wtorek, 30 kwietnia 2013

28. Skrzydło szpitalne




Wspom­nienia wy­wołują ból. Naj­dot­kliw­szy zaś spra­wiają naj­lep­sze z nich. 

H.Coben

---


          Hermiona biegła co sił, mijając zaskoczonych uczniów, którzy zmierzali w przeciwnym kierunku.  Gryfonka nie patrzyła jednak gdzie właściwie się znajduje. Drogę wybierała na oślep, orientując się tylko dzięki znajomym obrazom na ścianach.  Była już w pobliżu głównej klatki schodowej, gdy wpadła na kogoś z impetem. Przeszkoda była niezwykle stabilna i twarda. Dziewczyna zachwiała się i upadła na podłogę, klnąc pod nosem.
- Cholera jasna! - syknęła, nie podnosząc się z podłogi.
- Nic ci nie jest, Granger? - męski głos był pełen rozbawienia. Hermiona uniosła wzrok i napotkała znajome spojrzenie.
- Można powiedzieć, że wszystko w porządku - odpowiedziała i spróbowała wstać. Poczuła tylko ostry ból w kostce, a sekundę później silne ramiona uchroniły ją przed upadkiem.
- Chyba jednak coś ci się stało, mała.
- Co ty nie powiesz, Blaise?! - odrzekła, posyłając mu mordercze spojrzenie. Ślizgon tylko się uśmiechnął, po czym w jednym ruchu wziął dziewczynę na ręce. Ważyła tyle co nic.
- Gdzie panienka sobie życzy? - spytał szyderczym tonem. Stali na środku korytarza, przyciągając wzrok coraz większej liczby osób. Hermiona błagała w duchu, by tej sceny nie zauważył żaden nauczyciel. Nie mogła iść teraz do skrzydła szpitalnego. Musiała jak najszybciej znaleźć się w swoim dormitorium.
- Przestań się wydurniać, idioto! Na siódme piętro i to biegiem! - rzuciła, krzywiąc się delikatnie z powodu nasilającego się bólu. Blaise spojrzał na nią badawczo, po czym ruszył przed siebie.
- Co się dzieje, Granger? - spytał, gdy oddalili się już od ciekawskiego tłumu.
- Nie teraz. Sama jeszcze nie wiem o co chodzi - odpowiedziała.
- Co ty opowiadasz? Chyba ten alkohol jednak ci szkodzi - roześmiał się Zabini, mijając kolejne schody. Hermiona tylko uderzyła go w ramię i mocno zacisnęła usta.
- Może jednak pójdziemy do skrzydła szpitalnego? - rzucił brunet, widząc spazm bólu na twarzy dziewczyny.
- Nie! Nie ma mowy! Idź do wieży północnej! - wyszeptała, mrużąc oczy. Kostka nieprzerwanie dawała o sobie znać.
- Tylko spokojnie, panno Granger. Wszystko będzie dobrze. Zrobimy co w naszej mocy -zaczął żartować ślizgon. Hermiona nie miała siły choćby na uśmiech. Odliczała w myślach kolejne sekundy, chcąc już zakończyć tę podróż. Diabeł chyba to zauważył, bo zamilkł i resztę drogi przebyli w milczeniu. Zawahał się tylko na chwilę przed drzwiami do pokoju dziewczyny.
- Właź - syknęła tylko, zauważając, że nie jest pewien, co ma robić. Wykonał jej polecenie, otwierając dormitorium kopniakiem. Posadził dziewczynę na łóżku, co skwitowała sykiem.
- Masz tu jakąś apteczkę? - spytał, odsuwając się od niej.
- W łazience. Po prawej od drzwi. Szybko! Nie mam czasu! - krzyknęła, gdy zniknął za drzwiami. Po chwili wyłonił się zza nich, trzymając w ręku małe, drewniane pudełko. Zaczął wyciągać fiolki z eliksirami, a Hermiona ściągnęła but ze spuchniętej stopy. Skropiła kostkę płynem  i obwiązała ją bandażem. Ból odrobinę zelżał i gryfonka przymierzyła się do wstania.
- Co ty wyrabiasz?! Poczeka jeszcze chwilę - powstrzymał ją Blaise.
- Nie mogę! - odparła brązowowłosa, zaciskając dłonie na pościeli. W oczach zaszkliły jej się łzy, gdy znów spróbowała wstać. Eliksir potrzebował co najmniej pół godziny, by w pełni uleczyć kostkę.
- Przestań pieprzyć, Granger! Co ci odbija?! - ślizgon usiadł przy dziewczynie i przytrzymał ją za ramiona, by znów nie poderwała się z łóżka. Tymczasem Hermiona sięgnęła do kieszeni szaty i wyciągnęła z niej białą kopertę. Bez słowa wcisnęła ją do ręki bruneta.
- Co to jest? - spytał zdezorientowany.
- Dlatego mi się tak spieszyło. No dalej! Czytaj - odpowiedziała, zamykając oczy pod wpływem nagle powracającego bólu. Ślizgon otworzył kopertę i wysunął z niej pergamin.

Przeszukaj swoje dormitorium. Teraz, Hermiono.

***
            Blaise zaglądał pod szafki, czując na sobie zniecierpliwiony wzrok brązowowłosej, która siedziała skulona na łóżku.
- Masz coś? - spytała co najmniej czwarty raz z rzędu.
- Nie. Gdybym chociaż wiedział, czego mam szukać - syknął ślizgon, zerkając na zegarek. Dochodziła ósma. Powinni stać już pod salą od transmutacji. W tym roku siódmy rocznik zaczynał zajęcia odrobinę wcześniej. Spóźnienie już pierwszego dnia na pewno nie będzie dobre w skutkach - myślał, schylając się przy komodzie. Na podłodze pod meblem znów nie znalazł nic nadzwyczajnego.
- Przecież ja też nie wiem o co chodzi - odparła cicho.
- Dobra. Uspokójmy się i pomyślmy racjonalnie. Czy działo się tu u ciebie coś dziwnego ostatniej nocy? Kto mógł to wysłać? - Zabini stanął na środku pokoju i spojrzał wprost w brązowe oczy Hermiony. Wyglądała okropnie żałośnie. Zamaskowany wcześniej kac widoczny był teraz z kilometra, a ból kostki widniał na jej zmęczonej twarzy. Tęczówki pełne były bezsilności.
- Ja... Nie wiem. Chyba byłam nieźle zalana i... - głos dziewczyny był niepewny, jakby Diabeł miał ją oskarżyć o niepoczytalność.
- I co, Granger? Powiedz. Nie byłaś aż tak pijana, żeby mieć zwidy. No dalej - ślizgon kucnął przy Hermionie i zmienił ton na bardziej delikatny. Sprawa z listem go zaniepokoiła. Jednocześnie był zdenerwowany i zirytowany. Akurat pierwszego dnia szkoły musiały mieć miejsce takie rzeczy.
- Gdzieś po czwartej zauważyłam, że okno jest otwarte. A ja chyba tam w ogóle nie podchodziłam i nic z nim nie robiłam - wykrztusiła gryfonka dopiero po chwili. Blaise patrzył na nią przez dłuższą chwilę, po czym wstał i ruszył w stronę przeciwległej części pokoju. Rozejrzał się dokładnie po podłodze koło okien. Znów nic nie znalazł.
- Cholera! - syknął, ze złością potrząsając firanką. Nagle przed oczami mignęło mu coś białego. Schylił się i wydobył spośród długiego materiału kopertę zaadresowaną do Hermiony.
- Zabini... - szept dziewczyny przerwał ciszę. Ślizgon odwrócił się i wyciągnął dłoń w stronę gryfonki. Niepewnie odebrała list, dziękując w duchu, że koperta nie jest czarna.
- Otwórz - powiedział Blaise, widząc niepewność dziewczyny. Rozdarła papier, patrząc na swoje palce tak, jakby ich nie kontrolowała. Wyciągnęła pergamin i przebiegła wzrokiem po krótkim tekście.

Uważaj na whiskey, kochanie.

Hermiona odsunęła od siebie list i uśmiechnęła się tajemniczo. Gdyby nie ból w kostce, pewnie już zerwałaby się z miejsca. Tymczasem wpatrywała się jak zahipnotyzowana w kartkę papieru.
- Granger! Halo! Ziemia do Granger! - ślizgon stał tuż przed dziewczyną i próbował zwrócić na siebie uwagę. Uniosła wzrok dopiero po dłuższej chwili. Doskonałe, proste litery wciąż majaczyły jej przed oczami.
- Udało się, Blaise - powiedziała w końcu. Chłopak spojrzał na nią z niepokojem.
- Co się z tobą dzieje, Granger?
- To list od Dracona. Nie zauważyłam go dzisiejszej nocy i najwidoczniej zaczęli się martwić brakiem odpowiedzi. Stąd ta koperta w wielkiej sali - dodała Hermiona z coraz większym uśmiechem na ustach.
- Jesteś pewna? - Zabini usiadł na łóżku obok dziewczyny i wbił w nią wzrok. Wiadomość od Malfoya znaczyła jedno. Spotkanie się powiodło. Jego tleniony przyjaciel jeszcze chodził po tym świecie.
- Tak, jestem - odparła gryfonka.
- Ok. To teraz możemy świętować - roześmiał się Diabeł - A właściwie to nie możesz... Boli cię jeszcze? - dodał po chwili, widząc lekki spazm na twarzy towarzyszki.
- Skłamałabym, mówiąc, że tylko trochę - powiedziała, chowając list do kieszeni szaty. Zdecydowała, że przeczyta go w całości później.
- Mam pomysł, Granger! - ślizgon zerwał się z miejsca.
- Słucham.
- Chodźmy do skrzydła szpitalnego. Trochę posymulujesz i przynajmniej nie wstawią nam spóźnień - wyjaśnił Zabini, chwytając dziewczynę na ręce i ruszając do wyjścia. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Hermiona nie miała sił protestować i dała się zanieść do skrzydła.
***
            Pielęgniarka odsunęła się od pacjentki z uspokajającym uśmiechem. Hermiona siedziała na miękkim łóżku w skrzydle szpitalnym, a jej noga tkwiła unieruchomiona na podeście stworzonym z poduszki. W pomieszczeniu były tylko trzy osoby. Prefekt naczelna Domu Lwa była pierwszym uczniem, który uległ wypadkowi tego roku. Należy mi się jakaś nagroda- pomyślała, czując ból w kostce.
- Dziękuję, pani Pomfrey - powiedziała.
- Nie ma za co, kochana. Zostaniesz tu jeszcze do końca dzisiejszych zajęć. Powiadomiłam już profesor McGonagall. Później możesz wrócić do swojego dormitorium. Oszczędzaj nogę. Jesteś prefekt naczelną. Musisz szybko wyzdrowieć.
- Oczywiście. Będę uważać - odparła Hermiona i odprowadziła wzrokiem kobietę, która znikła po chwili w swoim gabinecie. Później spojrzała przed siebie i napotkała bystre oczy ślizgona. Leżał na łóżku naprzeciw gryfonki z rękami pod głową. Najwidoczniej było mu nieziemsko wygodnie.
- Dostaniesz szlaban, jeśli nie wrócisz na zajęcia. Nikt nie kazał ci tu zostawać - brązowowłosa poprawiła sobie  poduszkę i zmieniła pozycję na półsiedzącą. Noga bolała ją coraz mniej.
- Mało mnie to obchodzi. Przecież wiesz, że wcale nie chciałem tu wracać, a tym bardziej się uczyć i tym podobne - odparł, nawet na nią nie patrząc.
- Daj spokój. Chcesz mieć dyrektor na karku? Lepiej już idź. Możesz wrócić po lekcjach, żeby pomóc mi się stąd zabrać.
- Nie musisz się tak o mnie martwić, Granger. Od tego mam matkę - powiedział Blaise, uśmiechając się szyderczo, po czym wstał z łóżka i ruszył do drzwi. Odwrócił się jeszcze na moment, gdy jego palce dotknęły klamki.
- Trzymaj się, połamańcu. Do zobaczenia - mrugnął do niej i wyszedł. Hermiona uśmiechnęła się do zamkniętych już drzwi i odetchnęła z ulgą. W końcu miała chwilę spokoju, na którą tak czekała. Wyciągnęła z kieszeni złożony pergamin i różdżkę.
***
            Draco odwrócił się na drugi bok i spojrzał na stojący na szafce zegar. Wskazówki pokazywały godzinę ósmą. Westchnął i wstał z łóżka, rozcierając obolały kark. Tak jak podejrzewał, nie przespał ani minuty. Jego głowę za bardzo zajmowała brązowowłosa kobieta. Bał się o nią jak nigdy wcześniej. Wysłał Audrey do Hogwartu około czwartej w nocy. Zjawa dostarczyła list i Draco spodziewał się szybkiej odpowiedzi. Tymczasem po kilku godzinach nadal nic się nie działo. Wysłali czarną kopertę, by Hermiona dostała ją podczas śniadania. Teraz zapewne była na lekcjach i nie mogła przeszukać swojego dormitorium. Wszystko jak zwykle nie po ich myśli.
- Nie martw się. Już znalazła list - kobiecy głos przerwał ciszę. Malfoy o mało nie podskoczył ze strachu i odwrócił się do zjawy, która unosiła się w rogu pokoju, zaraz przy oknie. Firanki unosiły się upiornie pod wpływem zimnego wiatru, który wzbudzał duch. Wyglądał odrobinę przerażająco w porannym świetle.
- Widziałaś ją? Wszystko w porządku? - blondyn zaczął zadawać pytanie, zapominając o zmęczeniu. Teraz liczyło się tylko to, czy Hermiona jest cała i zdrowa.
 - Można powiedzieć, że dzisiejszej nocy Zabini wlał w nią trochę za dużo whiskey dla uspokojenia. Musiała mieć takiego kaca, że nie zauważyła koperty. Kiedy przy jedzeniu przeczytała tę krótką wiadomość natychmiast pognała do dormitorium. Niestety nie miała szczęścia i potknęła się po drodze - zaczęła opowiadać Audrey. Draco słuchał jej uważnie.
- Nic jej się nie stało? - spytał automatycznie, przerywając wypowiedź ducha. Dziewczyna skarciła go spojrzeniem.
- Ogromne cielsko Diabła uchroniło ją od poważnych obrażeń. Ma tylko zranioną kostkę. Bohater Zabini bez jakichkolwiek pytań zaniósł ją do dormitorium i pomógł jej z przeszukiwaniem. Znaleźli list, Hermiona skojarzyła fakty i poszli do skrzydła szpitalnego. Ostatnie co widziałam, to to, że przymierzała się do czytania. Odpowiedź powinna być niedługo - skończyła zjawa, uśmiechając się do Dracona.
- Rozumiem, że jej się nie pokazywałaś?
- Zdecydowałam, że nie będę jej jeszcze bardziej stresować. I tak o mało nie padła ze strachu, jak zobaczyła czarną kopertę.
- Nikt w zamku cię nie wyczuł? - Malfoy opadł na łóżko, czując się o wiele spokojniej niż jeszcze kilka minut temu.
- Jest zima. Hula tam taki wiatr, że nikt nie zauważa drobnego podmuchu ducha - odparła Audrey, mrugając do blondyna. Chłopak roześmiał się, chowając twarz w poduszce.
- Lepiej sobie teraz odpocznij. Wiem, że nie spałeś całą noc - dodała po chwili i rozpłynęła się w powietrzu. Draco uśmiechnął się sam do siebie, po czym jego myśli zaczęły krążyć wokół Hermiony. Zasnął po kilku minutach, przegrywając ze zmęczeniem.
***
            Blaise otworzył drzwi klasy od transmutacji, nie zważając na to, że uderza nimi o ścianę. Nie miał ochoty iść na żadną lekcję, szczególnie łączoną z gryfonami, ale jednocześnie perspektywa szlabanu nie była wesoła. Gdy wszedł do pomieszczenia wszystkie pary oczu skierowały się w jego stronę. McGonagall stała na podeście i tłumaczyła coś zawzięcie swoim uczniom. Spojrzała na Zabiniego dopiero wtedy, gdy opadł z hukiem na jedną z ławek.
- Dzień dobry, panie Zabini - powiedziała do niego wymuszonym, uprzejmym tonem.
- Witam, pani profesor - odparł z niezbyt szczerym uśmiechem na ustach.
- Pani Pomfrey przekazała mi już, co przed chwilą miało miejsce. Jak się czuje panna Granger? - McGonagall zbliżyła się nieco do ślizgona, przesuwając w palcach swoją różdżkę. Uczniowie patrzyli to na nią, to na Blaise'a. Nie do końca wiedzieli co się dzieje. Połowa z nich nie widziała bowiem wcześniejszego zajścia na korytarzu.
- Mionka? Czuje się świetnie. Odpoczywam sobie, kochana, w skrzydle szpitalnym - odpowiedział Zabini, uśmiechając się szeroko. W głowie zakwitł mu pomysł na kolejny szok wśród innych uczniów.
- Bardzo się cieszę, że zachowałeś się jak dżentelmen. Pięć punktów dla twojego domu - nauczycielka powiedziała ostatnie słowa z niemałą goryczą w głosie.
- Cieszę się, że nie odjęła pani profesor punktów Gryfonom za nieuwagę Hermiony. Biedna, ma teraz tyle na głowie, że nie wie, gdzie idzie - odparł Blaise, patrząc prosto w oczy McGonagall. Błysnęły w nich iskry złości i irytacji. Na ich widok Zabini tylko szerzej się uśmiechnął. Miał nie małą satysfakcję z robienia takich przedstawień. Niestety tę wymianę zdań przerwało nagłe, natarczywe pukanie do drzwi, które po chwili się otworzyły. Stanął w nich woźny Filch. Jego twarz była jeszcze bardziej zeszpecona od czasu Bitwy. Pani Norris otarła się kilka razy o framugę, po czym jej ogon zadrżał przejmująco i kot zniknął za ścianą.
- Pani dyrektor, przepraszam, że przeszkadzam, ale mamy gości z Ministerstwa Magii - powiedział chrapliwym głosem mężczyzna.
- Już idę, Argusie - odparła McGonagall, po czym odwróciła się do rozpartego na ławce ślizgona - A ty możesz poprowadzić lekcję pod moją nieobecność - dodała z lekkim, sarkastycznym uśmiechem. Po kilku sekundach już jej nie było. Blaise zerwał się z krzesła i w ekspresowym tempie znalazł się przy końcu sali.
- A więc wykłady na temat ,,jak nie wpadać na diabelsko powalające ciało Blaise'a Zabiniego" czas zacząć! - krzyknął i klasnął w ręce. W sali natychmiast rozległ się dziki śmiech.
***
            Hermiona rozejrzała się uważnie, chcąc się upewnić, że nikt jej nie obserwuje. Po chwili transmutowała swoją bransoletkę w maleńką butelkę Ognistej Whiskey. Wyciągnęła korek i skropiła bursztynowym płynem leżący na jej kolanach pergamin. Alkohol zaczął wsiąkać w papier i utworzył widoczną plamę w kolorze miodu. Minęło kilka sekund i ślad zamigotał na brzegach, by w końcu zniknąć. Treść listu powoli ujawniała się przed Hermioną. Gdy litery przestały się pojawiać, cofnęła zaklęcie rzucone na bransoletkę i sięgnęła po pergamin. Nim jednak przeczytała choć jeden wyraz coś jej przeszkodziło. Usłyszała za ścianą dziwny dźwięk. Jakby coś stukało miarowo o kamienną podłogę. Po kilku sekundach odgłos stał się bardziej podobny do ludzkich kroków i drzwi skrzydła otworzyły się z hukiem, wpuszczając kogoś do środka. Gryfonka podskoczyła ze strachu i natychmiast schowała list do kieszeni.
- Hermiono! Schowaj to! Już! - czarnooki chłopiec wyhamował tuż przed łóżkiem, na którym siedziała prefekt naczelna. Na twarzy miał rumieńce spowodowane prawdopodobnie energicznym biegiem.
- Co ty tu robisz, Bastian? - spytała, patrząc na niego ze zdezorientowaniem w oczach. Czuła, że coś jest nie tak.
- Przyszli tu jacyś faceci z Ministerstwa Magii. Chciałem cię ostrzec - powiedział na jednym wdechu, po czym jak gdyby nigdy nic opadł na pościel obok Hermiony.
- Dlaczego mi to mówisz? Przecież to nie ma nic ze mną wspólnego. Skąd w ogóle taki pomysł? - skłamała, patrząc wprost w głębokie oczy jedenastolatka. Dreszcze przeszły jej po plecach i zaraz odwróciła wzrok, gdy wspomnienie ukuło ją silnie od środka. Wiedziała, że delegacja z Ministerstwa zawitała do Hogwartu, by ustalić szczegóły misji Malfoya. Nie mogła jednak skojarzyć obecności Bastiana przy tym wszystkim.
- Nie zgrywaj się. Mnie nie oszukasz - odparł już spokojniejszym tonem. Hermiona schowała twarz w dłoniach, starając się opanować. Co miała robić? Ten chłopiec wiedział za dużo. Nie, nie wiedział. On zbyt dużo się domyślał. Uniosła głowę dopiero po dłuższej chwili. Bastian siedział wpatrzony w nią i bawił się brzegiem pościeli.
- Czy ty coś wiesz? - spytała cicho. Musiała otrzymać odpowiedź. Bastian mógł być albo pomocny albo niebezpieczny. Nie zdążyła go jeszcze rozgryźć.
- Nic nie wiem, Hermiono, ale wiele rzeczy dostrzegam. Byłem przy tobie na śniadaniu. Widziałem kopertę. To nie byle jaki kolor, ta czerń - odpowiedział po dłuższej chwili. Przestał jednak patrzeć w oczy gryfonki.
- Wyjaśnij mi jedną rzecz, Flamme. Dlaczego tak bardzo interesuje cię moje życie?
- Zadajesz trudne pytania. Nie mogę ci teraz powiedzieć - chłopiec skrzywił się pod koniec wypowiedzi i jego spojrzenie znów spotkało się z brązowymi oczami gryfonki.
- Musisz mi odpowiedzieć. To ważne, rozumiesz?
- Hermiono...
- Posłuchaj mnie teraz uważnie. Nie wiem skąd się wziąłeś, w jaki sposób znalazłeś się w Domu Lwa z takim charakterem ani nie znam historii twojego krótkiego życia. Wiem tylko, że znajdujesz się przy mnie, gdy akurat dzieją się dziwne rzeczy, dostrzegasz to, czego nie powinieneś, pomagasz mi, chociaż wcale o nic nie proszę i nawet nigdy ci nie mówiłam, że mam problemy. Jestem w tej chwili w takiej sytuacji, że każdy może być dla mnie niebezpieczeństwem. Jesteś jeszcze za młody by to zrozumieć. Muszę wiedzieć tylko jedno. Kim ty jesteś, Flamme? - Hermiona mówiła cicho, pochylając się w stronę Bastiana. Tę sprawę należało jak najszybciej rozwiązać, szczególnie gdy po zamku kręcili się ludzie z Ministerstwa. W każdej chwili mogli stanąć w progu skrzydła szpitalnego.
- Cholera jasna! Nie mogę ci teraz wyjaśniać wszystkiego. Nie ma na to czasu. Spójrz tylko na mnie. Przypominam ci kogoś, prawda? Dobrze wiem, kogo. Te moje dziecinne pytania były przykrywką. Skup się, Hermiono! Musisz mi zaufać - odpowiedział, wzbudzając w gryfonce dziwne uczucia. Spojrzała w jego czarne oczy i serce ścisnęło jej się boleśnie. Nie, to nie jest możliwe. To nie może być on. Nie, źle coś zrozumiała... Przecież on... Nie, to wykluczone! Mnóstwo myśli wirowało w jej głowie.
- Skąd mogę wiedzieć, że mówisz prawdę? - wykrztusiła dopiero po kilku długich minutach. Bastian nic nie odpowiedział. Sięgnął jednak do kieszeni i wcisnął w dłoń Hermiony jakiś przedmiot. Później zerwał się z łóżka i wybiegł. Gryfonka spojrzała na małe zawiniątko w swojej ręce, a serce stanęło jej na moment. Wspomnienia zaczęły atakować z każdej strony, blokując jednocześnie oddech. Dziewczyna dopiero po chwili odzyskała trzeźwość umysłu i zaciskając zęby wstała z łóżka. Doszła do okna i odsłoniła firankę. Błonia były puste, nikt nie torował sobie drogi w śniegu. Hermiona już miała się odwrócić, gdy nagle coś przykuło jej wzrok. Maleńkie, białe drobinki unosiły się w dziwny sposób tuż przy wyjściu z zamku. Z każdą chwilą nieokreślony ruch przemieszczał się coraz bardziej w stronę lasu. Gryfonka zmrużyła oczy i patrzyła, jak dziwny cień znika między drzewami.
- Zakazany Las... Jednak masz mało wyobraźni - mruknęła pod nosem i opadła na łóżko.
***

            Nigdy nie wiem jak zacząć list. To takie żałosne. Brakuje mi słów, które mogłyby wyrazić to, czego pragnę. Mało jest  na świecie takich wyrazów, które by pasowały do tego chaosu, który mam w głowie. Gdybyś była obok, nie musiałbym nic mówić. Spojrzałbym na Ciebie i wiedziałabyś od razu. Cieszę się jednak, że mogę dziś usiąść i nakreślić te zdania. Jeszcze żyję, stąpam po tej ziemi, mimo że myślami jest daleko stąd. Dzielą nas kilometry, których ilości nie chcę zna. Przyjemna jest dla mnie świadomość, że siedzisz gdzieś teraz i czytasz to, co wypłynęło spod mojego pióra... Jakby cząstka mnie była gdzieś przy Tobie.
            To wszystko nie mogłoby mieć miejsca, gdyby nie Audrey. Nigdy Ci o niej nie opowiadałem. Właściwie znam ją od niedawna. Ona i jej chłopak - Tom kryli mnie przez kilka miesięcy po Bitwie o Hogwart. Sam nie wiem, dlaczego wybrałem ich Motel na ,,przechowalnię". Zrządzenie losu. Tamtego dnia, we Włoszech po  raz pierwszy wyszedłem z tego ukrycia, by następnego wieczora zacząć walkę ze znakiem. Kilka miesięcy spędzonych z Aud i Demensem wiele mnie nauczyły. Te dni były dla mnie jak odwyk...
Byli parą idealną. Szczęście wręcz od nich biło. Może właśnie dlatego z początku traktowałem ich jak zakochanych idiotów, co spotykało się z szalonymi reakcjami Toma... Kilka razy skończyło się na bójce. Demens jest... specyficzny. Często wpada w szał, dziwne zawieszenie, a przez ten czas spędzony z nim dowiedziałem się, że jedyne, co go wybudza to cios prosto w szczękę. Nigdy nie dowiedziałem się, czy jest chory psychicznie. Nikt nie chciał mi powiedzieć, a Tom tym bardziej by się nie przyznał. Audrey była zupełnym przeciwieństwem tego wariata. Przeciwieństwa się przyciągają. Doładnie. Spokojna, elegancka, zawsze trzeźwo myśląca. Miała słabość do mugolskich wynalazków. Paliła papierosy, jak smok. Tu przypomina mi Ciebie. Sam nie wiem jak to się stało, że staliśmy się trójką przyjaciół. Przyzwyczaiłem się do takiego towarzystwa, byłem spokojniejszy dzięki tej codzienności, którą oni żyli. Uwielbiałem patrzeć, jak się śmieją, gdy ja tkwiłem w szarej pustce. To było jak jakieś światło wśród mroku, który coraz bardziej mnie ogarniał. I kiedyś musiało się to skończyć. Tom coraz więcej pracował. Spędzał wiele godzin na spiskowaniu przeciwko śmierciożercom, zdobywał informacje, narażał własne życie.  Nadszedł czas, gdy miałem przenieść się z Potterem gdzieś na kraniec świata. Wyprowadziłem się więc od Audrey i Toma. Do tej chwili nadal zastanawiam się, dlaczego nie zostałem jeszcze jednego dnia. Pewnie wtedy nic takiego by się nie stało. Ale wyjechałem, zostawiłem ich samych. Śmierciożercy chcieli się zemścić na Tomie. Zjawili się w jego domu zaraz po moim wyjściu. Zabili ją z zimną krwią. Chyba nawet tego nie planowali. Po prostu tam weszli i to zrobili. Dowiedziałem się kilka dni później. Myślałem, że już więcej jej nie zobaczę. Gdy schroniliśmy się u Toma po raz drugi, okazało się, że nie odeszła, została wśród nas. Jest duchem. Nie powiedziała mi, dlaczego nie przeszła na drugą stronę. Jest zbyt uparta, by przyznawać się do czegokolwiek. Zawdzięczam jej jednak wiele rzeczy. Gdyby nie ona, nie dostawałabyś moich wiadomości. To ona za każdym razem dostarczała do Ciebie listy. Ona mogła powodować jakieś powiewy powietrza, chłód i dziwne odgłosy. Dzisiaj też dostarczy tę kopertę. Zastanawiała się, czy Ci się nie pokazać... Jeśli więc kiedyś natkniesz się na zjawę w swoim dormitorium, nie miej mi tego za złe.
            Chyba należy przejść do sedna sprawy. Wróciłem ze spotkania jakiś czas temu. Wymyślili sobie okropną kryjówkę. Stara, opuszczona wioska, zapach śmierci i rozpaczy. Było mi ciężko założyć maskę. Ale wtedy pomyślałem o Tobie i udało mi się. Przez kilka godzin znów byłem swoją starą wersją. Przyznam się szczerze, że nie wiem, jak mogłem tak żyć. Czuję się wykończony. Wykończony tym wszystkim, czego muszę sobie odmawiać. Wykończony myślą o tym, że coś może pójść nie tak. Wykończony Potterem, ludźmi z Ministerstwa. Wykończony czasem, bólem, bezsilnością, snem, oddechem, myślami. Tylko Tom jest w tym domu kimś, kto nie zbudza we mnie gniewu. Traktuję go jak brata, chociaż wiele rzeczy nas dzieli. Ten człowiek jest oderwany od rzeczywistości. Stawia istnienie swoich bliskich ponad własne. Jest wariatem. To już mówiłem.
            Spotkanie się udało. Powiedzmy, że wyrobiłem sobie opinię silnego. Musi tak pozostać. Nie mogę teraz wszystkiego zaprzepaścić. Planujemy obławę. Dla Twojego bezpieczeństwa nie powiem kiedy, gdzie i jak. Nie możesz, a raczej wolę byś nie wiedziała. Czasami niektóre rzeczy należy przemilczeć. Opowiem Ci jednak o nich, gdy wrócę. Obiecuję.
Twój,
D.
P.S: Kocham Cię.
---
No i jest kolejny rozdział. Mam nadzieję, że są tu odpowiedzi na większość pytań, które się ostatnio pojawiły. Osobiście, jestem zadowolona z tej części opowiadania. Szczególnie z tej, gdzie jest Bastian :) Tajemnica, tajemnica i jeszcze raz tajemnica. Mam nadzieję, że wam też się podobało.
Przede mną majówka. Nie mam jak na razie żadnych planów i pewnie zostanę w domu. Nie wiem kiedy napiszę kolejny rozdział. Będzie on ode mnie wymagał wiele skupienia, a ostatnio z tym u mnie ciężko. Właściwie od kilku dni nic nie robię, tylko odpoczywam. Obejrzałam wczoraj film ,,Hobbit", a dziś ,,Poradnik pozytywnego myślenia". Staram się nadrobić zaległości kinowe :P

Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem :* Jesteście wspaniałe. 

sobota, 27 kwietnia 2013

27. Czarna koperta


            Hermiona kręciła się po pokoju, machając w powietrzu pustą butelką po whiskey. Za oknem panowała już głęboka noc, cały zamek spał. Tylko ta dziwna dwójka czarodziei wciąż tkwiła zawieszona między jawą a snem. Blaise Zabini leżał na dywanie w dormitorium swojego byłego, największego wroga i patrzył się na tę dziewczynę, która po alkoholu stawała się zupełnie kimś innym. A może właśnie kimś prawdziwym? Może to rozluźnienie odsłaniało wszystko, co pokazywała tylko przy Draconie. Z taką myślą chłopak przerzucił się na drugi bok i sięgnął po kolejną butelkę kremowego piwa. Kapsel odskoczył z sykiem.
- Nie łaź tak Granger, bo zrobisz dziurę w tej swojej wypolerowanej podłodze - powiedział brunet, w końcu sprawiając, że gryfonka się zatrzymała.
- To zabawne... - powiedziała dziewczyna, patrząc nieobecnym wzrokiem na ścianę.
- Co takiego? - spytał Blaise, unosząc się na łokciach i zerkając na punkt, który z takim zainteresowaniem kontemplowała jego towarzyszka. Wiedział, że nie jest aż tak nieprzytomna, by mówić od rzeczy. Musiało jej chodzić o coś konkretnego.
- To zabawne, że w tej chwili nic mnie nie obchodzi, rozumiesz? Myślałam, że będę płakać jak skończona idiotka przez tę kłótnię z Ginny. A tu nic - odpowiedziała po chwili, wzruszając ramionami.
- Może nie jesteś aż taka słaba, jak myślisz - odrzekł Diabeł, zbliżając do ust butelkę piwa.
- Jak uważasz, co powinnam robić dalej? - rzuciła nagle Hermiona, opadając na dywan obok ślizgona.
- Co masz na myśli? Powinnaś wiedzieć, że nie jestem najlepszy w udzielaniu rad. Raczej kiepsko mi to wychodzi - odparł, wyprostowując się i zerkając na dziewczynę.
- Sądzisz, że właśnie taka jestem naprawdę? Mam nadal tak się zachowywać? - spytała, nie patrząc na swojego rozmówcę.
- Granger... Siedzisz w swoim dormitorium ze ślizgonem. Pijesz już drugą butelkę whiskey, na twoim łóżku wisi szalik w barwach Slytherinu, a papierosy wypalasz jeden za drugim. Pokochał cię jeden z najbardziej wymagających facetów świata. Z pewnością nie złapałaś go w swoje sidła grą aktorską. Twoje teraźniejsze oblicze musi być prawdziwe. Na twoim miejscu pozostałabym taki. Kiedy jesteś silna, niewiele osób może zajść ci za skórę - powiedział, jednocześnie wyciągając z kieszeni bluzy paczkę papierosów. Podał jednego Hermionie i po chwili zapalił go mugolską zapalniczką, którą dostał od Alice. Grgyfonka zaciągnęła się głęboko, uspokajając się odrobinę.
- Hermiona Granger. Dziewczyna, której udało się roztopić skamieniałe serce - szepnęła pod nosem.
- Dokładnie, Granger. Dokładnie - odpowiedział Blaise, nalewając jej do szklanki kremowego piwa.
- Która godzina? - Hermiona zerknęła na zegarek, a serce podeszło jej do gardła. Wskazówki wskazywały dobre pół godziny po trzeciej w nocy. Jutro zaczynał się rok szkolny. O ósmej czekała ich pierwsza lekcja, a oni jak gdyby nigdy nic pili w najlepsze.
- Daj spokój, Granger. Wyluzuj - usłyszała głos Blaise. Rzeczywiście nie było czym się przejmować. W zależności od tego, że wypili już taką, a nie inną ilość alkoholu wczesne kładzenie się do łóżka nie miało sensu. I tak obudzą się z gigantycznym kacem. Problem tkwił jednak w tym, że Hermiona czekała tej nocy na coś jeszcze. Liczyła, że coś się pojawi, dostanie wiadomość, znak, cokolwiek. Tymczasem siedzieli w dormitorium od trzech godzin i nic się nie działo. Była głupia, że nie wyjawiła w liście swojego pomysłu Draconowi. Może mogliby dzięki temu teraz się kontaktować. Spojrzała automatycznie w stronę kufra, gdzie schowane były przedmioty, o których myślała. Westchnęła tylko i wypiła kolejną porcję kremowego piwa.
***
            Draco wstał z podłogi dopiero po godzinie. Od razu tego pożałował. Niebezpiecznie zakręciło mu się w głowie i natychmiast złapał się blatu stołu. Spojrzał w prawo, a jego kręgosłup stanowczo zaprotestował. Malfoy czuł się tak, jakby go połamano na małe kawałki. Był wyczerpany i marzył o ciepłej kąpieli. Tom krzątał się po kuchni, a goście rozmawiali przyciszonymi głosami, które dla ślizgona były nieznośne, jak wrzask McGonagall. Podszedł powoli do Demensa, który odwrócił się z gigantycznym uśmiechem na ustach.
- Lepiej ci już? - spytał, podając przyjacielowi kubek z kawą.
- Nie do końca - odparł Draco, biorąc pierwszy łyk napoju. O mało się nie udławił, czując jego gorzki smak.
- Czego tam dodałeś? - wykrztusił, gdy pozbył się już okropnie palącego uczucia w gardle.
- Eliksiru wzmacniającego. Wypij. Przecież cię nie otruję - odpowiedział brunet, zachęcając Malfoya gestem do ponownego skosztowania kawy. Ślizgon zrobił to niechętni. Skrzywił się, gdy opróżniony kubek wylądował na powrót w dłoniach Demensa.
- Raz jeszcze będziesz kazał mi pić takie świństwo... - syknął, grożąc przyjacielowi palcem.
- Jeszcze mi podziękujesz - odparł tamten, ukazując rząd idealnie białych zębów w uśmiechu.
- Pozwolisz, że spróbuję jeszcze innej metody na otrzeźwienie - powiedział Draco, po czym podszedł do zlewu i ochlapał twarz zimną wodą. Wrócił do salonu, czując się już o niebo lepiej. Usiadł na fotelu, zaraz przy kominku. Wszystkie twarze zwróciły się w jego stronę.
- Czego się dowiedziałeś? - spytał Harry z nadzieją w głosie. Siedział na fotelu naprzeciw Malfoya.
- Wiem wszystko - odparł ślizgon.
- Ilu ich tam zostało? - rzucił jeden z mężczyzn. Był wysoki i dobrze zbudowany, jak niemal każdy auror z Ministerstwa.
- Około dwudziestki. Nadal mają jednak przy sobie tych najlepszych.
- Czyli kogo? - dopytywali się,  zapisując jednocześnie odpowiedzi na kartce.
- Rowle, Travers, Yaxley. Można powiedzieć, że do tej pory wydawali decyzje. Dzisiaj sprałem tyłek Rowle'owi. Stawiał się - odparł Malfoy, opierając głowę na dłoni. Spojrzał jednocześnie na zegarek. Dochodziła czwarta nad ranem. Hermiona musiała umierać ze strachu...
- Jak są zorganizowani?
- Słabo. Mają totalny chaos w planach - rzekł blondyn ze znudzeniem. Gdyby mógł decydować siedziałby już na górze.
- Co zamierzają robić w najbliższym czasie?
- Są wściekli. Przez ostatnie miesiące nie złapali żadnego czarodzieja nieczystej krwi. Polują na nich, jak na zwierzęta. Za miesiąc chcą napaść na jakiś dom w północnej części Londynu. Zapiszę wam adres - Draco pochylił się i nakreślił na podanej kartce kilka słów i numerów. Aurorzy natychmiast schowali notatkę.
- Myślisz, że to będzie dobry moment na obławę? - spytał znowu Potter.
- Można spróbować, ale obawiam się, że będę musiał tak jakby walczyć po ich stronie. Zyskali moje zaufanie. Zabiją mnie, jeśli się dowiedzą, że ich wydałem.
- Dobrze. Zrobimy tak... - zaczął swój wywód jeden z aurorów.
***
            Hermiona zamknęła drzwi za ślizgonem i rzuciła się na łóżko z cichym jękiem. W uszach jej szumiało, a głowa była nieznośnie ciężka. Butelki po whiskey i kremowym piwie leżały na dywanie, tak jak jej pozostawili. Dowody zbrodni - pomyślała gryfonka. Doskonale wiedziała, że nie powinna pić, ale nie miała innego pomysłu na rozluźnienie. Teraz leżała w miękkiej pościeli, a oczy za nic nie chciały jej się zamknąć. Wciąż była wpatrzona w okno, licząc na to, że coś jednak się pojawi. Było kilka minut przed czwartą. Noc nadal panoszyła się w najlepsze. Hermiona myślała o tym, co powiedział jej Blaise. Kiedy jesteś silna, niewiele osób może zajść ci za skórę. Miał rację, wiedziała to. Zresztą tego dnia sama się o tym przekonała. Nigdy nie czuła się jeszcze tak niesamowicie, jak rano, w wielkiej sali. Była prawdziwą sobą, nie bała się czyjegoś krzywego spojrzenia, niemiłych słów. Przed oczami miała tylko twarz Dracona i jedną myśl. Skończyła się ta tandetna, spokojna historia. Przyszedł czas na bycie żywym.
Gryfonka podłożyła dłonie pod głowę, tak jak kiedyś robił to przy niej Malfoy. Podejrzewała, że spędzi w tej pozycji następne godziny. Nie była w stanie zasnąć. Mijały kolejne, długie minuty. Zegar wybił czwartą piętnaście, a wokoło nadal panowała cisza. Westchnęła i wstała z łóżka. Dotknęła stopami zimnej podłogi i wzdrygnęła się, czując chłód na ramionach. Zerknęła w stronę okien. Dałaby się pokroić za to, że przed chwilą były zamknięte. Teraz jedno z nich, środkowe było rozchylone. Białe, długie zasłony unosiły się upiornie pod wpływem wiatru. Hermiona sięgnęła po różdżkę i ruszyła niepewnie w stronę przeciwległej części pokoju. Nie słyszała swoich kroków, a jedynie szaleńcze bicie serca. Zatrzymała się przed oknem i wyciągnęła rękę w stronę klamki. Nie wiedziała ile to trwało, ale dopiero po dłuższym czasie zebrała się na odwagę by zatrzasnąć drzwiczki. Gdy to zrobiła, odetchnęła z ulgą i odwróciła się w stronę łóżka. Ostatni powiew wiatru przemknął przez pokój i Hermiona znów opadła na miękką pościel. Nie zdawała sobie sprawy z tego, co przed chwilą miało miejsce. Była zmęczona i z pewnością tak pijana, że niczego nie zauważyła.
***
            Draco wchodził po schodach, nie zwracając uwagi na to, ile hałasu tym robi. Stawiał kolejne kroki na tyle mocno, by być pewnym, że Potter nie zaśnie w swoim pokoju pod wpływem ich dźwięku. Znowu nie miał zamiaru być dla niego miłym. Jedyne na co miał ochotę było daleko, daleko stąd. Czuł się fatalnie, wiedząc, że nie może tego mieć, mieć jej. Tkwiła w jego głowie, wciąż powracała. Gdy wszedł do pokoju Toma, gdzie miał dziś spać coś ścisnęło go od środka. Przypomniał sobie momenty, w których budził się przy niej, gdy pierwszą rzeczą, jaką robił było pocałowanie jej. Tak odległe, lecz żywe wspomnienia. Człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wielką moc mają zatrzymane w głowie obrazy. Mogą przez długi czas utrzymywać przy życiu. Draco opadł na łóżko Toma, dziękując przyjacielowi w duchu. Zaproponował mu swój pokój, wiedząc, że Malfoy chce być sam. Dochodziła piąta nad ranem. Późno, ciemno, cicho. Za oknem słychać było tylko posępne skrzypienie sklepowych szyldów. Jedyna rzecz, która była dla Dracona przyjemną było to, co powiedziała mu Audrey. Pojawiła się zaraz po wyjściu ludzi z Ministerstwa. Nikt z zewnątrz nie mógł wiedzieć o tym, że jest duchem. Spędziła z Malfoyem kilka minut, ale to było w stanie mu pomóc...

- Dałeś radę. Nie było tak źle, prawda?
- Tak, było w porządku.
- Tęsknisz?
- Jak cholera.
- Chyba nie powinieneś się z nią teraz widzieć. To niebezpieczne.
- Wiem. Właśnie o to chodzi.
- Ale to nie znaczy, że już nigdy jej nie zobaczysz, Draco. Nie myśl tak.
- Nie myślę, ale każda chwila bez niej jest bez sensu.
- Chwila bez niej? Przecież ciągle z nią jesteś. O tu! Masz ją w sercu. Niezależnie od tego, ile kilometrów was dzieli.
- Jak długo to jeszcze potrwa, Aud?
- Niedługo. Jeszcze trochę wytrzymaj. Oboje jesteście silni. Dacie sobie radę.
- A co będzie, gdy do niej wrócę?
- Jak to co? Zrobisz to, co powinieneś.
- Czyli co?
- Na początek się ujawnicie.
- A później?
- Spytasz ją...

Draco uśmiechnął się, dokańczając wypowiedź Audrey w myślach. Chyba rzeczywiście będzie musiał to zrobić. Jeszcze kilka miesięcy temu nigdy nie pomyślałby, że będzie w stanie. Ale w tej chwili, siedząc w sypialni Toma zdał sobie sprawę, że może wszystko. Cała przyszłość była przed nim. Czego mógł się obawiać? Pokona śmierciożerców i wróci do Hermiony cały i zdrowy. Grunt do pozytywne nastawienie - pomyślał, zakładając dłonie za głowę. Wiedział, że ta noc będzie nieprzespana. Przywołał w myślach jeszcze jedno wspomnienie sprzed godziny...

- Zrób to dla mnie, Aud. Proszę.
- Dobra. Przekonałeś mnie.
- Dziękuję.
- Ale decyzja należy do mnie, tak?
- Tak. Zrobisz co będziesz chciała.
***
            Hermiona nie przespała ani minuty. Wstała z łóżka, gdy wybiła godzina siódma. Spojrzała na tonący w słońcu pokój i coś aż w niej zadrżało. Na podłodze leżały butelki po whiskey, dywan był częściowo zaplamiony kremowym piwem, a wszystko wyglądało razem jak jedno wielkie pobojowisko. Gryfonka nie wiedziała, gdzie postawić stopy. Szła więc w stronę łazienki, odgarniając nogą zalegające na podłodze rzeczy. W końcu dotarła do upragnionego celu i zamknęła za sobą drzwi łazienki, z ulgą osłaniając się od sypialni. Złapała się umywalki, zamykając oczy na dłuższą chwilę. Gdy uniosła powieki z zamiarem ochlapania twarzy lodowatą wodą, jej wzrok padł na lustro. Skrzywiła się, widząc swoje odbicie. Wyglądała fatalnie, ale właściwie czego się spodziewała... Wzięła krótki prysznic i weszła na powrót do sypialni. Za mniej niż pół godziny musiała być w wielkiej sali. Obowiązki prefekta nie przeszkadzały jej aż do tej chwili. Należało sprawdzić, czy wszyscy pierwszoroczni są na swoich miejscach, zaprowadzić ich pod salę, w której odbywała się pierwsza lekcja. Hermiona czuła, że głowa jej pęka, ale przecież nie mogła dziś odpoczywać. Gdyby to robiła, zapewne za dużo by myślała. Liczyła na to, że jakaś wiadomość jednak się pojawi, a jednak się zawiodła na swojej intuicji. Przez całą noc panowała kompletna cisza. Tylko ta jedna rzecz zaburzyła na chwilę spokój. Gryfonka po dokładniejszym przemyśleniu sprawy stwierdziła, że musiała się pomylić i sama otworzyła okno. Wiatr nie mógł być na tyle silny, by sobie z tym poradzić. Czekał ją długi dzień kierowany wspomnieniami o pewnym stalowookim blondynie. Przynajmniej tyle mogła zrobić. Przypominać sobie...
***
            Hermiona usiadła w końcu przy stole gryfonów, chowając do kieszeni listę, którą później miała oddać McGonagall. Czuła na sobie wzrok połowy wielkiej sali. Nie zamierzała dać im satysfakcji i przed wyjściem z pokoju zadbała o lepszy wygląd. Nie miała zamiaru pokazywać tego, z jakim kacem walczy. Poprawiła więc swoje brązowe włosy i oparła głowę na dłoni. Nagle poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu.
- Witaj, Hermiono - Bastian opadł na miejsce obok prefekt naczelnej i uśmiechnął się delikatnie.
- Cześć - odparła dziewczyna, starając się nie patrzeć w jego ciemne oczy.
- Wybacz, że to powiem, ale wyglądasz na wykończoną - powiedział chłopiec bez jakiegokolwiek zawahania. Hermiona natychmiast na niego spojrzała. Jak to zauważył? Przecież doskonale wszystko zamaskowała. Pochyliła się do niego, dając do zrozumienia, że to, co zaraz powie zostaje między nimi.
- Jest aż tak źle? Starałam się to zatuszować - szepnęła, pytająco unosząc brwi.
- Nie martw się. Tylko ja zauważam takie rzeczy. Masz zaszklone oczy, opierasz głowę na dłoni z taką siłą, że zaraz przewrócisz stół, trzęsą ci się odrobinę ręce i wciąż zerkasz na zegar, jakby minuty ciągnęły się wieczność - odrzekł, mrugając do swojej towarzyszki. Gryfonka mierzyła chłopca zaskoczonym wzrokiem. Kim on do cholery jest? Ma jedenaście lat, a dostrzega wiele rzeczy, których nie powinien.
- Skąd ty się urwałeś, dzieciaku? - syknęła w jego stronę po chwili. Uśmiechnął się tylko pod nosem. Znów to bolesne wspomnienie dla Hermiony. Nie dość, że musiała trzymać zmęczenie na wodzy, to jeszcze ten chłopak wzbudzał w niej takie rzeczy.
- Nie wiem po co pytasz. I tak ci jak na razie nie odpowiem - odparł swobodnym głosem. Słowa Hermiony przerwało pojawienie się na stole ogromu potraw. Bastian natychmiast sięgnął po dzbanek z parującym płynem. Ku zdziwieniu gryfonki nie nalał go do swojej filiżanki, lecz do jej własnej.
 - Co ty wyprawiasz?
- Jak to co? Nalewam ci kawy - odrzekł, nakładając jej na talerz dwa czekoladowe rogaliki.
- Nie musisz mnie niańczyć. To ty masz jedenaście lat, a ja... Zresztą nie ważne ile mam lat - powiedziała Hermiona, szturchając chłopca w ramię.
- Dlaczego nie siedzisz obok tej dziewczyny z rudymi włosami? - spytał nagle Bastian.
- Co? - odpowiedziała pytaniem Hermiona. Podążyła za wzrokiem młodego gryfona i natrafiła na siedzącą na drugim końcu stołu Ginny.
- Wczoraj siedziała obok ciebie. Dlaczego dzisiaj tak nie jest? Myślałem, że się przyjaźnicie.
- Na Godryka! Masz oczy dookoła głowy, czy jak?! Pokłóciłyśmy się. I tyle - odpowiedziała Hermiona, krzywiąc się lekko. Następne kilka minut kryła się za filiżanką, nie chcąc usłyszeć kolejnego pytania swojego towarzysza. Intrygowało ją jego zachowanie. Był jeszcze młody, dopiero zaczynał swoją przygodę z magią. Zauważał jednak taką ilość rzeczy i zachowywał się dojrzalej niż reszta. Hermiona przyrzekła sobie, że dowie się, jaką tajemnicę kryje ten czarnooki gryfon. Nagle z rozmyślań wyrwał ją jakiś hałas. Wszyscy zebrani w wielkiej sali unieśli głowy, zerkając na wlatujące do pomieszczenia sowy. Poranna poczta zaczęła spadać na stoły, a okrzyki radości rozlegały się ze wszystkich kierunków. Gryfonka spuściła głowę, wiedząc, że dzisiaj nic nie dostanie. Nie było nikogo, kto mógłby do niej napisać. Nie prenumerowała też Proroka Codziennego w obawie, że może dowiedzieć się z niego czegoś, czego nie chciała wiedzieć. Wprost na talerz Bastiana opadła jakaś koperta. Hermiona patrzyła na to kątem oka. Niebieski list był zalakowanz czarnym woskiem. Wyglądał jakoś znajomo, ale dziewczyna nie potrafiła skojarzyć wszystkich elementów układanki w takim stanie. Siedziała więc i obserwowała, jak chłopiec rozrywa papier. Czytał wiadomość bez jakiegokolwiek entuzjazmu w oczach. Później odłożył kartkę i zabrał się za jedzenie. Hermiona nie miała ochoty o nic pytać, więc po prostu siedziała wpatrzona w swoją filiżankę.
- Pani prefekt! Halo! Ziemia do Hermiony! - dłoń chłopca przeleciała jej kilka razy przed twarzą. Dopiero po chwili się ocknęła.
- Na Godryka! Co?! Co się dzieje? - powiedziała, machając głową, by odrobinę otrzeźwieć.
- Obawiam się, że jesteś albo głucha albo ślepa - odrzekł Bastian, zanosząc się na końcu śmiechem.
- O co ci chodzi? - spytała Hermiona, marszcząc brwi.
- Dostałaś list - odparł chłopiec, wskazując dłonią na stół. Gryfonka wciągnęła powietrze i zwróciła wzrok na swój talerz. Tuż przed nim leżała koperta. Była czarna jak noc. Natychmiast schowała ją pod stół.
- Dlaczego nie powiedziałeś wcześniej? - syknęła do Bastiana, posyłając mu karcące spojrzenie.
- Spokojnie, nikt nie widział - odpowiedział, patrząc jak Hermiona wyciąga różdżkę.
- Co robisz? - spytał, gdy dziewczyna zaczęła mruczeć coś pod nosem. Po chwili koperta zmieniła kolor na biały.
- Nie przyciąga tak wzroku - odparła gryfonka, powoli otwierając list. Dłonie niesamowicie jej drżały, ale w końcu jej się to udało. Przeczytała krótką wiadomość, a serce podeszło jej do gardła. Zerwała się z ławki, o mało nie przewracając filiżanki z kawą.
- Do zobaczenia później. I nikomu ani słowa, bo zabiję - rzuciła do Bastiana, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie. Po drodze poprosiła jeszcze drugą prefekt naczelną o odprowadzenie pierwszorocznych. Później pognała co sił w stronę północnej wieży. 
---
W końcu udało mi się skończyć ten rozdział... Sama nie wiem ile godzin nad nim spędziłam. Nie mam też pojęcia dlaczego tak długo to wszystko zajęło ( nie martwcie się, nie tracę weny). Niby jestem zadowolona  z rozdziału, jest w nim wszystko, co być powinno :) Mam nadzieję, że wam się spodobał. Miał trochę podsycić atmosferę. Wiele jest tu niedopowiedzeń, ale większość wyjaśni się w następnym poście. Nie wiem kiedy uda mi się go stworzyć. Bardzo się cieszę, że aż tak podoba wam się moje opowiadanie i z taką niecierpliwością czekacie na nowe części. Dziękuję :) 

Dzisiaj stworzyłam prolog opowiadania, które pojawi się na tym blogu zaraz po zakończeniu teraźniejszego. Nie chcę zmieniać adresu bloga i zostanę tutaj. To, co już napisałam jest zupełnie inne od tej historii. Mogę wam tylko zdradzić, że akcja toczy się po wojnie, gdy Hermiona i reszta mają po 25 lat. Już nie mogę się doczekać, aż będziecie mogli to przeczytać :) 

Muszę wam koniecznie polecić film ,,The perks of being a wallflower" z Emmą Watson. Oglądałam go DWA razy w ciągu ostatnich DWÓCH dni. Bardzo dużo mnie nauczył i wywołał duuuużo emocji. Aż drżę, gdy o nim myślę. Jest on też po części inspiracją do nowego opowiadania :) 

Pozdrawiam was gorąco :* 
Do następnego rozdziału.

środa, 24 kwietnia 2013

26. Bez żalu


            Hermiona siedziała na parapecie w swoim dormitorium. Oddychała głęboko, opanowując samą siebie. Matka powiedziała jej kiedyś, że potrafi ukrywać emocje. Dobra mina, do złej gry. Tym dniem próbowała sobie udowodnić słuszność tych słów. Od momentu przebudzenia myślała tylko o jednym. Musiała jednak stąpać stanowczo po ziemi. Bała się o Dracona, spodziewała się tego. Co jednak mogła zrobić? Czekać. Tylko to jej pozostało.
- Czyli to dzisiaj? - głos Ginny wyrwał brązowowłosą z zamyślenia. Opowiadała przyjaciółce o wszystkim, co zaszło przez ostatni tydzień. Później każda zatopiła się w swoich myślach. Cisza jednak nie mogła trwać nieprzerwanie.
- Tak, dzisiaj - odpowiedziała Hermiona bez jakichkolwiek emocji. Dziwiła się samej sobie, że tak potrafi to  robić. W rzeczywistości aż się w niej gotowało.
- Wszystko będzie dobrze. Nie możesz się tak zamartwiać. Zaczyna się rok szkolny. Weź się w garść. Zapomnij - słowa rudej z każdą chwilą stawały się coraz bardziej nieznośne dla brązowowłosej. Gdy usłyszała ostatnie, zerwała się z parapetu. Opanowywanie się nie poszło najlepiej.
- Przestań! Przestań, dobrze? - krzyknęła, łapiąc się za głowę. Nie mogła słuchać czegoś takiego. Jak miała zapomnieć? O czym? O Draconie? Jak to możliwe?
- Spokojnie. Przecież chcę dla ciebie jak najlepiej - odpowiedziała ruda, wstając z łóżka. Podeszła do Hermiony i chwyciła ją za ramiona. Tamta uniosła wzrok i zobaczyła w oczach przyjaciółki coś, czego nigdy nie chciała dostrzec. Litość, której tak nienawidziła. I było jeszcze jedno odczucie, lecz za nic nie chciała go nazwać.
- Gin, czy ty uważasz, że źle zrobiłam? - spytała spokojnie Hermiona, strącając dłonie przyjaciółki ze swoich ramion.
- O czym ty mówisz, do cholery?
- Myślisz, że nie widzę?! Sądzisz, że popełniłam błąd! - słowa same popłynęły z ust brązowowłosej. Gdy je wypowiedziała, Ginny zatrzymała się w miejscu. Przerażenie zamroziło ją, jak najdokładniejsze zaklęcie. Kolejne sekundy ujawniały zdenerwowanie. Dłonie zaczęły jej drżeć, wzrok uciekł przed spojrzeniem tej drugiej.
- Powiedz to! - wrzasnęła Hermiona po dłuższej chwili. Powietrze stawało się dla niej nieznośnie ciężkie.
- Miona...
- Powiedz!
- Ja... nie wiem. Zastanawiałam się nad tym bardzo dużo przez ostatni tydzień. Czy to miało sens? Przecież cierpisz, a to ostatni rok nauki. Najważniejszy - Ginny plątała się w wypowiedzi, nie patrząc na Hermionę.
- Odpowiedz mi na jedno pytanie. Czy sądzisz, że popełniłam błąd? - brązowowłosa zmusiła przyjaciółkę, by na nią spojrzała. Wiedziała, że to zadziała. W końcu nawet McGonagall polegała w walce z tym, co paliło się w jej oczach.
- Tak - szepnęła ruda, po czym wyrwała się i uciekła, trzaskając drzwiami. W dormitorium zapadła przejmująca cisza. Promienie słońca wpadały przez okno. Zdawały się zachowywać niepoprawnie, nie do końca harmonijnie. Teraz najlepsza byłaby ciemność, głęboka otchłań. Hermiona opadła bez sił na podłogę i oparła głowę o łóżko. Serce biło jej szybko, pompując krew w zastraszającym tempie. Ciało wirowało gdzieś w przestrzeni, ramiona były przytłoczone ciężarem. Łzy spływały po twarzy i kapały na dywan. Myśli gryfonki były przyćmione złością i rozczarowaniem. Ginny była jej najlepszą przyjaciółką, zawsze była blisko, pomagała, doradzała. Dowiedziała się o niej i Draconie jako jedna z pierwszych i nic nie zapowiadało dzisiejszych wydarzeń. Od kiedy sądziła, że Hermiona zrobiła źle? Wydawało się, że jest po ich stronie, rozumie, co przechodzą. Brązowowłosa nie wiedziała już co ma myśleć. Ginny chciała dla niej dobrze, ale czy zrobiła właściwie, nie mówiąc jej o swoich odczuciach? Czy nie była jej winna powiedzenia tego wszystkiego wcześniej? Ale co by to zmieniło? Hermiona wiedziała tylko jedno - nie żałowała żadnej podjętej decyzji. Ostatnie miesiące były najlepszymi w jej życiu. Z taką myślą wstała i otarła oczy. Nie mogła się teraz rozklejać. Draco by jej na to nie pozwolił. Nadszedł czas, by wziąć się w garść. Ten dzień minie szybciej, niż będzie się tego spodziewać i ani się obejrzy, będzie po wszystkim. Wyszła z dormitorium, by przespacerować się po zamku. Teraz tylko chłód bijący od murów mógł ją uspokoić. Przemierzała korytarze, błagając, by nikt nie wszedł jej w drogę. Chciała być sama z własnymi myślami. Nie dane jej jednak było spokojnie spędzić nawet godziny. Tuż za zakrętem napotkała roziskrzone, czarne oczy. Znajome tak bardzo, że dreszcze przeszły jej po plecach. Dlaczego aż tak podobne?
- Nie miałeś odpoczywać? - spytała Hermiona nieobecnym głosem. Chłopiec patrzył na nią podejrzliwie, jakby wyczuł od razu jej zły humor. I znów podobieństwo. Coś zakuło gryfonkę od środka.
- Nie mogłem usiedzieć na miejscu - odpowiedział Bastian. Dziewczyna z trudem powstrzymała się od zachwiania. W głowie kręciło jej się z taką siłą, że ledwo stała na nogach.
- Pamiętaj wrócić na czas do pokoju. Po dziesiątej zaczyna się cisza nocna - prefekt naczelna uśmiechnęła się blado do nowego gryfona i postawiła krok, by go wyminąć. Chciała być jak najdalej stąd. Nie mogła widzieć teraz tych wspomnień. Nie w momencie, gdy była w takim stanie.
- Zaczekaj! Wszystko w porządku? - zatrzymał ją, gdy już stała do niego plecami. Odwróciła się i spojrzała w te oczy, których wspomnienie tak bolało. Przez chwilę milczała, nie mogąc oderwać wzroku od spokojnej twarzy dziecka. Kiedy ostatnio wyglądała tak jak on? Odpowiedź była prosta. Hermiona czuła się tak bezpiecznie tylko przy Draconie.
- Kiedy masz tyle lat co ja, wszystko jest bardziej skomplikowane - powiedziała w końcu.
- Rano zachowywałaś się inaczej. Coś się stało? - w głosie Bastiana nie było ciekawości, lecz troska. Hermiona uśmiechnęła się, powstrzymując napływające do oczu łzy. Nawet intonacja była znajoma. Niech to szlag! Tak ciężko było jej z nim rozmawiać.
- Wszystko jest dobrze - odpowiedziała spokojnie. Nie widziała sensu w opowiadaniu o swoich dzisiejszych zawodach i stresach.
- Oczywiście, pani prefekt. Powiedzmy, że wierzę - odparł Bastian, mrugając do niej. Hermiona poczuła jak krew w niej zamarza. Co tu się działo, do cholery? Ten chłopiec był chodzącą kopią. Ocknęła się dopiero po kilku sekundach i nieznacznie potrząsnęła głową, by pozbyć się dręczącego obrazu. Gryfon nadal stał przed nią i nie przestawał przewiercać jej wzrokiem.
- Porozmawiamy jutro. Teraz muszę... coś załatwić - powiedziała w końcu i skinęła głową. Wyminęła go szybko, nie czekając na żadne pożegnanie. Wiedziała, że mogłoby znów jej coś przypomnieć. Szybkim krokiem opuściła korytarz. Zaczęła biec dopiero wtedy, gdy była pewna, że Bastian jej nie usłyszy. Pędziła co sił, wyciągając po drodze różdżkę. Przywołała zaklęciem swój płaszcz i założyła go w ekspresowym tempie. Wypadła na błonia, zderzając się z zimną masą powietrza. Płatki śniegu zaatakowały ją z każdej strony. Nie czuła jednak przejmującego mrozu. Ulga powoli opływała ją całą. Tego było jej trzeba. Zatrzymała się dopiero na moście. Jezioro było częściowo zamarznięte, ale nadal piękne. Hermiona opadła na deski, obejmując się ramionami. Patrzyła w głęboką toń, a chłód uspokajał jej zszargane nerwy. Nabierała powietrze w płuca, jakby każdy oddech był kolejną szansą, początkiem, a jednocześnie końcem czegoś ważnego. Gdyby tylko nie musiała być tu teraz sama. Pragnęła odwrócić się i zobaczyć stalowe tęczówki. Chciała znowu móc zatopić się w silnych, męskich ramionach. Gdzie teraz był? Co robił? Mnóstwo pytań napływało nieprzerwanie. Hermiona zadawała je sobie po kolei, lecz znała odpowiedź tylko na jedno. Czy żałuję tego wszystkiego? Nie, nie żałowała żadnej sekundy. Nie żałowała żadnego słowa, spojrzenia, pocałunku.
***
            Draco wyszedł na Pokątną, owijając się mocniej płaszczem. Śnieg padał gęsto, zasypując coraz większą powierzchnię. Białe, lodowate płatki topiły się pod wpływem ciepłego oddechu ślizgona, który ukrył się w cieniu któregoś z domów. Jego myśli były chaotyczne, przebiegały przez mózg równie szybko, jak migający przed oczami śnieg. Obrazy, wyobrażenia i wspomnienia. To wszystko Draco próbował zwalczyć, wyciągając różdżkę. Starał się wygonić z myśli brązowowłosą kobietę z iskrzącymi się oczami. Nie mógł rozpamiętywać jej, idąc na spotkanie śmierciożerców. Musiał znów założyć maskę obojętności, zimnego drania bez serca. Jak jednak mógł to zrobić? Ta dziewczyna rozkruszyła kamień, którym był. Powracanie do dawnego życia było katorgą, torturą. Żadne zaklęcie, nawet niewybaczalne nie było tak bolesne, jak rozdrapywanie starych ran. Teraz, gdy szedł na spotkanie z przeszłością miał ochotę uciec, zaprzestać walki, jakiej się podjął. Jednocześnie coś pchało go do przodu, nie pozwalało się zatrzymać. Wiedział, co go tak motywuje. Hermiona. Jedno słowo, które znaczyło tak wiele. To nie była tylko gryfonka, przepiękna dziewczyna. Krył się w niej ogień, siła, uczucie, aż w końcu miłość. W tej małej istotce tkwił największy skarb Dracona Malfoya. Oddał jej całego siebie, wszystkie swoje tajemnice, które skrywał latami. Skończyły się kłamstwa i niepoprawność, egoizm i pragnienie bycia najlepszym.  Było tylko to, czego ona go nauczyła, co mu ofiarowała. A teraz w ciszy teleportował się z miejsca, gdzie kiedyś z pewnością stawiała swoje stopy.
Wylądował na środku jakiegoś starego rynku. Noc kompletnie pochłonęła okolicę. Domy zdawały się być niezamieszkane, okna zionęły pustką, niektóre drzwi były otwarte. Bruk był powyrywany w wielu miejscach, a na horyzoncie nie było żywej duszy. Księżyc tańczył między czarnymi konarami drzew gdzieś po prawej stronie, gdzie las łączył się z wioską. Draco ruszył przed siebie. Rozglądał się na boki, a coś nieokreślonego zaczęło się w nim dziać. Niemal słyszał krzyki ludzi, którzy tu zginęli. Jak wielu musiało ich być w tym miasteczku? Jak wielu śmierciożercy uśmiercili, by móc w spokoju tu przebywać? Jak to zrobili? Kiedy? Nocą, za dnia, z zaskoczenia? Młody Malfoy doskonale wiedział, jakie mają sposoby. Wiele razy przyglądał się torturom. Sam ich doświadczał. Coś bolało go niemiłosiernie, na samą myśl o tym, że znów znajdzie się wśród ludzi, którzy go zniszczyli. Zniszczyli jego rodzinę, jego spokój, jego przeszłość i jednocześnie teraźniejszość. Przyszłość była niepewna. Jej jeszcze nikt nie naruszył. Zależała tylko i wyłącznie od jego decyzji. Nie należało myśleć o dniu jutrzejszym. W tej chwili stawiał kolejne kroki z tylko i wyłącznie jedną rzeczą w głowie. Dla niej. Dla niej musiał żyć.
             
***
            Otworzył drzwi kopniakiem, wybijając w nich sporą dziurę. Drewno było zmurszałe i wilgotne, co skwitował cichym przekleństwem. Posuwał się w głąb korytarza, trzymając wysoko uniesioną różdżkę w pogotowiu. Serce biło mu mocno w klatce piersiowej. Znalazł się w salonie opuszczonego domu. Meble powywracane były do góry nogami. Plamy zaschniętej, starej krwi zdobiły ściany, jak i podłogę. Na suficie ostały się szramy po rzucanych zaklęciach. Z kominka zostały tylko gruzy, a jedyną częścią pomieszczenia, która się zachowała były masywne, marmurowe schody. Wznosiły się w górę, niczym droga do piekła. Draconowi tylko tak mogły się teraz kojarzyć. Stanął u ich stóp i nabrał powietrza w płuca. Słyszał w oddali jakieś głosy, co tym  bardziej sprawiło, że ścisnął mu się żołądek. Zamknął oczy na kilka sekund i z trudem przywołał na twarz maskę obojętności. Pierwsze kroki, które postawił były sztywne i nerwowe. Z każdym kolejnym czuł się jednak coraz pewniej. Gdy stanął u szczytu schodów po raz ostatni przywołał w myślach obraz Hermiony, po czym zacisnął palce na różdżce i otworzył drzwi, zza których dochodziły dźwięki rozmowy. Na poddaszu było około dwudziestu mężczyzn. O połowę mniej niż poprzednio. Niemal wszystkie pary oczu zwróciły się w jego stronę. Nawet nie zareagował. Maska nadal dobrze kryła jego emocje. W pomieszczeniu było zimno, a wiatr wpadał przez ogromną dziurę w dachu. Śmierciożercy stali pod ścianami. Wyglądali na znudzonych i niezbyt zadowolonych biegiem wydarzeń. Na środku pokoju stał Rowle. Ten sam, który torturował Dracona kilka miesięcy temu. Teraz wyglądał jednak nieco inaczej. Przez twarz ciągnęła mu się głęboka szrama, która zniekształcała połowę jego dawnego oblicza.
- Wpadłeś na drzwi, Rowle? - rzucił młody Malfoy z rozbawieniem, zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych. Jego pewny, ostry głos zrobił wrażenie. Tak, jak planował. Śmierciożercy byli też lekko przerażeni. W końcu nie co dzień widuje się osobę, która ,,nie żyje".
- Spieprzaj - odparł śmierciożerca, omal nie zabijając blondyna spojrzeniem.
- Dostał czymś w ostatniej akcji - czyjś głos przerwał ciszę. Z grupy po chwili wyłonił się czarnowłosy mężczyzna - Zabrali nam część składu - dodał jeszcze, wskazując dłonią na pozostałych.
- Przecież wiem. Byłem wtedy na Nokturnie. Miałam niezły ubaw, patrząc jak ci z Ministerstwa próbują wyłapać nas wszystkich. Na szczęście nie byłem pod swoją postacią - odparł Draco, bawiąc się swoją różdżką. Większość mężczyzn patrzyła na niego z niepokojem.
-  Wcale cię tam nie było! Przecież powinieneś nie żyć! - wrzasnął Rowle. W jego oczach tliła się żądza mordu. Blondyn był jednak przygotowany na taką ewentualność. Podszedł do śmierciożercy powolnym krokiem.
- To była zmyłka, żeby mnie nie kojarzono z tą przeklętą akcją. Jeśli chcę wam pomagać, muszę być anonimowy. Mówisz, że mnie tam nie było... Czyżby? Sam ze mną rozmawiałeś. Byłem w ciele Yaxleya, naszego ukochanego kolegi - syknął Draco, patrząc prosto w oczy Rowle'a. Mówił prawdę, więc słowa przychodziły mu z niezwykłą łatwością. Rzeczywiście był na Nokturnie i rzeczywiście pod tą postacią. Nikt nie dowiedział się, że Yaxley został przez niego zwerbowany, otumaniony i schowany. Siedział w piwnicy Motelu przez kilka godzin akcji. Później wyczyścili i zmodyfikowali mu pamięć. Był w tej chwili pośród nich, w najciemniejszym kącie pokoju.
- Nie wierzę ci - szepnął Rowle.
- Zabawne! No więc się przekonaj - powiedział Draco już głośniej, po czym odsunął się od śmierciożercy. Mężczyźni rozstąpili się, tworząc koło na środku pomieszczenia. Blondyn chodził przez chwilę, mierząc wszystkich wzrokiem. W końcu wyłapał w tłumie wysokiego, tęgiego mężczyznę.
- Yaxley! Chodź no tu! - przywołał go ruchem dłoni. Podszedł niepewnie, przepuszczany przez kolegów.
- Słucham - powiedział, patrząc prosto w oczy Malfoyowi.
- Byłbyś tak miły, by oznajmić swoim kolegom, jak to było - Draco uśmiechnął sie szyderczo do Rowle'a.
- Draco się ze mną skontaktował zaraz po pierwszym spotkaniu. Ustaliliśmy, że pójdzie na akcję za mnie, bo nie chciałem trafić do tego przeklętego Azkabanu. Powiedziałem mu też, gdzie będzie następny zlot - odrzekł Yaxley. Jego głos był donośny, pewny i pozbawiony jakiegokolwiek lęku. Draco powstrzymał uśmiech, zdając sobie sprawę z tego, że Tom świetnie poradził sobie z modyfikacją pamięci. Było dokładnie tak, jak chcieli. Śmierciożercy byli też tak mało inteligentni i pozbawieni rozumu, że byli w stanie uwierzyć we wszystko.
- Skąd mamy wiedzieć, że mówi prawdę i że nie zrobiłeś mu przypadkiem prania mózgu? - Rowle nadal miał podejrzenia, chociaż pozostali wyglądali na przekonanych. Yaxley miał całkiem niezłą reputację w grupie, ufano mu. Między innymi dlatego Draco wybrał go do swoich niecnych celów.
- Pranie mózgu to chyba ty miałeś, Rowle - odpowiedział Malfoy.
- Zamknij się, śmieciu - wrzasnął śmierciożerca, ruszając na blondyna z różdżką w dłonie. Ślizgon był jednak szybszy i ułamek sekundy później rozbroił przeciwnika. Powietrze w pomieszczeniu zadrżało i poczęło gęstnieć, z każdą chwilą wzbudzając coraz większe przerażenie. Draco przyparł Rowle'a do ściany, wbijając mu różdżkę w okolice serca.
- Jak śmiesz mnie tak nazywać? - syknął mu prosto w twarz. Śmierciożerca uśmiechnął się szyderczo i splunął Malfoyowi pod nogi.
- Spieprzaj - odpowiedział mu. Nim jednak ostatnia litera wydobyła się z jego gardła, Malfoy już trzymał dłoń na jego szyi. Zaciskał ją mocniej i mocniej, a oczy Rowle'a zaczęły być niebezpiecznie zamglone.
- Zamiana ról - roześmiał się blondyn, coraz mocniej wbijając różdżkę w pierś przeciwnika. Pozostali śmierciożercy patrzyli na tę scenę z mieszanymi uczuciami.
- Popatrzcie, jaki strach obleciał waszego kochanego Rowle'a - dodał po chwili Draco. Powolne torturowanie mężczyzny sprawiało mu przyjemność. W końcu mógł się odegrać za to, co ostatnio mu zrobili. Po chwili śmierciożerca leżał już na podłodze, powalony zaklęciem.
- Raz jeszcze będziesz podważał moją prawdomówność, a nie będzie tak przyjemnie - syknął blondyn tuż nad twarzą śmierciożercy - Słyszycie?! Raz jeszcze będziecie wątpić, a pourywam te tępe głowy! - wrzasnął w stronę pozostałych, po czym kopnął z niechęcią Rowle'a i odsunął się o kilka kroków.
- A teraz przejdźmy do rzeczy. Jak pomścimy naszego Pana? - spytał Draco, zacierając ręce. Ta gra była dla niego najtrudniejszą w życiu. Nie miał jednak wyjścia. Trzeba było robić to, na co zdecydował się już jakiś czas temu.
***
            Wpadł do Motelu, o mało nie przewracając się w progu. Po kilku sekundach w korytarzu zaroiło się od ludzi. Harry i Tom szli przodem. Zaraz za nimi stali ludzie z Ministerstwa. Draco poznał twarze między innymi Proudfoota, Williamsona i Ogdena.
- Przepraszam, ale muszę się napić - zdołał wykrztusić Malfoy i utorował sobie drogę do jadalni. Tam natychmiast skierował się w stronę baru, z którego wyjął Ognistą Whiskey. Nie bawił się nawet w znalezienie szklanki i pociągnął trunek wprost z butelki. Gdy odjął szyjkę od ust, w pokoju nie był już sam. Pozostali mężczyźni usiedli na kanapie, a ich słowa nie docierały do blondyna w żaden sposób. Słyszał w swojej głowie tylko i wyłącznie pulsowanie krwi.
- Nic ci nie jest? - Tom stanął przy Malfoyu i wyrwał mu alkohol z dłoni.
- Nie, tym razem ja pokiereszowałem komuś tyłek - odparł ślizgon i odebrał przyjacielowi butelkę. Wypił jeszcze trochę, po czym przesunął rękami po twarzy i kilka razy przetarł oczy.
- Dowiedziałeś się czegoś? - głos Pottera wzbudził w blondynie okropne uczucia. Żołądek ścisnął mu się tak, jakby zobaczył coś oślizgłego i odpychającego.
- Tak, ale dajcie mi jeszcze chwilę - odrzekł, udając spokój, po czym opadł na podłogę i położył się na wznak. Wszyscy zebrani patrzyli na niego ze zdziwieniem. Tylko Demens zachował się po swojemu i położył się zaraz przy Draconie.
- Wszystko dobrze, stary? - spytał brunet, namiętnie wpatrując się w sufit.
- Tak, jest dobrze.
- Więc co cię tak ścięło z nóg? - Tom prowadził naturalną, swobodną rozmowę, która wcale nie męczyła Malfoya. Właśnie tego teraz potrzebował.
- Zastanawiam się, jak mogłem tak żyć - powiedział cicho Draco.
***
            Hermiona wróciła do pokoju, gdy zapadła noc. Kręciła się po zamku kilka dobrych godzin. Siedziała w bibliotece, w której tego dnia było jeszcze pusto, patrzyła przez okno na jezioro, przyglądała się obrazom. Wybiła dziewiąta, gdy otworzyła drzwi dormitorium. Opadła na łóżko, czując, że w tej chwili jest spokojna, jak jeszcze nigdy. Myślała o wszystkim, co zaszło przez ostatnie miesiące. Dokładnie prześledziła drogę, którą pokonała. Po tak długim zastanowieniu jeszcze bardziej utwierdziła się w przekonaniu, że niczego nie żałuje. Miłości bowiem nie można żałować. Nawet wtedy, gdy jest zawiła i trudna do zrozumienia. Hermiona Granger, gryfonka, dziewczyna z marzeniami, odważna kobieta, która pokonała Czarnego Pana, uczennica najlepszej szkoły magii właśnie w murach ukochanej szkoły zrozumiała najważniejszą rzecz, którą powinna dostrzec wcześniej. Człowiek, który nie kocha, ucieka przed życiem. Miłość jest bowiem oddechem, krwią, łzami, uśmiechem, tańcem, snem, jawą, dniem, nocą, bezkresną tonią, początkiem, końcem, szaleństwem i statecznością, iskrą, ogniem, sekundą, minutą, godziną, wiecznością, siłą, zagadką, nierozsądkiem, skarbem i chaosem. Ona i Draco trwali w tym wszystkim. Nic nie tracili, niczego nie żałowali.
***
            Było kilka minut po północy, gdy ciche pukanie wybudziło Hermionę z transu. Podniosła się łóżka, poprawiła pogniecione ubranie i ruszyła do drzwi. Otworzyła je na oścież, wpuszczając do środka ślizgona. Przyszedł, mimo że spodziewała się jego tchórzostwa. Najpierw zmierzył ją wzrokiem, oceniając prawdopodobnie jej stan psychiczny. Uwagi zostawił jednak dla siebie.
- Spóźniłeś się - powiedziała, rzucając jednocześnie na dormitorium zaklęcie wyciszające. Nie chciała, by ktokolwiek mógł podsłuchać ich rozmowę.
- Kilka minut. Nie czepiaj się, Granger - odparł Blaise, wyciągając ze szkolnej torby butelkę whiskey. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem, gdy Diabeł przeniósł wzrok na jej pokój. Spodziewał się najwidoczniej czegoś zupełnie innego, więc przez jakiś czas wpatrywał się z niedowierzaniem w dormitorium.
- Niezły apartament - wykrztusił po chwili.
- U ciebie tak to nie wygląda? - spytała gryfonka, wyczarowując dwie szklanki. Postawiła je na podłodze przy dywanie, po czym sama na niego opadła. Ślizgon zasłonił okna, zapalił świece w żyrandolu i usiadł obok.
- Metraż jest ten sam, ale niestety urządzili mi wszystko w czerni i zieleni - opowiedział, nalewając bursztynowy trunek.
- Niestety? - upewniła się Hermiona, zdziwiona wypowiedzią Zabiniego.
- Jest tam tak mrocznie, że aż strach oddychać - westchnął i zatopił usta w whiskey. Gryfonka zrobiła to samo, kładąc się na wznak na dywanie.
- I jak się dzisiaj czujesz? - usłyszała pytanie. Obróciła głowę i napotkała po lewej stronie zarys profilu ślizgona. Leżał obok niej, wpatrując się w sufit.
- Pokłóciłam się z Ginny - powiedziała cicho Hermiona.
- Tak myślałem.
- Tak?
- Spotkałem rudą na korytarzu. Trochę mnie powyzywała, po czym trzasnęła drzwiami i zniknęła w wieży Gryffindoru - roześmiał się Blaise.
- Nie chcesz wiedzieć, co mi powiedziała - mruknęła Miona.
- Nie chcę - zapewnił Diabeł i wyciągnął szklankę w stronę gryfonki w niemym toaście. Przyjęła go i ponowie wlała do gardła bursztynowy trunek.
- Nie wiem co ja tu robię - wyszeptała gryfonka. Nie do końca zdawała sobie sprawy z tego, że mówi takie rzeczy właśnie Zabiniemu.
- Jak to co? Nie przyjechałaś tu, by się uczyć. Przyjechałaś tu, by czekać na Draco - odparł.
- Myślisz, że już jest po wszystkim? Po tym spotkaniu? - spytała nagle, odwracając wzrok w stronę bruneta.
- Nie, jeszcze nie. Pewnie potrwa to trochę dłużej.
- Więc trochę dłużej dzisiaj nie pośpię i trochę dłużej dziś popiję - powiedziała Hermiona, wypijając całą zawartość szklanki na raz. Blaise natychmiast dolał jej kolejną porcję. 
---
No i jestem. Przeżyłam dwa z trzech dni egzaminów i pojawiam się  z nowym rozdziałem. Dziękuję za wszystkie miłe komentarze, które mnie podbudowywały przed tym całym szaleństwem. Historia poszła mi średnio, ale to chyba dlatego, że się zestresowałam. Polski totalnie rozwaliłam. Będzie przynajmniej 90%. Z dzisiejszego dnia jestem bardzo zadowolona. Mam kilka błędów w chemii, ale matematyka poszła mi dobrze. Jutrzejszego egzaminu wcale się nie boję. Angielski mam w małym palcu :) 
Mam nadzieję, że ten rozdział się spodobał. Ciąg dalszy spotkania Miony i Blaise'a jeszcze będzie. I nie martwcie się, nic między nimi  nie będzie. Nie mam zamiaru teraz mącić. 
Dziękuję raz jeszcze za wszystkie komentarze i przepraszam za jakieś lakoniczne odpowiedzi, ale zmęczenie ze mną wygrywa.
Pozdrawiam :* 

P.S: Dziękuję za 20 000 wejść.