową, jakby wzdrygając się z obrzydzeniem.

- A ty, Malfoy? Nawet się nie odezwiesz, co? Ty… - wymierzył we mnie palcem.

- Wyjdź stąd, Weasley. Albo ci pomogę – odparłem, zbliżając się do niego z założonymi rękoma. Gdy zatrzasnął za sobą drzwi, zapadła cisza. Czekałem, aż Granger się rozpłacze, ale pozostała niewzruszona. Wiedziała, że go zraniła. Wiedziała, że prawdopodobnie się do niej nie odezwie. Wiedziała, że nie uzyska od niego wsparcia, lecz powiedziała to, co musiała powiedzieć.

- Przepraszam za tę scenę – wykrztusiła i dopiero po dłuższej chwili zdałem sobie sprawę, że mówiła do mnie.

- Jasne.

- Dlaczego to robisz, Malfoy? – zapytał Potter, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać. Spojrzałem na niego przez ramię. Wyglądał tak absurdalnie, obejmując Granger na brzegu mojego łóżka, w moim pokoju, w środku nocy.

- A dlaczego ty wciąż tu jesteś, Potter? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

- Do jutrzejszego ranka masz jeszcze czas, by się wycofać – wtrąciła Granger, przecierając twarz palcami, jakby chciała zetrzeć z niej całe zmęczenie.

- Sądzisz, że wycofam się, jak Weasley? Nie można mnie tak łatwo wystraszyć…

- Wciąż nie wierzę, że to robisz – westchnęła, przypatrując mi się z zaciekawieniem.

- Miałaś wątpliwości, gdy Snape zaproponował mnie do… tej roli? – spytałem, starając się zepchnąć całą niezręczność tego pytania w głąb umysłu. Nie mogłem uwierzyć, że o tym rozmawialiśmy i to po raz kolejny w tym tygodniu bez wyzwisk i krzyków.

- To ja zaproponowałam ciebie – przyznała bez chwili wahania.

- Co? – odezwał się Potter, wyglądając na kompletnie zaskoczonego. Wciąż dziwiłem się temu, jak niewtajemniczony był w całą tę sprawę.

- Ja to zaproponowałam. Nie zaklęcie, ale udział Malfoya. Wiedziałam, że to nie może być żaden z was.

- Kurwa… - szepnąłem, zatrzymując się przy oknie. Jedno uderzenie we framugę otrzeźwiło mnie bólem.

- Zostawię was – usłyszałem głos Pottera, a po chwili dźwięk zamykanych drzwi. Nie chciałem, by nas zostawiał, ale słowa uwięzły mi w gardle. Stałem przy parapecie, rozcierając obolałe palce i starając się ignorować obecność Granger.

- Jesteś zły? – spytała nieśmiało po kilku minutach. Dlaczego wciąż tu była?

- Cholera, Granger! Myślisz, że to normalne?! Że to normalne wybierać kogoś, kogo nienawidzisz, by cię ochronił?

- Kiedy wdzierają się do mojej głowy, widzę różne rzeczy… - jej głos zaczął się przybliżać. Stanęła obok mnie, obejmując się ramionami.

- Oni nie chcą tylko mnie, Malfoy – kontynuowała z zaciśniętym gardłem – Którejś nocy, ten jeden raz, udało mi się postawić ścianę, zobaczyć myśli tego mężczyzny.

- Chcą także mnie – skończyłem, wpatrując się w jej profil. Jak mogłem być tak głupi, by jej wierzyć? Przez cały ten czas nie chciała ocalić tylko siebie. Jej głupie gryfońskie serce po raz kolejny wybierało większe dobro.

- Przykro mi.

- Zamierzałaś mi powiedzieć? Czy Snape…

- Chciałam mieć pewność, że nie uciekniesz. Snape nie wie o niczym. Chyba postradałby zmysły – mówiła, wpatrując się przez okno w krawędź lasu za Norą. Chociaż dom okalały wszelkie możliwe magiczne zabezpieczenia, zapewne wciąż myślała o tym, że może być obserwowana.

- Myślałaś, że będę próbował chronić własną skórę i ucieknę?

- Nie możesz mnie winić za takie myśli – odparła, po czym przygryzła wargę, jakby żałując swoich słów.

- Dlaczego udawałaś? Przecież mogłem się wycofać. Zostałabyś sama - wypowiadałem cały potok myśli, który przepływał przez moją skołataną głowę.

- Ryzykowałam. Nie chciałam, byś wiedział, że twoje życie też jest zagrożone. Że ja jestem jakimś gwarantem…

- Teraz wiem.

- I co? Coś się zmieniło? – spytała drżącym głosem, obracając ku mnie głowę. Westchnąłem, opierając czoło o chłodną szybę.

- Nie. Nic się nie zmieniło – odpowiedziałem, zamykając oczy. Szumiało mi w głowie, a chłód bijący od uchylonego okna owiewał mi skronie. Dopiero lekki dotyk na moim ramieniu sprawił, że spojrzałem w bok, gdzie wciąż stała Granger.

- Granger, co się dzieje? – zdążyłem zapytać, zanim zaczęła osuwać się na podłogę. W pierwszym odruchu złapałem jej ciało, które zdawało się ważyć zbyt wiele. Jej dłoń zacisnęła się rozpaczliwie na mojej koszulce.

- Snape! – krzyknąłem, opierając jej bezwładne ciało o ścianę – Snape, do cholery!

Tak jak się spodziewałem, czuwał nieopodal. Skoro rozmawiał z Potterem i Weasleyem, musiał usłyszeć także to, co działo się później w moim pokoju. Najwyraźniej stwierdził, że jego obecność nie była konieczna. Teraz potrzebowałem jednak jego pomocy i przeciągu minuty zjawił się w pokoju.

- Kiedy się zaczęło? – spytał, nie okazując nawet śladu paniki.

- Przed chwilą – odparłem, starając się rozluźnić palce Granger, które wciąż tkwiły zaciśnięte na moim ubraniu – Co mam robić?

- Trzeba czekać. Za każdym razem jest inaczej.

- Dlaczego inni się nie obudzili? – wykrztusiłem, napotykając wzrok Snape’a w półmroku.

- Rzuciłem zaklęcie wyciszające na ich pokoje. Przecież wiedziałem, jak zareaguje Ron .

Skinąłem głową, starając się głęboko oddychać i nie myśleć o tym, że umysł Granger jest właśnie pustoszony. Gdy się poruszyła, miałem nadzieję, że to koniec, ale po chwili z jej gardła wydobył się krzyk. Czekałem, aż ustanie, lecz zdawał się trwać w nieskończoność. W oczach Snape’a dojrzałem czyste przerażenie.

- Granger! – spróbowałem ją ocucić, zrobić cokolwiek, by przestała krzyczeć. Kiedy Snape wciąż nie reagował, niczym sparaliżowany, a przeraźliwy wrzask nie ustawał, chwyciłem mocno jej ramiona. Zaczęła dygotać, po czym puściła moje ubranie i jak w amoku sięgnęła, by przysłonić swoje uszy, starając się odciąć od hałasu. Unieruchomiłem jej nogi jedną ręką, drugą starając się zablokować jej głowę.

- Snape, pomóż mi. Zaraz zrobi sobie krzywdę – zdołałem powiedzieć, przywołując Severusa do rzeczywistości. Rzucił się na kolana, pomagając mi ją utrzymać. Gdyby nie zegar wiszący nad łóżkiem, mógłbym przysiąc, że ten koszmar trwał kilka godzin. Po dwudziestu minutach niemal nieustającego krzyku i nawracających drgawek, Granger znieruchomiała, opierając głowę o moje ramię.

- Koniec – westchnął Snape, odejmując dłonie od jej ciała.

- Gdzie mam ją zanieść? – spytałem, wsuwając ramię pod jej zgięte kolana, a drugie pod plecy. Teraz była już lżejsza, o wiele lżejsza, niż się tego spodziewałem.


- Na górę.