Nadszedł lipiec, a ja tym samym
spędziłem kolejny miesiąc w ukryciu. Po rozmowie z Zabinim mój stan sięgnął
dna, a nawet jeszcze głębiej. Wróciły sprawy, których nie dopuszczałem do
siebie od kilku lat. Przypomniały się rzeczy, które powinienem był dawno
wyrzucić ze swojego umysłu. Blaise doskonale wiedział, co robi. Osiągnął swój
cel. Teleportowałem się z jego mieszkania pod Ministerstwo, po czym wskoczyłem
na motor i opuściłem centrum Londynu. Od tamtej chwili znów nie wychodziłem z
domu, a moje myśli krążyły wokół jednego tematu. Matka kilka razy przychodziła
do mnie, lecz nie odzywałem się do niej ani słowem. Blaise musiał jej wspomnieć
o naszym spotkaniu, bo kilka razy próbowała mnie o to zapytać. Nie widziałem
sensu, by opowiadać jej wszystko. Wystarczyło, że na mnie spojrzała i od razu
wiedziała, że jest źle. Przez ostatnie siedem lat walczyłem ze sobą. To była
samodestrukcja. Gdybym chociaż wiedział, dlaczego się tak zadręczam. Tymczasem
niszczyło mnie coś, czego do końca nie znałem. Z tego wspomnienia zostały tylko
niedokładne strzępy, przed którymi i tak się broniłem. Mógłbym dać sobie
spokój, zacząć żyć normalnie, ale nie potrafiłem. Przed oczami wciąż miałem tę
jedną noc, która zmieniła wszystko. Proponowano mi, abym przestał się chronić
za wszelką cenę. Chciano, żebym dopuścił do swojej głowy wszystkie części
tamtych wspomnień. Tylko, że ja tego nie chciałem. Wolałem niszczyć własne
życie, niż robić krzywdę komuś innemu.
Już czwarty dzień z rzędu nie
wychodziłem z łóżka. Leżałem na wznak, patrząc się w sufit. Nawet, gdy w pokoju
pojawiła się moja matka, nie uniosłem głowy.
- Draco,
odezwiesz się do mnie w końcu? - jej głos był słaby. Usłyszałem w nim jedynie
bezsilność. Żadnej nadziei, żadnego innego uczucia. Oczywiście jej nie
odpowiedziałem.
- Błagam
cię. Dlaczego tak się zachowujesz? Słyszałam o twojej rozmowie z Blaisem. Wiem,
że to dla ciebie ciężkie. Może da się to jakoś rozwiązać. Wyjedź ze mną gdzieś
daleko. Zapomnisz o tym wszystkim - mówiła, siadając przy mnie na łóżku.
Spojrzałem w jej smutne, przygnębione oczy.
-
Miejsce niczego nie zmieni. Nadal będę się zadręczał - powiedziałem, nie mogąc
dłużej wytrzymać. Widok zmęczonej, pogrążonej matki sprawił, że coś się we mnie
złamało.
- Ale
czym? Przecież od siedmiu lat nic nie dzieje się w twoim życiu. Żyliśmy
spokojnie we Francji. Nikt nie wiedział o naszym istnieniu. Już wtedy się
zmieniłeś. Byłeś drażliwy, coś nie dawało ci spokoju. Z każdym rokiem było
coraz gorzej. Nawet Astoria ci nie pomogła. Co się tu dzieje? Nie rozumiem -
łzy zebrały się w jej pięknych oczach. Podniosłem się do pozycji siedzącej i
przesunąłem dłońmi po twarzy.
- To
skomplikowane, mamo - wydusiłem, nie patrząc na nią. Bolała mnie świadomość, że
nie wie wszystkiego.
-
Wyjaśnij mi, proszę - szepnęła, ujmując moją dłoń. Zadrżałem pod wpływem jej
czułego dotyku. Już dawno nikt nie obdarzył mnie takim gestem.
- Nie
mogę ci tego wytłumaczyć. Sam do końca tego nie rozumiem - powiedziałem po
dłuższej chwili.
-
Spróbuj. Może dzięki temu wyjaśnisz też coś sobie - usiadła na łóżku tuż obok
mnie. Poczułem subtelny zapach jej perfum. Ten sam, co sprzed lat.
- Wiesz
jakie to uczucie, kiedy jedno wspomnienie nie pozwala ci dalej żyć? - spytałem,
zerkając na nią kątem oka. Siedziała wpatrzona w przeciwległą ścianę. Oczy
zaszły jej dziwną mgłą. Wyglądała teraz podobnie jak ja.
- Wiem -
odparła nieobecnym głosem - Codziennie wypominam sobie dzień, w którym musiałeś
patrzeć na... - zdanie urwało się w połowie. Zaczęła płakać, słone krople
spadały mi na koszulę.
- To nie
była twoja wina - szepnąłem, obejmując ją ramieniem. Drżała na całym ciele,
powstrzymując szloch. Wiedziałem, że wspomina dzień, w którym po raz pierwszy
zobaczyłem ludzką śmierć. Wiele razy przepraszała mnie za to, że do tego
dopuściła.
- Mogłam
powstrzymać to wszystko. Mogłam cię chronić - powiedziała tak cicho, że ledwo
ją dosłyszałem.
- Nie
mogłaś, mamo. Niektórym rzeczom nie da się zapobiec - mruknąłem pod nosem, nie
patrząc na nią.
- Gdybyś
nie doświadczył tego całego cierpienia, mógłbyś być teraz szczęśliwy -
wyprostowała się i starła łzy z policzków. Starała się być silna, w
przeciwieństwie do mnie.
- Nie,
nie mógłbym. Gdybym się wtedy poddał, Voldemort zabiłby ciebie. Zobaczyłem
śmierć wielu ludzi, sam wiele razy zabiłem, a teraz nadszedł czas, w którym
muszę odpokutować swoje decyzje - przytuliłem ją, chcąc schować przed nią swoje
smutne oczy. Mogłaby wyczytać z nich wszystko, co teraz czułem.
- To już
prawie osiem lat. Ile jeszcze chcesz tak się karać? - łzy znów pojawiły się na
jej twarzy.
-
Mógłbym przestać, gdyby ktoś powiedział mi, że wybacza. Nie ma jednak nikogo,
kto mógłby to zrobić - zakręciło mi się
w głowie, ale powstrzymałem to, mocno zaciskając dłonie.
-
Czyżby? Jesteś pewien, że nikogo takiego nie ma? - spytała, patrząc na mnie
uważnie. Ten wzrok palił mi serce i budził to, czego chciałem się pozbyć.
- Tak,
jestem pewien - powiedziałem nieco zbyt ostro, po czym wyrwałem się z objęć
matki i stanąłem przy oknie.
-
Dlaczego się tak okłamujesz? - podeszła do mnie i ułożyła swoje dłonie na moich
ramionach.
- Muszę
- szepnąłem, czując jak zawroty głowy stają się coraz silniejsze. Po chwili
ciało odmówiło mi posłuszeństwa i opadłem w ciemność. Błagałem, żeby właśnie
tak skończył się ten koszmar.
***
Był środek nocy, a ja nadal
siedziałam w salonie i patrzyłam w ogień. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje.
Kilka dni wcześniej, gdy jechałam do pracy inną drogą niż zazwyczaj, zobaczyłam
coś, a raczej kogoś, kto przypomniał mi rzeczy, których nie powinno być w mojej głowie. Bałam się zatrzymać auto, w
obawie co do swoich reakcji. Serce rwało się, chcąc zawrócić. Tymczasem mój
rozsądek mówił, że powinnam dać sobie spokój. Przecież już dawno postanowiłam,
że nikogo nie będę pytać, nie będę myśleć, nie będę wracać. Przejechałam ulicą,
na której stała starsza, lecz nadal piękna kobieta. Starałam się nie patrzeć w
lusterko, ale oczy same odnajdywały do niego drogę. Do samego końca patrzyłam
na jej postać. Gdy znalazłam się w restauracji, Alex musiał łapać mnie już w
progu. Ocknęłam się kilka minut później, pod wpływem lodowatej wody. Już dawno
nie działo się ze mną coś takiego.
Zastanawiałam się, dlaczego właśnie
teraz tak bolesny kawałek przeszłości znowu powrócił. Zaczęłam sobie wmawiać,
że to wcale nie była ona, że tylko mi się to przewidziało. W głębi wiedziałam
jednak, że się nie pomyliłam.
-
Hermiono! - czyjś głos wyrwał mnie z rozmyślań. Uniosłam głowę, dostrzegając
przy kominku pokrytą sadzą postać. Rudowłosa kobieta oczyściła ubranie,
używając zaklęcia, po czym usiadła na kanapie obok mnie.
-
Co tu robisz, Gin? - spytałam, zerkając na zegarek. Dochodziła trzecia w nocy,
a moja przyjaciółka powinna być w swoim własnym domu.
-
Postanowiłam cię odwiedzić. Harry stwierdził, że to dobry pomysł, żebym dziś
spała u ciebie. Wiedziałam, że będziesz jeszcze na nogach - ruda uśmiechnęła
się do mnie, związując długie włosy w niedbałego koka.
-
Nie idziesz jutro do pracy? - chciałam ukryć przed dziewczyną, w jakim momencie
mnie zastała.
-
Nie, wzięłam dzień urlopu - Ginny rozpromieniła się, mówiąc o odpoczynku, który
ją czekał.
-
Świetnie - mruknęłam pod nosem.
-
Coś się stało? Wyglądasz jakoś blado? - ruda zbliżyła się i zajrzała mi w oczy.
Natychmiast zwróciłam wzrok w inną stronę.
-
Nie, wszystko w porządku. Ron nie nachodził mnie od dwóch tygodni -
odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć. Niezbyt mi to wyszło.
-
I tak widzę, że coś jest nie tak - nie dawała za wygraną.
-
Wydaje ci się - wstałam z kanapy i ruszyłam do kuchni. Po chwili wróciłam z
dwoma kieliszkami i winem. Ginny zdążyła rozsiąść się wygodnie na swoim
miejscu.
-
Hermiono... - westchnęła, wyjmując mi szkło z drżących dłoni.
-
Co? - burknęłam, opadając na fotel.
-
Wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać... - zaczęła, patrząc na mnie ze strachem.
Już wiele razy próbowała zacząć tego typu wymianę zdań.
-
Masz rację. Nie chcę - ucięłam, nalewając czerwonego trunku do obu kieliszków.
-
Dlaczego? To już tyle lat, a ty ciągle się boisz - nie wiedziałam, skąd Ginny
bierze tyle cierpliwości. Podziwiałam ją za ten upór.
-
Mam wspaniałe, spokojne życie. Chcę, żeby nadal tak było i nic mi tego nie
zepsuje - powiedziałam, patrząc prosto w oczy przyjaciółki. Zawsze ta sama gra.
Zawsze ta sama maska szczęścia, zadowolenia i siły.
-
Czyżby? Naprawdę jest tak cudownie? Podobno od kilku dni coś cię dręczy.
Zemdlałaś, Hermiono. Tak jak to było przed latami - ruda wzięła mnie za ręce i
przyciągnęła do siebie. Po chwili leżałam z głową na jej kolanach.
-
Kto ci powiedział? - spytałam.
-
Alex zadzwonił wczoraj wieczorem - szepnęła, nie patrząc na mnie. Wiedziałam,
że tak będzie. Mogłam się domyślić, że moi przyjaciele nie będą patrzyli na to
bezczynnie.
-
Układałam sobie życie przez tak długi czas. Pięć lat uciekałam, podróżowałam,
szukałam wrażeń. Później dwa lata pracowałam nad restauracją. Nauczyłam się
powstrzymywać wspomnienia - powiedziałam spokojnie.
-
Wiem o tym. Myślałam, że jest już dobrze, że zwalczyłaś to - Ginny pogładziła
mnie po głowie.
-
Ale tak nie jest - szepnęłam, zamykając oczy.
-
Co się stało te kilka dni temu? - spytała ruda. W jej głosie słychać było
ostrożność. Nie chciała naruszać mojego spokoju.
-
Oni wrócili do miasta - powiedziałam, czując jak gardło zaciska mi się
niemiłosiernie mocno.
-
Są tutaj od kilku miesięcy. Nie wiedziałaś? - uniosłam głowę z jej kolan. Serce
zaczęło mi być dziesięć razy szybciej.
-
Dlaczego mi nie powiedziałaś? - spytałam, patrząc jej w oczy.
-
Nie chciałaś mnie słuchać.
-
Godryku...- westchnęłam, łapiąc się za głowę.
-
Te wspomnienia wróciły, prawda? - Ginny odjęła mi dłonie od twarzy.
-
Tak i wcale tego nie chcę - powiedziałam, wyrywając się jej. Po chwili
opróżniłam cały kieliszek wina.
-
Może powinnaś przestać się bronić? - ruda spojrzała na mnie wzrokiem, który
powstrzymywała przez tak długi czas.
-
Nie ma mowy. Za dużo czasu poświęciłam na wychodzenie z tego dołka, żeby teraz
móc znowu się w nim pogrążyć - odparłam ze stanowczością, którą tak dobrze
sobie wpoiłam.
-
To żałosne. Próbujesz żyć jednym wielkim kłamstwem. Wyrzucenie wspomnienia z
głowy wcale ci nic nie daje. Jest dzięki temu jeszcze gorzej.
-
A co mam zrobić? Co na moim miejscu być zdecydowała? Jak byś żyła, mając przed
oczami tylko ten jeden obraz? Jak dałabyś radę oddychać, chodzić, myśleć, czuć
cokolwiek? - krzyczałam, coraz mocniej ściskając nóżkę kieliszka.
-
Przepraszam - mruknęła ruda.
-
To ja przepraszam - powiedziałam, chowając twarz w dłoniach - Muszę z tym
skończyć. Zapomnę. Jeszcze raz - dodałam, unosząc głowę. Nie mogłam niszczyć
tego, co budowałam tak długo. Postawiłam przed sobą kolejne wyzwanie. Musiałam
zapomnieć o tym, że ktoś w każdej chwili mógł wtargnąć do mojego życia.
Musiałam wymazać obraz, który powrócił. Musiałam trwać w roli, którą wybrałam.
Przecież do tej pory byłam szczęśliwa. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Zobaczenia jakiejś kobiety na ulicy nie mogło obrócić siedmiu długich lat w nic
nieznaczący proch.
***
Ocknąłem się nagle, wpuszczając do
płuc lodowate, nieprzyjemnie drażniące powietrze. Płuca zareagowały samoczynnie
i po chwili zacząłem się krztusić. Czyjeś silne dłonie podciągnęły mnie,
sprawiając, że kaszel ustał. Uniosłem powieki i spostrzegłem tuż nad sobą twarz
matki.
-
Przecież ty się wykończysz - szepnęła, gładząc mnie po policzku.
-
Przestań się nad nim użalać, Narcyzo - w głosie Zabiniego dosłyszałem
wściekłość.
-
Salazarze - syknąłem, łapiąc się za głowę. Po chwili udało mi się usiąść.
-
Musisz się ogarnąć, Malfoy. Następnym razem nie będę specjalnie opuszczał
stanowiska pracy - warknął brunet, rzucając w moją stronę mordercze spojrzenie.
-
Nikt cię nie prosił o pomoc. Rozmowy też nie chciałem - powiedziałem
najspokojniej jak potrafiłem.
-
Koniec zabawy! - wrzasnął Blaise, po czym rzucił się na mnie. Nie zdążyłem
zareagować, a on już okładał mnie pięściami.
-
Przestań! Natychmiast przestań! - krzyk mojej matki dotarł do mnie, jak przez
mgłę.
-
Może chociaż to zadziała - Diabeł nie przestawał mnie okładać. Próbowałem się
bronić, szarpałem się, wyrywałem. Nic z tego. Byłem za słaby na walkę. Kiedy po
raz trzeci dostałem prosto w twarz, przestałem się asekurować. Delektowałem się
bólem, który mi zadawano. Chciałem czuć cokolwiek, byle tylko nie myśleć.
Czułem ciepłą, słodką krew, spływającą mi po nosie, policzku. Matka szlochała
cicho pod ścianą, gdy Blaise w końcu przestał. Wytarł ręce o pościel i odsunął
się od łóżka, na którym leżałem.
-
Od jutra normalnie wychodzisz z domu. Możesz sobie wspominać co zechcesz.
Możesz się nadal nad sobą użalać. Tylko po prostu udawaj, że żyjesz! -
wrzasnął, po czym teleportował się z cichym pstryknięciem. Matka natychmiast
znalazła się przy mnie. Wyciągnęła różdżkę i zaczęła ścierać krew z mojej
twarzy.
-
Draco... - szepnęła przez łzy.
-
Należało mi się - powiedziałem ostatkiem sił.
***
Nadeszła druga połowa lipca, a razem
z nią pierwsza rocznica otwarcia restauracji. Zegar nad moją głową wybił ósmą trzydzieści. Tego wieczora w lokalu zebrał się
spory tłum. Zaprosiliśmy stałych klientów i przyjaciół. Udało się też zmieścić
kilka innych chętnych osób. Wszystkie stoliki były zajęte, a rozmowy docierały
do moich uszu z każdej możliwej strony. Stałam niedaleko wejścia, obserwując
uśmiechnięte twarze gości. Harry i Ginny zajęli miejsca w głębi i uśmiechali
się do mnie znad kieliszków z winem. Mimo męczących przygotowań czułam się
cudownie. Osiągnęłam sukces dzięki swojej ciężkiej pracy i tego dnia nikt nie
mógł mi zepsuć. Chodziłam między grupkami ludzi, brałam udział w krótkich
rozmowach, chcąc poświęcić wszystkim chociaż chwilę.
-
Wyglądasz nieziemsko - usłyszałam niedaleko swojego ucha. Odwróciłam się do
Alexa, który stał tuż obok. Miał na sobie elegancki, czarny garnitur. Już dawno
nie widziałam go w takiej wersji.
-
Dziękuję - odpowiedziałam, przyjmując jego wyciągnięte ramię. Przemierzaliśmy
restaurację, z zadowoleniem patrząc na to, co tak kochaliśmy.
-
Nie mogę uwierzyć, że to już dwanaście miesięcy - odezwał się brunet, gdy zatrzymaliśmy
się niedaleko lady.
-
Ja też. Pamiętam jeszcze, jak wybierałam cię na castingu - uśmiechnęłam się do
własnych wspomnień. Spośród wielu kelnerów, wybrałam właśnie Alexa. Do dzisiaj
nie żałowałam swojej decyzji.
-
Hermiona Granger. Witam na przesłuchaniu - zaczął mnie przedrzeźniać.
Szturchnęłam go w żebra, jednocześnie się śmiejąc.
-
Hej! Dzięki mnie masz pracę - upomniałam
go z rozbawieniem.
-
Jasne, jasne. Gdyby nie ty, siedziałbym gdzieś pod mostem i transmutowałbym
szczury w szaszłyki - roześmiał się, obejmując mnie w talii. Staliśmy tak w
milczeniu, delektując się swoją obecnością. Cieszyłam się, że przestano mnie
pytać o samopoczucie. Tylko Ginny rzucała mi od czasu do czasu zaniepokojone
spojrzenia. A ja starałam się na nowo stworzyć stabilny świat. Nie miałam
innego wyjścia.
Mój wzrok zatrzymał się na jednym ze stolików.
Siedział przy nim jakiś mężczyzna, którego twarzy sobie nie przypominałam. Był
przystojny i czarnowłosy. Pił białe wino i też patrzył w moją stronę.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Dzisiejszego wieczora musiałam być miła
dla wszystkich. Nawet obcych. Poczułam, że nogi mi drżą, gdy nieznajomy
odwzajemnił gest. Zrobił to w tak dziwny sposób. Niepewny, blady i smutny.
-
Znasz tego faceta? - spytałam dyskretnie Alexa.
-
Nie, widzę go pierwszy raz. Ale wydaje się być całkiem w porządku. I w twoim
wieku - odparł mój przyjaciel, mrugając do mnie porozumiewawczo.
-
Nie miałam tego na myśli - powiedziałam, uśmiechając się pobłażająco.
-
A niby co? Widzisz całkiem niezłego faceta i nawet nie zagadasz? Panno
Granger... - brunet mówił przyciszonym głosem.
-
Spadaj - mruknęłam, spuszczając głowę. Wciąż czułam na sobie spojrzenie
nieznajomego. Moje myśli pracowały intensywnie, chcąc wyłapać chociaż jeden
moment, w którym pojawiłaby się twarz mężczyzny. Musiał być naszym klientem i
powinnam go rozpoznać. Nic z tego.
-
Co ci szkodzi? - Alex nie dawał za wygraną.
-
Dobra - westchnęłam, po czym wyswobodziłam się z objęć bruneta, niezauważalnie
poprawiłam włosy i ruszyłam przed siebie. Znalazłam się w połowie sali, gdy
drzwi restauracji otworzyły się z hukiem. Zatrzymałam się, odwracając głowę w
tamtą stronę. W progu stała ostatnia osoba, którą teraz chciałam widzieć...
***
Od pamiętnej bijatyki minął tydzień.
Twarz zdobiły mi przepiękne, fioletowe siniaki. Okazało się jednak, że metoda
Zabiniego jest skuteczna. Zacząłem wychodzić z domu pod osłoną nocy. Chodziłem
na spacery po okolicy, wymykałem się na długie wycieczki motorem. Wszystkie
chaotyczne myśli nadal mnie nie opuszczały. Mimo tego, że zmieniało się
miejsce, w którym przebywałem, wszystko tak samo bolało. Starałem się jednak
jak mogłem. Udawałem, że żyję. Któregoś wieczora postanowiłem wybrać się do
centrum. Chciałem usiąść w ciemnym, brudnym barze i zatopić się w litrach
Ognistej. Doskonale wiedziałem, że opuchlizna i blizny dadzą mi ochronę przed
ciekawskimi spojrzeniami, ale na wszelki wypadek założyłem czarną bluzę z
ogromnym kapturem. Teleportowałem się pod Dziurawy Kocioł, gdy zegar wybił
ósmą, a noc kompletnie pochłonęła miasto.
---
Rozdział trzeci. Powoli zaczynam się przyzwyczajać do tej historii. Kolejne części pisze mi się coraz szybciej i sprawniej. Wiem już mniej więcej jak będzie wyglądać dalsza akcja. Myślę, że wam się spodoba :) Wkładam w ten tekst wiele serca.
Dziękuję za wszystkie miłe komentarze pod poprzednim postem. Jest mi naprawdę przyjemnie :) Dziękuję.