Dla wszystkich, którzy byli. Dla tych, którzy usłyszeli. Dla tych, którzy płakali i się uśmiechali. Dla tych, których poznałam lub nigdy nie poznam. Dla Was.
Dzisiaj odkryję wszystkie swoje sekrety.
Nie, Ty przecież mnie nigdy nie usłyszysz
Bo mój list cichszy jest od ciszy
- Jeremi Przybora
Nigdy
jej nie kochałem. Nigdy nie zdobyłem się na to, by skłamać i jej to powiedzieć.
Ona również tego nie zrobiła. Wiedziała, że nie wolno jej mnie kochać. Bo czym
miałyby być dla nas te dwa słowa? Obsesyjną, powtarzalną mantrą. Nigdy się w
niej nie zakochałem, nie zauroczyła mnie, nie oczarowała. Nie było
wzruszającej, zapierającej dech w piersiach historii. Nie zapraszałem jej na
randki, nie prawiłem jej komplementów co sekundę, nie uzewnętrzniałem się tak,
jak każdy się tego spodziewa. Nie było między nami miłości, jeśli w ogóle mogę
tak stwierdzić, nie wiedząc nawet, czym jest miłość. Czy ktokolwiek wie?
Jesteśmy karmieni nonsensem, absurdem, którego nie wyczuwamy, bo łatwiej jest
wierzyć w ideał niż w prawdę.
Jeśli
w ogóle istnieje, miłość z pewnością się kończy. Tylko w baśniach jest wieczna
i to tam nazywa się ją miłością. Niewiele jest rzeczy stałych, które trwają w
nieskończoność, a tak wiele razy mówimy - wieczność, na zawsze, do końca
świata. Bzdura, zakrapiana tą trucizną, którą poją nas od urodzenia. Wieczne,
nieskończone. Nic takiego jeszcze do mnie nie przyszło i twierdzę, że do
śmierci nie przyjdzie. W ostatniej godzinie życia zjawi się jedynie ciemność.
Sama śmierć, zakapturzona, gotowa, by mnie zabrać.
Mogę przyznać się do wielu rzeczy ze względu
na swój barwny życiorys. Szydziłem i szydzę. Oszukiwałem i oszukuję.
Ironizowałem i ironizuję. Zabijałem i zapewne niektórych do tej pory
doprowadzam na skraj śmierci, lecz nie bezpośrednio, jak to było w latach mojej
młodości. Paliłem i palę - zapewne z każdym dniem coraz więcej, ale kto by to
zliczył. Piłem i piję. Nienawidziłem i nienawidzę. Więc sądzę, że jesteśmy tym,
czym jesteśmy i nie za cholerę nie znam powodu dlaczego tak jest. I pewnie
nigdy się nie dowiem, po co stworzono mnie takim. Nie pozostaje mi nic innego,
jak to zaakceptować.
Wszystkie
te tanie i słodkie filozofie wystawiły mnie któregoś dnia na ulewny deszcz.
Szedłem pogrążony we własnych myślach. Nie, nie chodzi mi tutaj o ogół życia,
chociaż do niego też to odrobinę się tyczy. Przemierzałem ulicę powolnym,
nonszalanckim krokiem. Lało od dobrych kilku godzin, było szaro i zimno, a
Merlin wie, co jeszcze szykowało to ponure popołudnie. Przyglądałem się
sklepowym witrynom, paląc kolejnego papierosa i wypuszczając dym ustami. Pomyślicie
prawdopodobnie o tym dobrze znanym schemacie - przystojny, zatracony mężczyzna
w czarnym garniturze. Papieros, zawadiacki uśmiech, od którego miękną kolana.
Ideał, który przecież nie istnieje. Łatwo oszukać otoczenie, idąc tak ulicą.
Ale ja nie byłem tym kimś z ludzkich wyobrażeń. Byłem sobą i czując niezwykłe
przekonanie do tego stwierdzenia, nagle się zatrzymałem. Nie, nie zobaczyłem
niezwykle pięknej kobiety, nie zderzyłem się z nikim, nie postradałem zmysłów,
nie straciłem pamięci. Kompletne bzdury przyszły wam pewnie do głowy. Tam po
prostu była ona - Hermiona Granger.
Stała za szybą kilka metrów dalej, a poznałem
ją jedynie dzięki nieokiełznanej fryzurze, której nie zmieniła od czasów
Hogwartu. Wyglądała przeciętnie, zwyczajnie - nie wyróżniała się niczym, nie
przeszła niesamowitej metamorfozy. Po tych kilku latach spodziewałem się po
niej czegoś więcej. Życie nauczyło mnie jednak, by lekko pobłażliwie traktować
swoje własne oczekiwania. W końcu to była tylko Granger, największa kujonica
Gryffindoru. Nie wiem co podkusiło mnie tamtego dnia, by ją śledzić. Zwykła
ciekawość, odruch, który pozostał we mnie jeszcze z czasów szkolnych. Gdzieś
głęboko liczyłem również na to, że jak po nitce do kłębka, dotrę do całej
Złotej Trójcy... lub skandalu, który ubarwiłby moje szare dni.
Kiedy
w końcu wyszła ze sklepu, powoli ruszyłem za nią, nie obawiając się, że mnie
rozpozna. Wydawało mi się, że jest niespokojna, czymś rozjuszona, a wręcz
wyprowadzona z równowagi - jakbym powrócił do naszych sprzeczek na korytarzach.
Widziałem, jak nerwowy jest jej krok. Przez moment poczułem się znowu jak
osiemnastolatek, podążający za ofiarą, którą miałem zabić w cichej, ciemnej
uliczce. Odpędziłem od siebie tę myśl równie szybko, jak ją do siebie
dopuściłem. Nie był to czas, ani miejsce na uruchamianie śmierciożerczych
instynktów. Mimo upływu lat nadal nie wytępiłem z siebie tych zabójczych
korzeni. Chyba było mi z nimi dobrze, jeśli w ogóle mogę powiedzieć, że moje
samopoczucie kiedykolwiek osiągnęło status dobrego.
Wróciłem
myślami do swojego śledztwa. Z każdą chwilą traciłem entuzjazm i
zainteresowanie. Szybko się nudziłem, jeśli chodziło o jakiekolwiek zajęcie.
Dlatego w mojej sypialni codziennie gościła inna kobieta. W pewnym momencie byłem
bliski tego, by dać sobie spokój i odejść. Spacerowanie za Granger w tym
okropnym deszczu nie było zbyt przyjemną perspektywą na kolejne kilka godzin.
Zdawało mi się jednak, że tracę jakąś niesamowitą okazję. Szedłem więc dalej,
starając się nie stracić z oczu swojej ofiary.
Zatrzymała
się przed jedną z kawiarni. Widziałem, że jej zdenerwowanie sięga granic.
Wyczuwałem takie rzeczy odkąd zacząłem zabijać ludzi jako nastolatek. Miałem
przeczucie - tę jedną chwilę, w której wiedziałem, że czyjeś przerażenie jest
już niewyobrażalnie silne. To był najlepszy moment na szybką śmierć. Kiedy
Granger zniknęła za drzwiami lokalu raz jeszcze zastanowiłem się nad tym, czy
powinienem dalej za nią podążać. Moja ciekawość kłóciła się zawzięcie z
rozsądkiem, którego miałem coraz mniej. Decyzja przyszła zaraz po tym, jak
przez ścianę deszczu zdołałem dojrzeć sylwetkę Weasleya. Wszedł do kawiarni,
przeczesując ręką mokre, rude włosy. Poznałem go od razu - nie zmienił się,
podobnie jak Granger. Moje przypuszczenia się sprawdzały. Mała kujonica
doprowadziła mnie do kolejnego ogniwa. Teraz brakowało tylko Pottera... lub
skandalu, na który wciąż tak bardzo liczyłem.
Szybko
obmyśliłem plan. Służba Czarnemu Panu na coś się przydała. Potrafiłem działać w
naprawdę nieprzewidywalnych warunkach. Naciągnąłem kaptur na głowę i
przemknąłem do drzwi lokalu. Kątem oka zauważyłem, jak Weasley podchodzi do
Granger i składa na jej ustach pocałunek. Sam wyglądał na zadowolonego, ale ona
zrobiła się blada. Kiedy się od siebie odsunęli natychmiast spuściła wzrok.
Miała coś na sumieniu, byłem tego pewien. Zdawało się, że uciekło z niej życie.
Teraz nie widziałem już zdenerwowania. Pozostała tylko nicość, jakby się
poddała. Uśmiechnąłem się pod nosem, zajmując stolik w kącie najbardziej
oddalonym od wejścia. Cień idealnie krył mnie przed niechcianymi spojrzeniami.
Szykowało się prawdziwie przedstawienie.
-
Ronaldzie, musimy porozmawiać - głos
Granger miał w sobie jedynie coś znajomego. Był słaby, o wiele bardziej smutny,
niż go zapamiętałem. Przez moment obraz niezmienionej kujonicy zatrząsał się w
posadach. Łatwo jest złamać schemat, gdy zna się na to sposób. Wystarczy
jedynie chcieć.
-
O co chodzi, kochanie? Wszystko w porządku? - Weasley wyciągnął rękę i objął
jej drobną dłoń swoimi plecami. Nawet z takiej odległości widziałem, jak
zadrżała - niby z obrzydzeniem, a jednocześnie świadomością, że nie ma tyle
sił, by się wyswobodzić.
-
Chodzi o... - zaczęła, mrużąc powieki, jakby dokuczał jej ból. Skupiłem się na
tym, by słuchać jeszcze dokładniej każdego jej słowa.
-
O co? Powiedz mi - sięgnął do jej twarzy, ale natychmiast odsunęła głowę,
krzywiąc się ledwo zauważalnie. To wtedy zobaczyłem pierścionek tkwiący na jej
palcu. Weasley cofnął rękę, a ja mogłem lepiej przyjrzeć się Granger. Czyli
wszystko poszło tak, jak każdy planował. Zaręczyli się. Nie zaskoczyło mnie to
w sposób, jakiego się spodziewałem. Przecież znałem tę dwójkę od lat. Stąpali
twardo po ziemi, wciąż myśleli o przyszłości. Każdy wiedział, że prędzej czy
później zostaną małżeństwem. Kolejny nonsens. Jakby wszystko było w życiu
przesądzone.
-
Ja... Ja dłużej tak nie mogę - wykrztusiła po dłuższej chwili, nagle wysuwając
dłoń z jego uścisku. Zapadła cisza tak głęboka, że przez moment myślałem, że to
już koniec.
-
O co ci chodzi? - spytał, marszcząc brwi i pochylając się jednocześnie w jej
stronę. Przez jej ciało znów przeszedł dreszcz. Wahała się. Jej obawy powoli
zwyciężały nad wolą, prawdziwymi pragnieniami. Przez moment obawiałem się, że
nic z tego nie będzie - Granger podda się, a ja nie będę miał żadnej
satysfakcji z tego, co się wydarzyło. Siedziałam jednak nieruchomo, starając
się w żaden sposób nie dawać oznak swojej niepożądanej obecności. Właściwie
byłem już pewien, co takiego będzie miało miejsce. Wystarczyło tylko poczekać,
aż Granger znajdzie w sobie pokłady odwagi. Nigdy nie przypuszczałem jednak, że
zrobi to w taki sposób...
Nagle
uniosła głowę, jakby do jej uszu dotarł niepokojący dźwięk. Mocniej naciągnąłem
kaptur na głowę, prawie nie oddychałem. Nic jednak nie pomogło. Jej spojrzenie
przeniosło się na mój ukryty w cieniu stolik. Po chwili patrzyła mi w oczy, a
ja siedziałam jak sparaliżowany, zastanawiając się, jak mnie zauważyła.
Widziałem jak powoli przesuwa zaręczynowy pierścionek po swoim palcu. Nie
odwracała głowy, wciąż patrzyła na mnie. No dalej, Granger. Zrób
to - powiedziałem w myślach, a
sekundę później stało się coś, czego miałem nigdy nie zapomnieć. Posłuchała
mnie. Pierścionek wylądował na stole z cichym brzękiem.
-
To koniec - usłyszałem jej głos, a chwilę później już jej nie było. Drzwi
zatrzasnęły się z hukiem. Tylko szum w głowie wskazywał na to, że jeszcze
minutę wcześniej do mojego umysłu wdarła się Hermiona Granger. Słyszała moje
myśli. Byłem tego pewien. Pozostawał tylko jeden fakt - nikt nie zrobił tego od
lat. Sądziłem, że moja bariera jest silna, nie do złamania. A jednak. Balansowałem
na granicy nonsensu i rzeczywistości. Zastanawiałem się, czy to naprawdę miało
miejsce. Opuściłem lokal zaraz po tym, jak zrobił to Weasley. Nie kontrolowałem
się na tyle, by świadomie wybrać kierunek. Liczyłem tylko na to, że nie wpadnę
na nikogo, kto mógłby jeszcze bardziej zniszczyć mi dzień.
Zdołałem przejść może
kilkanaście metrów. Zaklęcie było nie tyle silne, co rzucone z zaskoczenia.
Pociągnęło mnie w stronę bocznej ulicy, a po chwili poczułem pod plecami twardy
chodnik. Zakręciło mi się w głowie, ale po chwili zdołałem wstać i sięgnąłem po
własną różdżkę. Rozejrzałem się po ciemnej ulicy, pochłoniętej narastającym
zmierzchem. Było zupełnie cicho, nie licząc świszczącego wiatru. Granger wyszła
z cienia, a kolejne zaklęcie odbiło się od ściany kilka centymetrów nad moją
głową.
- Nie będę pytała co tu robisz.
Wystarczy, że wpieprzasz się w moje życie z butami - powiedziała, używając
zupełnie innego głosu, niż zaledwie kilka minut wcześniej. Wyglądała na
wściekłą. Powrócił wizerunek z naszych szkolnych kłótni, podsycony dodatkowo
latami, przez które nienawiść do mnie mogła tylko się wzmóc. W moim przypadku
nie było inaczej.
- Kopę lat, Granger - oderwałem się
od ściany, czując pulsujący ból w plecach. Coś ciepłego płynęło cienką stróżką
po mojej skórze. Krew.
- Dlaczego to zrobiłeś, co? Sprawiło
ci to radość? Myślisz, że to przez ciebie się odważyłam? Jesteś naiwny!
- To był czysty przypadek. Nie
wyobrażaj sobie zbyt wiele - miałem ochotę wyrwać jej gardło. Wciąż była tą
samą Granger, co dawniej. Teraz nie miałem już wątpliwości. Czas nie zmieniał
niczego, chociaż ludzie tak bardzo na to liczą.
- Widzisz mnie na ulicy i jak gdyby
nigdy nic pchasz w stronę zerwania zaręczyn?
-
Szukałem małego, słodkiego skandalu. Nic więcej - nie patrzyłem jej w oczy,
chociaż mówiłem prawdę.
-
I znalazłeś to, czego szukałeś?
-
Nie jestem pewien.
-
Gówno powinno cię obchodzić to, co dzieje się w moim życiu - warknęła,
poprawiła płaszcz na szczupłych ramionach i odwróciła się z zamiarem odejścia.
-
Dobrze zrobiłaś.
-
Coś ty powiedział? - zacisnęła pięści i spojrzała na mnie przez ramię. Łzy
czaiły się w kącikach jej oczu.
-
Podjęłaś dobrą decyzję.
-
Co ty możesz wiedzieć? Właściwie to była twoja decyzja. Usłyszałam cię, Malfoy.
Manipulowałeś mną.
-
Wolałabyś zostać z nim, wyjść za niego? Przecież widziałem, z jakim
obrzydzeniem na niego patrzysz - postawiłem krok w jej stronę. Zacisnęła zęby,
ale nie odsunęła się nawet o centymetr.
-
To na ciebie patrzę z obrzydzeniem, Malfoy - wykrztusiła, a kilka łez popłynęło
po jej policzkach - Śmierciożerca bez serca, pieprzony egoista - zaczęła
wyliczać, zbliżając się do mnie powoli.
-
Szlama! - syknąłem, a po chwili uderzyła mnie w twarz. Odeszła, zanim zdołałem
zareagować. Zostałem sam w ślepej uliczce. Deszcz przesiąkał przez mój płaszcz.
***
Postanowiłem
jej się oświadczyć dla czystej wygody. Małżeństwo znaczyło dla mnie tyle, co
pozostałe bzdury narzucone przez otoczenie. Nigdy nie darzyłem tej kobiety żadnym
ciepłym uczuciem, o pożądaniu, pasji, czy namiętności nie wspominając. Dobrze o
tym wiedziała, ale trwała przy mnie, ciesząc się pozorną sławą przyszłego
nazwiska, błyskiem fleszy w każdym miejscu publicznym. Uśmiechała się, gdy było
trzeba, tworzyła dobre tło dla mojej czarnej gry. Zadowalała się moim chłodnym
uśmiechem, głosem nie raz pełnym odrazy. Próbowała otoczyć mnie czymś czułym,
dla mnie obcym. Przestała walczyć po kilku miesiącach. Zauroczenie,
przywiązanie, zakochanie... To nigdy się nie wydarzyło. Żyliśmy obok siebie,
ale jak gdyby oddzieleni ścianą. Ona czerpała przyjemność z nic nieznaczącego,
ostrego i szybkiego seksu. Dawałem jej to, ale za dnia znów byłem oschły i
niedostępny. Nie poświęcałem jej zbyt wielu myśli, ale zdawało się, że w pewien
sposób jest szczęśliwa.
Do
ślubu pozostało kilka miesięcy, ostatnie tygodnie mojej wolność, którą i tak
miałem zamiar zachować po całej ceremonii. Trwały ostatnie, gorączkowe
przygotowania. Udział w nich był najgorszą katorgą, jaką mogłem sobie wyobrazić.
Mówi się, że to najlepszy okres w życiu. Bzdury. Pamiętam, że tamtego dnia
nadszedł czas na przymiarkę sukni ślubnej w nowym salonie Madame Malkin.
Poszedłem tam razem z Astorią, mimo że najchętniej zalałbym się w trupa gdzieś
w Dziurawym Kotle. Nie obchodziły mnie te przesądy na temat oglądania panny
młodej przed ceremonią. Wiedziałem, że moje małżeństwo będzie nieudane już bez
tych zabobonów. Zaraz za progiem salonu
uderzył mnie duszący zapach róż.
-
Panno Greengrass! Wszystko gotowe. Zapraszam. Narzeczony może poczekać tutaj -
zza wieszaków wyłoniła się starsza kobieta z krawieckim centymetrem na szyi.
Zmierzyła mnie wzrokiem w taki sposób, że miałem ochotę potraktować ją jakąś
klątwą. Szybko odwróciła głowę, gdy groźnie zmrużyłem oczy. Lubiłem tę władzę,
którą miałem nad ludźmi. Brała się ona z mojego stracenia, czarnej przeszłości,
ale przydawała się w takich sytuacjach.
-
Dzień dobry, Madame! Kochanie, poczekaj tu na mnie - moja przyszła żona
pocałowała mnie krótko w usta, a ja zmusiłem się do sztucznego uśmiechu.
Hipokryzja. Tak samo uśmiechnąłem się tego ranka, gdy ubierała się zarumieniona
po szybkim seksie. Wierzyła we wszystko lub udawała, że wierzy. Była naiwna.
Cały świat taki był. Gdy drzwi przymierzalni się zamknęły, odetchnąłem z ulgą.
Zostałem sam pośród miliona wieszaków. Ruszyłem w głąb salonu, zastanawiając
się nad tym, co mnie tam przywiodło. Miałem ochotę uciec. Właściwie byłem tego
bliski. I wtedy to się stało.
Stała
na niskim podeście kilka metrów ode mnie. Nie zachwyciłem się tym, jak pięknie
wyglądała. Na oszołomiło mnie to, jak idealnie leżała na niej biała suknia. Nie
zawiesiłem wzroku na jej odsłoniętych plecach, odcieniu skóry kontrastującym z
materiałem. Gdyby nie była sobą, chciałbym posiadać jej ciało na wieczność lub
chociaż raz, na kilka godzin. Straciłbym dla niej głowę, zmysły, duszę.
Pragnąłbym jej o każdej porze dnia i nocy.
Oczy mnie jednak nie myliły. To była ona. Na
jej palcu tkwił ten sam pierścionek, który rzuciła na stół kilka miesięcy
wcześniej. Podejrzewałem, że się zaręczy, ale nie sądziłem, że wróci do
Weasleya. Ogarniała mnie coraz większa wściekłość. Nie chodziło mi o jej dobro,
a raczej o zszarganie tego, co zrobiłem podczas naszego ostatniego spotkania.
Chciała mi pokazać, że nie mogę nią manipulować. Zrobiła mi na złość, chciała
dokuczyć, ale jakim kosztem.
-
Jednak to robisz - powiedziałem, zbliżając się do niej cicho. Odwróciła się
przerażona, szukając mnie wzrokiem wśród wieszaków. Strach. Smakował
satysfakcją.
-
Wynoś się, Malfoy.
-
Dlaczego? - spytałem, mierząc ją wzrokiem po raz kolejny. Tym razem dłużej i
intensywniej. Nie zauważyła tego, a raczej próbowała nie zauważyć.
-
Kocham Rona - oznajmiła stanowczo, ale zbyt cicho, bym jej uwierzył.
-
Nie, nie kochasz go.
-
Nic nie wiesz! Wmanipulowałeś mnie w zerwanie zaręczyn. Słyszałam cię!
Słyszałam twoje słowa.
-
Zrobiłabyś to nawet jeśli byś mnie nie słyszała - odparłem, starając się
spojrzeć jej w oczy. Nic z tego. Uciekała wzrokiem, nie chcąc żadnego kontaktu.
-
Nie - natychmiast pokręciła głową.
-
Okłamujesz samą siebie.
-
Czego ode mnie chcesz?! Idź lepiej do swojej narzeczonej - warknęła, starając
się mnie pozbyć.
-
Skąd wiesz o Greengrass?
-
Czytam gazety, Malfoy.
-
Odwołaj ślub - spróbowałem raz jeszcze, tym razem dopadając ją w rozkojarzeniu.
-
Mam cię posłuchać, co? Jesteś dla mnie obcy. Chcesz zniszczyć mi życie. Zawsze
chciałeś tylko tego. Zniszczyć szlamę Granger - zeszła z podestu i ruszyła w
moją stronę. Wyglądała na wściekłą - tak samo, jak wtedy, w ślepej uliczce
kilka miesięcy wcześniej.
-
Tu nie chodzi o ciebie, Granger. Chodzi o mnie.
-
Zawsze chodzi tylko o ciebie - prychnęła, wbijając mi palce w pierś.
-
Wmawiasz sobie jakieś bzdury! Nie chcesz za niego wychodzić. Widziałem cię
tamtego dnia, szedłem za tobą ulicą. Chciałaś zerwać te zaręczyny.
-
Zamknij się! - uniosła rękę, ale tym razem złapałem ją tuż przed swoją twarzą.
-
Zastanów się, Granger. Naprawdę tego nie chcesz.
-
Puszczaj! - szarpała się, ale bezskutecznie. Mocno trzymałem jej nadgarstek.
-
Udowodnię ci, że mam rację -
przyciągnąłem ją lekko do siebie. Stała na wyciągnięcie ręki.
-
Nic mi nie udowodnisz - szepnęła, ale przestała się wyrywać.
-
Przypomnij sobie jak on cię dotyka - zacząłem, powoli sunąc dłonią w górę jej
ramienia - Robi to delikatnie? Drżysz pod jego palcami tak jak teraz pod moimi?
-
Przestań.
-
Odpowiedz mi, Granger - kontynuowałem, sunąc palcami wzdłuż jej obojczyka - Czy
pragnie twojego ciała zawsze i wszędzie? Robi to z tobą długo i powoli?
-
Nie - wykrztusiła, a ja odsunąłem rękę. Spojrzała na mnie oczami pełnymi łez.
Była wręcz nieludzko blada. Jedynie miejsca, których dotykałem były ogniście
czerwone. Świat jest obłudny. Dotyk obcego, znienawidzonego człowieka może
wzbudzić więcej emocji niż czuły dotyk ukochanego. Nikt się do tego nie
przyznaje. Zdradza nas własne ciało. Granger drżała już w momencie, w którym
zatrzymałem jej dłoń przed uderzeniem. Oddaliłem się, słysząc nawołujący mnie z przymierzalni głos. Nie odwróciłem się
ani na chwilę, ale wiedziałem, że na mnie patrzy.
***
W
dniu jej ślubu padał śnieg. Było niemiłosiernie zimno i nieprzyjemnie. Pewnie
wyobrażaliście sobie piękny, zimowy krajobraz, niepowtarzalny nastrój. Nic z
tych rzeczy. Londyn był wtedy najbardziej brzydkim miejscem na całej ziemi.
Ceremonia miała odbyć się wieczorem, ale ja zjawiłem się pod kaplicą kilka
godzin wcześniej. Nie pamiętam już jak udało mi się wtargnąć do środka, ani jak
odnalazłem pokój, w którym przygotowywano pannę młodą do ślubu. Wiem tylko, że
nie obyło się bez kilku zaklęć, dzięki którym pozbyłem się druhen.
Cicho
zamknąłem za sobą drzwi, jednocześnie rzucając na pomieszczenie zaklęcie
wyciszające i silną blokadę na zamek. Granger stała oparta o parapet przy
otwartym oknie, mimo tak wielkiego mrozu. Materiał jej białej sukni unosił się
na wietrze. Podszedłem powoli, ale wiedziałem, że mnie usłyszała. Drgnęła
prawie niezauważalnie. Położyłem dłoń na jej karku, zaczynając wodzić palcami
po jej skórze. Spodziewała się mnie? Nie miałem pojęcia. Nie powiedziałem jej,
co takiego przysiągłem samemu sobie ostatnim razem. Nie przyznałem się do tego,
że za wszelką cenę będę próbował postawić na swoim.
-
Przyszedłeś - powiedziała, wciąż nie unosząc głowy i pozwalając mi się dotykać.
Drżała jeszcze mocniej niż ostatnio, jej oddech przyspieszał.
-
Przyszedłem.
-
Dlaczego? - spytała, nagle się odwracając. Jej usta zaciskały się nerwowo,
objęła się ramionami.
-
Nie dopuszczę do tego ślubu.
-
Przestań - pokręciła głową, a w kącikach jej oczu pojawiły się łzy.
-
Nie mogę.
-
Chcesz odpokutować swoje winy, wyciągając mnie z tego bagna? - zakpiła, patrząc
na mnie z nienawiścią.
-
Dla mnie jest za późno na pokutę.
-
Zawrzyjmy układ. Niech każdy zajmie się swoim życiem, co? Tak będzie najlepiej.
-
Nie, nie pozwolę ci na ten ślub.
-
To nie ty tu decydujesz - warknęła, ścierając samotną łzę z policzka.
-
Przestań robić mi na złość! Zapomnij o tym, co usłyszałaś w tamtej kawiarni.
Zapomnij o tym, że cię na cokolwiek namawiałem. Zdecyduj sama.
-
Po co to robisz? - odsunęła się gwałtownie, a moja dłoń zawisła w powietrzu. Na
moment zapadła cisza.
-
Wiem jak to jest być w toksycznym małżeństwie.
-
Błagam, oszczędź sobie tego - odwróciła się do mnie plecami. Poczułem
ogarniającą mnie złość, wzbierającą jak fala w całym ciele. Znalazłem się przy
Granger w sekundę później. Położyłem dłonie na jej biodrach.
<Scena
+18. Osoby niepełnoletnie czytają na własną odpowiedzialność>
-
Pokażę ci, że to wszystko jest jednym wielkim kłamstwem. Twój związek, ślub,
miłość. Świat. To jeden wielki nonsens - zacząłem sunąć dłońmi w dół jej bioder.
Materiał sukni prześlizgiwał się między moimi palcami. Zbliżyłem się o krok.
Nie zaprotestowała, gdy dotknąłem jej ud. Oplotłem ją w talii jedną ręką. Jej
ciało napięło się pod moim pewnym, łaknącym dotykiem.
-
Malfoy - szepnęła, układając swoje palce na moich. Jej głos był zachrypnięty,
niemal nieprzytomny. Mógłbym pomyśleć, że protestowała, ale po chwili jej dłoń
mocno, desperacko przycisnęła moją.
-
Cicho... - odparłem, zakładając jej włosy na jedno ramię. Gwałtownie
przyciągnąłem ją do siebie, niwelując dzielące nas centymetry do zerowej odległości.
Przylegała do mnie ściśle całym ciałem. Powoli sięgnąłem do zapięcia sukni.
Zamek ustąpił po kilku szarpnięciach, odsłaniając nieskazitelną, oliwkową
skórę. Złożyłem pocałunek na jej karku, czując jak jej mięśnie się rozluźniają.
Westchnęła, gdy moja dłoń wsunęła się za suknię i dotknąłem jej nagiego uda.
Kontakt z jej ciałem był czymś elektryzującym. Po chwili mój język przesunął
się po jej szyi. Przygryzła wargę, nagle się do mnie odwracając. Jednym
szarpnięciem zerwała krawat z mojej szyi. Marynarka wylądowała w kącie kilka
sekund później. Złączyłem nasze usta, wplatając palce w jej włosy. Jęknęła
cicho, rozchylając wargi i pozwalając mi pogłębić pocałunek. Kręciło mi się w
głowie, ale trzymałem ją mocno, czując jak jej biodra napierają na moje.
Ściągnąłem z niej górę sukni, a jej udało się pozbyć zawadzającej spódnicy. Nie
przerywaliśmy pocałunku, który stawał się coraz bardziej zachłanny i namiętny.
Usłyszałem dźwięk drącego się materiału. Dłonie Granger zaczęły sunąć po mojej
klatce piersiowej. Uniosłem ją lekko, po czym oplotła mnie nogami. Ciepło jej
ciała było wręcz oszałamiające. Otarła się o mnie specjalnie, wyginając plecy w
łuk podczas pocałunku.
Opadliśmy
na dywan, pozwalając sobie zaczerpnąć powietrza. Zacząłem schodzić pocałunkami
po jej szyi. Jęknęła, gdy wsunąłem rękę między jej uda. Pieściłem ich
wewnętrzną część, jednocześnie zmierzając w stronę jej piersi. Kiedy natrafiłem
na krawędź stanika pomogłem sobie lekko językiem. Jej sutek wsunął się między
moje wargi.
-
Ahh! - jej dłoń wsunęła się w moje włosy, jakby chciała zatrzymać mnie przy
sobie jak najdłużej. Objęła mnie jedną nogą, drugą wciąż pozwalając mi gładzić.
Ssałem jej pierś, drugą drażniąc palcami. Jej jęki stawały się coraz
głośniejsze, a jej noga zaciskała się coraz mocniej wokół mojego biodra.
Przesunąłem dłoń z jej uda na plecy, pozbywając się wreszcie biustonosza.
Odnalazłem jej spragnione usta i stłumiłem jej jęk. Sięgnęła do moich spodni,
szarpiąc za pasek. Odsunąłem się od niej niechętnie, po czym pozbyłem się
zbędnej odzieży. Powróciłem do jej rozgrzanego ciała, sunąc językiem od jej
podbrzusza po samą szyję. Jej palce zaciskały się na moich barkach z każdą
chwilą coraz mocniej.
-
Malfoy... - wykrztusiła, gdy zacząłem ponownie drażnić jej uda. Tym razem
jeszcze bliżej koronkowych fig.
-
Jeszcze nie, Granger - odparłem, przesuwając palcem kilka centymetrów od jej
kobiecości. Objęła mnie za szyję, po chwili łącząc nasze usta. Całowała mnie
powoli, jak gdyby bez pośpiechu, ale tak namiętnie, że natychmiast zapragnąłem
znaleźć się jeszcze bliżej niej. Robiła to specjalnie, ale mi nigdzie się nie
spieszyło. Uniosłem się na łokciach, a po chwili usiadłem, ciągnąc ją za sobą.
Siedziała na moich kolanach, patrząc mi w oczy. Przesunąłem dłonią po jej
kręgosłupie. Odchyliła głowę w tył, dając mi dostęp do swoich piersi. Całowałem
je i pieściłem, czując, jak napięcie rośnie w Granger z każdą sekundą. Kiedy
przesunąłem palcami po jej osłoniętej figami kobiecości, krzyknęła, wbijając
paznokcie w moje plecy. Syknąłem cicho, nadal zajmując się je piersiami.
Jęczała jeszcze przez chwilę, jej oddech był szybki i nierówny. Kilka razy
powtórzyła moje imię. Złączyłem nasze usta, powracając do pozycji leżącej.
Wiedziałem, że długo nie wytrzymam. Pozbyłem się jej fig, podczas gdy ona odzyskiwała
normalny oddech po orgazmie. Nie zdążyła odpocząć, a już doprowadzałem ją do
szału, gładząc jej napięte do granic możliwości podbrzusze.
-
Zróbmy to - szepnęła mi do ucha, przygryzając jego krawędź. Pocałowałem ją
długo i głębiej niż kiedykolwiek wcześniej. Ułożyłem się między jej udami, odsuwając
się jednocześnie od jej ust. Spojrzała mi w oczy. Na moment przestaliśmy się
poruszać. Zapadła cisza, przerywana jedynie naszymi szybkimi oddechami.
Wszedłem w nią powoli, bez pośpiechu. Zachęcająco uniosła biodra, biorąc mnie
nieco głębiej w siebie. Spazmatycznie nabrała powietrza.
-
Ahh! Malfoy! - wykrzyknęła, ale wiedziałem, że mnie nie pospiesza. Przylgnęła
do mnie nieco bardziej. Jej piersi ocierały się o moją klatkę piersiową.
Zacząłem poruszać się w niej delikatnie. Szeptała mi do ucha słowa
przyzwolenia, przerywane pojękiwaniem. Mocniej rozchyliłem jej nogi, wchodząc
jeszcze głębiej. Poruszałem się rytmicznie, ale mocno. Granger objęła mnie za
biodra. Wszedłem w nią do samej nasady. Krzyczała z rozkoszy, a nasze ruchy
współgrały ze sobą. W tamtym momencie byliśmy jednością. Doszliśmy na sam
kraniec jednocześnie. Razem. Jej ciało drżało w moich ramionach.
- Zostań. Jeszcze na chwilę -
zdołała wykrztusić wprost do mojego ucha. Ułożyłem się obok niej, wciąż lekko
poruszając biodrami. Położyła głowę w zagłębieniu mojego barku. Całowała moją
szyję, wodziła palcami po moich plecach i pojękiwała cicho, gdy mocniej się w
niej poruszałem. Mimo niedawnego spełnienia wciąż była ciasna i wilgotna. Jej
piersi ocierały się o moją klatkę piersiową przy każdym jej oddechu. Zdawało
się, że jesteśmy jednym ciałem. Leżeliśmy spleceni ze sobą przez następne
kilkanaście minut. Czułem bicie jej serca, mieszające się z moim. Mimo tego, że
okno wciąż było otwarte, nam było gorąco. Odsunąłem się od niej niemal z
namacalnym bólem. Wstałem z dywanu, zbierając swoje rzeczy, a raczej to, co z
nich zostało. W milczeniu rzucałem zaklęcie na porwaną koszulę, którą po chwili
włożyłem. Obserwowała mnie, leżąc na boku. Jej nagie ciało wciąż mnie
podniecało, mimo że przed chwilą je posiadłem. Wiedziałem jednak, że to był ten
jeden, jedyny raz. Pochyliłem się nad nią. Pocałowała mnie długo i desperacko,
chwytając za szyję i wplatając palce w moje włosy. Puściła dopiero wtedy, gdy
lekko przygryzłem jej wargę. Wyszedłem, zdając sobie sprawę, że to była jedna z
najlepszych godzin w moim życiu.
<Koniec sceny +18>
***
Straciła
dziecko na rok po swoim ślubie. Tak, wzięła ślub z Weasleyem. Myśleliście, że
ją zdobyłem. Nie, od tamtego upojnego popołudnia nie zobaczyłem jej ani razu,
nie licząc zdjęć w gazetach. Wiedziałem jedno. To było dziecko Weasleya.
Powiadomiła mnie o tym przez list - krótki, nakreślony drżącą ręką. Uwierzyłem
jej, a widok jej twarzy w Proroku Codziennym jeszcze mocniej mnie w tym
upewnił. Wychodziła z Munga, a wokół niej tłoczyli się reporterzy. Nie płakała,
jej twarz wyrażała pustkę. Nie było przy niej męża. Pozew rozwodowy złożyła kilka
miesięcy później. Ktoś w magicznym urzędzie zrobił zdjęcie papierów, by
przekazać je prasie. Podpis był czytelny, zdecydowany. Hermiona Granger
powróciła do życia.
***
Dzwonek do drzwi
odezwał się w środku nocy. Wstałem, zbierając wszystkie siły, które zdążyłem
nagromadzić przez kilka godzin snu. W korytarzu było tak ciemno, że musiałem
iść, sunąc dłońmi po ścianach. Dotarłem do drzwi i otworzyłem je bez większego
zastanowienia. Stała w progu - przemoczona do suchej nitki, blada i drżąca. Jej
dłoń zawisła nad dzwonkiem. Nie byłem w stanie wykrztusić słowa. Patrzyłem na
nią, wciąż nie ruszając się z miejsca. Nagle się odwróciła, chcąc odejść.
- Zaczekaj - złapałem
ją za nadgarstek. Odwróciła głowę, patrząc na nasze splecione dłonie.
- Nie powinnam
przychodzić.
- Wejdź - odparłem,
wciąż jej nie puszczając. Zawahała się, mocno zaciskając powieki. Po chwili
zamknąłem za nią drzwi.
- Ale...twoja żona.
Ja... - zaczęła, wyplątując rękę z mojego uścisku.
- Nie jesteśmy już
małżeństwem, Granger.
- Ja i Ron...
- Tak, wiem.
- Mogę przesiedzieć u
ciebie tę noc? - spytała nieśmiało, a jej głos lekko zadrżał.
- Napijesz się czegoś?
- odparłem, pomagając jej ściągnąć przemoczony płaszcz. Starałem się jak
mogłem, by nie dotknąć jej ciała.
- Jeśli masz coś
naprawdę mocnego.
- Najpierw dam ci coś
suchego do przebrania - zaprowadziłem ją do swojego pokoju. Rozglądała się
niepewnie, obejmując się ramionami. Wciąż nie wierzyłem w to, że tam stoi.
Nawet docierający do mnie zapach jej perfum nie był w stanie mnie o tym
zapewnić. Podałem jej ubrania i wyszedłem bez słowa. Nie byłem pewien reakcji
swojego ciała na jej obecność. Wolałem trzymać się z dala. W salonie
przygotowałem alkohol i usiadłem w fotelu. Weszła kilka minut później. Miała na
sobie mój t-shirt i wyciągnięty, szary dres, który ciągnął się po ziemi. Stała
w progu, dopóki nie uniosłem głowy.
- Dziękuję. Nie
powinnam tego od ciebie oczekiwać - powiedziała, spuszczając wzrok.
- Nie zadręczaj się.
To tylko ubranie - odparłem, starając się rozładować atmosferę. Uśmiechnęła się
ledwo zauważalnie.
- Odebrałeś mój list?
- To prawda? To było dziecko
Weasleya?
- Tak - spojrzała mi w oczy. Nie
kłamała. Nie zamierzałem pytać o nic więcej.
- Napij się - podałem jej szklankę
Ognistej i usiadłem na kanapie, wskazując jej miejsce obok siebie.
- Nie kochałam go, Malfoy -
szepnęła, wpatrując się w bursztynowy trunek. Powoli wyjąłem jej szkło z ręki,
wcześniej rozluźniając zaciśnięte palce. Odwróciła głowę, a kiedy to zrobiła,
byłem tuż przy niej.
- Wiem. Zawsze wiedziałem.
- Powinieneś być na mnie zły.
- Nie jestem - złączyłem nasze usta
po raz pierwszy od półtora roku. Rozchyliła wargi niemal natychmiast, nie
wahając się nawet przez moment. Posadziłem ją sobie na kolanach, powoli
zanurzyłem palce w jej włosach. Odwzajemniała pocałunek z pasją i
zaangażowaniem. Wsunąłem rękę pod jej koszulkę i przesunąłem dłonią po jej
plecach. Kiedy odnalazłem jej piersi, jęknęła cicho i własnymi palcami
przycisnęła moją rękę jeszcze mocniej. Po chwili t-shirt wylądował na podłodze
tuż obok mojej koszuli. Podniosłem się z kanapy, trzymając Granger za uda.
Zaniosłem ją do sypialni, wciąż nie przerywając pocałunku. Tamta noc nie trwała
do świtu. Tamta noc nie miała końca.
Kiedy obudziłem się następnego dnia,
jej już nie było. Zniknęła, pozostawiając po sobie tylko niedopity alkohol i
ubranie złożone na oparciu krzesła. Potrafiłem wtedy tylko zakląć. Przeleżałem
w łóżku następne godziny. A jej wciąż nie było.
Wróciła miesiąc później. Powitałem
ją tak samo, jak przedtem. Tym razem wziąłem ją jednak już w korytarzu. Oparłem
ją o ścianę, całowałem zachłannie, wręcz bezczelnie. Niecierpliwie pieściłem
jej ciało przez warstwy ubrań. Jęczała w moje usta i krzyczała, gdy
doprowadzałem ją do kolejnych orgazmów. Nie pozwoliliśmy sobie na nawet moment
odpoczynku. Łaknęliśmy siebie tak mocno, że nie zwracaliśmy uwagi na nic. Do
krwi drapała moje plecy, a ja pozostawiałem swoimi ustami sine ślady na jej
ciele. Po tamtej nocy obudziła się tuż obok mnie.
***
Ostry
ton mojego głosu nie mógł wzbudzać w niej żadnych pozytywnych emocji. W końcu
byłem oschły, wręcz boleśnie emanowałem chłodem. Pożądania nie rozpalało się w
ten sposób. Zło nigdy nie ciągnęło za sobą dobra. Wydaje mi się, że
przyciągałem ją z innego powodu, którego do końca nie byłem w stanie poznać.
Może potrzebowała odmiany, czegoś mniej monotonnego niż bycie niegasnącym
ideałem. Brałem też pod uwagę to, że po wojnie coś zmieniło się w jej
poszarpanej psychice. Nie mogła być nieskazitelna, skoro na moment dała się
usidlić przez kogoś takiego jak ja. Nigdy nie przyznałem się do swoich
przypuszczeń. Wolałem, by nie wiedziała, jak wielkie mam wątpliwości, co do
motywacji jej działań.
- Nigdy nie będziesz mnie kochał -
powiedziała którejś nocy, gdy chowałem twarz w jej włosach.
- Nigdy - odparłem wtedy, a ona
uśmiechnęła się lekko, niemal czule, przesuwając dłonią po moim policzku.
- To ma sens - szepnęła, wpatrując
się w moje tęczówki.
- Tak, to jedyna rzecz, która ma
sens - potwierdziłem, po czym przewróciłem ją na plecy i namiętnie pocałowałem.
***
Mówi się, że życie ma zarówno wady, jak i zalety. Kolejny
nonsens, który przyjmujemy bez zastanowienia. Życie nie ma stron. Życie jest
życiem - dobrym bądź złym. I właściwie nie od nas zależy jaką egzystencję mamy.
Czynników zewnętrznych jest więcej, niż ktokolwiek może zliczyć. Sami
decydujemy o mniejszych fragmentach, co niekoniecznie równa się kontroli.
Któregoś dnia życie i tak zmiażdży nas i wypluje, nawet jeśli twierdzimy, że
nas to nie dotyczy. Większość spraw spychamy na margines właśnie w ten sposób.
Uważamy się za panów swojego losu - ideały bez granic. Bzdurne wyobrażenia mamy
o sobie. Ja oczywiście także je mam, ale walka z nimi stanowi część każdego
mojego dnia. To pokonywanie samego siebie daje chorą satysfakcję.
W
moim mieszkaniu poukrywane były jej rzeczy. Nie wyrzucałem ich, chociaż trafiał
mnie szlag, gdy je widziałem. Czułem wtedy, że za bardzo się przywiązuję. Nie
tyle do stanu rzeczy, jak do samego faktu jej obecności. Nie raz pytała mnie o
to, czy zgadzam się na to, by zostawała w mieszkaniu. Powinienem odmawiać, ale
za każdym razem robiłem odwrotnie. Na przekór sobie robiłem wtedy wiele rzeczy.
Nigdy jednak nie żałowałem, bo nie było czego. Gdybym zabił, mógłbym się kajać,
szukać sobie kary. Ale nigdy nie miałem ochoty pozbawić jej życia. Gdybym mógł,
dałbym jej nieśmiertelność. Bo mówi się, że oddałoby się życie. A ja chciałbym
dać więcej, chociażby po to, by nie być takim, jakimi są wszyscy. Słowa, słowa,
słowa. Tylko na tyle nas stać. A ja potrafiłem nie odezwać się do niej przez
kilka godzin. Byle tylko słyszeć jej oddech lub bicie serca. Nie przeszkadzało
jej to. Musiała być cierpliwa niezależnie od sytuacji. Bywały jednak dni, gdy
nie wytrzymywała. Trzaskała drzwiami, krzyczała lub płakała. Nie
powstrzymywałem jej. Miała prawo do okazywania tych emocji. Pozwalałem jej na
to.
- Wszystko w porządku? - wyszedłem
na korytarz, słysząc jak drzwi zatrzaskują się za nią z hukiem.
- Nie.
- Coś się stało? - spytałem,
przyglądając się jej uważnie. Była blada, drżały jej dłonie, na policzkach
widniały ślady łez.
- Powstrzymaj mnie, zanim zrobię
głupstwo i od ciebie odejdę - odparła, łapiąc mnie za nadgarstki. W jej oczach
zauważyłem ból.
- Jak?
- Po prostu coś zrób.
- Granger... - westchnąłem,
przyciągając ją do siebie i opierając jej czoło o swoje.
- Malfoy, cholera jasna! - zaczęła
okładać mnie pięściami, po jej policzkach popłynęły świeże łzy.
- Cicho. Uspokój się - gładziłem jej
włosy, dopóki nie przestała się wyrywać i krzyczeć.
- Nie chcę odchodzić.
- Nie musisz.
***
Zazdroszczę ci.
W każdej chwili
możesz odejść ode mnie.
A ja od siebie
Nie mogę.
-Anna Świrszczyńska
Dwa. Cztery. Pięć. Nie pamiętałem
ile razy żegnała się ze mną i wracała. Nie byłem w stanie zliczyć godzin, które
spędzałem, czekając na nią w salonie. Robiłem to wbrew sobie, mimo że za każdym
razem obiecywałem sobie, że to już koniec. Wysłuchiwałem jej krzyków,
ignorowałem trzaskanie drzwiami i tłukące się naczynia. Znosiłem jej wyrzuty,
narzekania, historie o niezadowolonych przyjaciołach. Ale sama była sobie
winna. Zostawiała bliskich po to, by spędzać ze mną upojone noce i jeszcze
gorętsze dni. Dobrze wiedziała, że mam rację. Nigdy jej nie zatrzymywałem.
Odchodziła, gdy tylko miała na to ochotę. Znikała, pojawiała się następnego
dnia lub następnego miesiąca. Potrafiła wykrzyczeć mi w twarz, że żałuje. Ale
wracała. Zawsze.
Mogła wypłakać się na moim ramieniu,
jakbym był kimś innym. Bo wtedy nie byłem Malfoyem. Byłem. Tak po prostu, by
patrzeć na jej łzy, których nie ścierałem. Oddałbym duszę, by móc tak przy niej
siedzieć i patrzeć. I myślę, że w pewnym sensie oddałem siebie.
***
Co z teraźniejszością? Właściwie z
każdej perspektywy wygląda inaczej. Kiedy skończycie czytać tę historię,
spójrzcie w niebo, gdzieś w przestrzeń. Odetchnijcie, zamknijcie oczy. Mam
nadzieję, że niezależnie od tego, gdzie jesteście i co robicie, poczujecie to
samo. Otwarty umysł. I dopiero wtedy możecie dowiedzieć się, jak to wszystko
się skończyło... lub nie.
- Nigdy nie będziesz mnie kochał? -
szepnęła po latach.
- Nigdy.
- Nonsens.
- Może i tak.
KONIEC
"I przysięgam, w tamtej chwili byliśmy nieskończonością."
Over the edge, over again.