niedziela, 15 września 2013

EPILOG

               Wszystkim, wspaniałym czytelnikom.


              Śmierć ma to do siebie, że jej atmosfera przenika wszystko i wszystkich - niczym krople deszczu, wdzierające się w każdy, najmniejszy zakamarek. Demony umarłych są mroczne i przynoszą głęboką ciemność niemal do każdego miejsca, w którym zawitają. Strata unosi się w powietrzu czarną, nieznośną mgłą. Patrzysz w dal i jedyne, co widzisz to wspomnienia związane z osobą, która odeszła. Są jednak różne rodzaje śmierci. Ta, które zabiera człowieka, jak równego z równym. Nieuchronne, lecz spokojne odejście ze świata. Wieczny sen, z którym każdy się godzi i nikt nie walczy. Może być też śmierć przedwczesna, niezapowiedziana. Nie da się do niej przygotować, bo przychodzi nieproszona. Z nią czasami nie można się pogodzić. Umarły odchodzi, ale pozostają jego bliscy. Niespokojni, wciąż zadający sobie te same pytania. Morderstwa, samobójstwa, tragiczne wypadki... To wszystko pozostawia po sobie ślady. Bywa jednak tak, że nie potrafimy wzbudzić w sobie żalu po czyimś odejściu. Niezałatwione sprawy, niewyjaśnione kłamstwa codziennie przypominają nam najgorsze rzeczy, związane ze zmarłym. 
            Przychodzi jednak taki czas, gdy z serca znikają urazy. Skoro możemy pozostawiać rany, możemy także je leczyć. Tego roku przyszło do mnie takie ukojenie. Siedziałam na chłodnej, kamiennej ławce. Wiatr chłostał moją twarz, a drobne płatki śniegu moczyły włosy. Cmentarz powoli pochłaniał zmrok, wokoło panowała nieprzenikniona cisza. Wczoraj oficjalnie powitałam nowy, kolejny rok swojego życia. Właśnie teraz przyszedł moment, w którym zdałam sobie sprawę z tego, że niektórzy nie mogą się nim cieszyć. Uniosłam głowę, by spojrzeć na marmurowy grób przed sobą. Harry James Potter. Przyszłam tu po raz pierwszy od jego śmierci. Wcześniej nie byłam w stanie. Blokowało mnie to wszystko, co kiedyś zrobił. To, czym prawie zrujnował moje życie. Ale dzisiaj byłam już silna i gotowa, by tu zawitać. Umiałam spojrzeć prawdzie w oczy. Złoty Chłopiec był moim przyjacielem. Tym samym, którego kochałam jak brata. Nie było go już obok mnie. Nie był w stanie mnie przeprosić, ale ja już mu wybaczyłam. Moje życie się poukładało, więc musiałam poukładać także dawne emocje i uczucia. Powoli wstałam z ławki i wyciągnęłam różdżkę z kieszeni ciepłego płaszcza.
- Innaminitus Conjurus - wyszeptałam zaklęcie, a na zasypanym przez śnieg marmurze pojawiła się czarna, pojedyncza róża. Taki sam symbol, jaki pozostawiłam na pogrzebie. Tym razem jednak patrzyłam na wszystko inaczej. Tęskniłam za Wybrańcem, mimo że mnie skrzywdził. Wybaczyłam, bo byłam pewna, że mnie kochał. Każdy popełnia błędy, niezależnie od tego, kim jest. Nawet niegdyś idealny Harry Potter miał to prawo. W ostatnim czasie wszystko się przewartościowało. Zdałam sobie sprawę, kto był lub kto zawsze będzie moim przyjacielem. Ronald zniknął z powierzchni ziemi zaraz po pogrzebie Harrego. Już nie wrócił. Ginny znalazła szczęście u boku jednego z aurorów. Wciąż widywałam ją bardzo często, a wesołe iskry w jej oczach dawały mi pewność, że jest na dobrej drodze.
Po raz ostatni spojrzałam na grób, po czym uśmiechnęłam się lekko w stronę nieba. Może i Harry kiedyś mnie skrzywdził, ale teraz pilnował mnie z góry. Pilnował nas wszystkich oraz stawiał nam na drodze odpowiednie osoby. Byłam tego pewna. Z taką myślą teleportowałam się z Doliny Godryka.
***
            Jak długo dążysz do swoich marzeń? Walczysz o nie, czy tylko trzymasz z dala od siebie, w zasięgu wzroku, lecz nie rąk. Masz cele, do których dążysz? Jak bardzo pragniesz własnego szczęścia? W swoim życiu doświadczyłem już tej pustki, gdy nie masz nic, oprócz własnego oddechu. Wtedy byłem jeszcze młody. Nie do końca dojrzały, ale zmuszony do udawania dorosłego. Zamknięty na ludzi, bez marzeń, czy większych celów. Zimny, niedostępny, łaknący jedynie śmierci i spokoju. Cały ten czas szukałem siebie, wiedząc, że się gubię. Ale zdarzyło się coś, co mnie obudziło.        
Byłem tym, który podejmował złe decyzje. Raz udało mi się jednak odmienić tę passę. Rzuciłem się w wir zdarzeń, które miały darować mi wolność. Wtedy też okazało się, że życie jest grą, a w którymś momencie zyskujesz nagrodę. Ja zdobyłem swoją, mimo że na nią nie zasługiwałem. Zdobyłem kobietę, która czyniła ze mnie lepszego człowieka. Nigdy nie miałem tak wielu marzeń, czy celów, a wszystkie związane są z nią. Czego chcę? Do czego dążę? Dać szczęście jej, co równa się daniu szczęścia mnie samemu. Byłem kiedyś po części egoistą. Teraz nie znam już tego słowa. Miłość jest jego zaprzeczeniem. Niegdyś nie potrafiłem nazwać tego, co czuję. Wiem jednak, że z każdym dniem i miesiącem kocham ją coraz bardziej. Podziwiam, szanuję, wspieram i daję wszystko, co mam, ale przede wszystkim ją kocham. 
            Przyzwyczaiła mnie do tego, że jest obecna zawsze, gdy tego potrzebuję. Niezależnie od pory dnia, czy nocy. Tego ranka obudziłem się, z myślą o tym, że jest gdzieś obok. Powoli otworzyłem oczy. Siedziała w fotelu, otoczona ostrymi promieniami zimowego słońca. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że ma na sobie płaszcz, a przemoczone śniegiem buty leżą porzucone w progu. Uniosła głowę, jakby wyczuła mój wzrok. Nie pytałem, gdzie była. Czekałem aż sama mi powie lub po prostu to przemilczy.
- Byłam na cmentarzu - wstała ze swojego miejsca i powoli ściągnęła płaszcz. Wyraz jej twarzy nie zdradzał negatywnych emocji. Wyciągnąłem do niej rękę, którą po chwili przyjęła. Ułożyła się obok, przylegając do mnie ściśle swoim szczupłym ciałem. 
- Jestem z ciebie dumny - odparłem, nakrywając ją kocem. Drżała lekko pod wpływem niedawno odczuwanego zimna lub z silnych emocji.
- Przepraszam, że cię obudziłam - spojrzała na mnie swoimi głębokimi oczami. Przez ten rok zmieniła się tylko wewnętrznie. Stała się tą osobą, którą starała się być od dawna. Przy sobie nie graliśmy żadnej roli. Nie udawaliśmy tych, którzy niczego nie przeżyli. Mieliśmy przeszłość, ale także przyszłość.
- Nie szkodzi - mocniej ją objąłem i zamknąłem oczy, chłonąc zapach jej skóry. Oddychała spokojnie, zaciskając drobne dłonie na mojej koszulce.
- Zostańmy dziś w domu. Ten pierwszy dzień nowego roku spędźmy sami - powiedziała, leniwie unosząc na mnie wzrok. Uśmiechnąłem się, zakładając kosmyk brązowych włosów za jej ucho.
- W porządku. Zostaniemy tutaj - pocałowałem ją w czubek głowy. Po chwili wstała z łóżka i zasłoniła okna grubym, ciemnozielonym materiałem. Zdążyłem już poznać jej zwyczaje. Lubiła przebywać w ciemności, tak samo, jak odczuwać promienie słońca na twarzy. Była dobra, a kochała kogoś takie, jak ja. Takie myśli nie opuszczały mnie, mimo że była ze mną nieprzerwanie już od dłuższego czasu. Pokazałem jej wszystkie swoje wady. Poznała mnie takim, jakim byłem. Kiedy patrzyłem na cały ten bałagan, który zdążyliśmy zrobić w swoich życiach, nie wiedziałem już, w jaki sposób udało nam się dotrzeć do tych dobrych dni.
- Będę czekać na dole - pochyliła się nade mną i złożyła krótki, czuły pocałunek na moich ustach. Nie zdążyłem jej złapać, a już zniknęła w drzwiach. Pokręciłem głową z lekkim niedowierzaniem. Lubiła ze mną igrać.
             Pierwsze miesiące naszego życia po ujawieniu były istnym docieraniem się. Nie było tak łatwo, jak mogłoby się wydawać. Przez kilka tygodni uczyliśmy się normalnego, pozbawionego niebezpieczeństw przebywania ze sobą. Jej temperament zderzał się z moim, ale zazwyczaj kończyło się na tym, że zatykaliśmy sobie usta pocałunkiem. Kłóciliśmy się, tak jak każda para. Nigdy nie doprowadziłem jej jednak do płaczu. Nie potrafiłem jej krzywdzić. Wystarczyła nam godzina, by zatęsknić za sobą. Nadal wymienialiśmy uszczypliwe uwagi. Nie brakowało ironii i złośliwości. Nasz związek miał na tyle oryginalne podstawy, że pozwalaliśmy sobie na odrobinę więcej, niż normalnie. Jednak niezależenie od okoliczności, patrzę na nią z takim samym uczuciem, jak przedtem. Nie zmienia się to, choćby wykrzyczała mi w twarz najgorsze obelgi.
            Zszedłem na parter, pokonując szerokie, marmurowe schody. Mogłem się założyć, że Hermiona zjechała po poręczy kilka minut temu. Zamieniliśmy Malfoy Manor w coś więcej, niż kamienną twierdzę. Puste, zimne przestrzenie znikły gdzieś po drodze. Wprowadziliśmy się niedługo po przyjęciu, zorganizowanym przez moją matkę. Granger urządziła większość pomieszczeń, a te najbardziej mroczne zostały zamknięte, by już nigdy nie przypominały o przeszłości. Teraz spokojnym, wolnym krokiem mijałem miejsce, gdzie jeszcze rok temu wisiało zwierciadło Ain Eingarp. Pozbyliśmy się go z pomocą McGonagall, ale świadomość jego istnienia coś nam dawało. Wiedzieliśmy, że spojrzenie w tę taflę ukazałoby nam tylko nasz wspólny obraz. Byliśmy swoimi jedynymi pragnieniami.
            Zdawałem sobie z tego sprawę, wchodząc do przytulnej, pomniejszonej zaklęciami kuchni. Hermiona stała przy blacie, nalewając kawę do kubków, które zabraliśmy z jej mieszkania podczas przeprowadzki. Podała mi jeden z nich, a aromat ciepłego, lekko przyprawionego cynamonem napoju unosił się obłokiem ponad naczyniem. Przypomniała mi się chwila sprzed siedmiu lat, gdy Granger przemycała dla mnie jedzenie do piwnic Hogwartu.
- Uważaj, bo się poparzysz, Malfoy - usłyszałem jej głos i natychmiast odstawiłem kubek.
- Mówisz o kawie, czy o sobie? - odparłem, podchodząc nieco bliżej. Spojrzała na mnie kątem oka, jakby zastanawiając się, co zaraz zrobię. Dobrze wiedziała, ale takie gry sprawiały nam przyjemność. Po chwili trzymałem ją w swoich ramionach. Nie opierała się, gdy złączyłem nasze usta. Nie wypiliśmy zaparzonej wcześniej kawy. Ostygła w kubkach, a my zajmowaliśmy się tylko i wyłącznie sobą, jakby świat za oknami nie istniał.
***
- Hermiona! Jasna cholera! Rusz się stamtąd! - krzyk Alexa wyrwał mnie z otępienia. Powoli odeszłam od szyby, zdając sobie sprawę, że stałam tam już od dobrych kilku minut. Po ostatnim pocałunku Malfoya szumiało mi w głowie i nie byłam w stanie wrócić do rzeczywistości. Mimo że blondyn odjechał na motorze jakiś czas temu, zaprzątał moje myśli, jakby nadal stał obok. Nie zwracając uwagi na cokolwiek, ruszyłam na zaplecze. Pusta sala była dla mnie czymś zupełnie nowym. Nikt nie siedział przy stolikach. Panowała cisza, a moje kroki odbijały się od ścian głuchym, martwym echem.
            Zastałam bruneta, siedzącego nad stertą papierów. Dokładny stos, który miał coś zmienić, coś rozpocząć, ale nie miał niczego zakończyć. Umowa była nareszcie gotowa. Po wielu tygodniach załatwiania formalności w urzędach mieliśmy to za sobą. Wystarczył jeden podpis. Twarz Alexa zdradzała podniecenie i wyczekiwanie. W jego uśmiechu czaiła się także kpina z mojego rozkojarzenia.
- Pamiętasz, że już cię kiedyś uprzedzałem? Wpadłaś po uszy, Granger - pokręcił lekko głową, gdy usiadłam na krześle naprzeciwko.
- Nie próbowałeś mnie z tego wyciągać - mrugnęłam do niego znad biurka.
- Od szczęścia się ludzi nie ratuje, siostrzyczko.
- Przejdźmy do rzeczy i miejmy spokój - powiedziałam, przysuwając do siebie plik dokumentów.
- Jesteś tego pewna? Ufasz mi? - Alex złapał mnie za rękę, którą sięgnęłam po długopis.
- Ufam ci, jak nikomu - odepchnęłam jego dłoń i uśmiechnęłam się lekko.
- Najbardziej ufasz Draconowi - rzucił, jak gdyby mnie sprawdzając.
- Bo go kocham! - przypomniałam, z kpiącym wyrazem twarzy.
- Wygrałaś - mruknął krótko, kręcąc głową. 
- Podpisujemy? Jesteś na to w pełni gotowy? Wiesz, że to odpowiedzialność. Liczę na ciebie - spojrzałam w jego oczy, starając się wyłapać ewentualną niepewność.
- Jestem gotowy. Wystarczy, że ty mi ufasz - wyprostował się na krześle i włożył pióro między moje palce. Spojrzałam na niego ostatni raz, po czym złożyłam zamaszysty podpis pod umową.
- Załatwione. Jesteś teraz właścicielem pierwszego oddziału restauracji Demons. Gratulacje - uścisnęłam mu dłoń, jak nieczuły profesjonalista. Po chwili przyciągnął mnie jednak do siebie i mocno przytulił.
- Dziękuję, Granger - szepnął mi do ucha. Kilka minut później zdołałam się wydostać z jego uścisku. Ruszyłam do wyjścia i zatrzymałam się dopiero na chodniku. Charing Street Road. Ulica, z którą wiązało się tak wiele moich wspomnień. Moje pierwsze, własne miejsce. Restauracja, biznes, dom. Pierwsza pamiątka demonów, którą stworzyłam. Kamienica nadal należała do mnie, tak samo jak cała firma. Alex miał od tego dnia zarządzać oddziałem w Londynie. Zaufałam mu i potraktowałam jak członka rodziny. Powierzyłam swój skarb w jego dłonie. Był jeszcze młody, ale wszystkie spędzone przy mnie lata, nauczyły go fachu. Nie bałam się, że coś może pójść nie tak. Mimo wszystko mogłam mieć wszystko pod kontrolą. Nie chciałam stać w miejscu - pod względem biznesu, jak i ogółu swojego życia. Brnęłam coraz dalej w związek z Malfoyem. Po kolei porządkowałam sobie świat. W pewnym momencie zawsze nadchodzi czas na ważne decyzje. Ja podejmowałam swoje. 
- Nadal jesteś moim szefem - usłyszałam głos Alexa koło swojego ucha.
- Będę cię sprawdzać - odparłam, szturchając go w ramię.
- Zajmij się ważniejszymi sprawami - poprawił kołnierz mojego płaszcza. Zima dobiegała już końca, chłód był coraz mniejszy, ale wiatr nadal nie opuszczał Londynu.
- Jakimi? - spytałam, dobrze wiedząc, co odpowie.
- Sobą i Malfoyem - uśmiechnął się niepewnie, jakby za tym kryło się coś poważniejszego.
- Wszystko jest między nami w porządku - odpowiedziałam, patrząc przyjacielowi w oczy.
- Dlaczego jeszcze nie wzięliście ślubu? - spytał, unosząc znacząco jedną brew. Westchnęłam, patrząc z rozczuleniem na swój zaręczynowy pierścionek. Rzeczywiście coś było nie tak, chociaż wmawiałam sobie, że to tylko złudzenie. Minął rok odkąd Draco zadał mi to najważniejsze pytanie. Odpowiedziałam twierdząco, ale nadal byłam niezamężna.
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami, posyłając Alexowi niezdecydowane spojrzenie.
- Porozmawiajcie o tym - pocałował mnie w czoło, po czym zostawił samą na chodniku. Spojrzałam na zachmurzone niebo, zapowiadające prawdopodobnie ostatnie opady śniegu. Zaczęłam się zastanawiać nad wszystkim, co powiedział mi Alex. Dlaczego nie postawiliśmy z Malfoyem kolejnego kroku? Dlaczego wciąż żyjemy w jakimś zawieszeniu?  Rozmawialiśmy o wielu rzeczach. Nie baliśmy się trudnych tematów, ale ślub pozostawał nadal poza naszym zasięgiem. Ogarnął mnie dziwny niepokój. W naszym związku było wszystko, czego zawsze pragnęliśmy. Co jednak było tą blokadą? Musiałam się tego dowiedzieć. Wyciągnęłam różdżkę i teleportowałam się do domu. Całym sercem pragnęłam zastać na miejscu Dracona.
***
            Tak niewiele trzeba, by zauważyć poszczególne elementy swojego życia. Tak niewiele wystarczy obserwować, by wiedzieć, jak wiele się ma. Widzisz smutne, szare twarze. Zdajesz sobie sprawę, że wyglądasz o niebo lepiej. Kiedyś szedłem korytarzem Ministerstwa Magii, a moje życie wisiało na włosku. Egzystencja była jeszcze gorsza, niż tych zabieganych pracowników, niosących setki dokumentów. Przebywając tu teraz byłem niczym inny człowiek. Lepszy, czy po prostu dojrzalszy? Sam nie wiedziałem. Szczęśliwy i nareszcie spełniony - z pewnością. Rok tak wiele był w stanie zmienić. Nie pracowałem już tutaj, a tak przynajmniej mówiło wypowiedzenie, które trzymałem w dłoni. Szedłem do swojego szefa z tą kartką, która miała zakończyć moją rolę w przedstawieniu. Nie nadawałem się do tej pracy, chociaż przez wiele miesięcy starałem się należycie ją wykonywać. Wątpiłem w to, by moja kariera miała zabrnąć gdzieś dalej. Przynajmniej w Ministerstwie nie miałem szans na sukces. Nie była to jednak moja jedyna motywacja do rezygnacji. Było coś jeszcze, co wyrywało mi się z piersi, jakby łaknąc głębokiego oddechu. Pragnąłem prawdy i pewności, że w życiu robię to, co niezaprzeczalnie kocham. Dzisiejszego dnia kończyłem z ostatnią rzeczą, która była barierą.
- Cześć, Diable - powiedziałem, wchodząc do gabinetu przyjaciela. Jego wzrok podążył do trzymanych przeze mnie papierów. 
- Nareszcie - westchnął, uśmiechając się szczerze. Nie planowałem żadnej pogawędki z przyjacielem, ale w końcu postanowiłem na chwilę zostać. Opadłem na fotel, przyglądając się zdjęciom Rose nad biurkiem Zabiniego. Ślub miał odbyć się za rok, w Boże Narodzenie. Kasztanowłosa uzależniła od siebie Diabła, w sposób, jakiego nigdy bym się nie spodziewał. Życie przynosiło tak wiele niespodzianek.
- Podjąłem decyzję - przyznałem, nadal przyglądając się ruchomym obrazom.
- I to dobrą - Blaise kiwnął głową, podpisując niedokładnie jakieś dokumenty.
- Pamiętasz naszą umowę na dzisiaj? - spytałem, patrząc mu w oczy. 
- Jasne. Te twoje podchody są nawet zabawne. Będę pilnował Granger, jak oka w głowie - mrugnął do mnie porozumiewawczo.
- Jeśli coś nie pójdzie dobrze, natychmiast daj mi znać – wstałem z fotela, rzucając przyjacielowi stanowcze spojrzenie.
- Będę pamiętał, Malfoy. A teraz już idź! Czeka na ciebie nowe życie! – niemal siłą wypchnął mnie ze swojego gabinetu. Po chwili drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem. Spojrzałem na wypowiedzenie, chcąc się przekonać, że naprawdę to robię. Podjąłem właściwą decyzję i byłem tego w stu procentach pewien. Powoli ruszyłem do biura swojego szefa. To było jak wędrówka do wolności. Czułem się rozluźniony oraz spokojny, jak jeszcze nigdy wcześniej. Szedłem w dobrą stronę, tę najlepszą.
***
Dom był pusty, a panująca w nim cisza działała destrukcyjnie na atmosferę, która zazwyczaj tam panowała. Weszłam do każdego pomieszczenia, ale Malfoya nie było w żadnym z nich. Nie czekałam zbyt długo. Po chwili znalazłam się przed wejściem do Ministerstwa. Liczyłam na to, że znajdę go w biurze. Pochylonego nad papierami, skupionego i kompletnie odłączonego od zewnętrznego świata. Musiałam przyznać, że już od dawna nie pasował do niego ten wizerunek idealnego urzędnika. Wiele razy szukałam w jego firmowym wcieleniu odrobiny tego, co tak mnie przyciągało. Odnajdywałam to, gdy wracał do domu. W naszych własnych, czterech ścianach był kimś prawdziwym. Tym mężczyzną, który przekraczał wszelkie granice. Tym, który wciąż stał na krawędzi. Przy mnie uśmiechał się w ten wyjątkowy sposób, jakby niedowierzał, że jednak stać go na taki gest. Praca w Ministerstwie była częścią jego życia, ale jej rola dobiegała końca, gdy przekraczał próg budynku. Często czekałam na niego, wypatrując czarnego garnituru i służbowej teczki. Kiedy szedł w moją stronę, pozbywał się krawatu, rozpinał pierwsze guziki koszuli i mierzwił włosy. Znów był mój. Witał mnie pocałunkiem. Niekoniecznie grzecznym, a tym bardziej krótkim.
Teraz szłam korytarzem, a moje obcasy stukały głośno o posadzkę. Miałam na sobie tę słynną, czerwoną sukienkę z artykułu Rity Skeeter. Czułam na sobie wzrok całej żeńskiej części Ministerstwa. Przez rok zdążyłam się przyzwyczaić do tej ciekawości oraz zawiści, tkwiącej w oczach kobiet. Miałam na własność Dracona Malfoya. Byłam chodzącą tajemnicą. Poza plotkarskimi artykułami, w prasie nie można było znaleźć nic konkretnego na nasz temat. Chroniliśmy swoją prywatność, ale tkwiąca w nas dzięki temu zagadka napawała innych ludzi zazdrością. Byłam Hermioną Granger. Udało mi się wygrać własne życie.
Starałam się nie pokazywać, jakie tkwi we mnie zdenerwowanie. Musiałam porozmawiać z Malfoyem. W zamyśleniu dotknęłam swojego zaręczynowego pierścionka. Dlaczego jeszcze nie byliśmy małżeństwem? W naszym związku układało się naprawdę dobrze. Co więc było problemem? Może kłopot tkwił we mnie?
Pchnęłam drzwi, prowadzące do gabinetu Zabiniego. Siedział rozparty na fotelu, wystukując palcami na blacie nieznany mi rytm.
- Granger! - wykrzyknął, zdecydowanie za bardzo teatralnie. Zmrużyłam oczy, po czym mój wzrok powędrował w stronę wejścia do gabinetu Dracona. Zauważyłam, że cała krew odpływa z twarzy Diabła. Natychmiast rzuciłam się do drzwi, ignorując protesty bruneta. Wpadłam do pomieszczenia, które ku mojemu zdziwieniu było zupełnie puste. Na biurku panował całkowity porządek. Na szafkach brakowało segregatorów i teczek. Usłyszałam westchnienie za swoimi plecami.
- Co tu się dzieje? - spytałam, odwracając się do Diabła, który uśmiechnął się lekko. Prawie zazgrzytałam zębami na ten widok.
- Nic się nie dzieje - odparł, łapiąc mnie za ramię i wyprowadzając do swojego pokoju.
- Gdzie są rzeczy Dracona? - syknęłam, szarpiąc się i wyzwalając z uścisku.
- Zapewne w śmieciach - usiadł w fotelu, przytrzymując ręce za głową.
- Gadaj co tu się dzieje! - warknęłam, pochylając się przez blat w jego stronę.
- Malfoy przyniósł dziś wypowiedzenie. Bezzwłocznie zabrano jego rzeczy - wyjaśnił, pokazując mi miejsce do siedzenia. Opadłam na krzesło, ciężko wzdychając.
- Jakie wypowiedzenie? Dlaczego nic mi nie powiedział? - zaczęłam pytać samą siebie.
- Granger… - jęknął Blaise, przewracając oczami.
- Czy on mnie zradza? Musisz mi powiedzieć! – poczułam napływające do oczu łzy, a coś niebezpiecznie zaczęło drażnić moje gardło.
- Nie, nie zdradza cię! Cholera jasna! Wiedziałem, że tak będzie! – wyrzucił ręce w górę, po czym nagle znalazł się przy mnie.
- O co tu chodzi, Blaise? – wykrztusiłam, mocno zaciskając dłonie na swoich kolanach. Brunet złapał się za głowę, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał.
- Wracaj do domu, Granger – powiedział w końcu, podchodząc do biurka i sięgając po pergamin. Nakreślił na nim kilka słów.
- Ale… - zaczęłam, patrząc na Zabiniego błagalnym wzrokiem.
- Nie ma żadnego ale! Wracaj do domu! W tej chwili! – podniósł głos, ale nie wyczułam w tym gniewu. Wstałam z krzesła, nie do końca koordynując własne ciało. W moim sercu zagnieździł się jakiś niepokój, którego za nic nie mogłam się pozbyć. Co jeśli Blaise kłamał i jednak Malfoy mnie zdradził? Co takiego się wokół mnie dzieje? Dlaczego nie wiem o wypowiedzeniu? Nie pozostawało mi nic innego, jak posłuchanie rady bruneta. Musiałam wrócić do domu. Zastanawiałam się tylko, co takiego tam zastanę.
***
            Weszłam do Malfoy Manor, już drugi raz tego dnia nasłuchując czyjejś obecności. Znów panowała cisza. Tak samo przenikliwa, ale bardziej bolesna. Znów zajrzałam do każdego pokoju, by na samym końcu skierować się do salonu. Zatrzymałam się w progu, nie dowierzając temu, co widzę. Pomieszczenie wyglądało tak, jak rok temu, gdy przybyliśmy do zaniedbanej posiadłości razem z Draco. Tysiące świec unosiły się pod sklepieniem, rzucając blaski na wypolerowaną podłogę. Zasłony przy ścianach miały odcień jeszcze głębszej niż wtedy czerni. Powoli weszłam do pokoju. Na jego środku odnalazłam mały, drewniany stolik, a na nim zwinięty pergamin. Po chwili odważyłam się sięgnąć po wiadomość. Była zaadresowana do mnie, dobrze znanym mi, dokładnym pismem. Serce biło mi, jak oszalałe, gdy dotknęłam papieru. Bałam się tego, co mogłam ujrzeć. Na kilka sekund zamknęłam oczy, by uspokoić zszargane nerwy. W końcu udało mi się okiełznać drżące dłonie i rozwinęłam pergamin.
Szukaj mnie, Granger.
Tam, gdzie obywał nas deszcz.
***
            Kiedyś powiedziałem jej, że pragnę, by burza obmyła mnie do czysta. Chciałem stanąć w strugach zacinającego deszczu i poczuć ten chłód na swoim ciele. Krople na moich skroniach, wiatr opływający twarz. Duszę oddzielającą się od ciała. Tylko w jednym miejscu doświadczałem dokładnie tego, co tkwiło głęboko w mojej podświadomości. Stojąc na moście, patrzyłem na płynącą pode mną Tamizę. Teraz nie padał deszcz. Nie potrzebowałem go, bo moja dusza była już oczyszczona i wolna. Mogłem stać przy barierce, chłonąc ciszę. Wiedziałem, że przede mną cała przyszłość. Czekałem tylko na jedno. Na nią.       Mijały kolejne minuty, a ja zastanawiałem się, czy to, co robię jest normalne. Bałem się reakcji Granger, z drugiej strony zdając sobie sprawę, że mieliśmy unikać rutyny. Moje rozmyślania przerwał cichy dźwięk, który po chwili zidentyfikowałem jako lądującą na barierce sowę. Wiadomość od Zabiniego była krótka, ale rzeczowa. Właściwie nie zmieniała niczego, z wyjątkiem tego, że wszystko miało potoczyć się szybciej.
            W końcu usłyszałem charakterystyczny dźwięk teleportacji. Odsunąłem się powoli od barierki. Granger stała kilka metrów ode mnie. Jej twarz była nienaturalnie blada, a usta drżały ze zdenerwowania. Musiałem przyznać, że zachowałem się jak ostatni kretyn. Postawiłem kilka kroków w jej stronę. Nie unikała mojego wzroku, ale brązowe tęczówki przepełnione były niepokojem. Zatrzymałem się, gdy była na wyciągnięcie ręki.
- Co ty wyprawiasz, Malfoy?! Co ty znowu wymyśliłeś?! – wykrzyknęła, podchodząc do mnie i uderzając drobnymi pięściami w moją klatkę piersiową. Po jej policzkach popłynęły pierwsze łzy. Zareagowałem bez zastanowienia. Złapałem ją mocno za nadgarstki, po czym przyciągnąłem do siebie. Na początku próbowała się wyrwać, ale później pozwoliła mi się pocałować. Nie minęło kilka sekund, gdy powoli rozchyliła wargi. Uspokoiła się nieco, mocno przywierając do mojego ciała. Starłem jej łzy wierzchem dłoni. Kiedy się od siebie odsunęliśmy, wziąłem ją za rękę.
- Nienawidzę cię – syknęła, milimetr od moich ust, po czym raz jeszcze musnęła je swoimi. Nie byłem w stanie stwierdzić, czy drży z zimna, czy z powodu tego, z jaką pasją ją całowałem.
- Ja też cię kocham, Granger – uśmiechnąłem się złośliwie, po czym pociągnąłem ją do siebie i zacząłem biec wzdłuż barierki.
- Jasna cholera! Co tu się dzieje? – wrzeszczała, ledwie dotrzymując mi kroku. Zwolniłem nieco, ale nadal mijałem w ostrych zakrętach kolejnych przechodniów. Większość patrzyła na nas, jak na wariatów.
- Zaufaj mi – rzuciłem przez ramię, spoglądając na jej zarumienioną twarz.
- Oszalałeś! Rzuciłeś pracę! – krzyczała, chociaż zabierało jej to potrzebne do biegu powietrze. Przystanąłem na chwilę przy końcu mostu, po czym przyciągnąłem ją do siebie i znów pocałowałem, dając głęboki oddech.
- Zrobiłem to, co chciałem zrobić od dawna – powiedziałem, patrząc jej w oczy.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? – spytała, dotykając mojego policzka. Nie wyglądała na rozgniewaną, a raczej rozczuloną i niedowierzającą.
- To miała być niespodzianka. Zresztą  dzień się jeszcze nie skończył. Przygotuj się na więcej – ostatnie słowa wyszeptałem wprost do jej ucha. Później znów puściłem się biegiem, mocno splatając jej palce ze swoimi. Nie odezwała się ani razu, dopóki nie zatrzymałem się przed ogromnym gmachem na jednej z Londyńskich ulic.
- Gdzie my jesteśmy? – spojrzała na mnie, po czym na budynek.
- Wejdźmy do środka – otworzyłem przed nią drzwi i wprowadziłem do gustownie urządzonego holu. Przywitała nas siedząca w recepcji sekretarka.
- Umowa już na pana czeka, panie Malfoy – powiedziała, wskazując nam klatkę schodową. Granger nie zdołała wyrazić swojego zdziwienia, bo pociągnąłem ją dalej.
- Nie wytrzymam! O co tu chodzi? – zrobiła lekko obrażoną minę, ale nie działało to na mnie w taki sposób, jakiego się spodziewała. Nie odpowiedziałem na jej pytanie. Wszedłem do dobrze znanego mi od jakiegoś czasu gabinetu. Przy biurku siedział uśmiechnięty urzędnik, a na biurku przed nim leżały przygotowane papiery.
- Jeden podpis i wszystko gotowe, panie Malfoy – podsunął mi dokumenty i podał pióro, co nie umknęło uwadze Hermiony. Musiała już zauważyć, że nie byliśmy w mugolskim urzędzie.
- Dziękuję za współpracę – uścisnąłem dłoń mężczyzny, zebrałem swoją kopię umowy do teczki i niezauważalnie dla Granger odebrałem od urzędnika pęk kluczy. Bez słowa opuściłem gabinet, starając się nie roześmiać, widząc minę swojej dziewczyny.
- Krew mnie zalewa! – wrzasnęła, nie zwracając uwagi na to, że nie jesteśmy sami na korytarzu. Przysunąłem się do niej i pocałowałem, by po chwili się teleportować.
***
            Wylądowaliśmy na zatłoczonej o tej porze ulicy Hogsmead. Spojrzałam zdezorientowana na Malfoya, który uśmiechał się tajemniczo bardziej do siebie, niż do mnie. Czułam się jak w jakimś niedorzecznym śnie. Rano myślałam, że moje życie runie, nim przyjdzie południe. Tymczasem teraz wszystko się odwracało, lecz nie wiedziałam w jakim kierunku zmierza. Byłam już pewna, że w całej sprawie maczał palce Zabini. Nie byłam jednak w stanie stwierdzić, jakie dokładnie ma plany idący obok mnie blondyn. Mimo czasu, który z nim spędziłam, nadal był dla mnie zagadką. Mimo wielu godzin, dni i noc w jego towarzystwie, był jak wiecznie nieodkryta tajemnica. Sekret, który był dla mnie, niczym upojenie.
- Dlaczego jesteśmy akurat tutaj? – spytałam, nieco przyspieszając kroku, by go dogonić. Spojrzał na mnie kątem oka, a jego uśmiech jeszcze bardziej się pogłębił.
- Jest miejsce, które koniecznie musisz zobaczyć – wziął mnie za rękę. Teraz szliśmy już spokojnie i powoli. Przechodnie nie zwracali na nas uwagi. Wyglądaliśmy jak najzwyklejsza para podczas spaceru uliczką miasta. Nikt nie znał naszej prawdziwej, tylko nam znanej historii. Nikt nie mógł wyczytać w gazetach o tym, z czym wygraliśmy. Nikt nie widział demonów w naszych oczach, bo tylko my mogliśmy je widzieć. Patrzyłam na Malfoya, gdy nieprzerwanie posuwaliśmy się do przodu. W jego postawie tkwiło coś, czego brakowało mi, gdy przebywał w pracy. Ta iskra, pomieszanie złośliwości z pewnością siebie. To w takich momentach zdawałam sobie sprawę, że było warto.
            Nagle zatrzymaliśmy się pośrodku chodnika. Draco kiwnął głową w stronę wznoszącego się ponad nami budynku. Powoli przeniosłam na niego wzrok. Była to piękna, staroświecka kamienica z czerwonej cegły. Przypominała nieco tą na Charing Street Road. Usłyszałam brzęk kluczy, a po chwili zdałam sobie sprawę, że Malfoy stoi przy drzwiach.
- Kamienica jest nasza – powiedział, odwracając się do mnie i wyciągając dłoń. Przyjęłam ją dopiero po chwili, gdy jako tako odzyskałam przytomność umysłu.
- Ale… -zaczęłam, przyglądając się rzeźbionej powierzchni okiennic oraz przeszklonej witrynie. Moja wyobraźnia zaczęła pracować na wyższych obrotach.
- Kupiłem ją z kilku powodów. Chciałaś otworzyć drugi oddział restauracji. Dlaczego nie tutaj? Ja chciałem zająć się czymś innym. Rzuciłem pracę, żeby ci pomóc – wyjaśnił, powoli przeprowadzając mnie przez próg. To, co zobaczyłam zaparło mi dech w piersiach. Sala na parterze okazała się być idealna na stworzenie lokalu. Pomieszczenie było ogołocone z mebli, ale byłam w stanie sobie wyobrazić, jak może wyglądać razem z nimi. Już słyszałam w głowie gwar rozmów moich klientów.
- Podoba ci się? – Draco stanął za mną, by po chwili objąć mnie w talii.
- Jest cudownie. Jak długo to planowałeś? – pozwoliłam mu powoli wodzić ustami po swojej szyi. Jego ciepły oddech wprawiał moje ciało w drżenie.
- Jakiś czas – szepnął, całując moją szyję. Odwróciłam się w jego ramionach i spojrzałam w stalowe tęczówki.
- Dziękuję – wspięłam się na palce, po czym złączyłam nasze usta.
- Jest jeszcze coś, co dla ciebie mam – powiedział, gdy się od siebie odsunęliśmy.
- Co takiego? – uśmiechnęłam się, wplatając palce  w jego włosy.
- Czeka nas jeszcze mała podróż – odparł tajemniczo, po czym wyciągnął różdżkę. W pełni mu ufałam. Po chwili staliśmy już na chodniku, trzymając się za ręce. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale byłam pewna, że ten dzień będzie jednym z lepszych w moim życiu.
***
            Niewiele jest rzeczy tak dobrych, jak wiatr we włosach, poczucie ciągłego ruchu, tej wyjątkowej dynamiki. Zmierzasz przed siebie, zostawiasz problemy i zmartwienia. Nie ma już przeszłości, bo masz tylko następne sekundy. Tylko następny dzień, rok. Następne życie. Pędziliśmy zdającą się nie mieć końca drogą. Silnik motoru wydawał głębokie dźwięki. Takie chwile mogłyby nie mieć końca. Hermiona obejmowała mnie mocno ramionami. Wiedziałem jednak, że się nie boi. Starałem się, by przy mnie była bezpieczna. Słyszałem co jakiś czas jej krzyk, gdy przyspieszaliśmy na pustej szosie. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, odkąd opuściliśmy Hogsmead i znaleźliśmy się tutaj – z dala od zimy, z dala od rzeczywistości.
            Po następnych kilku kilometrach wyhamowałem na żwirowym podjeździe. Granger zeskoczyła z motoru, ściągając kask. Brązowe włosy opadły jej na ramiona, a w oczach czaiło się to, co tak bardzo kochałem. Kiedy stanąłem obok niej, uśmiechnęła się w ten wyjątkowy sposób. Tak robiła to tylko dla mnie.
- Co tu robimy? – wskazała palcem na rozciągający się przed nami ogród. W oddali wznosił się biały budynek, do którego prowadziła kamienista ścieżka.
- Bierzemy ślub – odpowiedziałem, a kask wypadł Hermionie z rąk i upadł na podjazd.
- Mówisz poważnie?! – zajrzała mi w oczy, a ja tylko kiwnąłem głową. Ku mojej radości i częściowemu zdziwieniu, Granger zarzuciła mi ręce na szyję, po czym mocno pocałowała.
- Czyli to oznacza zgodę na dalsze działania – uniosłem brew, a ona uśmiechnęła się lekko.
- Jak najbardziej – szepnęła prosto w moje usta.
***
            To nie był normalny ślub. Nie było przygotowanych dla gości ławek, ani długiego welonu. Brakowało dłużących się przygotowań do tego dnia oraz magicznie wysyłanych zaproszeń. To nie było normalne życie, a tym bardziej my nie byliśmy banalni. Umieliśmy tworzyć własną historię.
             Draco sam wybrał dla mnie białą, prostą suknię, która przy każdym ruchu zdawała się tworzyć wokół mnie srebrne, nieco mgliste płomienie. Dobrze wiedziałam, co takiego chciał mi tym przypomnieć. Swoje piękne, głębokie oczy, które kryły demony. Te oczy, które trzymały mnie przy życiu przez siedem lat. Teraz miałam w nie patrzeć już do końca swoich dni.
             Ceremonia odbyła się w ogrodzie rezydencji Malfoya we Francji. Okolica była przepełniona pewnego rodzaju magią, której nie mógłby zrozumieć żaden mugol. Bycie czarodziejem otwiera oczy na wiele nowych rzeczy. W powietrzu rozchodził się zapach magnolii, co przypominało mi mój własny dom w Londynie. Promieni słońca nie zasłaniała ani jedna chmura.  Byliśmy tylko my dwoje i magiczny urzędnik. Nie potrzebowaliśmy nikogo więcej. Prywatność była dla nas czymś, co musieliśmy wyrywać siłą ze swojego skomplikowanego życia. Kiedy już ją mieliśmy, traktowaliśmy jak najcenniejszy skarb. Ustaliliśmy, że dla rodziny oraz przyjaciół zorganizujemy oddzielne przyjęcie. Ten dzień miał być tylko nasz. Widzieliśmy i czuliśmy jedynie siebie nawzajem. Tęczówki Dracona wpatrzone we mnie. Jego chłodne dłonie splecione z moimi. Czuły pocałunek, który otwierał nasze małżeństwo. Tamtego popołudnia stałam się panią Malfoy. Nieodłączną częścią życia mężczyzny, którego kochałam…
***
            Od kiedy mogłem nazwać swoją egzystencję życiem? Wiele razy próbowałem odpowiedzieć sobie na to pytanie. W końcu doszedłem do wniosku, że tamtej nocy w skrzydle szpitalnym podjąłem walkę o samego siebie. Gdy Hermiona Granger po raz pierwszy zasmakowała moich zakazanych ust, postanowiłem, że ją zdobędę. Nie zwracałem uwagi na to, że w pewien sposób się wyniszczałem. Była tylko jedna myśl. Znaleźć ją. Mieć, całować, dotykać, słuchać… Okazuje się, że jeżeli czegoś naprawdę pragniesz, jest to realne, wręcz namacalne. Możesz mieć wszystko, jeśli tego chcesz.  
            Kiedy teraz patrzę w bok, widzę ją, jak śpi spokojnie w moich ramionach. Brązowe, długie włosy ma rozrzucone na mojej skórze. Oddycha miarowo, w równym rytmie, a jej serce bije tuż obok mojego. Jest moja. Jest moim życiem. Jest mną. Uśmiecha się przez sen. Zastanawiam się, co takiego widzi. Ja już o niczym nie jestem w stanie marzyć. Mam to, co daje mi największe spełnienie. Patrzę, jak powoli unosi powieki. Celebruję każdy dzień, który ze mną spędza. Obserwuję każdy jej ruch, chociaż znam jej zachowanie na pamięć.
- Kocham cię – są to pierwsze słowa, jakie wypowiada. Po chwili jej twarz jest naprzeciwko mojej. Śledzi moje rysy czujnym spojrzeniem.
- Ja też cię kocham – całuję ją powoli i długo. Czuję, jak oplata mnie ramionami. Zapach jej skóry niemal mnie odurza.
- Wiesz, że jesteś mój? – pyta, spoglądając na mnie spod rzęs. Nie mówi jednak zmysłowym, prowokującym głosem.
- A ty moja – odpowiadam, przewracając ją na plecy. Wplata palce w moje włosy. Czas staje, tak jak robił to już setki razy w jej obecności. Znów ją całuję. Tym razem głębiej i zachłanniej. Nie pozwala mi się odsunąć. Tracimy połączenie z rzeczywistością. Zabieramy siebie nawzajem gdzieś daleko. Jesteśmy jednością. Jednym ciałem, jedną duszą. Jednym demonem. Słyszę jej głos przy swoim uchu. Chłonę jej zapach, jej ciepło i smak. Nie ma już niczego więcej. Zamyka oczy, gdy całuję jej aksamitną szyję. Zaciska palce na moich ramionach. Teraz nie ma już granic.
***
            Widzę, jak wchodzi do restauracji. Nasze spojrzenie się spotykają. Nie ma już klientów. Nie ma gwaru rozmów. Nie ma odgłosów, dochodzących z kuchni. Podchodzi do mnie i mocno całuje, jakby to miał być nasz ostatni raz. Ale nie będzie. Patrzą na nas wszyscy goście. Są tu również uczniowie Hogwartu. Znają już nasze zwyczaje. W kącie pomieszczenia siedzi profesor McGonagall. Kiedy Draco się ode mnie odsuwa, macha do nas. Restauracja w Hogsmead działa już od roku. Jesteśmy szczęśliwi, jak nigdy dotąd. Malfoy łapie mnie za rękę i wyprowadza na zaplecze, gdzie siadam mu na kolanach.
- Tęskniłem – mówi, zakładając mi kosmyk włosów za ucho. Nie widzieliśmy się zaledwie kilka godzin, ale tak już to działało. Potrzebowaliśmy się, jak powietrza.
- Ja też – całuję go w usta, przyciągając do siebie mocno i chciwie. Po chwili czuję, że się teleportujemy. Stoimy na środku salonu w Malfoy Manor. Nad naszymi głowami płoną tysiące świec. Przy kominku wisi powiększona fotografia. Przedstawia ruchomy obraz ze skrzydła szpitalnego. Zdjęcie zrobił brat Colina Creeveya, który krył się razem z członkami Zakonu Feniska w murach Hogwartu. To pamiątka tamtej nocy, gdy po raz pierwszy poczułam Malfoya całą sobą. Fotografia przedstawia nas dwoje. Nachylam się nad Draconem i powoli całuję go w blade, chłodne usta. Teraz robię to samo.
            Historie podobno zataczają koło. Wiem, że warto jest czekać na odpowiednie chwile. Nauczyłam się  ufać własnemu przeznaczeniu. Teraz miałam życie, o jakim zawsze marzyłam. Pozwoliłam swoim demonom zawładnąć swoją duszą. Była to najlepsza podjęta przeze mnie decyzja. Nie żałowałam jej w żadnej sekundzie.
***
Demony są ukryte w naszych oczach.
Wystarczy, że sięgniesz głębiej.
Zobaczysz więcej.

~~~
Kochani,
nadszedł czas na pożegnanie z tą historią. Wciąż nie mogę uwierzyć, że zdołałam ją napisać. Było to dla mnie ogromne wyzwanie. Włożyłam w ,,Ukryte Demony" wiele serca i czasu. Poświęcałam cenne godziny, by przelewać na papier to, co tworzyło się niespodziewanie w mojej głowie. Chcę, żebyście wiedzieli, że ta historia ma dla mnie ogromne znaczenie. Będę wracać do niej jeszcze wiele razy. W tych wszystkich słowach tkwi więcej mnie, niż jesteście to sobie w stanie wyobrazić. Jeśli ktoś z was będzie czytał całe opowiadanie raz jeszcze, niech zajrzy głębiej. Między słowa.
             Muszę przyznać, że nienawidzę pisać takich niby pożegnań. Właściwie wcale się z wami nie żegnam. Zostaję tu z miniaturkami. Jeszcze będziecie mięli mnie dosyć. 
Wiem, że liczycie na podziękowania. Wy jesteście tu najważniejsi. Daliście mi siłę do pisania. Gdyby nie wasze komentarze, nie zdołałbym skończyć tej historii. Boję się, że nie jestem w stanie ogarnąć wszystkich, którym muszę podziękować. Postaram się jednak, jak tylko mogę.
               Na początek - kochana M. Twoje komentarze wiele razy dodawały mi sił. Czekałam z niecierpliwością na każdą twoją opinię. Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz. Dziękuję za wszystko, czego nie jestem w stanie nawet opisać.
             Poza tym, dziękuję wszystkim czytelnikom. Każdemu, kto komentował i wyrażał swoją szczerą opinię. Nie będę was wszystkich wymieniać. Za bardzo boję się, że kogoś pominę. Czujcie się tak, jakbym kierowała te słowa wprost do was. Dziękuję każdemu obserwatorowi - tym cichym i ukrytym również! Mam nadzieję, że pod epilogiem większość z was się odezwie. Dziękuję za wspaniały czas spędzony z wami przy tym opowiadaniu. Mam najcudowniejszych czytelników na całym świecie.

         Mam nadzieję, że epilog wam się spodobał. Liczę na wasze opinie. Pierwsza miniaturka pojawi się na blogu dopiero za jakiś czas. Planuję jakiś odstęp między epilogiem, a publikacją tych one shotów, żeby nie było zamieszania. Mam nadzieję, że zostaniecie tu ze mną, by ocenić te krótkie wersje Dramione. Jeszcze co najmniej przez dwa miesiące będę tutaj coś wstawiać!

Pozdrawiam was gorąco,
zawsze wasza,
EDGE

sobota, 7 września 2013

PROROK CODZIENNY NR.2

Kochani, 
nie bójcie się tego posta. Nie zawieszam bloga, ani nic z tych rzeczy. Epilog jest w przygotowaniu, ale ze względu na warunki, jeszcze to potrwa. Nie mam pojęcia ile. Jestem jednak bezsilna. Zaczęła się szkoła. Wstaję o wcześniej niemożliwej dla mnie godzinie. Wracam późno do domu. Jestem w stanie pisać jedynie podczas powrotu ze szkoły, jeśli uda mi się usiąść na 30 minut w autobusie. Jak widzicie, jest kiepsko. Liceum jest wymagające. Uczę się w centrum Warszawy - korki i tłumy gwarantowane. Zastanawiam się czasami, czy obok mnie nie przechodzi na przykład jakaś moja czytelniczka :) Przez następne trzy lata można mnie nieświadomie minąć na ulicy Warszawy. 
 Wracając do tematu. Czas wolny poświęcam na odpoczynek i nie starcza mi chwili na pisanie. Teraz spędzam wieczory z mitologią Zygmunta Kubiaka. Przepraszam za wszystkie komentarze, na które nie odpisałam. Nie jestem w stanie tego ogarnąć.
Niespodzianka, którą dla was mam stoi pod znakiem zapytania. Można powiedzieć, że pod bardzo, bardzo dużym znakiem zapytania! Muszę to wszystko bardzo dokładnie przemyśleć. 
Mam nadzieję, że poczekacie cierpliwie na epilog. Chcę, by był bardzo długi, co również nie skraca czasu przygotowania. Jeśli będziecie chcieli wiedzieć, jak się miewa tekst, to zajrzyjcie na lewą stronę bloga. W aktualnościach znajdziecie informacje o postępach prac. 
Na koniec, chciałabym wam podziękować za głosy oddane w ankiecie na blog miesiąca na Stowarzyszeniu DHL. Cieszę się, że mój blog został doceniony. 
Pozdrawiam,
Edge

niedziela, 1 września 2013

XXXV. Najważniejsze wspomnienie cz.II


            Tylko w świecie magii istniała możliwość, by przenieść się w przeszłość. Obejrzeć raz jeszcze swoje własne życie. Przemyśleć to, co kiedyś zrobiliśmy. Po jakimś czasie niektóre chwile wyglądają bowiem nieco inaczej, niż wcześniej. Te same twarze mają inny wyraz. Te same słowa mają głębszy sens. Nie słyszysz już pustych wypowiedzi, lecz coś, co zaważyło na twoich dalszych losach. Po latach znasz już prawdę o wszystkich. Znasz prawdę o sobie i swoich uczuciach. Nie okłamujesz się, tylko patrzysz bez fałszu. Widzisz demony. Nie pomijasz ich, lecz właśnie na nie najbardziej zwracasz uwagę.
            Oglądanie tej całej sceny z perspektywy myślodsiewni było dla nas obojga zdecydowanie wstrząsające. Przyciągnąłem Hermionę do siebie. Czułem niespokojne bicie jej serca. Głęboko zaczerpnąłem powietrza, przygotowując się nad to najważniejsze wspomnienie. Najważniejsze sekundy. Najważniejsza chwila. Miała ona budować naszą przyszłość. Całe siedem lat zmagaliśmy się z tym obrazem. Nie z krwią nas otaczającą. Nie z ciemnością, czy reakcjami przyjaciół Hermiony. Tylko z tym wydarzeniem, które miało mieć miejsce raz jeszcze na naszych oczach.
            Hermiona pochyliła się nad moim zmaltretowanym, krwawiącym ciałem. Pamiętałem uczucia z tamtego momentu na prawdę dokładnie. Ufałem wtedy Granger bardziej, niż byłem tego świadom. Słyszałem jej głos, odkąd tylko weszła do skrzydła szpitalnego. Był niezwykle przyjemny na tle innych. Ból nie pozwalał mi normalnie oddychać, ale starałem się jak najdłużej zachować przytomność. Każde wypowiedziane słowo docierało do mnie, niczym zza mgły. Zmysły miałem jednak wyostrzone. Cierpienie zmniejszało się nieznacznie, gdy mówiła Hermiona. Chciałem wstać, zabrać nas stamtąd. Wiedziałem jednak, że jestem zależny tylko od innych, w obecnej sytuacji.
             Kiedy usiadła obok mnie, skorzystałem z ostatnich pokładów energii, by jej dotknąć. Wtedy też zdałem sobie sprawę, co takiego planuje. Pod moimi palcami pojawiła się złota, chłodna bransoletka. Przedmiot, który miał nas łączyć. Mój naszyjnik został zablokowany przez Pottera, jakiś czas po wyjeździe Hermiony. Mogłem powtórzyć przesłaną mi w skrzydle szpitalnym wiadomość, co do słowa.

Zaufaj mi, Malfoy. Zabiorę cię stąd. 

            Chwilę później zaklęcie spowalniające wygasło. Ktoś rzucił się do przodu, by odciągnąć ode mnie Hermionę. Dla nas jednak, czas stanął. Rzeczywistość zatrzymała się w tej małej przestrzeni, która otaczała nasze ciała. Nie słyszeliśmy już protestów, które wydobywały się z gardeł członków Zakonu Feniksa. Granger powoli przysunęła twarz do mojej. Jej oddech owionął moje policzki. Nie zawahała się nawet na moment. Obiecała. Przyrzekła. Choćby to miała być ostatnia sekunda w moim życiu. W jej ubranie przesiąkała moja ciemna krew. Delikatnie ułożyła swoje wargi na moich. Lekko, subtelnie, ledwie wyczuwalnie. Mimo bólu, uniosłem się lekko na łokciach. Gdyby to było możliwe, wyzionąłbym ducha, będąc tuż przy niej. Byle tylko słyszeć jej oddech i bicie serca. Łzy Hermiony moczyły moją skórę. Słone krople wdzierały się w drobne rany, które piekły żywym ogniem. Pogłębiłem pocałunek, mocno skupiając się tylko na tym. Można mieć tylko sekundy doskonałości. Ból odgrodziłem od siebie grubym, szczelnym murem. Przez te kilka minut była tylko ona. Jej usta. Jej smak. Drżała tuż nade mną. Zmęczona, roztrzęsiona, lecz silna. Odważna tak samo, jak podczas każdego przesłuchania. Równie ciepła, przyciągająca oraz kojąca. Rozchyliła wargi, łącząc nas jeszcze ściślej. Pragnąłem ją objąć,  poczuć cały świat w swoich ramionach. Moje ręce nie mogły się jednak unieść. Ból skutecznie mnie unieruchamiał. Po chwili poczułem rozlewające się po moim ciele ciepło. Teleportacja łączna, wzmocniona pocałunkiem po kilku sekundach zabrała nas ze skrzydła szpitalnego - wprost do domu Zabiniego. Wspomnienie zawirowało, zmieniło się w ciemność, po czym zniknęło.
***

            Kiedy otworzyłam oczy, nadal stałam tuż obok niego. Obejmował mnie mocno swoimi silnymi ramionami. Przez chwilę delektowałam się tym, że jest tak blisko. Jego oddech był spokojny, a bicie serca równe i rytmiczne. Wspomnienie nadal wirowało w naszych żyłach. Tym razem było to inne krążenie. Zdawaliśmy sobie sprawę, że te kilka sekund sprzed siedmiu lat, zmieniło nasze życie. Przez każdy następny rok budziliśmy się i zasypialiśmy z jedną myślą. Dzięki temu pocałunkowi oddychaliśmy ze świadomością tego, że uczucia z piwnic Hogwartu były czymś więcej, niż moją litością, czy jego poddaniem się. Teraz cała walka nabierała dla nas sensu. Wszystkie incydenty z ostatnich siedmiu lat były naszą własną, małą ucieczką, lecz w nieodpowiednim kierunku. Po czasie i tak wróciliśmy do siebie. Niezależnie od tego, co stawało nam na przeszkodzie, w końcu nasze drogi się skrzyżowały. 
- Przeszłość jest przeszłością, Granger - usłyszałam jego słowa przy swoim uchu - Ale niektóre rzeczy powinno się pamiętać. 
- Tamta noc sprawiła, że jesteśmy tu teraz. Będzie z nami zawsze, nawet jeśli nie będziemy tego chcieli. To są te ukryte demony w naszych oczach - odpowiedziałam, unosząc głowę z jego ramienia. 
- Myślę, że kochałem cię wtedy. Kochałem przez cały ten czas. Siedem lat. Kocham i teraz - dotknął mojego policzka swoimi chłodnymi palcami.
- Ja też kochałam. Kochałam, kocham i będę kochać - spojrzałam w jego stalowe tęczówki. Uśmiechnął się lekko. Tak swobodnie i prawdziwie.
- Dzisiaj skończymy to wszystko. Będziemy wolni - wziął mnie za rękę i zaczął prowadzić przez ogród. Promienie zachodzącego słońca wdzierały się przez gałęzie drzew. Trzymałam białą sukienkę nad kostkami. Draco ubrany był w czarny garnitur i tego samego koloru koszulę. Kontrast między nami był niczym ogień i lód. Tylko biały kwiat w kapie marynarki Malfoya łączył nas obojga. To był taki mały symbol naszej przynależności. Ja byłam jego, a on mój. Weszliśmy do Malfoy Manor przez odnowiony, kamienny taras. Hol lśnił dawnym blaskiem, a pod sufitem świecił ogromny żyrandol. Na stoliku przed głównymi drzwiami czekały lampki szampana.
- Draco! Hermiona! Już jesteście - z salonu wyszła uśmiechnięta pani Malfoy. Ubrana była w granatową, elegancką suknię.
- Witaj, matko - blondyn pocałował kobietę w oba policzki. Później jej czujny wzrok przeniósł się na mnie.
- Pięknie wyglądasz - powiedziała, witając się ze mną.
- Dziękuję, Narcyzo - odparłam, po raz pierwszy czując się całkowicie spokojnie w jej towarzystwie.
- Wszystko jest już gotowe. Zdążyłam zapomnieć, jak wygląda organizacja przyjęć - poprowadziła nas do salonu, gdzie stały okrągłe, zastawione stoły. Dzisiejszy wieczór miał być oficjalnym powrotem rodziny Dracona do życia towarzyskiego. W każdej magicznej gazecie huczało o tym przyjęciu, jak i o odnowionym Malfoy Manor. Nie szczędzono wzmianek także o mnie. W jednych artykułach brano moje pojawienie się na pogrzebie u boku Malfoya, jako przypadek. Jeszcze inne spekulowały, jakoby miał to być układ między mną, a arystokratą. Tylko nieliczne sugerowały, że możemy być razem. Dzisiaj wszystkie plotki miały zamilknąć. Specjalne zaproszenie trafiło do rąk Rity Skeeter. Spodziewaliśmy się także innych dziennikarzy.
- Za godzinę zaczną pojawiać się goście. Wy się teleportujecie, tak jak planowaliście - Narcyza odruchowo poprawiła leżącą na stole serwetkę. Na pierwszy rzut oka było widać, że takie szczegóły sprawiały jej przyjemność.
- Zdecydowałaś już, czy tu zostajesz? - spytał Malfoy, a Narcyza odwróciła się do nas.
- Właściwie już podjęłam decyzję - kiwnęła głową, a po chwili wyjęła różdżkę. Na jej dłoni pojawił się duży klucz, który podała synowi.
- Co to ma znaczyć? - zmarszczył brwi, wpatrując się w matkę.
- Dom jest wasz - odpowiedziała, uśmiechając się do nas. Nie zdążyliśmy zareagować, a jej już nie było. Odgłos stawianych w obcasach kroków rozległ się gdzieś za ścianą, gdzie się teleportowała.
- Dom jest nasz - powtórzyłam, chcąc, by te słowa do nas dotarły.
- Jeśli chcesz, zostaniemy tutaj. Wiem jednak, że to miejsce ma dla ciebie dość trudne znaczenie. Znajdziemy coś lepszego - Draco wziął mnie za rękę. Spojrzałam w jego niegdyś chłodne oczy.
- Zmienimy te mury w prawdziwy dom. Nasz własny. Sam powiedziałeś, że przeszłość jest przeszłością - odparłam, zbliżając się do jego ust. 
- To początek dobrego życia - szepnął, po czym zatopił się w moich wargach. Jego dłoń sunęła po moim ciele, aż chłodne palce dotarły do rozcięcia sukni na udzie. Zadrżałam pod wpływem jego dotyku. Całym ciałem przywarłam do jego ciała. Moim jedynym pragnieniem było teraz zrzucenie z siebie tego cienkiego materiału, byle tylko być bliżej niego. Rozchyliłam wargi, wpuszczając go jeszcze głębiej. Trwało to jeszcze dobre kilka minut. 
- Dzisiejszej nocy będziesz moja. Musimy poćwiczyć silną wolę - wyszeptał mi do ucha, gdy się od siebie odsunęliśmy. Nasze oddechy były przyspieszone i nierówne.
- Zobaczymy, kto pierwszy się podda - mrugnęłam do niego, po czym ruszyłam do drzwi. Usłyszałam za sobą tylko ciche westchnienie Malfoya.
***

            W posiadłości zebrała się już spora grupa osób. Główny taras przy drzwiach wejściowych zapełniony był niemal po brzegi. Eleganckie pary zdawały się unosić nas ziemią. Wysoko podniesione głowy, lśniące kreacje, litry szampana, gwar rozmów i klasyczna muzyka. To było to, co większość nazywała arystokracją. Stojąc przy głównej bramie Malfoy Manor byliśmy w stanie dostrzec witającą gości matkę. Oboje wiedzieliśmy, że nadszedł czas. 
- Ty pierwsza - powiedziałem, zwracając uwagę Granger. Nerwowo przygryzła wargę, a bladość jej twarzy nieco się uwydatniła.
- Będę tuż za tobą. Zaufaj mi - dodałem, całując ją lekko w rękę. Kiwnęła głową, powracając do swojej gryfońskiej determinacji. Po chwili zamknęła oczy i teleportowała się za bramy posiadłości. Dostrzegłem jej odzianą w biel sylwetkę przy marmurowych schodach, nieopodal mojej matki. Odczekałem jeszcze kilka sekund, po czym sam przeniosłem się do posiadłości. Granger dyskretnie sprawdziła, czy idę za nią. Po chwili tłum gości odwrócił się w naszą stronę. Hermiona zatrzymała się na pierwszym stopniu schodów. Wszystko szło zgodnie z planem. Podszedłem do niej i wpiłem się w jej malinowe usta na oczach wszystkich. Gdy obfotografowano nas już z każdej strony, wziąłem ją za rękę i wprowadziłem do środka. 
- Nie było tak źle - mruknąłem prosto do jej ucha. Uśmiechnęła się lekko, ściskając moją dłoń.
- Niedługo dadzą nam spokój, prawda? - odpowiedziała, dyskretnie pokazując na tłumy zaciekawionych gości po obu naszych stronach.
- Szybciej niż myślisz. Poszukają nowej sensacji - odparłem, uśmiechając się nieco złośliwie do wpatrzonej w naszą dwójkę Rity Skeeter. Mogłem się założyć, że układała w głowie treść nowego artykułu. Teraz jednak mało mnie to obchodziło. Miałem przy sobie kobietę swojego życia. Nic nie mogło mi jej odebrać.
- Tu jesteście! Szukaliśmy was wieki w tym tłumie - nagle przed nami pojawił się Diabeł, a zza jego pleców wyłoniła się Rose w długiej, czarnej sukni.
- Blaise! Postaw mnie, palancie! - Hermiona została uniesiona w powietrze przez mojego przyjaciela, a ja przywitałem się z kasztanowłosą.
- Nieźle to wyszło, Malfoy, chociaż muszę przyznać, że na tych schodach nieco cię poniosło. Jeszcze chwila, a zerwałbyś z Miony tę sukienkę - za moimi plecami odezwał się znany mi głos. Alex po chwili uderzył mnie lekko w ramię.
- Przed chwilą dopadła mnie ta wariatka Skeeter. Grzecznie oznajmiłem, że jesteście najgorętszą parą roku - Blaise uśmiechnął się szeroko do Hermiony, po czym objął ramieniem swoją własną dziewczynę.
- Widzieliście gdzieś Ginny? - spytała Granger, rozglądając się w poszukiwaniu rudowłosej.
- Jest gdzieś niedaleko z Georgem. Jest z nią coraz lepiej - odpowiedział Alex, prowadząc nas do stolika, który przygotowano specjalnie dla naszej grupy. Odsunąłem krzesło przed Hermioną, po czym zająłem miejsce obok niej.
- Jak wam się podoba? Nie mam takiej wprawy, jak przed laty, ale chyba nie jest źle - moja matka wyłoniła się z tłumu, po czym oparła dłonie na moich ramionach i uśmiechnęła się do każdego z gości.
- Jest cudownie, Narcyzo. Jeszcze lepiej niż kiedykolwiek - Blaise przesunął wzrokiem po zapełnionej sali. Jego teatralna, przepełniona zadowoleniem i uznaniem mina rozśmieszyła wszystkich, włącznie z Ginny, która właśnie podeszła do stolika.
- Bardzo się cieszę - odparła moja matka, a po chwili pochyliła się lekko do mojego ucha - Ale może być jeszcze lepiej - dodała już szeptem. Poczułem dziwny ciężar w kieszeni marynarki. Doskonale wiedziałem, co to takiego.
***
             Staliśmy w tłumie gości, a dłoń Malfoya spoczywała na moich plecach. Przyjęcie trwało już od dobrych kilku godzin. Ilość ciekawskich spojrzeń zmniejszała się z każdą chwilą, a atmosfera zrobiła się nieco spokojniejsza. Delektowałam się każdą chwilą u boku Dracona, z myślą o tym, że po raz pierwszy jesteśmy wolni. Mogliśmy spodziewać się nowych, obszernych artykułów na nasz temat, ale poza tym nic nam już nie groziło. Wesoło iskry pojawiły się w oczach blondyna, który zamiast obserwować salę, cały czas był wpatrzony we mnie. Wyglądał na zamyślonego, a jego palce poruszały się co jakiś czas na kieliszku.
-  Ucieknijmy stąd - powiedział nagle, wracając myślami na ziemię. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Gdzie mnie zabierzesz? - spytałam, patrząc w jego stalowe tęczówki z lekkim rozbawieniem. Wyjął mi kieliszek z ręki i postawił go na stole. Później pochylił się lekko nade mną, tak że jego oddech owionął moją szyję.
- Daleko stąd - wyszeptał, po czym złożył pocałunek na mojej skórze. Całe moje ciało zalała fala gorąca.
- Ktoś tu się poddaje - odparłam, czując jego wargi przy uchu. Nie widziałam jego twarzy, ale byłam pewna, że złośliwie się uśmiechnął. Zrobiło mi się jeszcze cieplej, gdy jego ramię mocniej objęło mnie w pasie, gniotąc materiał sukni.
- Nie igraj ze mną, Granger - odstawił swój kieliszek i lekko założył moje włosy na prawe ramię.
- Wszyscy zauważą, że wyszliśmy - powiedziałam, gdy zaczął prowadzić mnie w stronę drzwi.
- I co z tego? - wzruszył ramionami, po czym jak gdyby nigdy nic wziął mnie na ręce. Połowa gości patrzyła, jak wynosił mnie z domu. Rita Skeeter uwieczniła to także na kolejnym zdjęciu.
- Kocham cię - szepnął prosto w moje usta, zanim obrócił się w miejscu i teleportował.
***
- Ja też cię kocham, Malfoy - odpowiedziała mi, gdy wylądowaliśmy na chodniku. Wpiłem się w jej pełne usta, jednocześnie otwierając drzwi restauracji, pod którą się znaleźliśmy. Na oślep ruszyliśmy w stronę zaplecza, przewracając przy tym połowę krzeseł. W końcu minęliśmy zasłonę i Hermiona wciągnęła mnie za krawat do opustoszałej kuchni.
- Godryku... - wykrztusiła, zdejmując ze mnie marynarkę, która opadła na podłogę. Pokręciłem głową z rozbawieniem, chwytając Granger w pasie i sadzając na marmurowym blacie. Po chwili jej usta złączyły się z moimi, a nasze gwałtowne ruchy sprowadziły na ziemię większość leżących w kuchni przedmiotów.
- Nie chciałaś rutyny - szepnąłem jej do ucha, powoli rozsuwając zamek białej sukni.
- Masz niezłą pamięć - wyszeptała, odchylając głowę, tym samym pozwalając błądzić mi ustami po swojej szyi. Zadrżała, gdy odsłoniłem jej ramiona, zsuwają materiał sukienki. Ujęła moją twarz w dłonie. Spojrzałem w jej brązowe, głębokie oczy. Kryła się w nich cała nasza historia.

- Mnie to zabija, Granger. Nie mogę...
- Przestań staczać się w tę otchłań. Zaczynasz się poddawać, oddajesz moc temu, co cię pogrąża, a nie temu, co powinno walczyć. To wszystko siedzi w tobie. Mrok, który cię wykańcza. Przecież to widać od razu. Chodzisz jak w czarnej, nieprzenikalnej mgle. Chcę cię z tego wyciągnąć.
- Nie oszukuj już nikogo, Malfoy. Walcz.
- Dlaczego to robisz?
- O takie rzeczy się nie pyta. Przyjmuje się to, co ktoś ci podarowuje. Przerabialiśmy to samo siedem lat temu.
- Ciągle jestem tym samym Draconem Malfoyem. Nie licz na zbyt wiele.
- Skąd wiesz, że się nie zmieniłeś? Ten mrok przysłania wszystko, co mogłoby być w tobie dobre

            Scena ze Świętego Munga nadal była żywa w moim umyśle. Pamiętałem każdą rozmowę, każdą sekundę spędzoną z Granger. Kiedy zatopiłem się w jej ustach, w głowie słyszałem jej słowa. Podjąłeś co najmniej dwa dobre wybory. Zgodziłeś się na wyciągnięcie z więzienia, a teraz żebym ci pomogła. Miała rację. Nie żałowałem tego, że pozwoliłem jej wywrócić swoje życie do góry nogami. Nigdy nie pomyślałem o tym, by cofnąć czas. Demony. Już ty dobrze wiesz dlaczego. Nazwała restaurację właśnie w ten sposób, nie mogąc zapomnieć o tym, co było w moich oczach. A ja? Codziennie patrzyłem w lustro, myśląc o jej tęczówkach. Codziennie mam ten sam sen, Draco. Nie ma dnia, ani nocy, w której bym o tym wszystkim nie myślała. Już wtedy powoli zdawaliśmy sobie sprawę, że brniemy w złym kierunku. Staraliśmy się uleczyć to, co powinno być wolne.

- Więc co cię powstrzymuje, Malfoy? Dlaczego mnie nie wygonisz?
- Powstrzymuje mnie tamten jeden wieczór w skrzydle szpitalnym. Nie wiem, co to dla nas  znaczyło, ale wiem, że jest w tej chwili dla mnie ważne. Chciałem cię chronić przez te siedem lat. Żeby twoje oczy nie straciły tego blasku, twój uśmiech tej siły. Broniłem się, by nie zniszczyć ci życia.

            Uśmiechnąłem się, odrywając się na moment od jej ust. Biała sukienka zsunęła się na podłogę. Wiedziałam, że nigdy nie pozbędziesz się tych demonów. Jej wargi złączyły się z moimi w namiętnym, głębokim pocałunku. Znów miała rację. Nigdy nie byłbym w stanie pozbyć się miłości do niej.
***
            Leżeliśmy na podłodze w kuchni, okryci jedynie cienkim, wyczarowanym kocem. Powoli odzyskiwaliśmy równy oddech, a ja słuchałam szybkiego bicia serca Malfoya. Obejmował mnie ramieniem, drugą ręką gładząc po włosach. Za zaparowaną szybą zapadła już noc. Restauracja była cicha i pogrążona w częściowej ciemności. Uniosłam się lekko na łokciach, by spojrzeć w spokojną twarz blondyna. Mierzyliśmy się spojrzeniami, ciesząc się każdą chwilą, spędzoną tak blisko.
- Wyjdź za mnie, Granger - powiedział nagle, a ja odrobinę szerzej otworzyłam oczy, gdy wyciągnął z kieszeni marynarki małe pudełeczko.
- Słucham? - wykrztusiłam, patrząc na przedmiot w jego dłoni. Powoli otworzył wieczko. W środku lśnił piękny, rodowy pierścionek Malfoyów.
- Wyjdziesz za mnie? - spytał, zaglądając mi w oczy.
- Tak - odpowiedziałam bez chwili wahania. Poczułam chłód złota na swoim palcu, po czym Draco zatopił się w moich ustach. Tak jak obiecał, tej nocy byłam jego i miało tak być już do końca naszego życia. 

---
Wróciłam znad morza wypoczęta, opalona i nareszcie spokojna. Przez te kilka dni zdążyłam się porządnie zrelaksować. Napisałam dla was trzy strony rozdziału na początku wyjazdu, a gdy dzisiaj wróciłam, stwierdziłam, że napiszę jeszcze więcej. Tak też macie kilkustronicową ( ok. 5 stron) część drugą poprzedniego rozdziału. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Użyłam trochę fragmentów z poprzednich części tego opowiadania. Nie zaczęłam pisać jeszcze epilogu. Nie zdążyłam. Pogoda była zbyt piękna, by marnować ją na siedzenie z telefonem w ręku. Postaram się stworzyć długie zakończenie tej historii. Czekajcie cierpliwie! Będę miała dla was małą niespodziankę wraz z epilogiem. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania :)