Kochani,
przed Wami piąta część miniaturki, tym razem o wiele dłuższa i być może jeszcze cięższa niż poprzednia. Pisanie jej zajęło mi więcej czasu, nie tylko ze względu na trudność tego tekstu i zmęczenie po operacji, lecz głównie przez brak motywacji, który mnie dopadł. Dość dokładnie obserwuję ostatnio tę stronę. Miniaturka pobija rekordy wyświetleń pośród innych moich tekstów, ankieta wskazuje, że jest Was tutaj naprawdę dużo. A Waszego odzewu wciąż brak. Z każdą częścią ilość komentarzy się zmniejsza, a wyświetlenia rosną. Nieco to przykre, biorąc pod uwagę ile czasu temu poświęcam. Zastanawiam się coraz poważniej nad przeniesieniem na Wattpad ze swoimi tekstami. Prawdopodobnie porzuciłabym wtedy pisanie fanfiction. Już pracuję tam nad jednym opowiadaniem, pisanym po angielsku. Chciałabym, by ten blog funkcjonował tak, jak kiedyś. Jako społeczność, z którą nawiązywałam aktywny kontakt. Wasze komentarze to coś więcej, niż sądzicie. Są po to, byście mogli dzielić się ze mną tym, co najbardziej/najmniej Wam się podoba. Byście mogli napisać mi, jakie są Wasze przewidywania i oczekiwania.
Jeśli już o Was rozmawiamy, ostatnio dochodzą do mnie wiadomości o tym, jak młodzi są niektórzy z moich czytelników. Zaczynam się obawiać, że ta miniaturka w następnych częściach może nie być odpowiednia dla czytelników niepełnoletnich i nie do końca wiem, co z tym zrobić.
Mam nadzieję, że ta część nie zawiedzie. Akcja toczy się dość szybko, ale to w końcu miniaturka. Chciałabym zamknąć ją w siedmiu częściach, ale zobaczymy, jak będzie.
Pozdrawiam,
Edge
*
- Malfoy… - jej głos był niepewny, przesiąknięty strachem. Czy bała
się o mnie, a może o to, czy zaklęcie się udało? Widziałem ruchy jej rąk, gdy
opadła przy mnie na kolana. Dotknęła mojej twarzy, opuszki jej palców
przesunęły się po mojej skroni, a kciuki starły krew zebraną na wargach. Jej
bliskość była teraz inna, intensywniejsza, odczuwalna niczym impuls.
- Nic mi nie jest – zmusiłem się do mówienia, nie odrywając wzroku od
jej oczu. Było cicho, nie czułem już chłodnego wiatru, ani śliskiej trawy. Czy
tak miałem się czuć za każdym razem, gdy mnie dotykała? Czy na tym polegała
bliskość, której mogliśmy się poddać? Czy byłem na tyle silny, by to zwalczyć?
Przerażenie malujące się na twarzy Granger tylko mnie upewniło, że myśli o tym
samym. Sylwetka Snape’a przesunęła się za jej plecami, przywracając mnie do
rzeczywistości.
– Zostaw, Severusie… -
powiedziała nieobecnym, lecz stanowczym głosem – Zabiorę go do środka.
- Pójdę sam – przerwałem jej, unosząc się na łokciu. Jej palce zsunęły
się, nareszcie przestając mnie dotykać. Swoboda myślenia wracała razem z
siłami, gdy stanąłem na chwiejnych nogach. Otoczenie się nie zmieniło, polana
wyglądała tak, jak zaledwie kilkanaście minut wcześniej, gdy wychodziliśmy z
domu. Tylko moje ciało zdawało się być inne, obce, wypełnione magią.
- Udało się? – spytałem, przechodząc obok Snape’a, który wodził
wzrokiem między mną a Granger. Zauważył, jak na nią patrzyłem. Musiał zauważyć.
- Tak. Udało się – potwierdził, lecz doskonale wiedziałem, jak jest
zmartwiony tym, co się stało. Nie powinienem był tak zareagować, zarówno
fizycznie, jak i psychicznie. Słyszałem, że idzie za mną, gdy ruszyłem do
drzwi. Chciałem się odwrócić i sprawdzić, co z Granger, ale głos rozsądku kazał
mi się schować, zaszyć w bezpiecznym miejscu na następne godziny.
Dogoniła mnie jednak już na schodach, zapewne zyskując przewagę ze
względu na moje osłabienie. Chciałem, by dała mi spokój, zeszła mi z oczu i
pozwoliła przemyśleć to, co właśnie zrobiliśmy.
- Chcę być sam – oznajmiłem, nawet się nie odwracając. Skąd
wiedziałem, że była tuż za mną? Nie miałem pojęcia. Chwyciłem klamkę, chcąc
zatrzasnąć jej drzwi pokoju przed nosem.
- Co się stało, Malfoy? Co to było? – uniosła głos, wsuwając czubek
buta między drzwi a framugę, nie pozwalając mi uciec.
- Chcę być sam, Granger! Zostaw mnie, do jasnej cholery! – wrzasnąłem,
odwracając się do niej tak gwałtownie, że niemal na mnie wpadła.
- Uspokój się!
Jej postawa niemal mnie rozśmieszyła. Stała przede mną z dłońmi
zaciśniętymi w pięści i potarganymi włosami. Była zdeterminowana i zdenerwowana
na tyle, by narażać się na zranienie.
- Zrobiłem to. Czego jeszcze chcesz? – warknęłam, łapiąc się za głowę.
Kolejna ciepła kropla krwi popłynęła po mojej twarzy, tym razem staczając się
po brodzie. Otarłem ją szybkim ruchem, zbyt wściekły, by zastanowić się, jak to
zatrzymać.
- Wciąż krwawisz – odparła bez zastanowienia, zbliżając się do mnie w
kilku krokach.
- Nie dotykaj mnie – wykrztusiłem, cofając się aż do ściany, by nie
zdołała mnie tknąć.
- Musisz to zatamować.
- Kurwa – mruknąłem, przytykając pięść do nosa. Miałem nadzieję, że
gdy zniknę w łazience, ona postanowi wyjść. Zmywając krew z ust chłodną wodą,
starałem się uspokoić. Co się ze mną działo? Dlaczego to ja okazałem się tym
słabszym, gdy Snape rzucał zaklęcie? Tak wiele pytań krążyło w moim umyśle, a
żadna odpowiedź nie przychodziła mi do głowy.
Wracając pustym korytarzem do pokoju, zastanawiałem się, co jej
powiem, jeśli nadal tam będzie. Kiedy wszedłem, pokój zdawał się pusty. Dopiero
jej szloch sprawił, że spojrzałem w bok, gdzie kuliła się pod ścianą. Nie
miałem pojęcia, jak zareagować na ten płacz.
- Masz się spakować. Będziemy mieszkać w Muszelce – oznajmiła łamiącym
się głosem i podparła się dłońmi o ścianę, by wstać. Nie zaskoczyła mnie, a
jednak potrafiłem zauważyć tę ironię losu, gdy po naszym wymuszonym ślubie
przenosiliśmy się do domowego gniazda ludzi, którzy szczęśliwie
przypieczętowali związek.
- Daj mi pół godziny – odparłem chłodno, chwytając brzeg bluzy, w
której nagle zrobiło mi się za gorąco. Wyraźnie czułem na sobie jej wzrok, gdy
ściągnąłem ją przez głowę, na moment odsłaniając plecy.
- Musimy ze sobą rozmawiać – szepnęła, lekko pociągając nosem. Kiedy
przestała się mnie wstydzić? Po raz pierwszy widziałem z bliska jej łzy.
Powinna się schować, bym nie mógł obrócić tego przeciwko niej. Tymczasem stała
w drzwiach, przyglądając mi się w milczeniu.
- Nie dzisiaj, Granger.
- Powiesz mi chociaż, jak się czujesz? – spytała, z frustracją
przecierając twarz dłońmi.
- Już powiedziałem, nic mi nie jest.
- Malfoy…
- Przestań się tak zachowywać! Nie zbliżyliśmy się do siebie. To tylko
zaklęcie. Nie zmuszaj mnie do tego wszystkiego! – wybuchłem, rzucając bluzę na
podłogę. Drgnęła, wystraszona moim atakiem agresji.
- Zostawię cię. Zejdź na dół, gdy będziesz gotowy.
Wycofała się i zatrzasnęła drzwi. Byłem jej za to wdzięczny, bo tylko
sekundy dzieliły mnie od szału. Wszystkie emocje ostatnich dni skumulowały się
i uwolniły z chwilą rzucenia zaklęcia. Tym samym ziściły się moje najgorsze
obawy. Mury mojego opanowania topniały, a szanse na kontrolę tej sytuacji
malały z każdą chwilą.
*
- Wszystko w porządku? – głos Bill’a rozległ za moimi plecami. Od
dobrej godziny siedziałem na tarasie, wpatrując się w fale, które obijały się o
brzeg. Chciałem być sam, z dala od tego wszystkiego, z dala nawet od własnych
myśli.
Wyczuwalne między mną a Granger napięcie sprawiło, że nie potrafiłem
przebywać z nią w jednym pomieszczeniu dłużej niż kilkanaście minut. Uciekłem z
domu, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Nie chciałem jej widzieć, a nawet
słyszeć, chociaż od kiedy Snape odeskortował nas do Muszelki, nie odezwała się
bezpośrednio do mnie choćby słowem. Jej bliskość działała mi na nerwy tak
bardzo, jak jeszcze nigdy przedtem i tylko ten spokój otoczenia mógł mnie
wyciszyć i na moment zagłuszyć myśl o tym, że nie będę mógł jej wiecznie
unikać.
- Tak, w porządku – odpowiedziałem, nie odrywając wzroku od plaży.
- Nie wiem, dlaczego Zakon was tu przysłał, ale cokolwiek musieliście
zrobić… - zaczął, siadając obok mnie na drewnianym stopniu. Nie znałem Bill’a
wystarczająco dobrze, by stwierdzić, czy czegoś się dowiedział. Był członkiem
Zakonu, synem człowieka, w którego domu spędziłem ostatnie miesiące swojego
życia. Wiedziałem jednak, że Snape był ostrożny. Wymyślił zapewne kolejne
kłamstwo, by ukryć mnie i Granger. Pozostawało jednak pytanie, jak długo ludzie
potrafili pozostawać ślepi na te wieczne tajemnice i niedomówienia?
- Nie chcesz wiedzieć. A właściwie nie możesz.
- Wiem. Wszystko dla bezpieczeństwa Zakonu – wyrecytował Bill, zapewne
powtarzając słowa Snape’a.
- A wy? Dokąd się przenosicie? – spytałem, chcąc przerwać dojmującą
ciszę, która zapadła między nami. Westchnął, kreśląc bezmyślnie palcem po
zapiaszczonych deskach.
- Do Rumunii. Hermiona pomaga Fleur się pakować.
- W waszym przypadku to chyba bezpieczne rozwiązanie – odparłem,
rzucając mu krótkie spojrzenie. Od początku nie brali czynnego udziału w
wojnie, tak jak reszta rodziny. Być może to, że założyli własną, zadecydowało o
usunięciu się w cień. Teraz, gdy działania Zakonu skupiały się głównie na
tropieniu śmierciożerców, coraz więcej osób decydowało się na oddanie walki w
ręce aurorów. W końcu nie każdy chciał do końca życia tkwić w ciągłym strachu.
- Tak, to najlepsze rozwiązanie dla Fleur i dziecka – kiwnął głową, a
w jego głosie dosłyszałem nutę żalu.
- Wolałbyś tu zostać?
- Nie, to nie tak. Chciałbym po prostu móc się zaangażować, tak jak wy
wszyscy to robicie – odpowiedział, marszcząc brwi i ściszając głos, jakby jego
młoda ciężarna żona mogła w każdej chwili go usłyszeć i zbesztać za tak głupią
myśl.
- Nie każdy z nas tego chce, Bill. Niektórzy muszą tkwić w tym gównie
– mruknąłem, szarpiąc się za włosy i skupiając wzrok na piasku przetaczającym
się przy krawędzi tarasu.
- Chciałbyś, żeby to wszystko się skończyło – bardziej stwierdził, niż
zapytał.
- Chciałbym – potwierdziłem, powstrzymując się od dodania, że nie
wierzę w taką możliwość. W końcu zbyt wiele się stało, by ta wojna, by moja
przeszłość, nie miały znaczenia.
- To, że jesteś tutaj akurat z Hermioną, nie jest dobrym znakiem.
- Cholerna ironia losu, nie? – prychnąłem, nadal nie zamierzając
ujawnić mu powodu, dla którego nasza dwójka znalazła się tego dnia w jego domu.
- Wiem, że nikt z Zakonu ci tego nie powie, ale uważam, że powinieneś
stąd uciekać. Daleko stąd, Malfoy. Gdyby tylko cię nie potrzebowali,
pozwoliliby na to – szepnął, kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Nie mogę, Bill. Już za późno.
Nie wiedziałem, jak udało mi się wstać. Moje ciało było ciężkie i
obolałe, a spojrzenie Bill’a parzyło moją skórę. Dawno nie byłem z nikim, ani z
sobą, tak szczery. Kiedy odwróciłem się w stronę domu, by zobaczyć Granger
pogrążoną w rozmowie z Fleur, świadomość tego, że nie ma żadnej innej drogi,
uderzyła mnie aż nazbyt wyraźnie. Jeśli nie chciałem zginąć i jeśli ta wielka
powojenna obława miała się zakończyć, musiałem zostać.
Kiedy weszliśmy do domu, a ona po raz pierwszy od rana zdobyła się na
to, by na mnie spojrzeć, nie odwróciłem wzroku. Nie mogłem jednak odczytać
żadnych emocji z jej bladej twarzy. Pozostawała nieodgadniona, gdy żegnała się
z Fleur i obejmowała Bill’a. Nawet nie zwróciła uwagi na sposób, w jaki Weasley
uścisnął moją rękę w niemym porozumieniu. Gdy się teleportowali, bez słowa
wyjęła różdżkę, by wzmocnić ochronne zaklęcia, które mogli naruszyć.
- Granger… - zatrzymałem ją, gdy już miała mnie wyminąć.
- Przestań do mnie tak mówić. Jakbym miała robić to, czego zażądasz –
odezwała się, nawet nie siląc się na uprzejmość. Jej chłodny i opanowany ton na
moment zbił mnie z tropu.
- Chciałaś rozmawiać – przypomniałem, stawiając krok w jej stronę.
Natychmiast się cofnęła, a różdżka w jej dłoni drgnęła niebezpiecznie.
- Teraz to ja nie jestem gotowa na rozmowę, Malfoy.
- Pozwól mi chociaż… - zacząłem, chociaż sam nie wiedziałem, co mam
jej do powiedzenia. Nie chciałem przepraszać za swój poranny wybuch. W końcu
zgodziłem się na to całe szaleństwo i miałem prawo do odrobiny dystansu.
- Czego chcesz? Chciałabym odpocząć – odparła, krzyżując ramiona.
- Musisz mi mówić, co się dzieje. Mam cię chronić…
- A ja ciebie. Zapomniałeś? Chcą tak samo mnie, jak i ciebie. Jeśli
nie ciebie bardziej, skoro ich zdradziłeś. Powinni byli… - zasłoniła dłonią
usta, zanim skończyła zdanie.
- Powinni byli co?! – uniosłem głos, nawet nie starając się nad sobą
panować.
- Nic – syknęła, odwracając się i szukając drogi ucieczki.
- Nie odwracaj się ode mnie! Powinni byli mnie zabić od razu, tak? To
chciałaś powiedzieć?
- Malfoy…
- Dobrze wiem, co o mnie myślicie. Od samego początku, gdy tylko
zjawiłem się w Norze. Nie jestem głupi.
- Nie chciałam tego powiedzieć – wykrztusiła, wsuwając różdżkę do
kieszeni.
- Pomagałem wam w tej wojnie, jak tylko mogłem. Może zbyt mało, byś
kiedykolwiek dojrzała cokolwiek poza tym, co sama robiłaś. W końcu cała ta
wasza święta trójca to nasze zbawienie. Jak widzisz, nas już zbawić nie
potrafi!
Wyglądała, jakbym rzucił jej w twarz jej własne najgorsze odczucia.
Czy właśnie tak myślała o swoich przyjaciołach, którzy nie mogli uratować jej
życia? W końcu razem doprowadzili do śmierci Voldemorta, a teraz, gdy ich
potrzebowała, Weasley się wycofał. Ich siła zmalała po tym, jak stała się
głównym celem przeciwnika. Czy czuła się w tej sytuacji bez swojego zdrowego
rozsądku równie niepotrzebna, co ja? Z pewnością po raz pierwszy od lat była
bezbronna.
- Bez ciebie to dwójka nieudaczników. Nie przeżyliby nawet dnia wojny
bez ciebie. A teraz? Ilu śmierciożerców wyłapują na tydzień? Może za kilka lat
w końcu skończą – kontynuowałem, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że jeśli
nacisnę jeszcze odrobinę mocniej, jej skorupa pęknie.
- Przestań… - wyszeptała, cofając się aż do ściany. Oparła się o nią,
oddychając ciężko, jak po długim biegu.
- Przecież też tak myślisz. Nie możesz znieść myśli, że zamiast nich,
to ja jestem tutaj. To ja mogę pomóc. Sądzisz, że aż tak mnie obchodzi, że chcą
też mnie? Przecież chcieli mnie złapać od chwili, w której się od nich
odwróciłem. Byłem gotowy, o każdej porze dnia i nocy, na ucieczkę lub walkę z
nimi – mówiłem, chociaż sam nie byłem pewien, czy naprawdę tak sądzę.
- Więc dlaczego tu jesteś?
- Bo beze mnie zginiesz. Gdybyś o tym nie wiedziała, nie pozwoliłabyś
na to wszystko. Spróbowałabyś coś wymyślić.
- Oszaleję… - wyszeptała, chwytając się za głowę i zaciskając powieki.
- Granger…
- Nie wyobrażaj sobie, że bez ciebie cała wojna potoczyłaby się
inaczej. Pomyśl raczej, co by się stało, gdybyśmy cię wtedy nie przyjęli. Nie
chcę twojej łaski, Malfoy! Zgodziłam się na to, bo chciałam, żebyśmy zrobili to
razem. Z siłami po równo. Żadne z nas nie ma w tym przewagi. Możesz mi wmawiać,
że nie obchodzi cię twoje własne życie, ale i tak wiem swoje.
- To żadna łaska.
- Mam taką nadzieję, bo jeśli jeszcze jeden raz zechcesz poczuć się,
jak pieprzony bohater, to z tym wszystkim koniec – zagroziła, a jej spojrzenie
stało się zimne jak lód – Jeszcze raz zasugerujesz, że bez ciebie nie przeżyję…
- Zrozumiałem!
Nie wiedziałem, dlaczego pozwoliłem jej się unieść, ani dlaczego ta
groźba zrobiła na mnie jakiekolwiek wrażenie. Powinienem był ją uciszyć, gdy
tylko zaczęła się ta dyskusja. Kiedy zniknęła mi z oczu, po raz pierwszy
pomyślałem o tym, że moje życie może w jakiś sposób zależeć od niej.
*
Następne dni były spokojne i ciche. Granger unikała mnie na tyle
skrupulatnie, by nie zamienić ze mną więcej niż kilku słów. Przemieszczaliśmy
się po domu niczym duchy, mijając się czasami w korytarzu lub spotykając przez
przypadek na tarasie. Żadne z nas nie zamierzało przerywać tego milczenia. W
nocy miałem problemy z zasypianiem, czy to przez szum wody obijającej się o
brzeg, czy przez świadomość, że ona jest tuż za ścianą. Mogłem z łatwością ją
usłyszeć, a każdy dobiegający z jej pokoju dźwięk, choćby najcichszy, był dla
mojej podświadomości sygnałem ostrzegawczym. W końcu nie byłem w stanie
przewidzieć, kiedy śmierciożercy znów zaatakują i w jaki sposób. Nawet gdy
zamknąłem oczy, mój umysł się nie wyłączał. Czuwałem przez większość nocy,
starając się przekonać samego siebie, że jeszcze zbyt wcześnie na kolejny atak.
Pod koniec tygodnia moja czujność zaczęła maleć na rzecz zmęczenia i znużenia.
Panująca wokół mnie cisza, w porównaniu do hałasu wiecznie wypełniającego Norę,
doprowadzała mnie do szaleństwa. Kiedy któregoś ranka obudziły mnie odgłosy
płynącej wody, przewróciłem się spokojnie na drugi bok, niczym
niezaniepokojony. Po kilku minutach zacząłem ponownie zasypiać, lecz przez
ciężkie zasłony otępienia wciąż słyszałem wodę. Otworzyłem oczy i spojrzałem na
zegarek. Ile to już minut?
- Granger! – zawołałem zachrypniętym od snu głosem. Gdy nie
odpowiedziała, postanowiłem podejść pod drzwi łazienki. Pukając, zastanawiałem
się, co zrobię, jeśli znów nie usłyszę jej głosu. Co jeśli weszła pod prysznic
i wtedy się zaczęło? Zrobiło mi się gorąco, a woda wciąż szumiała, wprawiając
mnie w jakąś katatonię.
- Granger! Jeśli zaraz się nie odezwiesz, wchodzę tam – krzyknąłem,
chwytając za klamkę dokładnie w chwili, w której woda zaczęła wydostawać się
spod drzwi. Otwierając je nie potrafiłem wymyślić żadnego przekleństwa, które
określałoby tę sytuację. Chłodna woda natychmiast zalała mi stopy. Prysznic
musiał działać tak długo, że ciepła się wyczerpała. Na podłodze przed lustrem
leżała Granger, nieruchoma i biała niemal jak kafelki.
- Cholera – wyszeptałem sam do siebie, wiedząc, że nie może mnie
usłyszeć. Zakręciłem wodę i podziękowałem Granger w myślach, że nie zdążyła się
rozebrać, zanim zemdlała. Chwyciłem jej ciało, czując, jak jest wyziębione i
wilgotne. Tym razem nie krzyczała, jej usta były lekko rozchylone, a oczy
zamknięte. Miejsca, w których moje palce stykały się bezpośrednio z jej skórą,
zaczęły rozgrzewać się i piec, gdy niosłem ją przez korytarz do pokoju. To
uczucie, którego doświadczyłem jeszcze w Norze zaledwie tydzień wcześniej,
wróciło i było jeszcze intensywniejsze.
- Granger… - mówiłem do niej, nie do końca wiedząc, co zrobić. Snape
powiedział, że będę mógł do niej dotrzeć, w jakiś sposób wyrwać ją z tego stanu.
Żałowałem, że nie zapytałem o szczegóły, gdy był na to czas. Leżała w moich
ramionach, wyglądając, jakby spała. Wiedziałem jednak, co dzieje się w jej
zaatakowanym umyśle. W końcu postanowiłem zrobić jedyną rzecz, jaka
przychodziła mi do głowy. Zamknąłem oczy, koncentrując się na niej całkowicie.
To było inne niż wysysanie jej zaklęcia ochronnego w Norze. Byłem
świadomy jej ciała, lecz jakby zanurzony w ciemności, z której raz po raz
wydobywały się nieokreślone odgłosy. Całą siłą woli spróbowałem przebić się
przez to spustoszenie, warstwę krzyku i szlochu, która wzrastała, im mocniej
napierałem na nią myślami. Widziałem na przemian twarz Granger i jakiś pokój,
który wydawał się znajomy. Kryjówka śmierciożerców. Musiałem to ominąć,
musiałem jakoś ją wyciągnąć. Podświadomie poczułem, że zaczęła się poruszać.
Jej dłoń szukała rozpaczliwie oparcia, gdy wdzierałem się dalej i dalej. Gdzie
jest wyjście? Z ciemności ponownie wyłoniła się twarz Granger, blada i mokra.
Zacisnąłem zęby, próbując postawić ścianę między nią, a tym, co kłębiło się w
tle. Ból rozsadzał mi głowę, a jej palce wbijały się w moją szyję i ramię coraz
mocniej. W końcu ciemność zaczęła rozmywać się niczym chmura, lecz na tyle
powoli, bym wciąż dryfował pomiędzy jawą a jej umysłem. Najpierw usłyszałem jej
oddech, jakby wynurzała się spod wody po zbyt długim czasie. Później poczułem,
że mnie dotyka, jej skóra ociera się o moją, a jej oddech zwalnia.
- Malfoy… - usłyszałem jej głos jak zza zasłony. Kuliła się na moich
kolanach w przemoczonym lepiącym się ubraniu, nagle dziwnie mała i drżąca.
- To ja – odparłem, zarzucając na nią koc, pod którym spałem jeszcze
kilkanaście minut wcześniej.
Uniosła głowę, by na mnie spojrzeć. Czy też czuła to ciepło, które
rozchodziło się spod jej palców na moim ramieniu? Zdawała się sprawdzać, czy
jestem prawdziwy, przesuwając dłoń z mojego karku aż do linii szczęki. Jej
dotyk sprawiał, że drżałem, chociaż niemal każda cząstka mojego umysłu
krzyczała, bym się odsunął. Chciałem wiedzieć, co dalej. Chciałem wiedzieć,
gdzie to może nas zaprowadzić. Ta egoistyczna myśl pchała mnie do tego, bym
wciąż ją trzymał, szukając źródła tego ciepła, tej magii, która tkwiła gdzieś
między nami od czasu rzucenia zaklęcia.
- Skończyło się szybciej – wyszeptała, jakby nie zauważając tego, w
jakiej pozycji tkwimy skuleni na łóżku.
- Znalazłem cię – odpowiedziałem, dziwnie niechętny, by użyć jej
nazwiska. Gdy tylko o tym pomyślałem, uderzył mnie fakt, na który wcześniej nie
zwróciłem uwagi. Nie nosiła już tego nazwiska. Nosiła moje.
- Powinnam się przebrać – wykrztusiła, nagle odsuwając dłonie od mojej
twarzy. Zmarszczyła brwi, a jej oczy zaszły tą charakterystyczną mgłą, która
pojawiała się, gdy zaczynała coś intensywnie analizować. Zeszła z moich kolan,
nie kryjąc zdenerwowania tą niezręczną sytuacją. Całe to zawieszenie znikło,
rozpłynęło się w powietrzu razem z chwilą, w której zaczęła dochodzić do
siebie.
- Posprzątam – zaproponowałem, gdy zaczęła wycofywać się na korytarz,
a jej stopy znalazły się w kałuży wody. Spojrzała na mnie nieprzytomnym
wzrokiem i krótko skinęła głową, zgadzając się na coś, czego prawdopodobnie
nawet nie dosłyszała. Gdy zatrzasnęła za sobą drzwi sypialni, stałem jeszcze
długo, wpatrując się w nie bezmyślnie. Być może czekałem, aż się otworzą.
*
Leżałem na dywanie z dłońmi pod głową i umysłem pełnym myśli, które
wcale nie powinny się tam znaleźć. Chciałem wyjść i odnaleźć ją w tym ogromnym
domu od momentu, gdy drzwi jej sypialni się otworzyły. Słyszałem, że schodzi na
dół, ale nie miałem pojęcia, co bym powiedział, gdyby już przede mną stanęła. Mógłbym
udawać, że ten incydent nie miał miejsca, ale z każdą chwilą rosła we mnie
świadomość tego, że takie poranki miały powracać. Były nieuniknione, skoro nasz
szukano. Snape twierdził, że zaklęcie ma być podtrzymywane przez umysł. Czy
uważał mnie za tak silnego, bym podołał zadaniu? Im dłużej leżałem w
samotności, przypominając sobie poranek, tym słabszy się czułem.
Gdy zapukała, długo zastanawiałem się, czy ten dźwięk mi się przyśnił.
Po chwili weszła jednak do pokoju, rozglądając się po nim niepewnie. Jej wzrok
zatrzymał się dłużej na łóżku, po czym spoczął na mnie, gdy wstawałem.
- Wszystko w porządku? – zapytałem, mierząc ją wzrokiem. Wyglądała na
zdeterminowaną, jakby zmusiła się do przyjścia tutaj i zrobienia czegoś
konkretnego.
- Tak. Chciałam tylko…
- Tak?
- Chciałam podziękować – odpowiedziała, przestępując z nogi na nogę.
Miałem ochotę zakpić z jej podziękowania, ale to, jak na mnie patrzyła
sprawiało, że nie potrafiłem tego zrobić.
- Boisz się mnie? – rzuciłem, zanim zdołałem się zastanowić. Podniosła
głowę, przerażona moim pytaniem.
- Co? – jej głos był tak cichy, że niemal czytałem słowa z jej warg.
- Powiedziałem ci już, że nie musisz się bać. Nie zrobię ci krzywdy –
powiedziałem, stawiając krok w jej stronę – Nie chcę, żebyś się tak
zachowywała. Jakbym miał coś na tobie wymóc.
Czułem, że zbliżanie się do niej nie do końca zależy ode mnie.
Stawiałem kolejne kroki niemal nieświadomy, aż stanąłem na tyle blisko, by
dostrzec, że niedawno płakała.
- Nie boję się ciebie, Malfoy. Nie o to chodzi.
- A o co? – spytałem, szukając w jej spojrzeniu odpowiedzi.
- O to jak się czuję – odpowiedziała, oceniając wzrokiem odległość,
jaka nas dzieliła. Gdybym wyciągnął ramię, mógłbym dotknąć jej twarzy, lecz
wciąż się nie cofnęła.
- Jak się czujesz?
- Jakbym traciła zmysły – wykrztusiła, łapiąc się za głowę i
zatapiając palce we włosach. Kiedy ponownie na mnie spojrzała, moje dłonie same
uniosły się i zakryły jej dłonie. Odjąłem je od jej twarzy, lecz nie puściłem.
- Teraz też? – spytałem, gładząc kciukiem wewnętrzną część jej
rozchylonej dłoni. Usłyszałem jej ciężki oddech jak zza mgły. Co ja do cholery
robiłem? Jaka absurdalna siła pchała mnie do tego, bym jej dotykał bez takiej
konieczności?
- Przestań. Natychmiast – spróbowała się wyrwać, ale po chwili ścisnęła
moje palce, stawiając ten ostatni krok, który nas dzielił.
- Chcę tylko sprawdzić jak to działa – szepnąłem, wsłuchując się w jej
przyspieszający oddech. W jej oczach z każdą sekundą narastała frustracja.
Rozchyliła wargi, najwyraźniej chcąc zaprotestować.
- Tylko sprawdzamy – zapewniłem ją, zanim jej drobna dłoń objęła mój
kark. Gdy jej usta dotknęły moich, coś w środku mnie opadło, stało się gęste i
nie do zniesienia. Rozchyliła wargi, łapczywie obejmując mnie ramionami,
wsuwając palce w moje włosy. Pocałunek pogłębiał się z każdą chwilą, a w moich
myślach panowała cisza przerywana jedynie jej westchnieniami. Nie kontrolowałem
tego, jak jej dotykałem, tego, w jaki sposób moje dłonie szukały kontaktu z jej
skórą. Magia na opuszkach jej palców niemal mnie parzyła, sprawiając, że
chciałem posunąć się dalej.
- Draco… - wyszeptała moje imię w sposób, jakiego jeszcze nigdy nie
słyszałem. Ten słodki, tak nieodpowiedni dźwięk przywrócił mi częściowo
trzeźwość myślenia. Odsunąłem się od niej, dysząc ze zmęczenia. Stała tam,
oparta o drzwi. Łapała powietrze, wpatrując się we mnie nieprzytomnie.
- To nie powinno było się wydarzyć – odezwałem się, gdy odzyskałem oddech.
Skinęła głową na zgodę, lecz jej ruchy wciąż pozostawały mechaniczne, a
spojrzenie zamglone.
*
To, w jaki sposób chodziła po salonie tam i z powrotem, doprowadzało
mnie powoli do szaleństwa. Od kiedy opuściliśmy mój pokój, zamieniliśmy
zaledwie kilka nerwowych zdań. Tylko tyle, by się porozumieć i wezwać Snape’a.
Gdy czekaliśmy, próbowałem odtworzyć w swoim umyśle ten szalony pocałunek.
Pocałunek z kobietą, którą poślubiłem, a o której wiedziałem mniej, niż mogło
mi się wydawać. Skąd to wszystko się wzięło i dlaczego pojawiło się tak intensywne
i trudne do przerwania? Nie potrafiłem przypomnieć sobie swoich myśli z chwili,
w której to się wydarzyło. Po prostu sięgnąłem po nią, zrobiłem to, na co miała
ochotę ta osnuta zaklęciem część mnie.
- Co się stało? – głos Snape’a wyrwał mnie z zamyślenia. Wyszedł z
kominka, całym sobą roztaczając wokół tę atmosferę skupienia. Był gotowy stawić
temu czoła, cokolwiek to właściwie było. Tylko jego obecność pozwalała mi
wierzyć, że nie tracę rozumu.
- To wymyka nam się spod kontroli – odpowiedziała Granger, zataczając
jakiś kształt ramionami, co zapewne miało ogarnąć rozmiary całego tego
szaleństwa.
- Co zrobiliście? – wzrok Snape’a natychmiast przeniósł się na mnie.
Wiedział. Musiał się domyślić już tam, na polanie przed Norą, że to nadchodzi.
- Pocałowałem ją – przyznałem, znów rezygnując z użycia jej nazwiska.
Przez mój skołatany umysł przemknęło wspomnienie tego, jak wyszeptała moje
imię. Potrząsnąłem głową, starając się pozbyć tego dźwięku.
- Świadomie?
- Kurwa! To nie zależało od nas. Stało się – wybuchłem, opierając
głowę na rękach.
- Uprzedzałem was, że coś takiego może się stać – odparł, siadając
obok mnie na kanapie. Całe przekonanie, które miał, znikło na rzecz
zrezygnowania.
- Widziałeś to, prawda? Widziałeś to, gdy tylko się zaczęło. Gdy się
dotknęliśmy, jeszcze w Norze – mówiłem, czując na sobie intensywne spojrzenie
Granger.
- Widziałem. Myślałem, że to tylko krótki skutek uboczny, ale
najwidoczniej coś przeoczyliśmy.
- Co takiego? – wtrąciła się Granger, a jej policzki się zarumieniły,
gdy Snape odwrócił wzrok.
- Nie wiem. Jakiś szczegół. Coś, czego być może sami nie zauważaliście
– odpowiedział cierpliwie, chociaż byłem pewien, że wymijająco.
- Mów, Snape. To, że ją zawstydzisz nie ma tu żadnego znaczenia.
- Pożądanie. Zwykłe ludzkie pożądanie.