piątek, 31 maja 2013

III. Samodestrukcja

            Nadszedł lipiec, a ja tym samym spędziłem kolejny miesiąc w ukryciu. Po rozmowie z Zabinim mój stan sięgnął dna, a nawet jeszcze głębiej. Wróciły sprawy, których nie dopuszczałem do siebie od kilku lat. Przypomniały się rzeczy, które powinienem był dawno wyrzucić ze swojego umysłu. Blaise doskonale wiedział, co robi. Osiągnął swój cel. Teleportowałem się z jego mieszkania pod Ministerstwo, po czym wskoczyłem na motor i opuściłem centrum Londynu. Od tamtej chwili znów nie wychodziłem z domu, a moje myśli krążyły wokół jednego tematu. Matka kilka razy przychodziła do mnie, lecz nie odzywałem się do niej ani słowem. Blaise musiał jej wspomnieć o naszym spotkaniu, bo kilka razy próbowała mnie o to zapytać. Nie widziałem sensu, by opowiadać jej wszystko. Wystarczyło, że na mnie spojrzała i od razu wiedziała, że jest źle. Przez ostatnie siedem lat walczyłem ze sobą. To była samodestrukcja. Gdybym chociaż wiedział, dlaczego się tak zadręczam. Tymczasem niszczyło mnie coś, czego do końca nie znałem. Z tego wspomnienia zostały tylko niedokładne strzępy, przed którymi i tak się broniłem. Mógłbym dać sobie spokój, zacząć żyć normalnie, ale nie potrafiłem. Przed oczami wciąż miałem tę jedną noc, która zmieniła wszystko. Proponowano mi, abym przestał się chronić za wszelką cenę. Chciano, żebym dopuścił do swojej głowy wszystkie części tamtych wspomnień. Tylko, że ja tego nie chciałem. Wolałem niszczyć własne życie, niż robić krzywdę komuś innemu.
            Już czwarty dzień z rzędu nie wychodziłem z łóżka. Leżałem na wznak, patrząc się w sufit. Nawet, gdy w pokoju pojawiła się moja matka, nie uniosłem głowy.
- Draco, odezwiesz się do mnie w końcu? - jej głos był słaby. Usłyszałem w nim jedynie bezsilność. Żadnej nadziei, żadnego innego uczucia. Oczywiście jej nie odpowiedziałem.
- Błagam cię. Dlaczego tak się zachowujesz? Słyszałam o twojej rozmowie z Blaisem. Wiem, że to dla ciebie ciężkie. Może da się to jakoś rozwiązać. Wyjedź ze mną gdzieś daleko. Zapomnisz o tym wszystkim - mówiła, siadając przy mnie na łóżku. Spojrzałem w jej smutne, przygnębione oczy.
- Miejsce niczego nie zmieni. Nadal będę się zadręczał - powiedziałem, nie mogąc dłużej wytrzymać. Widok zmęczonej, pogrążonej matki sprawił, że coś się we mnie złamało.
- Ale czym? Przecież od siedmiu lat nic nie dzieje się w twoim życiu. Żyliśmy spokojnie we Francji. Nikt nie wiedział o naszym istnieniu. Już wtedy się zmieniłeś. Byłeś drażliwy, coś nie dawało ci spokoju. Z każdym rokiem było coraz gorzej. Nawet Astoria ci nie pomogła. Co się tu dzieje? Nie rozumiem - łzy zebrały się w jej pięknych oczach. Podniosłem się do pozycji siedzącej i przesunąłem dłońmi po twarzy.
- To skomplikowane, mamo - wydusiłem, nie patrząc na nią. Bolała mnie świadomość, że nie wie wszystkiego.
- Wyjaśnij mi, proszę - szepnęła, ujmując moją dłoń. Zadrżałem pod wpływem jej czułego dotyku. Już dawno nikt nie obdarzył mnie takim gestem.
- Nie mogę ci tego wytłumaczyć. Sam do końca tego nie rozumiem - powiedziałem po dłuższej chwili.
- Spróbuj. Może dzięki temu wyjaśnisz też coś sobie - usiadła na łóżku tuż obok mnie. Poczułem subtelny zapach jej perfum. Ten sam, co sprzed lat.
- Wiesz jakie to uczucie, kiedy jedno wspomnienie nie pozwala ci dalej żyć? - spytałem, zerkając na nią kątem oka. Siedziała wpatrzona w przeciwległą ścianę. Oczy zaszły jej dziwną mgłą. Wyglądała teraz podobnie jak ja.
- Wiem - odparła nieobecnym głosem - Codziennie wypominam sobie dzień, w którym musiałeś patrzeć na... - zdanie urwało się w połowie. Zaczęła płakać, słone krople spadały mi na koszulę.
- To nie była twoja wina - szepnąłem, obejmując ją ramieniem. Drżała na całym ciele, powstrzymując szloch. Wiedziałem, że wspomina dzień, w którym po raz pierwszy zobaczyłem ludzką śmierć. Wiele razy przepraszała mnie za to, że do tego dopuściła.
- Mogłam powstrzymać to wszystko. Mogłam cię chronić - powiedziała tak cicho, że ledwo ją dosłyszałem.
- Nie mogłaś, mamo. Niektórym rzeczom nie da się zapobiec - mruknąłem pod nosem, nie patrząc na nią.
- Gdybyś nie doświadczył tego całego cierpienia, mógłbyś być teraz szczęśliwy - wyprostowała się i starła łzy z policzków. Starała się być silna, w przeciwieństwie do mnie.
- Nie, nie mógłbym. Gdybym się wtedy poddał, Voldemort zabiłby ciebie. Zobaczyłem śmierć wielu ludzi, sam wiele razy zabiłem, a teraz nadszedł czas, w którym muszę odpokutować swoje decyzje - przytuliłem ją, chcąc schować przed nią swoje smutne oczy. Mogłaby wyczytać z nich wszystko, co teraz czułem.
- To już prawie osiem lat. Ile jeszcze chcesz tak się karać? - łzy znów pojawiły się na jej twarzy.
- Mógłbym przestać, gdyby ktoś powiedział mi, że wybacza. Nie ma jednak nikogo, kto mógłby to zrobić -  zakręciło mi się w głowie, ale powstrzymałem to, mocno zaciskając dłonie.
- Czyżby? Jesteś pewien, że nikogo takiego nie ma? - spytała, patrząc na mnie uważnie. Ten wzrok palił mi serce i budził to, czego chciałem się pozbyć.
- Tak, jestem pewien - powiedziałem nieco zbyt ostro, po czym wyrwałem się z objęć matki i stanąłem przy oknie.
- Dlaczego się tak okłamujesz? - podeszła do mnie i ułożyła swoje dłonie na moich ramionach.
- Muszę - szepnąłem, czując jak zawroty głowy stają się coraz silniejsze. Po chwili ciało odmówiło mi posłuszeństwa i opadłem w ciemność. Błagałem, żeby właśnie tak skończył się ten koszmar.
***
            Był środek nocy, a ja nadal siedziałam w salonie i patrzyłam w ogień. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Kilka dni wcześniej, gdy jechałam do pracy inną drogą niż zazwyczaj, zobaczyłam coś, a raczej kogoś, kto przypomniał mi rzeczy, których nie powinno być  w mojej głowie. Bałam się zatrzymać auto, w obawie co do swoich reakcji. Serce rwało się, chcąc zawrócić. Tymczasem mój rozsądek mówił, że powinnam dać sobie spokój. Przecież już dawno postanowiłam, że nikogo nie będę pytać, nie będę myśleć, nie będę wracać. Przejechałam ulicą, na której stała starsza, lecz nadal piękna kobieta. Starałam się nie patrzeć w lusterko, ale oczy same odnajdywały do niego drogę. Do samego końca patrzyłam na jej postać. Gdy znalazłam się w restauracji, Alex musiał łapać mnie już w progu. Ocknęłam się kilka minut później, pod wpływem lodowatej wody. Już dawno nie działo się ze mną coś takiego.
            Zastanawiałam się, dlaczego właśnie teraz tak bolesny kawałek przeszłości znowu powrócił. Zaczęłam sobie wmawiać, że to wcale nie była ona, że tylko mi się to przewidziało. W głębi wiedziałam jednak, że się nie pomyliłam.
- Hermiono! - czyjś głos wyrwał mnie z rozmyślań. Uniosłam głowę, dostrzegając przy kominku pokrytą sadzą postać. Rudowłosa kobieta oczyściła ubranie, używając zaklęcia, po czym usiadła na kanapie obok mnie.
- Co tu robisz, Gin? - spytałam, zerkając na zegarek. Dochodziła trzecia w nocy, a moja przyjaciółka powinna być w swoim własnym domu.
- Postanowiłam cię odwiedzić. Harry stwierdził, że to dobry pomysł, żebym dziś spała u ciebie. Wiedziałam, że będziesz jeszcze na nogach - ruda uśmiechnęła się do mnie, związując długie włosy w niedbałego koka.
- Nie idziesz jutro do pracy? - chciałam ukryć przed dziewczyną, w jakim momencie mnie zastała.
- Nie, wzięłam dzień urlopu - Ginny rozpromieniła się, mówiąc o odpoczynku, który ją czekał.
- Świetnie - mruknęłam pod nosem.
- Coś się stało? Wyglądasz jakoś blado? - ruda zbliżyła się i zajrzała mi w oczy. Natychmiast zwróciłam wzrok w inną stronę.
- Nie, wszystko w porządku. Ron nie nachodził mnie od dwóch tygodni - odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć. Niezbyt mi to wyszło.
- I tak widzę, że coś jest nie tak - nie dawała za wygraną.
- Wydaje ci się - wstałam z kanapy i ruszyłam do kuchni. Po chwili wróciłam z dwoma kieliszkami i winem. Ginny zdążyła rozsiąść się wygodnie na swoim miejscu.
- Hermiono... - westchnęła, wyjmując mi szkło z drżących dłoni.
- Co? - burknęłam, opadając na fotel.
- Wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać... - zaczęła, patrząc na mnie ze strachem. Już wiele razy próbowała zacząć tego typu wymianę zdań.
- Masz rację. Nie chcę - ucięłam, nalewając czerwonego trunku do obu kieliszków.
- Dlaczego? To już tyle lat, a ty ciągle się boisz - nie wiedziałam, skąd Ginny bierze tyle cierpliwości. Podziwiałam ją za ten upór.
- Mam wspaniałe, spokojne życie. Chcę, żeby nadal tak było i nic mi tego nie zepsuje - powiedziałam, patrząc prosto w oczy przyjaciółki. Zawsze ta sama gra. Zawsze ta sama maska szczęścia, zadowolenia i siły.
- Czyżby? Naprawdę jest tak cudownie? Podobno od kilku dni coś cię dręczy. Zemdlałaś, Hermiono. Tak jak to było przed latami - ruda wzięła mnie za ręce i przyciągnęła do siebie. Po chwili leżałam z głową na jej kolanach.
- Kto ci powiedział? - spytałam.
- Alex zadzwonił wczoraj wieczorem - szepnęła, nie patrząc na mnie. Wiedziałam, że tak będzie. Mogłam się domyślić, że moi przyjaciele nie będą patrzyli na to bezczynnie.
- Układałam sobie życie przez tak długi czas. Pięć lat uciekałam, podróżowałam, szukałam wrażeń. Później dwa lata pracowałam nad restauracją. Nauczyłam się powstrzymywać wspomnienia - powiedziałam spokojnie.
- Wiem o tym. Myślałam, że jest już dobrze, że zwalczyłaś to - Ginny pogładziła mnie po głowie.
- Ale tak nie jest - szepnęłam, zamykając oczy.
- Co się stało te kilka dni temu? - spytała ruda. W jej głosie słychać było ostrożność. Nie chciała naruszać mojego spokoju.
- Oni wrócili do miasta - powiedziałam, czując jak gardło zaciska mi się niemiłosiernie mocno.
- Są tutaj od kilku miesięcy. Nie wiedziałaś? - uniosłam głowę z jej kolan. Serce zaczęło mi być dziesięć razy szybciej.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - spytałam, patrząc jej w oczy.
- Nie chciałaś mnie słuchać.
- Godryku...- westchnęłam, łapiąc się za głowę.
- Te wspomnienia wróciły, prawda? - Ginny odjęła mi dłonie od twarzy.
- Tak i wcale tego nie chcę - powiedziałam, wyrywając się jej. Po chwili opróżniłam cały kieliszek wina.
- Może powinnaś przestać się bronić? - ruda spojrzała na mnie wzrokiem, który powstrzymywała przez tak długi czas.
- Nie ma mowy. Za dużo czasu poświęciłam na wychodzenie z tego dołka, żeby teraz móc znowu się w nim pogrążyć - odparłam ze stanowczością, którą tak dobrze sobie wpoiłam.
- To żałosne. Próbujesz żyć jednym wielkim kłamstwem. Wyrzucenie wspomnienia z głowy wcale ci nic nie daje. Jest dzięki temu jeszcze gorzej.
- A co mam zrobić? Co na moim miejscu być zdecydowała? Jak byś żyła, mając przed oczami tylko ten jeden obraz? Jak dałabyś radę oddychać, chodzić, myśleć, czuć cokolwiek? - krzyczałam, coraz mocniej ściskając nóżkę kieliszka.
- Przepraszam - mruknęła ruda.
- To ja przepraszam - powiedziałam, chowając twarz w dłoniach - Muszę z tym skończyć. Zapomnę. Jeszcze raz - dodałam, unosząc głowę. Nie mogłam niszczyć tego, co budowałam tak długo. Postawiłam przed sobą kolejne wyzwanie. Musiałam zapomnieć o tym, że ktoś w każdej chwili mógł wtargnąć do mojego życia. Musiałam wymazać obraz, który powrócił. Musiałam trwać w roli, którą wybrałam. Przecież do tej pory byłam szczęśliwa. Tak mi się przynajmniej wydawało. Zobaczenia jakiejś kobiety na ulicy nie mogło obrócić siedmiu długich lat w nic nieznaczący proch.
***
            Ocknąłem się nagle, wpuszczając do płuc lodowate, nieprzyjemnie drażniące powietrze. Płuca zareagowały samoczynnie i po chwili zacząłem się krztusić. Czyjeś silne dłonie podciągnęły mnie, sprawiając, że kaszel ustał. Uniosłem powieki i spostrzegłem tuż nad sobą twarz matki.
- Przecież ty się wykończysz - szepnęła, gładząc mnie po policzku.
- Przestań się nad nim użalać, Narcyzo - w głosie Zabiniego dosłyszałem wściekłość.
- Salazarze - syknąłem, łapiąc się za głowę. Po chwili udało mi się usiąść.
- Musisz się ogarnąć, Malfoy. Następnym razem nie będę specjalnie opuszczał stanowiska pracy - warknął brunet, rzucając w moją stronę mordercze spojrzenie.
- Nikt cię nie prosił o pomoc. Rozmowy też nie chciałem - powiedziałem najspokojniej jak potrafiłem.
- Koniec zabawy! - wrzasnął Blaise, po czym rzucił się na mnie. Nie zdążyłem zareagować, a on już okładał mnie pięściami.
- Przestań! Natychmiast przestań! - krzyk mojej matki dotarł do mnie, jak przez mgłę.
- Może chociaż to zadziała - Diabeł nie przestawał mnie okładać. Próbowałem się bronić, szarpałem się, wyrywałem. Nic z tego. Byłem za słaby na walkę. Kiedy po raz trzeci dostałem prosto w twarz, przestałem się asekurować. Delektowałem się bólem, który mi zadawano. Chciałem czuć cokolwiek, byle tylko nie myśleć. Czułem ciepłą, słodką krew, spływającą mi po nosie, policzku. Matka szlochała cicho pod ścianą, gdy Blaise w końcu przestał. Wytarł ręce o pościel i odsunął się od łóżka, na którym leżałem.
- Od jutra normalnie wychodzisz z domu. Możesz sobie wspominać co zechcesz. Możesz się nadal nad sobą użalać. Tylko po prostu udawaj, że żyjesz! - wrzasnął, po czym teleportował się z cichym pstryknięciem. Matka natychmiast znalazła się przy mnie. Wyciągnęła różdżkę i zaczęła ścierać krew z mojej twarzy.
- Draco... - szepnęła przez łzy.
- Należało mi się - powiedziałem ostatkiem sił.
***
            Nadeszła druga połowa lipca, a razem z nią pierwsza rocznica otwarcia restauracji. Zegar nad moją głową wybił ósmą trzydzieści. Tego wieczora w lokalu zebrał się spory tłum. Zaprosiliśmy stałych klientów i przyjaciół. Udało się też zmieścić kilka innych chętnych osób. Wszystkie stoliki były zajęte, a rozmowy docierały do moich uszu z każdej możliwej strony. Stałam niedaleko wejścia, obserwując uśmiechnięte twarze gości. Harry i Ginny zajęli miejsca w głębi i uśmiechali się do mnie znad kieliszków z winem. Mimo męczących przygotowań czułam się cudownie. Osiągnęłam sukces dzięki swojej ciężkiej pracy i tego dnia nikt nie mógł mi zepsuć. Chodziłam między grupkami ludzi, brałam udział w krótkich rozmowach, chcąc poświęcić wszystkim chociaż chwilę.
- Wyglądasz nieziemsko - usłyszałam niedaleko swojego ucha. Odwróciłam się do Alexa, który stał tuż obok. Miał na sobie elegancki, czarny garnitur. Już dawno nie widziałam go w takiej wersji.
- Dziękuję - odpowiedziałam, przyjmując jego wyciągnięte ramię. Przemierzaliśmy restaurację, z zadowoleniem patrząc na to, co tak kochaliśmy.
- Nie mogę uwierzyć, że to już dwanaście miesięcy - odezwał się brunet, gdy zatrzymaliśmy się niedaleko lady.
- Ja też. Pamiętam jeszcze, jak wybierałam cię na castingu - uśmiechnęłam się do własnych wspomnień. Spośród wielu kelnerów, wybrałam właśnie Alexa. Do dzisiaj nie żałowałam swojej decyzji.
- Hermiona Granger. Witam na przesłuchaniu - zaczął mnie przedrzeźniać. Szturchnęłam go w żebra, jednocześnie się śmiejąc.
-  Hej! Dzięki mnie masz pracę - upomniałam go z rozbawieniem.
- Jasne, jasne. Gdyby nie ty, siedziałbym gdzieś pod mostem i transmutowałbym szczury w szaszłyki - roześmiał się, obejmując mnie w talii. Staliśmy tak w milczeniu, delektując się swoją obecnością. Cieszyłam się, że przestano mnie pytać o samopoczucie. Tylko Ginny rzucała mi od czasu do czasu zaniepokojone spojrzenia. A ja starałam się na nowo stworzyć stabilny świat. Nie miałam innego wyjścia.
             Mój wzrok zatrzymał się na jednym ze stolików. Siedział przy nim jakiś mężczyzna, którego twarzy sobie nie przypominałam. Był przystojny i czarnowłosy. Pił białe wino i też patrzył w moją stronę. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Dzisiejszego wieczora musiałam być miła dla wszystkich. Nawet obcych. Poczułam, że nogi mi drżą, gdy nieznajomy odwzajemnił gest. Zrobił to w tak dziwny sposób. Niepewny, blady i smutny.
- Znasz tego faceta? - spytałam dyskretnie Alexa.
- Nie, widzę go pierwszy raz. Ale wydaje się być całkiem w porządku. I w twoim wieku - odparł mój przyjaciel, mrugając do mnie porozumiewawczo.
- Nie miałam tego na myśli - powiedziałam, uśmiechając się pobłażająco.
- A niby co? Widzisz całkiem niezłego faceta i nawet nie zagadasz? Panno Granger... - brunet mówił przyciszonym głosem.
- Spadaj - mruknęłam, spuszczając głowę. Wciąż czułam na sobie spojrzenie nieznajomego. Moje myśli pracowały intensywnie, chcąc wyłapać chociaż jeden moment, w którym pojawiłaby się twarz mężczyzny. Musiał być naszym klientem i powinnam go rozpoznać. Nic z tego.
- Co ci szkodzi? - Alex nie dawał za wygraną.
- Dobra - westchnęłam, po czym wyswobodziłam się z objęć bruneta, niezauważalnie poprawiłam włosy i ruszyłam przed siebie. Znalazłam się w połowie sali, gdy drzwi restauracji otworzyły się z hukiem. Zatrzymałam się, odwracając głowę w tamtą stronę. W progu stała ostatnia osoba, którą teraz chciałam widzieć...
***

            Od pamiętnej bijatyki minął tydzień. Twarz zdobiły mi przepiękne, fioletowe siniaki. Okazało się jednak, że metoda Zabiniego jest skuteczna. Zacząłem wychodzić z domu pod osłoną nocy. Chodziłem na spacery po okolicy, wymykałem się na długie wycieczki motorem. Wszystkie chaotyczne myśli nadal mnie nie opuszczały. Mimo tego, że zmieniało się miejsce, w którym przebywałem, wszystko tak samo bolało. Starałem się jednak jak mogłem. Udawałem, że żyję. Któregoś wieczora postanowiłem wybrać się do centrum. Chciałem usiąść w ciemnym, brudnym barze i zatopić się w litrach Ognistej. Doskonale wiedziałem, że opuchlizna i blizny dadzą mi ochronę przed ciekawskimi spojrzeniami, ale na wszelki wypadek założyłem czarną bluzę z ogromnym kapturem. Teleportowałem się pod Dziurawy Kocioł, gdy zegar wybił ósmą, a noc kompletnie pochłonęła miasto. 
---
Rozdział trzeci. Powoli zaczynam się przyzwyczajać do tej historii. Kolejne części pisze mi się coraz szybciej i sprawniej. Wiem już mniej więcej jak będzie wyglądać dalsza akcja. Myślę, że wam się spodoba :) Wkładam w ten tekst wiele serca. 
Dziękuję za wszystkie miłe komentarze pod poprzednim postem. Jest mi naprawdę przyjemnie :) Dziękuję.

środa, 29 maja 2013

II. Obrona przed wspomnieniami

            Otworzyłam drzwi restauracji, wpuszczając do środka powiew świeżego, czerwcowego powietrza. Rozejrzałam się wokoło, z zadowoleniem stwierdzając obecność moich pracowników. Uwijali się jak w ukropie, by obsłużyć pierwszych gości. Minęłam stolik przy oknie, uśmiechając się do siedzącej przy nim pary. Oczywiście trzymali się za ręce. Zakochani, którzy wywoływali u mnie dziwny skurcz żołądka.
- Dzień dobry, szefowo! - usłyszałam, gdy wślizgnęłam się za ladę.
- Cześć - odpowiedziałam, dostrzegając wysokiego bruneta, który właśnie opuszczał zaplecze z tacą w ręku. Minął mnie zgrabnie i doskonale wypracowanym ruchem postawił zamówienie przed zakochaną parą. Westchnęłam cicho i zaczęłam sprawdzać listę obecności. Wszyscy podpisali się w swojej rubryce, byliśmy w komplecie.
- Gdzie to się kierowniczka tak długo podziewała? - Alex stanął obok mnie z uśmiechem szydercy na ustach. Niesamowity człowiek, dla którego według mnie, przeznaczeniem było aktorstwo. Nigdy nie wiedziałam jakie ma zamiary i jak jest do kogoś nastawiony. Był zagadką. Może dlatego zatrudniłam właśnie jego? Spośród wszystkich kandydatów wydawał się być najbardziej interesujący.
- Dostarczyłam zamówienie do Ministerstwa. Później trochę się zagadałam - odparłam, zamaszyście podpisując się pod listą zakupów.
- Granger, Granger. Z kim tak ci się dobrze rozmawia? - brunet nie dawał za wygraną. Wcisnął się za ladę tuż obok mnie i zaczął wycierać stojące pod blatem szklanki. Wcześniej nie zauważyłam, jaki urok roztacza wokół siebie, gdy to robi. Uśmiechał się, zerkając na mnie kątem oka.
- Nie twój interes, kochanie - szturchnęłam go w bok i cicho się roześmiałam. Miałam już zamiar wyrwać mu szkło z ręki, gdy ktoś nam przerwał. Przed kontuarem nagle pojawiła się jakaś starsza kobieta. Patrzyła na nas spod eleganckiego kapelusza.
- Słucham? Czym mogę służyć? - spytałam uprzejmym tonem, którego zawsze używałam w restauracji.
- Chciałabym zarezerwować stolik na dzisiejszy wieczór. Rocznica ślubu - odpowiedziała klientka, wciąż nie spuszczając wzroku z nas obojga.
- Oczywiście. Na którą godzinę? Ma pani jakieś specjalne życzenia? Któryś stolik? - Alex przejął inicjatywę i otworzył dziennik zamówień. Pióro zatrzymało się kilka milimetrów od pergaminu.
- Siódma wieczór. Miejsce najlepiej przy oknie - kobieta uśmiechnęła się do nas, po czym podpisała się w odpowiednim miejscu przy swoim zamówieniu. Już odwracała się, by wyjść, gdy nagle się zatrzymała. Wbiła w nas wzrok i raz jeszcze zbliżyła się do lady.
- Ładna z was para, kochaneczki - powiedziała przyciszonym głosem. Roześmiałam się, łapiąc się blatu. Myślałam, że zaraz upadnę na podłogę.
- Nie jesteśmy parą. Traktuję tę tutaj, jak siostrę - Alex wskazał na mnie palcem, na co zareagowałam delikatnym wypięciem języka.
- A szkoda - starsza pani mrugnęła do mojego pracownika.
- Ten egzemplarz jest dla mnie już trochę za stary - szepnął brunet, po czym uniósł porozumiewawczo brwi. Wymierzyłam mu cios w żebra, obserwując jak kobieta się oddala.
- Lecz się - mruknęłam, po czym wyminęłam go i zniknęłam na zapleczu. Uśmiechałam się do samej siebie. Uwielbiałam takie dni, gdy wszystko szło po mojej myśli. W restauracji panowała luźna, rodzinna atmosfera, cisza, spokój. Czego chcieć więcej? Chyba tylko jakiegoś mężczyzny - szeptał mi zdradziecki głos. Zignorowałam to i zadowoliłam się krótkim spojrzeniem na Alexa. Widziałam go przez zasłonę obok lady. Stał tam nadal i wycierał te swoje szklanki. Zawsze chciałam mieć brata, a on był dla mnie jego namiastką. Czułam się jak jego starsza, odpowiedzialna siostra. Różnica wieku między nami nie była widoczna, ale jednak istniała. Już nie pierwszy raz brano nas za parę. Raz nawet nazwano nas małżeństwem. Uśmiechnęłam się, odrywając wzrok od bruneta. To właśnie dawał mi ten lokal - kawałek rodziny, której nie miałam od kilku dobrych lat.
            Weszłam do kuchni, sięgając po swój biały fartuch. Zawiązałam go w ekspresowym tempie, po czym poprawiłam opaskę na włosach. Byłam gotowa do pracy. Rozejrzałam się wokoło, z zadowoleniem stwierdzając, że moi główni kucharze są przy stanowiskach. W zespole była poza mną jeszcze jedna kobieta - Rose i dwóch mężczyzn - Matt i  Joseph.
- Cześć - rzuciłam wesoło w ich stronę. Oderwali wzrok od właśnie przygotowywanych potraw.
- Dzień dobry, słońce - wysoki, czarnowłosy mężczyzna podszedł do mnie, po czym pocałował w policzek. Z nim moje stosunki wyglądały nieco inaczej niż te z Alexem. Joseph był wspaniały, przystojny i ambitny, czemu nie mogłam zaprzeczać. Miał jednak w sobie coś takiego, co nie pozwalało mi się do niego zbliżyć. Traktowaliśmy się po przyjacielsku, z delikatnym dystansem. 
- Ile razy Granger ma ci powtarzać, żebyś dał sobie spokój? - roześmiała się kobieta o kasztanowych włosach. Poznałyśmy się w Toskanii, gdzie spędzałam wakacje trzy lata temu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będę kierować restauracją, a  Rose przyjedzie specjalnie, by mi pomagać.
- Ona zgrywa niedostępną. Takie są najbardziej niebezpieczne - tym razem odezwał się Matt. Jednocześnie machał naostrzonym nożem w moją stronę. Był nieco niezrównoważony, szalony... Mogłabym znaleźć na niego jeszcze wiele epitetów. Ufałam mu jednak bezgranicznie, odkąd uratował mi tyłek przy kupowaniu lokalu na Charing Street Road. Gdyby nie jego interwencja, długi pociągnęłyby mnie na dno.
- Nie rób ze mnie potwora - udałam obrażoną i zajęłam się energicznym krojeniem warzyw.
- Raczej demona - wciął się Joseph. Wybuchliśmy śmiechem, który poniósł się na całą kuchnię.
- Przecież musiałaś mieć jakiś powód, by nazwać tak restaurację - Rose szturchnęła mnie w bok z szerokim uśmiechem.
- Tak, musiałam - szepnęłam bardziej do siebie, niż do moich towarzyszy. Rzeczywiście miałam powód...
***
            Wyszedłem z Ministerstwa w towarzystwie Zabiniego. Nawet nie wiedziałem, w którym momencie zgodziłem się, by ze mną poszedł. Nim się opamiętałem, wchodził za mną do windy. Domyślałem się, czego będzie chciał. I jak zwykle się nie pomyliłem. Pociągnął mnie w stronę swojego czerwonego, sportowego auta i właściwie siłą wcisnął na fotel pasażera.
- Co ty wyrabiasz?! - wrzasnąłem, chwytając za klamkę - Nigdzie z tobą nie jadę. Wracam do domu.
-  Och, zamknij się. Przecież trzeba cię trochę wyciągnąć z tego dna - odparł Blaise, po czym włączył silnik. Przewróciłem oczami, opierając głowę o zagłówek siedzenia. Czułem się zmęczony i otumaniony. Jakby ktoś uderzył mnie z całej siły w twarz.
- Gdybym jeszcze tego chciał - mruknąłem pod nosem. Tymczasem wyjechaliśmy na zatłoczone ulice Londynu. Słońce raziło mnie w oczy. Diabeł lawirował między innymi samochodami, jak potłuczony szaleniec.
- Masz zamiar mnie zabić? - syknąłem, gdy nagle ostro zahamował.
- Powiedział ten, kto sam rozbija się jakimś starym, niebezpiecznym gratem - brunet nawet nie zwrócił na mnie wzroku. Wiedziałem, że zauważył stojący pod Ministerstwem motor.
- Czepiasz się - warknąłem, gdy zatrzymaliśmy się w końcu przy krawężniku.
- Jesteśmy na miejscu. Jak widzisz, jeszcze żyjesz - Blaise wysiadł z samochodu, co zrobiłem jednocześnie i ja. Staliśmy w centrum Londynu, na chodniku tuż przed jednym z wieżowców.
- Gdzie ty mnie zabrałeś? - spytałem, ruszając za brunetem do budynku.
- Na pięć miesięcy wyłączyłeś się z życia. Nie znasz najnowszych wieści - odparł Blaise.
- Co masz na myśli? - zatrzymaliśmy się w przestronnym holu. Wystrój przypominał elegancki, drogi hotel.
- Zmieniłem mieszkanie - powiedział, przywołując windę. Pojawiła się kilka sekund później z delikatnym szumem.
- Musisz nieźle zarabiać w tym Ministerstwie - mruknąłem, rozglądając się po wyjściu na jeden z korytarzy.
- Mogę załatwić ci pracę, jeśli chcesz - brunet wyjął klucze i zaczął majstrować przy zamku drzwi z numerem szóstym.
- Nie ma nawet o tym mowy - syknąłem, wchodząc za przyjacielem do mieszkania. W powietrzu unosił się zapach nowości, pod ścianami stały owinięte w zabezpieczającą folię meble.
- Nie gorączkuj się tak - Blaise rzucił kluczykami na blat małego, szklanego stolika. Później zaklęciem usunął zabezpieczenie z kanapy i wskazał mi na niej miejsce. Usiadłem, wciąż nie spuszczając wzroku z przyjaciela.
- I po co mnie tu zabrałeś? - byłem wściekły, co na pewno było łatwe do zauważenia. Najchętniej posiedziałbym teraz w domu, naprzeciw rozpalonego kominka.
- Żeby pogadać - odparł, zajmując miejsce obok. Zerwałem się na nogi i ruszyłem do wyjścia. Rozmowy przestały mnie interesować już kilka lat temu. Nie miałem ochoty roztrząsać tego, co się ze mną działo.
- Nie ma mowy! - wrzasnąłem z korytarza.
- Wracaj, Malfoy! - drzwi zatrzasnęły mi się przed nosem. Syknąłem, zdając sobie sprawę z tego, że Blaise uwielbiał używać czarów do takich błahostek, jak zatrzymywanie mnie.
- Salazarze - mruknąłem, wracając do salonu. Zabini leżał wyciągnięty na kanapie, a dłonie miał pod głową. Opadłem na podłogę i wlepiłem w niego wzrok. Chciałem jak najszybciej się stamtąd zmyć.
- Będziesz mówił sam, czy mam cię zmusić? - spytał Diabeł, wyciągając papierosa z kieszeni. Po chwili dym uniósł się pod sufit mieszkania.
- Nie wiem, co mam ci opowiadać - odparłem, nie patrząc na niego. Nie miałem ochoty się zwierzać. Nie miałem siły.
- Może  w końcu mi powiesz, dlaczego jest tak z tobą źle? Odwiedzałem cię przez te kilka miesięcy, a nic mi nie wyjaśniłeś - brunet usiadł na kanapie i spojrzał na mnie z niepokojem. Nie pierwszy raz widziałem te dziwne uczucie w jego oczach.
- Nie wiem... - szepnąłem, spuszczając wzrok.
- Nie wiesz? Od Bitwy o Hogwart minęło osiem lat! Osiem, pieprzonych lat! A ty ciągle jesteś w dołku. W pierwszym roku jeszcze wszystko było w porządku - Zabini po każdym zdaniu zaciągał się papierosem. Najwidoczniej go to uspokajało, bo nie krzyczał tak jak zwykle.
- Samo tak wyszło - odpowiedziałem wymijająco.
- Jasne, że samo! Może mi jeszcze zaraz powiesz, że nikt nie próbował ci pomóc? Byłem ja, była twoja matka, była nawet ta Greengrass! Dlaczego nie możesz ułożyć sobie życia? Masz zamiar tak wegetować do samego końca? - brunet załamał nade mną ręce.
- Nie zrozumiesz tego, Blaise. Nie przeżyłeś tego, co ja - poczułem się tak, jakby wszystko na nowo mnie przygniatało. Wspomnienia zaczęły zalewać mnie od środka. I to jedno, z którego pozostał jedynie fragment...
- Spróbuj mi wyjaśnić - głos mojego przyjaciela był słaby, bezsilny.
- To jest jak jakaś klątwa. Sam ją na siebie rzuciłem. Przecież nie zasługuję w życiu na nic dobrego. Zrobiłem za wiele złych, niewybaczalnych rzeczy. Pamiętam każdą osobę, którą zabiłem. Pamiętam wszystkie chwile, w których kogoś torturowałem. Pamiętam cruciatusy, którymi sam dostawałem. To wszystko po Bitwie stało się jeszcze silniejsze. Przytłaczało, zabijało od środka. I tak powinno być. Na to właśnie zasługuję. Byłem śmierciożercą, Blaise. Powinienem zginąć, tak jak pozostali... - gardło ścisnęło mi się mocno. Nie mogłem mówić dalej.
- Ale nie zginąłeś. A przypomnieć ci dlaczego? - słowa bruneta odbijały się w mojej głowie głośnym echem.
- Nie! Wymazałem to wspomnienie! Nie ma go, słyszysz? - wrzasnąłem, zrywając się z podłogi.
- Przez siedem lat się bronisz, a możliwe, że to jedyna droga, żebyś wyszedł z tego wszystkiego - Blaise spojrzał na mnie z nadzieją. Ile razy już próbował mnie namówić... Nie pamiętałem.
- Nie! Po prostu nie! Nie chcę tego pamiętać. Nie chcę! Wolę umrzeć, rozumiesz? Nie będę niszczył kolejnego życia - nerwy powoli zaczynały mi puszczać.
- Nawet nie wiesz wszystkiego, co się tam stało, a już nie chcesz dopuszczać tego do siebie. Jesteś żałosny! - Zabini włączył nową strategię. Teraz chciał uderzać w moją arystokratyczną dumę. Ta metoda już dawno przestała działać.
- Siedem lat! Siedem całych, pieprzonych, najgorszych lat mojego życia pragnę się dowiedzieć dlaczego to miało miejsce! Chcę wiedzieć! Ale nie mogę zniszczyć jej życia! Nie mogę! - poczułem, jak łzy napływają mi do oczu. Powstrzymałem je ostatkiem sił.
- A jeśli pomogę ci się dowiedzieć? - Blaise stanął naprzeciwko mnie.
- Nie - powiedziałem, po czym teleportowałem się z dala od tego szaleństwa.

***
            Dochodziła ósma wieczorem, a w restauracji panował największy ruch. Raz po raz otwierały się drzwi. Lokal czynny był do dziesiątej, co przyciągało dużą ilość klientów. Stałam za ladą, obserwując kolejnych gości. Tym razem była to jakaś para. Wyglądali na odrobinę starszych ode mnie. Kobieta w bordowej sukience, pasującej do wystroju restauracji, a mężczyzna w eleganckim garniturze. Wyszłam im na spotkanie i wskazałam ustronne, romantyczne miejsce w głębi pomieszczenia. Podziękowali mi, po czym jeden z kelnerów zajął się zamówieniem. Ulotniłam się i po kilku sekundach byłam z powrotem za ladą.
- Możesz pójdziesz dziś wcześniej do domu? Zamknę restaurację za ciebie - usłyszałam głos niedaleko swojego ucha. Odwróciłam się i napotkałam w przyćmionym świetle ciemne tęczówki Alexa.
- Dlaczego miałabym to robić? - spytałam, marszcząc brwi.
- Widzę, że jedyne o czym marzysz, to gorąca kąpiel i kubek herbaty przed kominkiem - odparł chłopak z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Nie miałam pojęcia, że umiesz czytać w myślach - mruknęłam, patrząc mu w oczy.
- Mam cię stąd wynieść? - zbliżył się niebezpiecznie blisko.
- Dobra, już dobra! - uniosłam ręce w obronnym geście, po czym zabrałam torebkę i ruszyłam do wyjścia. Alex szedł kilka kroków za mną. Otworzył mi drzwi i podprowadził aż do samochodu przy kolejnej przecznicy.
- Dziękuję, braciszku - powiedziałam i objęłam go mocno.
- Nie ma za co, siostrzyczko - odparł, po czym pocałował mnie w czoło. Gdy odjeżdżałam, machał mi zawzięcie. Westchnęłam, zdając sobie sprawę, że miał rację. Byłam zmęczona. Czasami w lokalu bywały takie wykańczające dni. Szczególnie poniedziałki, gdy trzeba było zamawiać towar na przyszły tydzień, podpisywać wiele dokumentów, ustalać grafik. Większością spraw zajmowałam się osobiście. Byłam perfekcjonistką w tym, co robiłam. Zostało mi to jeszcze z czasów szkolnych. Natychmiast pokręciłam głową, chcąc powstrzymać wspomnienia sprzed lat. W końcu postanowiłam, że nie będę już do nich wracać. Postarałam się o to, by mieć masę innych rzeczy do przypominania. Stąd te podróże, nowe doświadczenia, nowi ludzie. Nawet Harry, Ginny i inni znajomi z Hogwartu nie wspominali przy mnie o dawnych czasach. Szczególnie pierwszy rok po Bitwie był tematem tabu. Stworzyłam sobie zupełnie inne, spokojne życie. I było mi z tym dobrze.
            Wjechałam na podjazd, a reflektory rzuciły światło na dom. Wysiadłam z samochodu i ruszyłam ścieżką przez ogród. Cudownie oddychało się ciepłym, wilgotnym powietrzem. Weszłam do środka tylko na chwilę, by zaraz wrócić na ganek z kubkiem gorącej, zielonej herbaty. Usiadłam na drewnianych schodkach. Patrzyłam jak noc ogarnia okolicę, gwiazdy zaczynają pojawiać się na niebie. Zastanawiałam się, co przyniesie mi kolejny dzień. Ten był spokojny, nieco męczący i po prostu zwyczajny. Brakowało mi w nim szaleństwa, czegoś spontanicznego. Było mi też przykro, że nie mogłam spędzić wieczoru z Ginny. Chętnie opowiedziałabym jej o tym, co mnie gryzie. O wypłakiwaniu się na ramieniu, pocieszaniu, zajadaniu kłopotów nie było mowy. Od kilku lat ciężko było mnie wyprowadzić z równowagi. Byłam silna i nie potrafiłam już ronić łez z byle powodu. Nawet o nachodzącym mnie Ronie starałam się myśleć w racjonalny, spokojny sposób. Przecież kiedyś wszystko musiało się ułożyć.
            Podniosłam się ze schodów po kilkunastu minutach, gdy nocy, delikatny chłód zaczął wzbudzać dreszcze na moich odsłoniętych ramionach. Weszłam do domu i dokładnie zamknęłam za sobą drzwi. Kubek po herbacie wylądował w zlewie, a ja usiadłam wygodnie na czarnej, miękkiej kanapie. Zaklęciem wznieciłam ogień w kominku. Patrzyłam w płomienie i wspominałam ostatnie lata. Umiejętnie omijałam sprawy związane z ukończeniem szkoły. W głowie powtarzałam pierwszą podróż do Włoch, rejs statkiem po Tamizie, słońce Egiptu. Te obrazy były lepsze od tych, które straszyły mnie nocami po odzyskaniu Hogwartu. Tak mi się przynajmniej wydawało. Wolałam jednak nie sprawdzać, co będzie, gdy koszmary powrócą. Łatwiej było nie myśleć.
            Mijały kolejne minuty, a ja siedziałam wpatrzona w ogień. Oczy zaczynały mnie boleć od jaskrawego blasku. Nagle po całym domu poniósł się dźwięk dzwonka. Jak lunatyczka podeszłam do drzwi. Gdy je otworzyłam, uśmiech zagościł na moich ustach. W progu stała czwórka czarodziei.
- Co tu robicie? - spytałam, zerkając na zegar. Było kilka minut po dziesiątej.
- Postanowiliśmy cię odwiedzić zaraz po zamknięciu. Teleportacja to dobra rzecz - odparł Alex, po czym swobodnym gestem otworzył drzwi na oścież. Weszli do mieszkania, tworząc tłum w ciasnym przedpokoju. Uwielbiałam tę atmosferę, gdy w domu było pełno ludzi. Dodatkowy półmrok dodawał uroku całej sytuacji.
- Nasze towarzystwo jest z pewnością lepsze niż zielona herbata - Joseph pomachał mi przed nosem butelką Ognistej Whiskey. Po chwili zniknął w kuchni, gdzie bez problemu odnalazł szklanki.
- Jo! Dla mnie weź kieliszek - Rose minęła mnie, wywijając w powietrzu butelką czerwonego wina.
- Pewnie jesteś głodna - Matt wziął mnie pod ramię i zaprowadził do salonu. Z koszyka zaczął wyjmować kolejne potrawy. Nieziemskie zapachy przypomniały mi, że nie miałam nic w ustach od dobrych kilku godzin.
- Nie musieliście - powiedziałam, patrząc jak krzątają się wokoło.
- Dawno nie było posiadówki. Trzeba nadrobić zaległości, a jutro otwieramy godzinę później - Jo wszedł do pokoju, lewitując przed sobą szkło. Po chwili szklanki i kieliszki wylądowały na stoliku tuż przede mną.
- Najpierw każesz mi odpoczywać, a później organizujesz imprezę? - rzuciłam w stronę Alexa.
- Dokładnie - uśmiechnął się, otwierając pierwszą i na pewno nie ostatnią tego wieczoru butelkę wina.
- Kontaktowałam się z Potterem i Ginny. Niestety dzisiaj nie mogli się pojawić - Rose usiadła naprzeciwko mnie i przewróciła teatralnie oczami.
- Jeszcze ich kiedyś dorwiemy - Matt ułożył się wygodnie na moim puchatym dywanie i założył ręce za głowę. Zawsze robił tak podczas naszych spotkań.
- Niech żałują - mruknął Alex, po czym usiadł na kanapie tuż obok mnie. Bezceremonialnie wślizgnęłam mu się na kolana. Przyjął to bez słowa i objął mnie ramieniem. Tymczasem Rose rozlała soczyście czerwony trunek do kieliszków, a whiskey do szklanek. Bursztynowy trunek po chwili palił mi gardło.
- Poradziliście dziś sobie beze mnie? - spytałam, zerkając na twarze towarzyszy.
- Bez problemu - odpowiedzieli chórem, na co zareagowałam donośnym śmiechem. Ich obecność sprawiała, że czułam się doskonale. Dzień, a właściwie wieczór nie był już taki nudny.
-  Myślę, że mogłabyś zrobić sobie wolne na dłużej. Za miesiąc minie rok, odkąd oficjalnie otworzyliśmy lokal, a ty ani razu nie miałaś wakacji - Rose mówiła, ostrożnie ważąc każde słowo.
- Nie ma mowy - ucięłam, jednocześnie unosząc głowę z ramienia Alexa. Nie było takiej opcji, żebym opuściła restaurację, a oni doskonale o tym wiedzieli. Ten biznes był jedyną rzeczą, która trzymała mnie w pionie. Poświęciłam dla tego wszystkiego dwa lata swojego życia. Rok na przygotowania i rok na rozkręcenie firmy.
- Ale... - Matt spojrzał na mnie z nadzieją.
- Nie! Nie pozbędziecie się mnie!
- Powinnaś odpocząć, siostrzyczko - Alex objął mnie mocniej, powstrzymując moje drżące dłonie.
- Może wybierzesz się na jakąś wycieczkę? - Joseph wtrącił się ze swoim pomysłem. Po chwili wymierzyłam mu poduszką prosto w głowę. Wiedziałam, że chcą dobrze, ale po prostu nie wyobrażałam sobie restauracji beze mnie.
- Błagam was - syknęłam, chcąc w końcu skończyć tę rozmowę.

- Dobra, dajmy jej dzisiaj spokój - Alex uratował mnie z opresji. Po chwili dolał mi whiskey. Zapewne chciał odwrócić moją uwagę. Udało się. Resztę wieczoru spędziliśmy pijąc, paląc papierosy, śmiejąc się i rozmawiając. Dopiero po trzeciej nad ranem drzwi domu zamknęły się za czwórką czarodziei. Oparłam się o ścianę korytarza i próbowałam ochłonąć. Każde spotkanie naszej grupy kończyło się podobnie. Kac gigant gwarantowany. 
---
Pracowałam nad tym rozdziałem od kilku dni :) Nie było czasu żeby usiąść i napisać go od razu, w całości. Teraz będę miała o wiele więcej czasu na wszystko. Zdałam projekt na ocenę bardzo dobrą  (najwyższą w skali). Jestem zadowolona i nareszcie wolna! Jeszcze tylko poprawa niemieckiego i koniec.

Chciałabym was również powiadomić, że będę częściej na gg. Ostatnio ciężko było mnie złapać, a teraz postaram się być :) Możecie pisać, zadawać pytania itd. 

niedziela, 26 maja 2013

I. Ministerstwo Magii


        Wyszedłem przed dom, szukając w kieszeni skórzanej kurtki kluczy od garażu. Zatrzymałem się na chwilę przy drzwiach.  Przez ostatnie miesiące ogród zaczął żyć własnym życiem. Wysokie, nieprzystrzyżone krzaki zasłaniały mnie przed wścibskimi spojrzeniami sąsiadów. Dałbym sobie rękę uciąć, że zakładali się o to, że już nie żyję. W okolicy byłem chodzącą legendą. Wszyscy wiedzieli, że tu mieszkam, lecz widywano mnie co najmniej raz na kilka miesięcy. Pocztę dostawałem nocą, zakupy przynosiła mi matka, zazwyczaj się teleportując. Połowa sąsiadów uważała, że mój dom stoi pusty. Miałem więc prywatność i spokój. Wychodząc z kryjówki właśnie teraz, zderzałem się z rzeczywistością.
             Zdałem sobie sprawę z tego, co właśnie robię, dopiero gdy stanąłem na podjeździe. Już chciałem zawrócić, gdy pod palcami poczułem znajomy chłód. Wyciągnąłem z kieszeni metalowy klucz i przyjrzałem mu się dokładnie. Przez czas spędzony w ukryciu nawet nie pomyślałem o  tym, co czekało na mnie w garażu. Teraz poczułem przypływ znajomej, kuszącej adrenaliny. Miałem ochotę się uśmiechnąć, ale wyszedł mi jedynie słaby grymas. Poszedłem na tył domu i otworzyłem drzwi. Uniosły się w górę ze zgrzytem, który tak kiedyś ubóstwiałem. Wszedłem do ciemnego, zakurzonego pomieszczenia i zapaliłem wiszącą pod sufitem żarówkę. Rzuciła jaskrawe światło na moją ulubioną część domu. Ściągnąłem ochronny materiał z czarnego Lamborghini i przesunąłem dłonią po masce. Samochód, w którym pokonywałem najróżniejsze trasy. Pełen wspomnień kawałek życia.
            Mój wzrok przeniósł się na tonący w mroku róg garażu. Podszedłem tam powoli, ostrożnie stawiając każdy krok. Niedaleko ściany stał najpiękniejszy pojazd, jaki kiedykolwiek zdobyłem. Stary, wysłużony, lecz nadal doskonale pracujący motor w stylu retro. Nie czekając ani chwili dłużej, pozbyłem się warstwy kurzu i włożyłem kask. Silnik zawarczał jak za dawnych czasów, gdy przekręciłem kluczyk w stacyjce. Po kilku minutach wyjechałem na ulicę z piskiem opon. Uwielbiałem to uczucie, gdy gnałem przed siebie, a wszystko zostawało w tyle. Mijałem kolejne samochody z zadziwiającą wprawą. Mimo że nie jeździłem od kilku miesięcy, czułem się pewnie. Nie minęło dziesięć minut, a już hamowałem u celu swojej podróży.
***
            Zaparkowałam przy jednej z ulic. Jej nazwy nawet nie znałam, mimo że zatrzymywałam się tam codziennie od ponad roku. Wysiadłam z auta, założyłam okulary przeciwsłoneczne i ruszyłam w stronę kolejnej przecznicy. Każdego dnia przemierzałam tę samą drogę, w tym samym kierunku. Znałam na pamięć wszystkie sklepy, ślepe uliczki, twarze sprzedawców. Uśmiechałam się do nich, a oni machali mi znad półek. Uwielbiałam tę część miasta. Miała w sobie urok, który na całym świecie był postrzegany jako atrakcja turystyczna. Często spędzałam tu wieczory. Wracając z pracy, nie mogłam minąć obojętnie czarującej ekspedientki przy stoisku z prasą. Gawędziłyśmy kilka minut, po czym dostawałam jakąś gazetę na koszt firmy. Teraz rzuciłam tej kobiecie jedynie szeroki uśmiech. Dobrze wiedziała, że zjawię się tuż przed zachodem słońca.
            Miejsce, do którego zmierzałam było moim prawdziwym domem, spokojnym portem, w którym odpoczywałam. Ulica Charing Street Road zamajaczyła mi na horyzoncie. Uśmiechnęłam się i przyspieszyłam kroku. Po chwili znalazłam się między dwoma rzędami domów. Ta część magicznego Londynu zmieniła się nie do poznania przez ostatnie lata. Budynki nie były już obskurne i przypominały w tej chwili zadbane kamienice na Pokątnej. Tylko Dziurawy Kocioł nadal przyciągał swym brudnym, zalanym whiskey urokiem. Minęłam kilka sklepów, przywitałam się po kolei z właścicielami. Później skierowałam kroki do małej, wąskiej kamienicy, zbudowanej między księgarnią, a kwiaciarnią. Z uśmiechem na ustach wyjęłam z kieszeni pęk ciężkich kluczy i otworzyłam drzwi. Nikogo z pracowników nie było jeszcze na miejscu. W końcu był poniedziałek, tylko ja przychodziłam tak wcześnie. Hermiona Granger, właścicielka jednej z najlepszych restauracji w magicznym świecie. Brzmiało to dla mnie magicznie, nieziemsko, wręcz niewiarygodnie.
            Stanęłam za ladą i przesunęłam dłonią po drewnianym blacie. Lokal utrzymany był w starym, dobrym stylu. Ściany w kolorze ciemnego, czerwonego wina, okrągłe stoliki, nastrojowe lampy i świece. Nie było w tym przesady, lecz urok nie do opisania. Przypomniałam sobie, jak ponad rok temu wybierałam poszczególne elementy wystroju. Ramki do zdjęć w różnych kształtach, porcelanowa zastawa, stara szafa grająca, beczka po kremowym piwie, która służyła teraz jako podstawa jednego ze stolików. To był obraz moich marzeń, snów, które układałam sobie w głowie od zawsze.
            Weszłam na zaplecze i zdarłam kartkę ze ściennego kalendarza. Właśnie zaczynał się kolejny dzień mojego idealnego, spokojnego życia. Usłyszałam dźwięk telefonu gdzieś w głębi pomieszczenia. Podniosłam słuchawkę, nawet nie patrząc, kto dzwoni.
- Restauracja Demons. Słucham? - powiedziałam, otwierając zeszyt, gdzie zapisywane były zamówienia.
- Granger? Myślałem, że cię nie zastanę - męski głos rozległ się pod drugiej stronie. Natychmiast rozpoznałam ton jednego ze swoich pracowników.
- Alex? Dlaczego dzwonisz? Coś się stało? - spytałam, siadając wygodnie na krześle przy ladzie.
- Chciałem ci przypomnieć, że mamy dzisiaj dostawę do Ministerstwa Magii. Zapisałem ją wczoraj przed zamknięciem - mężczyzna mówił w pośpiechu, a w tle jego słów słyszałam dźwięk zatrzaskiwanych drzwi.
- Cholera! Jak mogłam zapomnieć?! - zerwałam się z miejsca i zaczęłam szukać odpowiedniej notatki w zeszycie. Gdy ujrzałam nazwisko osoby, która składała zamówienie, emocje odrobinę ze mnie opadły.
- Została jeszcze godzina. Dasz sobie radę, szefowo - usłyszałam, po czym połączenie zostało zerwane.
***
            Wszedłem do budynku Ministerstwa Magii, spuszczając głowę. Nie chciałem, by ktoś mnie poznał. Stan,  w którym się znajdowałem na pewno nie ułatwiał sprawy. Mimo usilnych starań przed wyjściem z domu, wyglądałam jak pacjent ze Świętego Munga. Minąłem recepcję, nie posyłając nawet najmniejszego uśmiechu rozbawionej sekretarce. Kiedyś robiłem to za każdym razem. Teraz byłem zmęczony, nogi ledwie utrzymywały mnie w pionie. Szedłem jak skazaniec przez kolejne korytarze i zastanawiałem się, co tam robię. Nie było jednak odwrotu.
             Mijałem po drodze do odpowiedniego departamentu wielu czarodziei. Niektórzy zdawali się być w pełni zadowoleni ze swojej pracy. Szli z wysoko podniesionymi głowami, poprawiali eleganckie, służbowe szaty, plakietki z nazwiskami. Żyć nie umierać. Doskonała posada, zadowalająca pensja, ustabilizowanie, rodzina, dom... Ale byli także ludzie zupełnie odmienni. Szarzy, podrzędni pracownicy bez jakiegokolwiek wigoru, iskry w oczach. Zapadłe policzki, zmęczone spojrzenia znad sterty papierzysk. Coś jednak łączyło te wszystkie osoby. Wszyscy po prostu mnie nie widzieli, ignorowali, mijali bez mrugnięcia okiem. Zlewałem się z tłem, byłem powietrzem.
            Myślałem, że nie spotkam już żadnego innego rodzaju człowieka w tym jakże ważnym dla magicznego świata miejscu. Czekało mnie jednak ogromne rozczarowanie. Nie wiem dlaczego zatrzymałem się akurat w tamtym momencie. Po prosto przystanąłem. Dokładnie naprzeciw szklanej ściany. Po lewej stronie szyby widniał napis.
- Biuro Aurorów - przeczytałem szeptem. Zmarszczyłem brwi i miałem zamiar odejść, gdy nagle mój wzrok przykuło coś za przezroczystą taflą. Za kontuarem w rogu pokoju siedziała jakaś kobieta. Miała płomiennie rude włosy, spięte w dokładnego koka. Odbierała telefony, drugą ręką wyciągała wiadomości z faksu. Mimo wszystkich lat, które upłynęły, od razu ją poznałem. Ginewra Weasley we własnej osobie. Skrzywiłem się na wszystkie wspomnienia jej osoby. Nawet ruda wiewiórka, wybranka Pottera miała lepsze życie ode mnie. Spojrzałem w bok i wypatrzyłem między stojakami na płaszcze, a szafą na dokumenty jakiś ruch. Po chwili ludzka postać wyłoniła się zza wieszaka.
             Stała tyłem, trzymając jedną dłoń na biodrze. Kobieta miała na sobie czarną sukienkę przed kolano. Krótkie włosy w odcieniu ciemnego blondu, idealna figura, smukła talia, długie nogi. Już dawno nie patrzyłem tak na żadną kobietę. Od rozstania z Greengrass w ogóle nie interesowały mnie jakiekolwiek związki. Nawet odmawiałem sobie krótkich numerków, z których słynąłem jakiś czas temu. Ta dziewczyna za ścianą wzbudzała jednak we mnie ciekawość. Nie tylko wygląd miałem tu na myśli. Sposób, w jaki się poruszała przy rozmowie, sukienka tańcząca wokół kolan, gesty. Wydawała się być zupełnie odmienna od rzeczywistości panującej w Ministerstwie. Inni ludzie byli szarzy, nieciekawi, w ciągłym pędzie, pośpiech zmywał im uśmiech z twarzy. Tamta kobieta z pewnością nie była żadną sekretarką, aurorem tym bardziej. Zachowywała się jakby była duszą towarzystwa, kimś obytym, doświadczonym. Stałem jeszcze przez chwilę na korytarzu, wpatrując się w jej plecy. Przez głowę mi nawet nie przeszło, by wejść do biura. W końcu zdołałem oderwać wzrok od nieznajomej i ruszyłem w swoją stronę.
***
            Weszłam do biura i postawiłam opakowanie z ciastem na biurku Ginny. Uniosła wzrok znad sterty papierów i uśmiechnęła się. Słabo, blado i niewyraźnie, ale jednak.
- Herm! Cudownie cię widzieć - powiedziała, wstając z fotela i rzucając mi się na szyję. Kilka pasemek rudych włosów wydostało się z jej misternie upiętego koka. Nawet tego nie zauważyła. Poprawiła tylko kołnierzyk bluzki, jakby był najgorszym pętem świata, po czym wróciła za biurko.
- Cześć,Gin - przywitałam się, by po chwili zniknąć za wieszakiem. Zostawiłam swoją ciężką torbę i wróciłam do przyjaciółki. Tkwiła z nosem w kolejnych dokumentach.
- Kiedy masz przerwę? Wyglądasz na zmęczoną - spytałam, zauważając drżenie rąk dziewczyny.
- Za pół godziny. Możemy iść razem na lunch - odparła Ginny. Uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco. Chciałam dodać jej otuchy, wiedząc że ta praca jest dla niej katorgą.
- Przyniosłam tort czekoladowy - powiedziałam, wskazując na opakowanie z logiem mojej restauracji.
- Hmm... Świetnie. Konam z głodu - ruda nawet nie rzuciła okiem na podarunek.
- Może przyjdziesz dziś do mnie po pracy? Zrobimy sobie babski wieczór, ugotuję coś dla ciebie, pogadamy - spróbowałam namówić przyjaciółkę na jakąkolwiek rozrywkę. Robiłam to bezskutecznie od kilku dni.
- O czym miałybyśmy rozmawiać? - głos Gin był słaby i pełen goryczy.
- O czymkolwiek - mruknęłam pod nosem, nie patrząc na rudą.
- Herm... Chcesz mi o czymś opowiedzieć? - panna Weasley od razu zauważyła moje dziwne zachowanie. Popełniłam fatalny błąd, sądząc że nic nie będzie w stanie dostrzec.
- Nie... Ja po prostu... - zaczęłam się plątać. Ginny uniosła delikatnie jedną brew.
- Chodzi o Rona? - spytała, zerkając na mnie znad jakiejś teczki.
- Był u mnie w restauracji - poddałam się pod wpływem pełnego ciekawości wzroku rudej.
- Czego znów chciał? - spytała.
- Tego co zawsze. Umówić się, pogadać, wyjaśnić kilka spraw. Czuję się jak niewolnik. Nawet nie mogę spotkać się z jakimś mężczyzną, bo zaraz mnie tropi - mówiłam, krzywiąc się po każdym wyrazie. Mój były chłopak znajdował coraz to nowsze sposoby na uprzykrzanie mi życia. Nachodził mnie w najmniej oczekiwanych momentach, żądał spotkania, rozmowy. Zawsze kończyło się podobnie. Albo wymierzałam mu policzek albo któryś z pracowników restauracji odciągał go z mojego zasięgu.
- Minęło już parę miesięcy od tej waszej kłótni. Może rzeczywiście powinniście pogadać - Ginny odłożyła papiery i wbiła we mnie spojrzenie swych bystrych oczu.
- Nie, nie ma nawet o tym mowy! Nie ma tu niczego do wyjaśnienia. Koniec, kropka - powiedziałam stanowczo.
- Ale...
- Nie dam mu kolejnej szansy, Gin. Nie zasługuje na mój czas. Próbowałam z nim być przez tak długo i nic z tego nie wyszło. Powinien chociaż zachować się kulturalnie, jak na człowieka przystało. Tymczasem jest zazdrosny nawet od muchę. Jedyne, co może wyjść z naszej relacji, to łzy i upokorzenie.
- Skoro tak uważasz - Ginny nie wyglądała na złą, a raczej zdegustowaną decyzjami swojego brata. W je oczach dostrzegłam też delikatne zadowolenie. Jakby popierała mnie w tym, co myślałam.
- To co z tym babskim wieczorem? - spytałam, zmieniając temat. Powietrze stało się lżejsze.
- Nie mogę. Harry chce mnie zabrać na kolację - odparła panna Weasley. Uśmiechnęłam się pod nosem. No tak, tego mogłam się spodziewać.
- Ach, przecież niektórzy jeszcze chodzą na randki i taka forma spędzania czasu nadal istnieje! - odrzekłam z nutą sarkazmu. Przypomniałam sobie swoje ostatnie spotkanie z mężczyzną. Poznałam go na którymś z wyjazdów. Umawialiśmy się przez jakiś czas, ale w końcu musiało się to skończyć. Ron zobaczył nas razem w restauracji i zrobił scenę.
- Przykro mi, że tak dawno nikt... - zaczęła Ginny. W jej oczach dostrzegłam litość, której tak nienawidziłam.
- Nie kończ. Może po prostu nie nadaję się do związków - powiedziałam z wymuszonym uśmiechem na ustach. Coś zakuło mnie od środka. Zignorowałam to uczucie. Miałam inne sprawy na głowie. Próbowałam sobie wmawiać, że wcale nie potrzebuję czyjejś bliskości.
- Nie mów tak, Herm. Jesteś wspaniałą kobietą. Ktoś to kiedyś zauważy.
- Kiedyś. Tymczasem wrócę do swojej kuchni na randkę z deserem czekoladowym. Do zobaczenia. Wpadnę jutro, jeśli będzie jakaś dostawa - sięgnęłam po torebkę i zaczęłam szykować się do wyjścia.
- A co z lunchem? - Ginny zatrzymała mnie w ostatniej chwili.
- Odechciało mi się jeść. Przepraszam - odparłam, odwracając się w stronę drzwi. Gdzieś po lewej mignęła mi odziana w czerń sylwetka. Jakby ktoś obserwował biuro zza szyby i nagle postanowił się ulotnić. Zmarszczyłam brwi i wyszłam na korytarz. Rozejrzałam się na wszystkie strony. Pustka, nikogo tam nie było. Wzruszyłam ramionami, stwierdzając, że musiało mi się przewidzieć.
***
                        Gdy stamtąd odszedłem, humor natychmiast mi się pogorszył. Nie wiedziałem dlaczego. Może ta nieznajoma wysyłała jakieś pozytywne impulsy. W momencie, w którym znalazłem sie przed biurem Blaise'a, złudzenia prysły. Przecież żadna kobieta nie jest w stanie działać na mnie w ten sposób. To po prostu niemożliwe. Postanowiłem zapomnieć o czarnej sukience i miodowych włosach. To nie dla mnie, przecież nie mogę być szczęśliwy. Z taką myślą otworzyłem drzwi z nazwiskiem przyjaciela.
            Brunet siedział za biurkiem w doskonale dopasowanym, drogim garniturze. Wokół niego kręciła się sekretarka - długonoga blondynka z niebieskimi oczami. Klasyczne wcielenie dziewczyny pustej w środku. Kto by pomyślał, że jeszcze jakiś czas temu takie kukły mnie pociągały? W tej chwili wolałem widzieć prawdziwe, dojrzałe kobiety. Przed oczami zamajaczyła mi czarna sukienka. Pokręciłem głową, by odpędzić od siebie ten obraz.
- Cześć, Zabini - uścisnąłem przyjaciela, posyłając mu grymas, który miał być uśmiechem.
- Cześć, Smoku!
- Nie używam już tego przezwiska - powiedziałem, opadając na fotel.
- Dla mnie zawsze będziesz Smokiem. Nie możesz mi tego zabronić - brunet uśmiechnął się w swój firmowy sposób. Coś zacisnęło się mocno na moim żołądku.
- Nie mam już osiemnastki - rzuciłem, rozglądając się jak gdyby od niechcenia.
- Ale nie masz też czterdziestki. Przesadzasz, mój drogi - Blaise złączył czubki palców i spojrzał na mnie tym okropnym wzrokiem.
- Przestań gadać jak moja matka - syknąłem.
- Draco... Co się z tobą dzieje, do jasnej cholery? - Blaise zerwał się z krzesła i dał znać sekretarce, by się ulotniła. Wyszła ze spuszczoną głową.
- Nic mi nie jest - odparłem najspokojniej, jak potrafiłem.
- Pieprzysz jak przed laty. Masz dwadzieścia pięć lat! Zachowuj się jak dorosły - brunet patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem. Starałem się to ignorować, ale dziwny niepokój i dyskomfort atakowały mnie od środka.
- Co cię to obchodzi? Mogę pieprzyć swoje życie na wszystkie możliwe sposoby - powiedziałem, wstając z fotela. Nie chciałem dłużej siedzieć i wysłuchiwać kazań. Robiłem to coraz częściej w ostatnim czasie.
- Siadaj, ty pieprznięty idioto! - Zabini podniósł głos. Szyby w oknach zadrżały.
- Wysłuchuję tych głupot już zbyt długo. Czego chcecie, o co wam chodzi? To moje życie! - wrzeszczałem, wbijając paznokcie w fotel.
- Niszczysz je Malfoy!  Nie zauważasz tego? Chcemy ci pomóc. Ja, twoja matka - Blaise wpadł w swój delikatny szał. Krzyczał coraz głośniej i głośniej.
- Mam to gdzieś. Potrafię pomóc sobie sam! - zerwałem się gwałtownie z miejsca. Mebel przechylił się w tył i z łoskotem opadł na podłogę. Przysiągłbym, że ten dźwięk obudziłby umarłego. Odwróciłem się, by zobaczyć, czy nikt nie patrzy na nas zza szyby. Coś we mnie zadrżało, gdy przed oczami mignęła mi sylwetka w czarnej sukience. Kobieta zatrzymała się i nasłuchiwała chwilę. Nie byłem w stanie dostrzec jej twarzy. Po chwili pokręciła głową i odeszła. A ja poczułem się tak, jakbym się topił.
- Draco! Dlaczego zachowujesz się tak, jakbyś zobaczył ducha? - Blaise znalazł się przy mnie i podniósł fotel. Później rzucił zaklęcie wyciszające na pomieszczenie, by nie wzbudzać dodatkowego zainteresowania.
- Nie, nie, nie. Nic mi nie jest. Jestem zmęczony... Chyba mam zwidy. Ta kobieta... - zacząłem niepewnie. Emocje już ze mnie opadły i teraz czułem tylko bezsilność.
- Ta kobieta? O co ci chodzi? Zeszliście się z Astorią? Do cholery! Co ci odbija? - brunet chwycił mnie za ramiona i potrząsnął mną porządnie. Nigdy nie popierał mojego związku z Greengrass. Podobnie jak ja, tyle że mnie nie chciało się protestować.
- Nie, nie zeszliśmy się - mruknąłem, patrząc w oczy przyjaciela.
- Więc o kim chciałeś mówić? Przecież nigdzie nie wychodzisz, siedzisz w domu i patrzysz przez okno - zadrwił Zabini.
- Nie rób ze mnie kompletnego odludka - zaprotestowałem, robiąc obrażoną minę.
- Jesteś nim! Dopiero dzisiaj pierwszy raz od pięciu miesięcy opuściłeś dom. I to ja zmusiłem cię, byś wyszedł - brunet z zadowoleniem przypatrywał się mojej twarzy.
- Wielki przyjaciel Zabini. Wcale nie chciałem wychodzić. W domu jest mi dobrze. Po co mnie tu w ogóle wzywałeś? - zacząłem się denerwować. Takie rozmowy działały mi na i tak zszargane już nerwy.
- Nie zmieniaj tematu, Malfoy. O kim chciałeś powiedzieć? - mój przyjaciel nigdy nie dawał za wygraną. Mogłem się domyślić, że tak będzie.
- Od kiedy mała Weasley pracuje w Ministerstwie? - złamałem się i spytałem, stojąc do Blaise'a tyłem. Czułem na sobie jego wzrok.
- Chodzi ci o Ginny Weasley?! - powtórzył zdezorientowany.
- Nie, nie o nią. W jej biurze widziałem jeszcze kogoś. Jakąś dziewczynę... Kobietę - poprawiłem się, przypominając sobie czarną sukienkę. Coś we mnie zawrzało. Pierwszy raz od roku. Dobre i to.
- Yhym... I co dalej? Rozmawiałeś z nią? - Blaise wyrwał mnie z zamyślenia.
- Nie. Po prostu była... intrygująca - mruknąłem pod nosem, unikając spojrzenia przyjaciela. Chyba po raz pierwszy rozmawialiśmy w ten sposób o kobietach.
- Intrygująca? Co ty gadasz? Myślałem, że powiesz ładna, seksowna, pociągająca. Ale nie to! Żadna pracownica Ministerstwa nie jest intrygująca. Wiem co mówię, bracie - brunet włączył swój syndrom wiecznego kawalera. Uśmiechnąłem się do siebie w duchu.
- Może nie była stąd? Nawet nie widziałem jej twarzy - powiedziałem, patrząc się tępo w podłogę.
- Skąd wywnioskowałeś, że jest interesująca, skoro nawet dobrze jej sobie nie obejrzałeś? - Blaise patrzył na mnie z niepokojem.
- Od tyłu też wyglądała niczego sobie. Szczupła, zgrabna, doskonała talia, czarna sukienka i krótkie włosy - zacząłem opisywać. Mina Zabiniego zmieniała się z każdym moim słowem.
- Krótkie włosy, mówisz? - rzucił, pochylając się niby od niechcenia nad stertą papierów.
- Takie miodowe, dość jasne i proste. I jeszcze miała jakąś opaskę - skończyłem i zerknąłem na przyjaciela. Stał na środku biura z dziwnym uśmiechem na ustach.
- Znasz ją?! Blaise! Znasz tę dziewczynę? - spytałem, podchodząc bliżej. Brunet przeniósł na mnie wzrok. Trwaliśmy w ciszy przez kilka długich minut, a Zabini jak gdyby się nad czymś zastanawiał, rozważał za i przeciw. Dopiero po chwili zdawał się być z powrotem w rzeczywistości.
- Nie, nie znam jej - powiedział w końcu. Jego ton był bardo pewny. Wręcz za bardzo.
- Gdybyś coś wiedział, powiedziałbyś mi? - spytałem, patrząc mu w oczy.
- Jasne - odparł, klepiąc mnie po ramieniu. Później odwrócił się i stanął przy oknie. Patrzył zamyślony na krajobraz za szybą.
- Czyli wracasz do życia? - spytał nagle.

- A mam inne wyjście? - odparłem, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, jakie słowa wypłynęły z moich ust. 
---
Dodaję ten rozdział wcześniej, bo po prostu jest już gotowy. Nie wiem kiedy pojawi się następny, ale na pewno w przeciągu 2-4 dni. Będę miała teraz więcej czasu na wszystko. Jutro mam prezentację projektu edukacyjnego. Koniec mojej męki! 
Mam nadzieję, że opowiadanie wam się spodoba i że was wciągnie.