czwartek, 10 sierpnia 2017

"Straconym" - rozdział czwarty


By skończyć ten rozdział musiałam uruchomić wszelkie awaryjne chwyty. Słuchałam muzyki, całej dołującej playlisty, która miała pomóc mi wrócić w klimat tego opowiadania (w wielu momentach byłam bliska płaczu. really). Zajęło mi to wszystko o wiele więcej czasu, niż zakładałam. Ale możecie mi wierzyć, że niemal codziennie otwierałam plik z rozdziałem czwartym i próbowałam pisać. Słowo po słowie. Naprawdę było mi ciężko. Czasami nie dopisywałam nic, tylko patrzyłam na tekst, starając się znaleźć w głowie ciąg dalszy.
Nie jest tak, jak planowałam. Wypadłam z obiegu, nie potrafię ująć wszystkiego tak, jak kiedyś. Na pewno znajdziecie tutaj literówki i inne takie. Ale znów chciałam być fair wobec Was i opublikować to, co mam na dysku. Nie chciałam zatrzymywać tej historii tylko dla siebie. Tymczasem wiele się u mnie zmieniło. Przeżyłam jakoś pierwszy rok studiów, zdałam bardzo ważny dla mnie egzamin zawodowy. To był szalony rok i przez cały lipiec próbowałam odreagować.
Nie wiem, czy jeszcze nadaję się na autorkę tego bloga. Być może jest to ostatni tekst, jaki się tutaj pojawia. Nie potrafię być systematyczna, gdy na głowie mam mnóstwo innych spraw, mnóstwo innych pasji, które wymagają ode mnie zaangażowania. Nie wiem, co dalej.
Mam nadzieję, że ten rozdział urozmaici Wam dzień. I że nadal ktoś tu jest, gdy pozornie nie ma mnie. Bo uwierzcie, że jestem. Codziennie tu zaglądam, czytam komentarze i bardzo chciałabym mieć tyle czasu, by móc wstawiać coś częściej.
Będę wdzięczna za każdą wiadomość pod tym rozdziałem!
Edge
P.S: Jeśli ktoś chce pogadać ze starszą, ciągle zajętą wersją Edge to zapraszam do pisania maili na adres edge.blue@onet.pl



Zawartość skrytki Belllatrix Lestrange leżała na kamiennej posadzce – szkatułki, worki pełne galeonów, przedmioty przypominające te ze sklepu Borgina i Burkesa. Wszystko podzielone na grupy, spisane i odhaczone przez gobliny na kawałkach pergaminu. Światło padające z żyrandoli odbijało się we fragmentach szkła, krawędziach monet i złotych okuciach.

Żaden z przedmiotów nie wyglądał szczególnie groźnie, ale świat magii opierał się na takiego rodzaju złudzeniu. Drobne rzeczy niosły za sobą wielką siłę. Tak było z cząstkami duszy Voldemorta zachowanymi w przedmiotach i tak mogło być w przypadku ksiąg, które zabrano ze skarbca Bellatrix.

- Ministrze...

Kingsley stał z dłonią przytkniętą do ściany skrytki, jakby próbował wyczuć bijącą od niej magię. Za każdym razem, gdy przebywałam w Banku Gringotta, czy to w sali wejściowej, czy w okolicach skarbców, towarzyszyło mi wrażenie, że zaklęcia wręcz sączą się z drzwi i ścian. To odczucie wzmogło się po wojnie, gdy wszelkie zabezpieczenia podwojono, jeśli nie potrojono.

- Dobrze cię widzieć, Hermiono.

Stanęłam ramię w ramię z ministrem magii i podążyłam za jego wzrokiem, do chropowatych ścian przechodzących w niskie sklepienie. Za otwartymi drzwiami krzątały się gobliny, a między nimi nieliczni urzędnicy Ministerstwa, których udało się ściągnąć na miejsce po godzinach pracy.

- To możliwe? – spytałam, wiedząc, że mnie zrozumie. Przez chwilę panowała cisza.

- Wszystko na to wskazuje. – Westchnął, nie odrywając wzroku od ściany przed nami. – Gdzie jest Potter?

To pytanie mnie martwiło i zadawałam je sobie nieustannie od kiedy przekroczyłam próg Gringotta. Harry powinien tu być, nawet jeśli wezwanie było niespodziewane. Powiedział mi, że wraca do domu i nie miałam powodu, by mu nie uwierzyć. Jednak przez ostatnie lata jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by nie stawił się na rozkaz ministra. To był pierwszy raz, gdy zostawił mnie samą bez uprzedzenia i kiedy jego bezgraniczne zaangażowanie stanęło pod znakiem zapytania.

- Nie wiem. Ron go szuka.

- Co się dzieje?

Zatajanie przed Kingsley’em tego, czego dowiedzieliśmy się od Amelii Fitzgerald, było dla mnie trudne. Darzyłam go zaufaniem i przez wiele lat myślałam, że Harry może powiedzieć to samo. Najwyraźniej się myliłam i wciąż czułam dyskomfort, pozwalając sobie na rozmyślania o tym, dlaczego znów posłuchałam Harry’ego, gdy powinnam była posłuchać głosu rozsądku.

- Chciałabym wiedzieć.

- Ważne, że ty jesteś. Nie chciałem ściągać nikogo innego z Departamentu Tajemnic – mówił Kingsley, kierując się do wyjścia z krypty. – To delikatna sprawa.

- Jak się zorientowaliście?

Zatrzymaliśmy się na skraju pomieszczenia, w którym rozłożono własność Bellatrix. Charles rozmawiał z kimś kilka metrów dalej.

- Skrytka była zamknięta od śmierci Bellatrix. Nie odnotowano, by przed Bitwą o Hogwart cokolwiek stąd wynosiła, oprócz drobnych kwot. Rudolf Lestrange jest w Azkabanie, ale wciąż ma pełne prawo do zarządzania majątkiem po śmierci żony. Kilka tygodni temu zażądał otwarcia krypty. Nikt nie wie dlaczego. Kazał sprawdzić zawartość. I okazało się, że czegoś brakuje. Wasza wizyta, kradzież pucharu, mogła coś zatuszować.

Sceny z tamtego dnia wiele razy przychodziły do mnie w snach. Parzące, powielające się przedmioty u końca koszmarów przygniatały mnie, Harry’ego i Rona, uniemożliwiając nam znalezienie horkruksa.

- Zaklęcie powielające – wyszeptałam. – Myślisz, że ktoś wykorzystał chaos po naszym włamaniu i coś zabrał?

- Nie wiem. Być może przy usuwaniu skutków zaklęcia coś zniknęło. Ktoś z pracowników…

- Ale w to nie wierzysz – stwierdziłam, wpatrując się w zmęczoną twarz Ministra. Wiedziałam o czym myślał. Bank Gringotta po wojnie ponownie stał się twierdzą nie do zdobycia. Wzmocniono zaklęcia ochronne, zacieśniono krąg osób, które miały dostęp do najgłębiej położonych skrytek. Włamanie po upadku Voldemorta graniczyło z niemożliwością. Pozostawały więc dwie opcje. Ktoś był w skarbcu przed nami i jakimś cudem Bellatrix nie zauważyła, że księgi zniknęły, lub komuś udało się włamać między wykradzeniem horkruksa a Bitwą o Hogwart.

- A wy nie zabraliście niczego poza pucharem? – odparł, patrząc na mnie z góry. Kiedyś już mnie o to pytano.

- Nie – potwierdziłam.

- Więc śmiem twierdzić, że przed wami ktoś tu był. I zabrał to, co było mu potrzebne.

Przez chwilę staliśmy w ciszy, najwyraźniej oboje zdumieni, że po raz kolejny coś umknęło Ministerstwu. Wpatrywałam się w otwarte drzwi skarbca Bellatrix i zastanawiałam się, kto mógł być na tyle szalony i, co ciekawiło mnie bardziej, na tyle inteligentny, by pokonać wszystkie zabezpieczenia i nie zostać złapanym.

- Masz jakieś podejrzenia? – spytałam, zauważając, że Charles idzie w naszą stronę i zatacza łuk, omijając przedmioty rozłożone na podłodze.

- Myślałem o czymś…

Kingsley znieruchomiał, dostrzegając syna. Wiele razy w podobnych sytuacjach, gdy minister milczał w otoczeniu własnej rodziny, zastanawiałam się, dlaczego nie kontynuował. Dlaczego wiele spraw pozostawiał tylko między mną i Harrym?

- Znaleźliśmy Potter’a. Ale się nie pojawi. I Hermiono... lepiej jeśli zaraz do niego pojedziesz – wyszeptał Charles. Jak zwykle nie potrafiłam wyczytać choćby ułamka prawdy z jego twarzy.

- Co się stało? – spytał Kingsley, zanim zdołałam choćby otworzyć usta.

- Będzie jeszcze potrzebna? – odparł Charles, ignorując wcześniejsze pytanie.

- Daj nam godzinę.

Patrzyłam, jak Charles odchodzi, a w mojej głowie wirowały przeróżne, niekontrolowane wizje.

- Może zauważysz coś, co my przeoczyliśmy. Chodź za mną. – Po chwili odezwał się Kingsley, powstrzymując narastającą we mnie panikę od wydostania się na zewnątrz.

Poprowadził mnie wąskim korytarzem, z dala od skarbca Bellatrix i dźwięku rozmów aurorów i innych pracowników Ministerstwa. W małym, dusznym pomieszczeniu, przy niskim stole, siedział jeden z goblinów. Chude nogi zwisały mu z krzesła, zawieszone kilka centymetrów nad podłogą. Przeglądał dokumenty, przebierając palcami po blacie. Gdy nas zauważył, odłożył pióro i zsunął okulary niżej na nos.

- Ragnarok…

Widywałam go aż nazbyt często w czasach procesu, który wytoczył mnie, Harry’emu i Ronowi Bank Gringotta. Ragnarok nie popierał zdania Ministerstwa i Winzengamotu, co do naszego uniewinnienia.

- Hermiona Granger – odpowiedział skrzekliwym głosem i zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem zza koślawych okularów.

- Opowiesz pannie Granger o księgach, Ragnaroku – oznajmił Kingsley, na co twarz goblina wykrzykiwała się w grymasie niezadowolenia.

- Według rozkazu, Ministrze – zaskrzeczał w końcu, zeskakując ze stołka. Gdy mówił, nie patrzył na mnie, jakbym była powietrzem.

- To potężne księgi. Czarnoksiężnicy...tacy jak Grindewald… – Zatrząsł mu się głos na wspomnienie tego nazwiska. – Tacy jak on...kolekcjonowali takie rzeczy. Okropne. Okropne zaklęcia. Te należały do rodu Blacków. Przekazywano je z pokolenia na pokolenie. Krążyły plotki, że Sam Wiesz Kto korzystał z nich, gdy...gdy szukał sposobu na nieśmiertelność.

Napotkałam wzrok Kingsleya i nie miałam wątpliwości, o czym pomyśleliśmy w tym samym momencie.

Horkruksy.

- Informacji o takich formach magii nie znajdzie się byle gdzie. Księgi są zazwyczaj chronione skomplikowanymi zaklęciami. Ale przypuszczam, że Bellatrix Lestrange udowodniła należycie swą lojalność, chowając księgi swego pana w odpowiednim czasie…

- Kingsley, mogę cię prosić…

Cofnęliśmy się w głąb korytarza. Ragnarok mruczał coś jeszcze pod nosem, ale po chwili ucichł.

- Jutro rano chcę spotkać się z Horacym Slughornem – oznajmiłam, gdy znaleźliśmy się na tyle daleko, bym miała pewność, że nikt nas nie usłyszy.

- On się nie zgodzi…

- Jutro rano w moim gabinecie ma być Slughorn. To ważne. – Pozostałam przy swoim, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że Horacy Slughorn od Bitwy o Hogwart stał się jeszcze bardziej ekscentryczny i zamknięty w sobie.

- Dobrze. Zrobię, co w mojej mocy - westchnął Kingsley, ale nie ruszył się z miejsca, wciąż przygarbiony w wąskim korytarzu.

- Co chciałeś powiedzieć wcześniej? – spytałam. - Masz podejrzenia…

- Wydaje mi się, że ktoś doniósł o włamaniu do Rudolfa. Jeden z innych więźniów. A byłych śmierciożerców trzymamy na zamkniętym oddziale…

- To wskazywałoby na to, że ktoś był w skarbcu przed Bitwą – odparłam, marszcząc brwi.

- Myślę, że to ktoś z rodziny – wypalił Kingsley, zanim zdążyłam przeanalizować jego wcześniejszą hipotezę.

- Co?

- To musiał być ktoś, kto wiedział o księgach. Ktoś bliski, Hermiono – odparł, rozglądając się na boki.

- Kto? – spytałam, dostrzegając w twarzy ministra wahanie. Nie chciał mi powiedzieć. Zamrugałam, oszołomiona tym, że odczytałam to bez problemu z jego twarzy.

- Tego jeszcze nie wiem – odpowiedział w końcu i musiałam mocno zagryźć policzek, by nie krzyknąć. Pierwszy raz Kingsley Shackelbot nie powiedział mi prawdy. I kiedy szłam za nim korytarzem w stronę skarbca Bellatrix, powstrzymywałam napływające do oczu łzy, jeszcze bardziej boleśnie świadoma, że również nie powiedziałam mu wszystkiego.

- Chodźmy – wykrztusiłam w stronę Charles’a, brnąc między rzeczami Bellatrix, jak w labiryncie.

- Wszystko w porządku? – spytał, gdy pożegnałam się skinieniem głowy z jego ojcem. – Co ci powiedział, Hermiono?

- Nic. Nie powiedział mi nic, bo nie ma tu Harry’ego – odparłam, przyspieszając kroku. Charles szedł tuż obok. Milczał, najwyraźniej wyczuwając moją złość.

- Gdzie on jest? – kontynuowałam, gdy wyszliśmy przez drewniane drzwi do pustej i cichej sali na parterze Banku.

- Ron jest z nim w domu.

Wyszliśmy z Banku Gringotta w chłodne, nocne powietrze. Znów padał śnieg. Odetchnęłam, sięgając po różdżkę. Charles stanął obok mnie, zacierając dłonie z zimna.

To była długa noc i ostatnią rzeczą, jaką chciałam robić, było stawianie czoła kolejnemu problemowi. Musiałam jednak wiedzieć, co tego dnia zatrzymało Harry’ego. Musiałam wiedzieć, czy przyczyna była taka, o jaką go podejrzewałam.

***

Dzielnicę, w której stał dom Harry’ego, zamieszkiwali głównie czarodzieje. W nocy ulica nie różniła się jednak od żadnej innej w Londynie. W oknach nie paliły się światła, ogródki były szare i opustoszałe, niektóre latarnie gasły i mrugały. Przy chodniku stały pełne kosze na śmieci.

Weszliśmy na trzeszczącą pod stopami werandę przy numerze ósmym. Na parapecie leżały zwinięte egzemplarze Proroka Codziennego, a obok jeszcze kilku innych, na pierwszy rzut oka mugolskich, gazet. Pchnęłam drzwi i weszłam do środka, zauważając, że światło pali się tylko w przedpokoju i w kuchni.

Harry siedział na kanapie w głębi salonu, w ciemności, w mugolskich ubraniach, które zazwyczaj nosił po pracy. Pusty flakonik leżał na stoliku i gdy tylko spojrzałam na Ron’a stojącego obok, wiedziałam, że zdążył z eliksirem otrzeźwiającym, zanim się pojawiłam.

- Co tu się dzieje? – spytałam, zatrzymując się w progu. Harry uniósł wzrok. Jego oczy wciąż były mętne, jakby nie do końca mnie rozpoznawał.

- Niezła robota, Shackelbot. Zrobiłeś dokładnie to, czego nie chciałem żebyś robił – prychnął, powoli przenosząc wzrok na Charles’a. Wiedziałam, co miał na myśli. Nie chciał, bym widziała go w tym stanie. Prawdopodobnie zależało mu na tym, by całe zajście zostało między nim i Ronem.

- Daj sobie spokój, Potter – odparł Charles, stając przy mnie i wkładając dłonie do kieszeni. Wiedziałam, że w prawej trzyma różdżkę.

- Wyjdź, Shackelbot. – Głos Harry’ego był zaskakująco stanowczy i czysty.

- Zostanę, jeśli jestem potrzebny – wyszeptał Charles, chwytając mnie lekko za łokieć.

- Idź. Poradzimy sobie z Ronem – odpowiedziałam, starając się całą siłą woli powstrzymać napływające do oczu łzy. Huczało mi w głowie. Jeszcze godzinę wcześniej nie mogłam powstrzymać gonitwy myśli. Teraz nie czułam nic, zbyt zmęczona i otępiała.

- Gdyby coś się stało...

- Odezwę się – zapewniłam go, wymuszając uspokajający uśmiech. Gdy się teleportował, w pokoju zapadła niezręczna cisza.

- Gdzie byłeś?

Miałam wrażenie, że cofnęliśmy się w czasie i znów stoję przed nastoletnim Harrym. Wyciągnął rękę i niepewnie chwycił szklankę z wodą, którą musiał postawić przed nim Ron.

- Znalazłem go w barze, gdzie czasem się spotykamy – odpowiedział Ron po kilku minutach dojmującej ciszy.

- Nie odpowiadaj za niego – odparłam, zbliżając się do kanapy. – Gdzie byłeś? Wezwali nas…

- Wiem – wykrztusił Harry, obracając ku mnie głowę. – Przepraszam.

Jeśli sądził, że przeprosiny wystarczą, mylił się. Chciałam wyjaśnień, chciałam odpowiedzi.

- Upiłeś się, Harry. Dobrze, że Kingsley nie przyszedł tu ze mną. Gdyby zobaczył cię w tym stanie…

- Zamiast niego przyprowadziłaś jego cholernego syna – warknął, zrywając się z kanapy. Ściągnął kurtkę i zrzucił buty, których najwyraźniej nie miał siły zdjąć zaraz po wejściu do domu.

- Z kim się widziałeś? – spytałam, ignorując tę złośliwość, na którą sobie pozwolił. Już się pochylał, by zabrać buty i zanieść je do przedpokoju, gdy wyprostował się nagle.

- Co?

- Z kim byłeś w barze, Harry?! – Podniosłam głos, wpatrując się w niego intensywnie. Zacisnął usta i odwrócił wzrok.

- Miałem trudny dzień. Dobrze wiesz…

- Pracujemy razem, Harry. Wiem, że dziś dowiedzieliśmy się wielu rzeczy, ale… - im dłużej mówiłam, tym więcej emocji malowało się na bladej twarzy Harry’ego. Ron siedział tymczasem na kanapie, uważnie śledząc nas wzrokiem.

- Nic się nie stało. Ministerstwo nie upadło przez jeden wieczór.

- Byłeś tam z Zabinim, prawda? – prychnęłam, zrzucając z ramion płaszcz, w którym nagle zrobiło mi się za gorąco.

- Nie!

- Powiedziałeś mu? – Ton mojego głosu stał się niemal histerycznie wysoki. Wpatrywałam się w Harry’ego, oczekując odpowiedzi.

- O czym miałbyś mu powiedzieć? – wtrącił się Ron. Staliśmy we trójkę między kanapą a stolikiem, stłoczeni i wściekli.

- Nie powiedziałem mu, Hermiono. – Harry złagodniał. Opadł na kanapę i odchylił głowę na oparcie. Wyglądał na równie zmęczonego, co ja.

- Jak zwykle cię upił. Jesteś pewien…

- Nie pisnąłem nawet słowa. Przyrzekam – wyjęczał, łapiąc się za głowę. Przez chwilę miałam wrażenie, że się rozpłacze.

- Możecie mi wyjaśnić, co tu się dzieje? – Ron ponownie spróbował przerwać nasz dialog. Westchnęłam, zakrywając twarz dłońmi.

- Dowiedzieliśmy się czegoś, Ron – odparł Harry po dłuższej chwili. Pozwoliłam mu mówić, o Amelii Fitzgerald, o pomyłce w jednej z list, o wszystkim. Gdy skończył, Ron siedział na kanapie z łokciami opartymi na kolanach i spuszczoną głową.

- Mówiłem wam. On zawsze był taki… - zaczął mówić, odwracając się do nas. Na twarzy Harry’ego na moment pojawił się ten nieokreślony wyraz bólu.

- Przestań, Ron. To jeszcze o niczym nie świadczy – wykrztusił słabo, wpatrując się w blat stolika przed sobą. – Nie chcę dziś o tym rozmawiać. Wiesz już wszystko, Ron. Myśl o tym, co chcesz. Ale musisz zachować to dla siebie, póki nie wie o tym Ministerstwo.