2 maja 1998
Moje kroki odbijały się głuchym
echem od ścian korytarza. Wokół panowała nieprzenikniona ciemność. Żadna z
pochodni nie była zapalona, a moje oczy z trudem wyłaniały z mroku krawędzie
kamiennego sklepienia. Gęste, wilgotne powietrze nie pomagało w energicznym
biegu, a droga zdawała się nie mieć końca. Słyszałam huk walących się murów
zamku. Lochy zdawały się drżeć, jakby ciężar toczącej się nad nimi walki był
zbyt duży. Gorzkie, piekące łzy płynęły po moich policzkach. Brnęłam przed
siebie, chociaż rozcinające moje ciało rany paliły żywym ogniem. Wiedziałam, że
muszę wciąż posuwać się naprzód. Obiecałam Harremu oraz samej sobie, że uda mi
się zabić tego przeklętego węża, który był ostatnią przeszkodą, dzielącą nas od
zwycięstwa. Wpełznął do piwnic Hogwartu, jakby wyczuwał bliskość domu Salazara
Slytherina. Ruszyłam za nim, chociaż mogło się to okazać najgorszą decyzją
mojego życia. Biegłam korytarzem, a z ciemności w każdej chwili mogła wyłonić
się jadowita ulubienica Voldemorta. Porzuciłam rozsądek, by ratować tych,
którzy jeszcze walczyli. Nad moją głową wciąż nie cichły odgłosy ścierających
się zaklęć. Całym sercem pragnęłam być teraz na górze, wśród swoich. Ścierałam
słone krople z brudnej, zmęczonej twarzy. Po chwili ból w klatce piersiowej
stał się na tyle nieznośny, że opierałam się dłonią o ścianę. Krok za krokiem
nabierałam do płuc coraz mniej powietrza. W końcu przystanęłam, zupełnie tracąc
kontrolę nad ciałem. Zacisnęłam zęby, uświadamiając sobie, że nie mam wiele
czasu. Musiałam zrobić to, co do mnie należało. Nawet, jeśli miałam przez to
zginąć.
Już miałam ruszyć w dalszą drogę,
gdy do moich uszu dotarł dźwięk. Z początku cichy, ale z każdą chwilą nabierał
siły. Wstrzymałam oddech, nasłuchując w napawającej mnie przerażeniem
ciemności. Dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że to jakiś człowiek
zbliża się w moim kierunku. Wróg czy sprzymierzeniec, spytałam samą siebie… Przylgnęłam
do ściany, jakby mogła uchronić mnie od niebezpieczeństwa. Wiedziałam, że jeśli
w korytarzu pojawi się śmierciożerca, będę musiała go zabić. Zanim on zabije
mnie. Mocno zacisnęłam palce na różdżce, która do tej pory tkwiła w mojej
kieszeni. Tymczasem odgłos kroków stał się coraz wyraźniejszy, aż w końcu
wypełnił powietrze, jak złowieszcza zapowiedź . Zmrużyłam oczy, chcąc jak
najwcześniej zobaczyć zbliżającą się postać. Najpierw pojawiło się małe,
niebieskie światełko. Później zarys wysokiej, męskiej sylwetki. Poczułam
dreszcze, przeszywające boleśnie moje ciało. Byłam coraz pewniejsza, że czeka
mnie starcie z jednym ze sług Czarnego Pana. Po chwili ujrzałam również czarną
pelerynę, unoszącą się za mężczyzną. Napięłam każdy mięsień w swoim
zmaltretowanym, ociekającym krwią ciele. Chciałam być gotowa, gdy wróg się zjawi.
Postawiłam krok w przód, stając mu na drodze. Przyspieszył, ale jego różdżka
nadal tkwiła spuszczona w stronę podłogi. Nie miałam zamiaru dać się omamić.
Szeroki kaptur zasłaniał mu twarz,
tak jak pozostałym śmierciożercom. Spodziewałam się również maski, ale nie
byłam w stanie jej dostrzec. Usłyszałam, że coś kapie na kamienną podłogę
niedaleko stojącej przede mną postaci. Pozwoliłam sobie na ułamek sekundy
spuścić wzrok. Natychmiast zasłoniłam usta dłonią, nie pozwalając na krzyk,
który uwiązł mi w gardle. Mężczyzna trzymał w lewej dłoni ogromną, ściętą
precyzyjnie głowę Nagini. Krew kapała na posadzkę, tworząc sporą, lśniącą
kałużę. Wstrzymałam oddech, wracając spojrzeniem do przysłoniętej kapturem
twarzy. Wiedziałam, że zostałam już zauważona. Nadal nie padło jednak żadne
zaklęcie, które mogłabym zablokować, a atakowanie osoby, która pozbyła się
ostatniego, brakującego horkrusa wydawało mi się rzeczą absurdalną. Czekałam na
ruch swojego przeciwnika, który jak gdyby czytając mi w myślach, wyciągnął dłoń
zza peleryny. Pochylił głowę, jak gdyby do ostatniej chwili chciał chronić
swoją tożsamość. I wtedy kaptur opadł, a w ciemności zalśniła para stalowych
oczu. Postawiłam krok w tył, doskonale zdając sobie sprawę, kto stoi przede
mną. Czekałam aż mnie rozbroi lub po prostu zabije. Nie liczyłam na nic innego.
Trwała bitwa o Hogwart, w której on stał po stronie zła. Tak przynajmniej mi
się wydawało, chociaż zabity wąż mógł wskazywać na coś innego. Głęboko
wciągnęłam powietrze, a kolejne łzy potoczyły mi się po rozgrzanych policzkach.
Drżałam, czekając na swój nieuchronny koniec. Litość nie istniała w pojęciu
człowieka, z którym przyszło mi się mierzyć. Mogłam się bronić, znałam
potrzebne zaklęcia, ale nagle śmierć z jego ręki wydała mi się być czymś
niezwykle wygodnym. Zabita przez największego wroga. Nie był nim Voldemort,
który prawdopodobnie ścierał się teraz z Harrym. To Draco Malfoy prześladował
każdy mój dzień nieopisanym bólem. A teraz miał to zakończyć, raz na zawsze.
Poczułam, że brakuje mi powietrza. Zacisnęłam dłoń na różdżce, która
niebezpiecznie zaczęła wysuwać mi się z ręki. Wiedziałam, że w tym momencie
jestem najsłabsza i najmniej gotowa na obronę. Blondyn znalazł się przy mnie w
jednej sekundzie. Musiał to przecież wykorzystać, moją słabość, tak jak robił
to od lat.
Spodziewałam się przeszywającego bólu,
ciemności, czegokolwiek. Tymczasem poczułam precyzyjny uścisk na swoim
nadgarstku, krótkie szarpnięcie i zimną ścianę za swoimi plecami. Otworzyłam
oczy, a rwące rany na mojej klatce piersiowej oznaczały, że nadal żyję. Zmienił
się jednak jeden szczegół. Ciało Malfoya przywierało ściśle do mojego, a po
uniesieniu głowy napotkałam jego stalowe niczym ostrze spojrzenie. Krew Nagini
wciąż kapała na posadzkę, lecz tym razem tuż przy moich stopach. Znaczyło to,
że jestem trzymana tylko jedną dłonią. Chwyt był jednak na tyle mocny, że
szarpanie nie miało sensu. Stałam przyparta do kamieni, a nogi ledwie trzymały
mnie w pionie.
-
Otrząśnij się, Granger - usłyszałam, po czym brutalne szarpnięcie poruszyło
moim ciałem. Załkałam, zdając sobie sprawę, że jestem w potrzasku. Nie było
drogi ucieczki, nie było powietrza, którym mogłabym oddychać, nie było światła.
-
Uspokój się i przestań płakać. Wojna zaraz się skończy - powiedział nieco
ochrypłym, niepodobnym do wcześniejszego głosem. Mocno zacisnęłam zęby, by
zapanować nad drżącym ciałem. Desperacko wciągałam powietrze do płuc, chociaż
każdy oddech był krótszy od poprzedniego. Malfoy wciąż stał blisko mnie, a jego
palce zaciskały się na moim nadgarstku. Czułam ciepło jego ciała, bicie serca,
które jednak istniało. Ciszę w ciemnym korytarzu przerwał głuchy odgłos. Głowa
Nagini upadła na podłogę, prosto w kałużę krwi przy stopach Malfoya. Zaczęłam
się dusić, domyślając się, co teraz nastąpi. Ten mężczyzna sam w sobie był
śmiercią. Chciał mnie zabić, a w końcu nadeszła chwila, na którą czekał.
- Zabij
mnie, Malfoy - wykrztusiłam, wykorzystując ostatni oddech. Nie poczułam jednak
żadnego bólu, ani nie usłyszałam śmiercionośnego zaklęcia. Blondyn przyciągnął mnie
za nadgarstek, a drugą ręką objął w talii. Jego chłodne usta w kilka sekund
później znalazły się na moich. Krótkie, przyjemne impulsy rozlewały się po
mojej skórze, a serce odzyskiwało szaleńczy, zdrowy rytm. Odwzajemniłam
pocałunek, lekko rozchylając wargi. Draco dawał mi powietrze, którego było mi
brak. Oddychałam coraz głębiej, mocno wpijając się w jego usta. Z całej siły
przypierał mnie do zimnej ściany, a jego dłonie przeniosły się na moje
policzki. Poczułam krwawy ślad, pozostawiany przez palce, w których wcześniej
trzymał głowę zabitego węża. Moja dusza zdawała się oddzielać od ciała. Śmierć
i tocząca się nad nami wojna zeszły na dalszy plan. Desperacko pragnęłam
zachować przy sobie mężczyznę, który przez lata był dla mnie uosobieniem tego,
co najgorsze. Wiedziałam, że daje mi szansę na przeżycie. Całował coraz
zachłanniej, dawał mi więcej i więcej. Zdawało się, że nie potrzebujemy już
wilgotnego powietrza, unoszącego się w lochach. Ciepło drugiego ciała
przesiąkało przez warstwy ubrań, krew wirowała w żyłach.
Nie mogło to jednak trwać wiecznie.
Głośny huk rozdarł ciszę gdzieś nad nami. Draco przerwał, ale wciąż pozostawał
milimetr od moich ust. Patrzył na mnie, a nasze przyspieszone oddechy łączyły
się ze sobą.
- Już po
wszystkim - szepnął, po czym odsunął się ode mnie. Patrzyłam jak sięga po głowę
Nagini i znika w mroku. Jeszcze przez kilka sekund słyszałam kapiącą na podłogę
krew.
2 maja 1999
Minęło dwanaście długich miesięcy od
bitwy o Hogwart. Nie było już Voldemorta, skończyły się mroczne, przepełnione
strachem czasy. Pozostały tylko bolesne wspomnienia poległych czarodziei, które
z każdym kolejnym dniem stawały się coraz bledsze. Dla mnie wciąż istniały
jednak obawy, których nie potrafiłam się pozbyć. Idąc zatłoczoną ulicą,
wsłuchiwałam się w rozmowy, obserwowałam twarze, licząc na to, że kiedyś
odnajdę jakiś znak. Najmniejszą, najcichszą wskazówkę, która doprowadziłaby
mnie do tego jednego człowieka. Zniknął z powierzchni ziemi dokładnie rok temu.
Z chwilą, w której pozwoliłam mu odejść ciemnym korytarzem, rozpłynął się w
powietrzu. Odciętą głowę Nagini znaleziono na samym środku pola walki, ale
nigdy nikt nie dowiedział się, komu udało się zniszczyć tę ostatnią cząstkę
duszy Czarnego Pana. Grałam swoją własną rolę, udając, że nic nie wiem.
Potajemnie sprawdzałam, czy jego ciała nie ma na zasłanej trupami podłodze w
wielkiej sali. Nie odnalazłam jednak stalowych tęczówek i idealnych rysów
twarzy. Draco Malfoy zapadł się pod ziemię.
Tymczasem każdy dzień mojego nowego,
pozbawionego walki o wolność życia stał się nieustającym poszukiwaniem. Nie
przyjęłam propozycji doskonałej, wymarzonej pracy w Ministerstwie Magii, nie
zostałam aurorem, nie wyszłam za Rona. Moje myśli wciąż prześladował odgłos
kapiącej na posadzkę krwi w ciasnym korytarzu. Dokładnie rok temu Draco Malfoy
darował mi życie, jednocześnie je naprawiając i kierując na właściwe tory.
Oddał mi swój własny, głęboki oddech, nauczył brać, a nie tylko dawać. W ciągu
kilku sekund, spędzonych w jego ramionach stałam się innym człowiekiem. To co
zrobiliśmy w lochach było jak powolny, niebezpieczny taniec w płonącym pokoju.
Trwała wojna, ginęli ludzie, a on całował mnie, jednocześnie zabierając
wszystkie obawy. Jak gdyby chciał zająć czymś moje myśli, gdy Voldemort ginął z
rąk Harrego.
A teraz stałam z głową zwróconą do
ciemnego, rozgwieżdżonego nieba, a łzy kapały na moje policzki. Wiatr przemykał
po błoniach, chłodząc moje osłonięte cienkim płaszczem ciało. Zamknęłam oczy,
chcąc znowu poczuć bolesne rany na swojej klatce piersiowej, płynącą po skórze
krew. Pragnęłam powrócić do dnia bitwy, stać się znów taką samą osobą, jaką
byłam. Znów usłyszeć czyjeś kroki w ciemności, poczuć strach, niepewność, jego
dotyk, jego oddech... Rok swoich bezsensownych poszukiwań postanowiłam
zakończyć w miejscu, gdzie wszystko się dla mnie skończyło, a jednocześnie
zaczęło.
Opadłam na mokrą od rosy trawę, a twarz
schowałam w dłoniach. Zaczęło padać, jakby noc płakała razem ze mną. Pozwoliłam
sobie na ostatnią chwilę słabości. Chciałam raz na zawsze zamknąć za sobą ten
rozdział. Draco Malfoy zniknął, mógł nawet nie żyć, a ja wciąż pozwalałam mu
powracać do swoich myśli.
-
Otrząśnij się, Granger - usłyszałam cichy, znajomy głos w ciemności. Szybko
uniosłam się z ziemi i rozejrzałam po błoniach. Mrok był tak gęsty, że
widziałam jedynie krople deszczu, przesuwające mi się przed oczami. Pokręciłam
głową, zdając sobie sprawę, że tracę zmysły. Nagle doszedł mnie jednak kolejny
dźwięk, jak gdyby złamanej gałązki. Odwróciłam się, a w cieniu ogromnego drzewa
dostrzegłam męską postać. Czarna peleryna unosiła się na silnym, chłodnym
wietrze.
-
Uspokój się i przestań płakać - powiedział, wyłaniając się z ciemności kilka
metrów ode mnie. Przez ten rok jego rysy nabrały wyrazistości, a oczy
niewyjaśnionego blasku. Zza chmur nagle wyłonił się księżyc, a blade światło
padło na jego wysoką, dobrze zbudowaną sylwetkę. Nie uśmiechał się, ale w jego
postawie było jak zawsze pełno nonszalancji i pewności siebie. Dreszcze
przeszły mi po plecach. Reagowałam na jego obecność zupełnie inaczej, niż się
tego spodziewałam. Wiele razy w ciągu tych dwunastu miesięcy zastanawiałam się,
jak mogłoby wyglądać nasze ponowne spotkanie. Takiego scenariusza z pewnością
nie było w moich przewidywaniach. Stał tuż przede mną, jakby nigdy nie
odchodził.
-
Co ty tu robisz? - wykrztusiłam, obejmując się ramionami. Z każdą chwilą robiło
się coraz zimniej, a deszcz nie przestawał padać, tworząc między nami ścianę
wody. Obserwowałam każdy ruch blondyna, chcąc zapamiętać wszystko, gdyby ta
sytuacja jednak okazała się być snem.
-
Pomyliłaś kwestie. Powinno być coś w stylu: zabij mnie, Malfoy - odparł,
rzucając mi nieco blady, niepewny uśmiech.
-
Pocałuj mnie albo zabij, Malfoy - warknęłam, pokonując ostatnie kroki, które
nas dzieliły. Jeszcze przez chwilę stał nieruchomo, patrząc mi w oczy. Później
położył dłoń na mojej talii, a swoje usta zbliżył do moich. Kusił mnie swoim
głębokim, ciepłym oddechem, którego tak bardzo pragnęłam zasmakować.
-
Już po wszystkim, Granger. Teraz nigdzie się nie wybieram - szepnął, po czym
złączył nasze wargi w zachłannym pocałunku.
---
Moja pierwsza w życiu miniaturka to taki mały prezent dla was. Chciałam się rozeznać, czy podobają się wam takie krótkie dzieła mojego autorstwa. Po zakończeniu Ukrytych demonów właśnie takie posty chcę umieszczać na tym blogu. Mam nadzieję, że wam się podoba. Miałam ją publikować dopiero po wakacjach, ale chciałam się upewnić, że robię dobrze. Jeśli na temat tego tekstu będą pozytywne opinie, to kolejny one shot pojawi się po zakończeniu Demonów.
Co do głównego opowiadania, nowy rozdział jest już w przygotowaniu. Przepraszam za opóźnienia w odpisywaniu na komentarze i właśnie z rozdziałem. Komputer nie chciał współpracować i byłam też odrobinę zajęta.
Liczę na wasze komentarze i proszę też o odezwanie się moich cudownych obserwatorów ( jest ich już 61!) Chociaż pod tą miniaturką odezwijcie się większością! Idę wam na rękę, wstawiając to teraz. Doceńcie to.