środa, 3 sierpnia 2016

"Straconym" - Rozdział pierwszy



Kochani,
nareszcie nadszedł ten moment i bardzo Was przepraszam, że wstęp będzie tak obszerny. Musicie jednak wiedzieć, jak przebiegały prace nad tym właśnie opowiadaniem. Było już publikowane, pod oddzielnym adresem i być może ktoś z Was już je czytał. Pracowałam nad nim przez ostatni rok, poprawiałam, myślałam i starałam się planować. Żadne opowiadanie, które napisałam dotychczas, nie wzbudzało we mnie takich emocji i takiego zapału. I dziś nareszcie tutaj jestem, z pierwszym rozdziałem, który poprawiałam ze sto razy. Uwierzcie mi, wciąż coś jest tam nie tak, ale to chyba kwestia mojej obsesji. Ta historia nie będzie prosta, zarówno dla Was, jak i dla mnie. Wymaga ogromnej uwagi i przywiązania do szczegółu, ale czego się nie robi dla swoich cudownych czytelników i dla samej siebie. Bo muszę przyznać, że może to być ostatnie dłuższe opowiadanie Dramione, jakie napiszę. Wszystko wskazuje na to, że tak będzie. Stąd taki ogrom pracy, wielkie poprawki, oprawa graficzna i podział na tomy. Może napisanie tego zajmie mi wieki, może nawet więcej niż rok, ale od ponad roku ten pomysł był z tyłu mojej głowy. I muszę to napisać dla własnego zdrowia psychicznego, by upewnić się, że to co wymyśliłam, złoży się w całość.
Mam nadzieję, że będzie w tym wszystkim uczestniczyć i że nie poddacie się, mimo trudności, które możecie napotkać podczas czytania. Na następny rozdział będzie trzeba jeszcze trochę poczekać, nie tylko dlatego, że wciąż go poprawiam, ale też przez szalony wyjazd, który planuję. Powinnam być z powrotem w domu ok. 17 sierpnia.
Tymczasem zapraszam Was do kontaktu mailowego (edge.blue@onet.pl) lub na Ask'u (http://ask.fm/edgeblue). Maile przeglądam codziennie, na Ask'u także bywam, więc to tam możecie uzyskać informacje na temat bloga, nowych rozdziałów itp. 
Pozdrawiam,
Edge 
P.S: Dziś dobiliście 600 tysięcy wyświetleń. Dziękuję! 

Budynek Ministerstwa Magii stał na końcu ulicy, ledwie widoczny przez warstwę śniegu, który padał niemal nieprzerwanie od poprzedniego popołudnia. Szłam zatłoczoną ulicą pośród szemrzącego ponuro tłumu ludzi, zmierzających jak co rano do siedzib korporacji przy Utter Street. Nie lubiłam tej części Londynu, szczególnie od kiedy Ministerstwo utworzyło w pobliżu nowe wejście. W takie dni, jak ten, miałam ochotę poddać się i pozwolić na zainstalowanie w swoim mieszkaniu Sieci Fiuu. Okolica była szara, jakby wszystkie kolory wypłowiały po długim lecie i krótkiej jesieni, a ulica gwarna, choć każdy z dźwięków zdawał się sztuczny. Drzwi prowadzące do Ministerstwa wyglądały niepozornie, jak każde inne, do których zmierzali ludzie w eleganckich uniformach, z kubkami kawy i teczkami pełnymi dokumentów. Westchnęłam, zatrzymując się i sięgając do klamki. Ktoś wyciągnął dłoń w tym samym momencie i otworzył przede mną szklane drzwi.


- Proszę, panno Granger. - Mężczyzna kurtuazyjnie wpuścił mnie do środka. Departament Transportu Magicznego. Dziesiąty w tegorocznym rankingu najprzystojniejszych pracowników Ministerstwa według czasopisma Czarownica. Dział plotkarski Proroka Codziennego od miesięcy huczał na temat jego rzekomego romansu z Ritą Skeeter. Skąd to wiedziałam? Ginny. Niezastąpiona, zawsze doinformowana Ginny Weasley.


- Dziękuję, panie Johns. - Uśmiechnęłam się do niego, ale najwyraźniej nie miał pojęcia, że robię to z powodu rozbawienia.


- Ładny mamy dziś dzień. - Uparcie podążał za mną, jakby stał się moim cieniem. Przyspieszyłam kroku, mijając kolejne drzwi i tym samym przekraczając granicę Ministerstwa. Z kominków po prawej i lewej stronie wychodzili kolejni czarodzieje, otrzepując szaty z pozostałości popiołu. Niektórzy rzucali mi zaciekawione spojrzenia, inni witali się szybkim skinieniem głowy lub uśmiechem. Kiedy zaczynałam tam pracować, każda z tych twarzy zdawała się obca. Dopiero później zaczęłam je rozpoznawać, niektóre nawet lubić.


- Będzie pan miał dużo pracy. Śnieżyce nie sprzyjają pana Departamentowi, prawda? Poślizgi, wypadki, katastrofy kolejowe, zapchane szyby kominków. W zeszłym roku to pan złamał nogę na oblodzonym chodniku przed redakcją Rity Skeeter. - Zaczęłam wyliczać, starając się nie robić złośliwej miny. Tak jak podejrzewałam, pożegnał się ze mną kilka sekund później. Nagle przypomniał sobie, że wcześniej zaczyna zmianę. Wolał chyba nie wiedzieć, jakie informacje na jego temat jeszcze posiadałam.


Zaraz za progiem głównej części Ministerstwa przywitała mnie codzienna wrzawa, a nad głową zawirowało kilka wiadomości złożonych w samolociki. Ruszyłam korytarzem, zdejmując płaszcz jedną ręką. Drugą wciąż mocno trzymałam teczkę, starając się jej nie upuścić. Nie musiałam czekać długo na wybawienie z opresji. Czyjeś ciepłe dłonie pomogły mi pozbyć się przemoczonego płaszcza.


- Witaj, Hermiono. - Czarnowłosy pocałował mnie w policzek i strząsnął kilka płatków śniegu z mojego szalika, który wciąż miałam zaplątany wokół ramion.


- Cześć, Harry. Przesłuchanie gotowe? - Uśmiechnęłam się do przyjaciela. Niewiele się zmienił przez te kilka lat od zakończenia szkoły, choć nasze nieprzerwane kontakty mogły wpłynąć na mój osąd. Wciąż nosił przekrzywione okulary, które naprawiałam zaklęciem w razie potrzeby. Tylko te ubrania, o które niegdyś nie dbał, zmieniły się na bardziej formalne, co oczywiście usprawiedliwiała jego praca. Musiałam przyznać, że mimo wielu przeszkód, jakie pojawiły się na naszej drodze po wojnie, wciąż byliśmy zgrani i darzyliśmy się sympatią. Przetrwaliśmy próbę, uratowaliśmy przyjaźń, nadwątloną przez wszystkie trudności i wybory.


- Dlaczego nie spytasz, co u mnie? Nigdy nie zaczynamy pracy jak normalni ludzie. To zaczyna być chore. 


- Nareszcie trafiliśmy na trop, który nie jest... - Zaczęłam, zatrzymując się przy windzie.


- Trupem. Tak, wiem o tym. - Skończył za mnie, wciskając guzik, nim ja to zrobiłam. Działaliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna. Wyprzedzaliśmy się we własnych słowach i dopełnialiśmy w działaniach. I chociaż wiele razy zastanawiałam się, czy decyzja o pracy w Ministerstwie była słuszna, towarzystwo Harry'ego pozwalało mi funkcjonować w jakiejś stabilizacji, której potrzebowałam. To, że spotykaliśmy się codziennie w tym gmachu, dawało mi namiastkę lat spędzonych w Hogwarcie.


- Dokładnie! Mam nadzieję, że sprawa posunie się dziś do przodu. Mam dość siedzenia nad tym samym materiałem od miesięcy. Zresztą mam dość całej tej sprawy. Wcale nie chciałam brać jej na siebie.


- Nie ma odwrotu. Świadek czeka już na sali. Uprzedzili nas, że jest dość małomówny. Azkaban uniemożliwia nam śledztwo, piorąc im wszystkim mózgi! - Patrzyłam, jak Harry wyładowuje złość na przyciskach windy, zastanawiając się, jaka rozmowa nas czeka. Ostatnimi czasy częstotliwość przesłuchań zmalała, coraz rzadziej znajdowaliśmy świadków, którzy mogliby wnieść cokolwiek do śledztwa. Kiedy dowiedzieliśmy się poprzedniego dnia, że jeden z więźniów w Azkabanie może posiadać jakieś informacje, zdecydowaliśmy się nie czekać na rozmowę. Przenieśli go rano i czekał w jednej z cel w najgłębszych piwnicach Ministerstwa.


- Coś z niego wyciągniemy. To nasza szansa, Harry. Pierwszy trop od wielu miesięcy. Ciągle nie wiem, jak temu psychopacie udało się zatrzeć wszystkie ślady. Musi być jakaś droga do prawdy. - Pokręciłam głową, powracając do wciąż nurtującej mnie myśli. Od zawsze wierzyłam w to, że każdy problem da się rozwiązać, jeśli nie dzięki szczęściu, to ciężkiej i sumiennej pracy. Dlatego przez wiele lat stałam u boku Harry'ego i Rona, pomagając im, analizując i walcząc o każdy sukces. Teraz zaczynałam się przekonywać, że pewne sprawy pozostają poza naszym zasięgiem, nawet jeśli się o nie staramy.


- Uda nam się - odparł czarnowłosy. - Prędzej czy później. - Dodał już nieco ciszej.


- Myślisz, że nas zwolnią, jeśli nie ruszymy z tym do nowego roku? - spytałam, gdy winda zaczęła opadać. Czułam się tak, jakby jakiś nieokreślony ciężar rósł w moim ciele, im bliżej byliśmy celu. Z jednej strony chciałam wierzyć, że istnieje możliwość wycofania się z tej pracy. Z drugiej, i tak wiedziałam, że nie byłabym w stanie zostawić z tym wszystkim Harry'ego.


- Jesteśmy najlepszymi agentami naszych czasów. Złoty duet! Nic nam nie grozi.


- Żyjesz iluzją - stwierdziłam, wychodząc na słabo oświetlony, długi korytarz, który tak wiele razy opisywał mi Harry jeszcze za czasów szkoły.


- Gotowa?


Stanęliśmy przed ogromnymi, dębowymi drzwiami, prowadzącymi do Departamentu Tajemnic. Wzięłam głęboki oddech i skinęłam głową. Nie byłam gotowa, nie chciałam tam wchodzić, ani nie miałam siły pracować. Coraz częściej pojawiały się dni, w których w to wszystko wątpiłam. Nie raz miałam ochotę po prostu zamknąć się w mieszkaniu i zacząć od nowa na moich warunkach, bez tej posady i bez tych problemów. Mogłabym znaleźć pracę w niemagicznym świecie, zwyczajnie uspokoić cały ten chaos, który narastał od kilku lat. Kiedy patrzyłam jednak na swojego przyjaciela, nie potrafiłam go zawieść. Każdego ranka wstawałam z myślą, że być może tego dnia uda nam się to zakończyć.


- Przesłuchanie w sali północnej! Świadek czeka od dwudziestu minut!


- Panie Potter! Akta sprawy sprzed miesiąca do podpisania! Trzy egzemplarze!


- Panno Granger, zabiorę płaszcz. Napije się pani kawy? Panie Potter? - Całe biuro w ułamku sekundy stanęło na nogach. Ilość rozlegających się wokoło głosów i wyciągniętych w naszą stronę papierów przyprawiała mnie o mdłości. Szliśmy środkiem ogromnej, podwyższonej zaklęciem hali. Od czasów zakończenia wojny ilość pracowników tego Departamentu co najmniej się podwoiła. Potrzeba było mnóstwa rąk do pracy, kiedy okazało się, że żniwo walki było większe, niż sądziliśmy. Liczba zgłaszanych zaginięć wzrastała w zastraszającym tempie, chociaż od ostatecznej bitwy mijały długie miesiące. Trwały kolejne sprawy przed Winzengamotem, aurorzy pilnowali bezpieczeństwa w Azkabanie, jak i poza nim. Magiczny świat powoli zmierzał ku stabilizacji, chociaż nie każda tajemnica została jeszcze rozwiązana.


- Dajcie wy nam wszyscy święty spokój! - Harry złapał mnie za ramię i żwawym krokiem poprowadził do naszego gabinetu. Zapadła upragniona cisza, przerywana jedynie odgłosem skrobiącego pióra, które wpisywało nas na listę obecnych.


- Traktują nas jak bogów. Ile tak jeszcze mogą? - Skrzywiłam się, opadając na fotel. Powoli zaczynało wracać zmęczenie, spowodowane całą tą powojenną sławą, z którą musieliśmy żyć. Sądziłam, że tego uniknę, ale gdy rozpoczęłam pracę u boku Harry'ego w Departamencie Tajemnic, prasa zaczęła interesować się tym wszystkim jeszcze bardziej. Nachodzili nas w każdym możliwym miejscu i czasie, nie szanując nawet tego, że potrzebowaliśmy warunków do pracy. W Ministerstwie nie było lepiej. Pracownicy z początku zachowywali dystans, traktując nas jak coś, czego nie należy dotykać. Później ta nieśmiałość ustąpiła plotkom i ciągłej obserwacji.


- Powinniśmy wprowadzić większą dyscyplinę. Wczoraj podsłuchałem rozmowę Margaret i Anny w aneksie kuchennym. Ilość epitetów, jakich użyły do plotkowania na mój temat o mało nie zwaliła mnie z nóg. - Czarnowłosy uśmiechnął się blado, odwieszając nasze płaszcze i zabierając teczkę spod biurka - Czy to stały element bycia szefem? Obsmarowują cię na każdym kroku, a później chcą podwyżki!


- Na twój widok ślini się połowa biura, mój drogi. Powinno cię to cieszyć. Wybraniec, ten, który przeżył starcie z każdą napaloną pracownicą w biurze! - Przeciągnęłam się, po czym sięgnęłam do aktówki, by przygotować dokumenty do przesłuchania. Lubiłam takie poranki, gdy byliśmy w stanie żartować, ciesząc się swoim towarzystwem. Później nadchodziła praca, a wraz z nią zmęczenie i stres. Już od rana, gdy wyjrzałam przez okno, by zobaczyć zaśnieżone chodniki, wiedziałam, że ten dzień potoczy się inaczej niż zwykle. Mogłam to przeczuwać albo po prostu łączyć z pojawieniem się nowego świadka, ale nie mogłam temu zaprzeczyć ani zapobiec.


- Życie prywatne poza tymi murami, pamiętasz? Przy lampce wina i ogłupiających filmach - przypomniał mi, a ja tylko uniosłam brew i machnięciem różdżki pozbyłam się resztek z niszczarki. Gdyby tak łatwo dało się wymazać nasze śledztwo.


- Oczywiście, że pamiętam - odpowiedziałam bez entuzjazmu.


- Myślisz, że dziś się czegoś dowiemy? To dziwne, że tak późno zorientowali się w Azkabanie, że ten człowiek może coś wiedzieć.


Harry usiadł na brzegu swojego biurka i poprawił okulary na nosie. W takich chwilach wyglądał jak nastolatek, z którym przeżywałam przygody w Hogwarcie. Wiele razy próbowałam sobie wyobrazić nasze życie bez tej pracy, gdybyśmy zdecydowali się od tego odciąć. Czy byłabym wtedy szczęśliwsza i czy w ogóle miałam wybór, gdy skończyła się wojna? Byłam jedną z tych osób, które walczyły z największymi wątpliwościami. Harry od razu wiedział, co chce robić i jak działać. Być może, gdyby nie jego nastawienie, byłabym teraz w zupełnie innym miejscu. Po latach nadal potrafiłam się poświęcić, by mu pomagać.


- Podobno kontrolują ich rozmowy, obserwują zachowania podczas snu. Mógł równie dobrze powiedzieć coś przypadkiem, zamajaczyć przez sen. Pamiętasz, jak było z tym wilkołakiem? Po pierwszej przemianie w celi był tak wycieńczony, że powiedział aurorom, co chcieli usłyszeć.


Mówiłam o jednym z pierwszych przesłuchań po wojnie. Cele w Azkabanie zaczęły się wtedy zapełniać, znajdowano kolejne osoby zamieszane w pomoc Voldemortowi. Młody wilkołak ukrywał się kilka miesięcy w północnej Francji. Został zauważony podczas pełni i wkrótce wpadł w ręce aurorów.


- Czasami przeraża mnie to, jak wiele osób może coś wiedzieć. Jakby ściany miały uszy - westchnął Harry, przesuwając stosy papierów po biurku. - I prawdopodobnie nigdy nie dotrzemy do nich wszystkich.


- Dotarliśmy do większości, Harry - przypomniałam mu, jak zawsze zaniepokojona tym, jak się zachowywał, jakby nie pamiętał o tych, których już znaleźliśmy. Wciąż zaprzątał sobie głowę tym, czego jeszcze nie zdołaliśmy zrobić, jakby rzeczywiście przyjął wyzwanie Voldemorta, choć ten już nie żył.


- Nie odpuszczę, dopóki nie znajdę wszystkich - powiedział, unosząc na mnie wzrok pełen determinacji.


- Porozmawiajmy ze świadkiem. Może coś z tego wyniknie.


Ruszyłam do drzwi, ignorując każdą cząstkę gniewu, który narastał we mnie w takich chwilach. Skąd Harry brał te pokłady cierpliwości, których tak mi brakowało? Potrafiłam angażować w to wszystko umysł, ale nie duszę. Współczułam rodzinom, czekającym na wieści o swoich bliskich, spędzałam nad tym wszystkim godziny, ale wciąż nie znajdowałam w tym sensu.


- Sala północna! Dwie osoby dla ochrony! - Wydałam polecenie, kiedy tylko przekroczyliśmy próg. Po chwili dotarliśmy na najniższą kondygnację budynku Ministerstwa, gdzie znajdowały się sale przesłuchań. Ciemny korytarz przypominał bardziej więzienie, niż część Departamentu Tajemnic.


- Nie jest w zbyt dobrym humorze. Uważajcie. Może być agresywny. - Strażnik zajął się otwieraniem drzwi, zdejmując brzęczący łańcuch i ochronne zaklęcia. Harry przechylił głowę w obie strony, jakby przygotowywał się do bójki. Ja kilka razy wzięłam głęboki oddech. Później rozległ się szczęk metalu i zostaliśmy wpuszczeni do małego, kwadratowego pokoju o białych ścianach. Wyciągnęłam odznakę z kieszeni marynarki.


- Hermiona Granger, licencjonowany agent Ministerstwa Magii. - Okazałam świadkowi dowód swojej tożsamości. Nawet nie drgnął, o mrugnięciu okiem nie wspominając. Kolejna roślinka wyprodukowana przez Azkaban. Jeszcze niedawno miałam złudną nadzieję, że po wojnie funkcjonowanie wszelkich magicznych instytucji ulegnie zmianie. Tak bardzo się myliłam, gdy spotykałam świadków, zamkniętych w sobie, wycieńczonych, zupełnie niezdolnych do myślenia.


- Harry Potter, szef Departamentu Tajemnic.- Czarnowłosy skinął głową w stronę strażnika. Po chwili drzwi zostały zamknięte. Zostaliśmy sami.


- Nic wam nie powiem. - Szept mężczyzny był ledwo słyszalny. Jego dłonie poruszały się nerwowo na blacie. Wyglądał jak każda inna osoba, którą zdążyliśmy przesłuchać przez ostatnie lata, niezależnie od tego, czy wiedział cokolwiek, co by nam pomogło. Denerwował się, prawdopodobnie nie tyle samą rozmową, co kwestią zmiany otoczenia.


- Potrzebujemy każdej informacji. Wszystkiego, co pamiętasz - rzuciłam przez ramię, chodząc tam i z powrotem po klaustrofobicznym pokoju. Harry poruszył się na krześle, wyciągając z wewnętrznej kieszeni marynarki stary notes, w którym często coś zapisywał.


- Co wy możecie wiedzieć? Kogo szukacie tym razem? Wszyscy poginęli jak zwierzęta! Nikt już nie został.


Miał rację, było coś zwierzęcego w tym, jak Voldemort przed swoją śmiercią pozbył się wszystkich swoich wrogów. Jeszcze kilka lat wcześniej nie sądziliśmy, że jego władza sięgała tak głęboko. Wojna, jak i każdy dzień, który nastąpił po niej, upewniła nas jednak, jak dokładny plan ułożył Voldemort i jak zadbał o to, by dopełnić wszystkich obietnic, jak i każdej zemsty.

Listy ofiar spisywał ktoś z bliskiego otoczenia Voldemorta. Tajemnicze dokumenty zaczęły spływać do Ministerstwa na kilka miesięcy po wojnie. To wtedy Harry pojawił się w drzwiach mojego mieszkania, błagając, bym przyjęła jego propozycję. Miałam odszukiwać ludzi, których nazwiska wypisano magicznym atramentem na pergaminie. Bywały tygodnie, gdy szło nam lepiej, odnajdywaliśmy kolejne ciała lub wykluczaliśmy zaginięcia kolejnych osób, znajdując ich żywych w jakichś zakątkach świata, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia. Później pojawiła się ta ostatnia lista, najtrudniejsza i zdecydowanie najbardziej tajemnicza. Wtedy nastąpił zastój, jakiś stan marazmu, podczas którego nie działo się nic, co moglibyśmy nazwać sukcesem.

- Szukamy jeszcze dwunastu osób. - Przechyliłam głowę na bok, intensywnie wpatrując się w mężczyznę. Nie wytrzymał po kilku sekundach, odwracając wzrok w stronę kąta pokoju.


- Nie ma już czego szukać.


- Czy wie pan cokolwiek o tych listach ofiar, które spisywano od lat siedemdziesiątych? - spytał Harry, przechodząc do sedna sprawy. Świadek wyprostował się na krześle i na kilka sekund zapadła cisza. Za każdym razem, gdy padało to pytanie, stawały mi przed oczami te wszystkie sceny, które już oglądałam, od kiedy zaczęło się to okropne śledztwo. Im dłużej staraliśmy się zgłębiać tajemnice Voldemorta, tym gorsze i mroczniejsze stawały się rzeczy, do których docieraliśmy.


- Nie, nigdy o tym nie słyszałem. - Pokręcił intensywnie głową. Wiedziałam, że jeśli teraz odpuścimy, zatnie się na dobre. Jego spojrzenie było puste, gdy zajęłam krzesło obok Harry'ego. Nie lubiłam tych rozmów, nienawidziłam poniżać tych ludzi, którzy i tak dotknęli już dna. Miałam ochotę siedzieć tam i milczeć, chociaż wiedziałam, jaka jest moja rola. Miałam pomagać, zdobywać informacje, prowadzić sprawę do przodu za wszelką cenę. Nie wiedziałam tylko, jak wysoka może być ta zapłata.


- Czyli nie wiedział pan o tym, że Voldemort skrzętnie zapisuje każdego człowieka, którego chce się pozbyć? - spytałam, unosząc brew.

Fakt posiadania przez Voldemorta wrogów był powszechnie znany jeszcze kilka lat temu. Nikt nie przypuszczał jednak, że każda z tych osób jest jakimś numerem na liście, oddzielnym planem Czarnego Pana na okrucieństwo i grozę. Gdy pytałam o to tego człowieka, czułam że to wszystko sprowadza się do strachu. Jakiegoś rodzaju terror rządził przez lata armią Voldemorta. Przerażenie zmuszało ludzi do ślepego popierania jego działań, aż w końcu, nawet po śmierci, strach o własny los zmuszał niektórych do ucieczki. Na listach pojawiali się ludzie, którzy zdradzili, śmierciożercy wygnani z kręgu, ale także ci, którzy od początku nie godzili się na to wszystko. Ginęli, nawet wtedy, gdy oprawca obrócił się w proch. Sądziliśmy, że udało się zniszczyć symbol zła, ale jego szaleni poplecznicy wciąż działali. Dlatego po wojnie magiczny świat zdawał się rozszczepiony, zajęty nie tylko poszukiwaniem tych nadal wiernych żołnierzy Voldemorta, ale także osób, które niezmiennie były w niebezpieczeństwie.


- Nie wiem o czym mówicie! Nie byłem śmierciożercą. Nie byłem jednym z nich. - Uderzył pięścią w blat. Znałam te zagrania już zbyt dobrze, każdy z nich zaprzeczał i próbował oddzielić się od swoich wyborów. Za każdym razem te słowa wzbudzały jednak te same wątpliwości. Co jeśli ten człowiek nie kłamał? Może rzeczywiście aresztowaliśmy nieodpowiednią osobę?


- Nie chodzi o bycie jego poplecznikiem. Mścił się, usuwał tych, którzy robili coś nie po jego myśli. Nic to panu nie mówi? To był ten wielki plan Voldemorta. Musiałeś o tym wiedzieć.


- Nic nie słyszałem, ani nie widziałem!


- Więc powiedz mi, dlaczego tak trzęsą ci się ręce? - spytałam, przekrzywiając głowę. Harry poruszył się niespokojnie na krześle, ale się nie odezwał.


- Przecież dobrze wiecie, jak to działało – odpowiedział mężczyzna po długich minutach ciszy.


- Mów – zażądałam, rzucając Harry’emu krótkie spojrzenie. Uniósł pióro, które zawisło nad notesem.


- Listy powstawały właściwie od jego powrotu. Od lat. Układał te swoje chore plany, zapisywał nazwiska…

Kiedy słyszałam tę historię z ust kogoś innego, stawała się jeszcze bardziej rzeczywista. Na takiej liście znaleźli się rodzice Harry'ego kilkanaście lat temu i gdyby nie Snape, który zjawił się w Dolinie Godryka tamtej strasznej nocy, ich ciał zapewne też musielibyśmy szukać.


- I co dalej? - odezwałam się, gdy przerwał. Nagle był jeszcze bledszy na tle białych ścian, jego dłonie jak gdyby skostniały, oparte na blacie.


- Kazał zabijać, zostawiać ciała w określonych miejscach. Sprawiało mu to przyjemność. To, że rodziny nie będą w stanie ich odnaleźć. A później wam to podsunął, żeby trochę się pobawić. Chyba nie sądził, że tego nie dożyje.


- Niech pan spojrzy na te fotografie. Nie rozpoznaje pan nikogo? – Harry powoli przesunął w stronę świadka kilka zdjęć. Nawet nie zauważył, kiedy je wyjął. Ruchome obrazy przedstawiały głównie odzianych w czerń czarodziei. Była tam także kobieta. To na jej widok nasz świadek zbladł. Mamy go, pomyślałam, rzucając porozumiewawcze spojrzenie czarnowłosemu. Przestało mnie już dziwić, że najważniejsze przełomy w śledztwie wiązały się z kobietami. To one były jakimś pomostem między tym co złe, a dobre. Kochanki, żony, matki i siostry. Niekiedy łamały nawet najsilniejszych świadków.


- Nic nie wiem. Znajdźcie Amelię Fitzgerald – powiedział, w zamyśleniu gładząc zdjęcie rudowłosej czarownicy, która uśmiechała się ze zdjęcia.


- To ona? - Wskazałam palcem na fotografię, chociaż dobrze znałam tożsamość znajdującej się na niej dziewczyny. Susan Adgins. Była na tej ostatniej, najtrudniejszej liście, którą znałam już na pamięć, nawet jeśli ktoś poprosiłby mnie o podyktowanie jej w środku nocy.


- Nie, Amelia to jej matka. Znajdźcie ją – wykrztusił, nie odwracając wzroku od zdjęcia. Spojrzałam na Harry’ego, który tylko krótko skinął głową. Wiedziałam, że to koniec na dziś. Nie wyciągnęlibyśmy nic więcej z tego człowieka. Mogliśmy wrócić do niego później.


- Zostanie pan na terenie Ministerstwa do czasu, aż zdobędziemy informacje o Fitzgerald. - Po tych słowach Harry wstał z krzesła. Opuściliśmy ciasne pomieszczenie, nareszcie mając jakiś trop. Słyszałam, że świadek mówi coś jeszcze pod nosem, jak każdy z nich, każdy przyprowadzany z Azkabanu.


- Amelia Fitzgerald - powtórzyłam, wpatrując się w oczy czarnowłosego.


- Musimy ją znaleźć, Hermiono - odparł, idąc obok mnie ciasnym korytarzem. Za nami strażnik zamykał ciężkie drzwi i powtarzał formuły zaklęć ochronnych. Przez sekundę pomyślałam o tym, czy jeszcze zobaczę człowieka, z którym przed chwilą rozmawialiśmy. Co wiązało go z kobietą ze zdjęcia? Choć widziałam takie sytuacje już tak wiele razy, poruszały mnie zawsze tak samo mocno. To środowisko, w którym funkcjonowała większość świadków, było pełne zła i ciemności, lecz nadal byli ludźmi, którzy czuli, przywiązywali się, być może nawet prawdziwie kochali.


- Jak na razie musimy znaleźć kawę. Czekają nas nadgodziny. - Złapałam przyjaciela pod ramię, gdy szliśmy w górę schodami, decydując się ominąć windę. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, prócz zdenerwowania.


- Martwi mnie tylko to nazwisko – westchnął, przecierając czoło dłonią. – Coś musieliśmy przeoczyć.


- Może matka jej szukała? Takie prywatne śledztwo na własną rękę. Dziewczyna mogła być mężatką, mogła mieć inne nazwisko. Trzeba to sprawdzić, chociaż rzeczywiście to dziwne. Przecież staraliśmy się dotrzeć do najbliższej rodziny każdej z tych osób.


- My tu jesteśmy od śledztwa, Hermiono. Jeśli zdecydowała się robić coś sama, już dawno mogła zginąć.


- Nie układaj takich scenariuszy – powiedziałam, gdy zatrzymaliśmy się przed drzwiami, prowadzącymi do holu Ministerstwa. Od tej pory musieliśmy działać w ścisłej tajemnicy, jako odrębny zespół. Nasze twarze nie mogły zdradzić tego, że zdołaliśmy zdobyć nową informację.


- Ta sprawa nas przerasta. - Pokręciłam głową, nie ukrywając niezadowolenia. - Mamy z tym za dużo wspólnego. Zbyt dobrze znamy kontekst. Nie powinniśmy się tego podejmować. Rozumiesz co mam na myśli?


Nie wiedziałam już, czy naprawdę tak sądzę. Z jednej strony każdy dzień tego śledztwa wydawał się bezsensowny. Z drugiej, nasza przeszłość w pewien sposób zobowiązywała nas do tej pracy, nawet jeśli należała ona do trudnych.


- Zrobiliśmy to, czego oczekiwali od nas inni.


Twarz Harry'ego przez moment przypominała maskę. Zawsze tak wyglądał, gdy kwestionowałam sens naszej pracy. Z początku sądziłam, że zależy mu na tym wszystkim przez wyrzuty sumienia, o których nikomu nie opowiadał, ale z każdym miesiącem wątpiłam w swoją intuicję. Harry nie walczył o powodzenia żadnego ze śledztw równie bardzo, co o tę sprawę, ciągnącą się od dwóch lat. Kiedy brakowało mi sił, motywował mnie i zmuszał, by brnąć dalej, a na jego twarzy pojawiał się wtedy grymas bólu, jakby wciąż walczył z czymś po cichu, nie chcąc zdradzić swoich intencji.


- Powinnam mniej przejmować się jakimikolwiek oczekiwaniami. - Posłałam Harry’emu znaczący uśmiech, chociaż niepokój ściskał mi gardło. Potrafiłam ignorować wszelkie dziwne zachowania przyjaciela, lecz te związane z trwającym śledztwem doprowadzały mnie do szału. Obiecaliśmy sobie, że pracę zostawiamy za drzwiami Ministerstwa, jeśli tylko to możliwe, więc milczałam za każdym razem, kiedy miałam ochotę go o to zapytać.


- Nie będziesz miała czasu, by to roztrząsać. Bierzemy się do pracy! Wracaj do gabinetu. Ja przyniosę kawę i egzemplarz Proroka. - Niemal siłą wepchnął mnie do windy, po czym odwrócił się i zniknął w porannym tłumie interesantów zebranych w holu Ministerstwa, przez który przechodziliśmy. Czułam narastający niepokój, gdy winda zaczęła się poruszać. Kolejny świadek oznaczał kolejny krok w śledztwie i chociaż nigdy nie było pewności, że dana osoba w ogóle będzie posiadała istotne dla nas informacje, każdy trop wzbudzał jakąś naiwną nadzieję, której nie powinno się mieć.


- Panno Granger! Ktoś od świstoklików na dwójce! - Krzyk jednej z sekretarek przywrócił mnie do rzeczywistości. W myślach odhaczyłam kolejną osobę na liście do zwolnienia w przyszłym miesiącu.


- To twoje obowiązki, kochanie! Przyjmuję wiadomości tylko od samego Ministra Magii. Użyj uroku osobistego. Na pewno podziała - odparłam niezbyt przyjemnym tonem, po czym zatrzasnęłam za sobą drzwi gabinetu. Huk było słychać zapewne w całym Departamencie. Nikt nie musiał się wysilać, by zgadnąć, kto spowodował ten dźwięk. Nie minęło kilka minut, a do pomieszczenia wszedł Harry. Jego mina nie zwiastowała nic dobrego, po kawie nie było śladu. Musiał wsiąść do następnej windy.


- Czytaj! - Rzucił mi gazetę, którą złapałam bez mrugnięcia okiem. Powoli przeniosłam wzrok na artykuł, który zajmował całą pierwszą stronę Proroka Codziennego.


- Trzecia próba samobójcza Narcyzy Malfoy. Arystokratka kolejny raz w Świętym Mungu - przeczytałam na głos, po czym spojrzałam na Harry'ego, nie musząc brnąć dalej.


- Jedziesz tam? - spytał krótko, choć doskonale znał odpowiedź.


- Postaram się wrócić jak najszybciej. Dam ci znać, jeśli czegoś się dowiem. - Zabrałam płaszcz oraz służbową teczkę, po czym pocałowałam czarnowłosego w policzek i skierowałam się do wyjścia.


- Uważaj na siebie. Będzie tam pełno dziennikarzy, a nikt nie może się dowiedzieć, że mamy trop.


- To się dopiero zaczyna, Harry. - Wyszłam zanim zdążył odpowiedzieć. Potok myśli znów pojawił się w mojej głowie. Fitzgerald i Malfoy. Czy to dzięki nim uda mi się rozwiązać ostatnią tajemnicę Voldemorta? Zadawałam sobie to samo pytanie przez całą drogę do Świętego Munga.


***

Tłum pod szpitalem był tak gęsty, że dotarcie do wejścia zajęło mi kilka długich minut. Słyszałam nawołujące mnie głosy, a flesze magicznych aparatów strzelały z każdej możliwej strony. Mimo niezbyt zachęcającej aury panującej na zewnątrz oraz kilku stopni mrozu ludzie nie dawali za wygraną. Dziennikarze wrzeszczeli, wymachując mikrofonami i dyktafonami. Wszyscy chcieli usłyszeć moją wypowiedź. Nikt jej jednak nie otrzymał. W końcu stanęłam twarzą w twarz z jednym ze strażników pilnujących budynku. Uśmiechnął się pocieszająco na mój widok. Odpowiedziałam słabym, wymuszonym grymasem, po czym pchnęłam ciężkie, szklane drzwi.


- Czekaliśmy, panno Granger. - Ordynator zmaterializował się przede mną w ułamku sekundy. Skinęłam do niego głową, oddając swój mokry płaszcz jednej z pielęgniarek. Po chwili dostałam również kubek gorącej herbaty. Para unosiła się nad krawędzią naczynia, ogrzewając mi palce.


- Nie mogliście tego jakoś zatuszować? Byłoby o wiele mniej problemów - spytałam, idąc za lekarzem szerokim, białym korytarzem. W takich chwilach żałowałam, że zgodziłam się na to całe pełnomocnictwo.


- To już trzecia próba. Nie udało się ukryć tego na czas. - Mężczyzna pokręcił bezradnie głową.


- Co tym razem zrobiła? - Spojrzałam na ordynatora, który nerwowo poprawiał kitel. Współczułam mu tego, jak wiele rzeczy musiał dźwigać na ramionach.


- Ukradła jedną ze strzykawek z bardzo silnym lekiem. Gdybyśmy nie zareagowali na czas, zmarłaby w ciągu kilkunastu minut. Ma coraz słabsze serce.


- Jak czuje się teraz? Jest przytomna? - Wyjęłam plik dokumentów z torby. Zaczynała się moja rola w całym tym zamieszaniu. Harry miał rację. Ten dzień miał przynieść wiele nowego do naszej sprawy.


- Leży na intensywnej terapii, ale jest przytomna. Z nikim nie rozmawia, chociaż jest świadoma - wyjaśnił lekarz, a ja zanotowałam kilka uwag w raporcie.


- Musicie mnie do niej wpuścić - oznajmiłam, przystając na środku korytarza.


- W sali jest teraz pan Zabini. Może pani wejść lub poczekać, aż wyjdzie.


Lekarz wskazał mi jedną z odosobnionych sal. Przez szklaną ścianę mogłam obserwować leżącą w łóżku kobietę. Była jeszcze chudsza, niż to zapamiętałam z naszego ostatniego spotkania. Jej policzki były zapadnięte, skóra blada, a oczy wpatrzone w jeden, nieokreślony punkt na suficie. Dobrze pamiętałam jej wizerunek sprzed wojny i z pewnością nie miał on nic wspólnego z tym, co właśnie widziałam. Zadziwiające, że to właśnie ona ostała się na tym świecie, kiedy przez całe życie towarzyszyli jej ludzie o wiele silniejsi.


Od czasu rozpoczęcia śledztwa Narcyza kilka razy próbowała popełnić samobójstwo, za każdym razem z marnym skutkiem. Chociaż mogliśmy pozwolić jej umrzeć, skoro tak bardzo spieszyła się na tamten świat, za bardzo łudziliśmy się, że w końcu nam pomoże. Przez dwa ostatnie lata nie rozmawiała z nikim dłużej niż kilka minut, a na żadne do tej pory zadane pytanie nie była w stanie odpowiedzieć należycie satysfakcjonująco, ale jeszcze trzymaliśmy się resztek nadziei, że któregoś dnia przypomni sobie jakikolwiek szczegół.


- Dziękuję, ordynatorze. Proszę sporządzić raport medyczny dla Ministerstwa i doręczyć mi go przed wyjściem. - Pożegnałam lekarza, chwytając za klamkę. Blaise siedział na rozkładanym krześle obok łóżka, zapełniając sobą tyle przestrzeni, że sala nagle stała się dziwnie ciasna. Trzymał głowę na dłoniach, jakby czekając na coś, co miało nie przyjść. Weszłam do środka i odstawiłam kubek na stolik.


- Zabini.


- Granger. - Skinął na mnie, chociaż w tym powitaniu było więcej dystansu, niż uprzejmości. Od czasu zakończenia wojny spotykałam go głównie w czasie pracy, gdy odwiedzałam Narcyzę lub załatwiałam coś w Departamencie Przestrzegania Prawa. Z czasów szkoły pamiętałam go niczym przez mgłę, dlatego każde przypadkowe zetknięcie z nim przywoływało we mnie jakiś dyskomfort. Zdawał się patrzeć na mnie w sposób, w jaki obcy ludzie z pewnością na siebie nie patrzą.


- Jak długo tu jesteś? - spytałam, ociągając się z zajęciem krzesła obok Blaise'a. Musiałam przyznać, że na jego widok coś przewróciło się we mnie do góry nogami. Wyglądał na zmęczonego, a co gorsze, chorego, jakby od dawna nie przespał całej nocy.


- Od wczorajszego wieczora - odparł, przecierając dłonią zdrętwiały kark. Kiedy wyjęłam raport, który musiałam wypełnić, westchnął i wstał z krzesła.


- Ona niczego nie powie, Granger - dodał, stając przy oknie i rzucając mi przelotne spojrzenie. Wyglądał niemal tak samo żałośnie, jak wtedy, gdy zmarła jego matka. Została skazana za coś, czego właściwie jej nie udowodniono. Zmarła w kilka miesięcy po aresztowaniu, w swoim domu, gdzie pozwolili jej odsiadywać wyrok pod nadzorem aurorów. Uczestniczyłam w pogrzebie, chociaż nie do końca wiedziałam, dlaczego Harry kazał mi tam przyjść.


- Muszę tylko napisać notatkę o stanie jej zdrowie, a moja wizyta to tylko obowiązek.


- Dlaczego to zawsze ty tutaj przyjeżdżasz? - zapytał, odwracając się do mnie. Jakaś zadra bólu nie opuszczała jego spojrzenia i jak za każdym razem chciałam wiedzieć, czy tylko na mnie Blaise patrzy w ten sposób.


- Jestem pełnomocnikiem Narcyzy. Zgodziła się na to, pamiętasz?


Przypomniałam sobie chwilę, w której schorowana Narcyza Malfoy ujrzała mnie po raz pierwszy po wojnie. Leżała w szpitalnym łóżku, na jednej z sal w Świętym Mungu. Zjawiłam się z kilkoma aurorami, by ją przesłuchać. Wyprosiła ich, chciała rozmawiać tylko ze mną, jakby darzyła mnie jakimś dziwnym rodzajem zaufania, którego nie rozumiałam.


- Przecież nie chciałaś tego robić - przypomniał mi Blaise. Słyszałam w jego głosie jakąś nutę żalu, w gruncie rzeczy zrozumiałą, bo to właśnie on opiekował się Narcyzą przez cały ten czas. Ja byłam tylko dodatkiem, kimś, kto zaburzał spokój, który starali się odzyskać.


- Wielu rzeczy nie chcę robić, Zabini.


- Może w tym tkwi problem - syknął, przecierając twarz dłońmi. - Gdybyś chciała go znaleźć, już dawno byś to zrobiła.

Miał rację i nie mogłam temu zaprzeczyć, chociaż powinnam. Wiedziałam, że zbyt wiele kwestii w tym śledztwie łączy się z moim życiem osobistym. Wiedziałam to także wtedy, gdy zdecydowałam się pomóc Harry’emu.


- Za wiele ode mnie oczekujesz.


- Po prostu sądziłem, że jesteście bardziej skuteczni - warknął, zbierając swoje rzeczy z krzesła. Jego dłonie poruszały się szybko i nerwowo, jakby spieszył się do wyjścia. Poszłam za nim, gdy otworzył drzwi sali i znalazł się na opustoszałym korytarzu. Coś mnie zabolało, głęboko w głowie, głęboko w umyśle, gdy go tam zobaczyłam, jakbym już kiedyś widziała go w otoczeniu tak długich ścian. Jakby już kiedyś to wszystko się wydarzyło.


- Staramy się, Blaise. To nasza praca. - Zaczęłam się tłumaczyć, chociaż kompletnie nie wiedziałam dlaczego. Spojrzałam na niego, gdy zaczął cofać się w stronę drzwi oddziału. Wyglądał na zrezygnowanego, a co najgorsze, smutnego, pozbawionego nadziei.


- Przykro mi, Hermiono. Tak bardzo mi przykro, ale ty nic nie wiesz. I dlatego go nie znajdziecie - powiedział, po czym szybkim krokiem przemierzył korytarz. Jeszcze długo stałam wpatrzona w miejsce, w którym się zatrzymał, jakby w każdej chwili mógł się tam pojawić.


***

Weszłam do biura, trzaskając drzwiami jeszcze głośniej niż rano. Harry siedział za biurkiem, a połowę jego sylwetki zasłaniały stosy papierów. Gabinet wyglądał żałośnie. Właściwie jak zawsze, gdy sprawa ponownie ruszała i pojawiały się niezliczone ilości dokumentów, które należało ponownie przejrzeć. Opadłam na krzesło i oparłam głowę na dłoniach. Byłam zmęczona, nadal huczało mi w głowie od krzyków dziennikarzy spod Munga, a ostatnie słowa Zabiniego kompletnie wytrąciły mnie z równowagi.


- Jak było? - spytał czarnowłosy, zerkając na mnie znad teczki. On również nie wyglądał za dobrze, przecierał oczy pod okularami, jakby czytał bez przerwy przez ostatnie trzy godziny.


- Znów to samo - odparłam, wyjmując z torby napisany w szpitalu raport - Próba samobójcza na skutek głębokiej depresji po stracie członka rodziny. Opanowali sytuację na czas.


- Pytałaś o Amelię?


- Nie nadawała się do przesłuchania. Powiedzieli, bym wróciła za kilka dni, gdy już trochę odpocznie. Ty coś znalazłeś? - Wskazałam ręką na akta, piętrzące się również na moim biurku.


- Jeszcze nic. W Winzengamocie nic nie ma. Musimy szukać w tym. - Rzucił mi plik papierów, który niechętnie wzięłam w ręce.


- Przed nami długa noc.


- Hermiono, co się stanie, gdy natrafimy na poważny trop? - Harry nagle spoważniał, a ja wyprostowałam się w fotelu.


- Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo chcę zakończyć tę sprawę? - Spojrzałam mu w oczy i trwaliśmy tak przez dłuższy czas. Wiele razy rozmawialiśmy o tym, co się stanie, gdy odnajdziemy wszystkich zaginionych. Wydawało nam się, że ten moment nadejdzie szybciej, ale ostatnia lista sprawiała najwięcej problemów. Dwanaście osób wciąż pozostawało poza naszym zasięgiem, jakby los przestał nam sprzyjać.


- Mamy ogromną szansę - przyznał, podchodząc do mnie i pochylając się nad moim biurkiem.


- Najwyższa pora.


- Spotkałaś Zabiniego? - zapytał po kilku minutach ciszy. Jego pytanie ponownie zmusiło mnie do myślenia o tej rozmowie na szpitalnym korytarzu. Czułam się przytłoczona, a co gorsze, zaniepokojona, jak zawsze, gdy słyszałam coś, czego nie rozumiałam. Dlaczego Blaise wyglądał tak obco? O czym mówił, o jakiej wiedzy, której nie posiadałam? I dlaczego poczułam to ukłucie, gdy odszedł i zatrzasnął za sobą drzwi?


- Rozmawialiśmy.


- Wszystko w porządku?


- Nie - przyznałam bez wahania, jakby każda kolejna minuta zwodzenia Harry'ego wiązała się z cierpieniem. Stanął przy moim biurku, a jego ciepłe dłonie zaczęły rozmasowywać moje ramiona. Rozluźniałam się powoli, ale nurtujące mnie myśli nie znikały.


- Co ci powiedział, Hermiono? Musisz mi to powtórzyć. - Był czuły, ale stanowczy, jakby od mojego zwierzenia zależało więcej, niż sądziłam.


- Wyglądał na tak przybitego, patrzył na mnie tak...inaczej - westchnęłam, opierając głowę na otwartych dłoniach.


- Co powiedział?


- Że o niczym nie mam pojęcia i że dlatego go nie znajdziemy - wykrztusiłam, pozwalając całemu napięciu skupić się pod palcami Harry'ego. Wiedziałam, że stanął za mną, bym nie mogła zobaczyć jego twarzy i wiedziałam, że nie muszę używać żadnego nazwiska, by mnie zrozumiał.


- Musiał być zdenerwowany - powiedział, starając się mnie uspokoić. Byłam mu za to wdzięczna, ale żadne słowa nie potrafiłyby uciszyć tego krzyku, który narastał we mnie i stawał się nie do zniesienia. Czego nie wiedziałam? Co umknęło mi w tym chaosie?


- Nie, Harry. Nie był zdenerwowany. To było coś innego. Jakiś żal, jakbym sprawiła mu zawód – powiedziałam, odwracając się na krześle i strącając dłonie Harry'ego ze swoich ramion.


- Po prostu ci się wydawało. Byłaś zestresowana po całym tym dniu. On zresztą też. – Znów spróbował skierować moje myśli na inny tor. Dlaczego tak usilnie starał się, bym uznała zachowanie Zabiniego za normalne, skoro wcale takie nie było?


- On nie jest głupi, Harry. Jeśli powiedział, że czegoś nie wiem, to naprawdę miał to na myśli. – Zaakcentowałam każde słowo, czując narastający we mnie gniew i frustrację. Sięgnęłam do głowy, gdzie ponownie pojawił się ten ćmiący ból.


- Co się dzieje? Coś cię boli? – zapytał, zdecydowanie zaniepokojony.


- W porządku. To tylko ból głowy. – Zbyłam go, wracając do przeglądania raportu, który wciąż leżał na moim biurku.


- Nie martw się tym, Hermiono. Po prostu musiały puścić mu nerwy. – Głos Harry'ego był inny, jak gdyby zduszony. Kiedy odwróciłam głowę, by na niego spojrzeć, odwrócił wzrok.


***

Szelest przewracanych od kilku godzin kartek wdzierał się podstępnie do mojej głowy. Śledzony oczami tekst rozlewał się, stawał coraz bardziej niewyraźny. Całe Ministerstwo dawno opustoszało. Tylko w naszym departamencie wciąż trwały próby posunięcia się o krok dalej z uciążliwą pracą. Nerwowo zerkałam na coraz mniejszy stos nieprzewertowanych akt. Nazwiska Fitzgerald nie odnaleźliśmy do tej pory w żadnym dokumencie. Zaczynałam tracić nadzieję. Powoli mój entuzjazm opuszczał ciało i ukazywała się rezygnacja. Zegar wybijał kolejne minuty. Kartka za kartką. Przesłuchanie, raport, oględziny, podpis świadka. Litery skakał mi do oczu niczym oszalałe. Byłam na skraju obłędu, gdy nagle coś przykuło moją uwagę.


- Fitzgerald. Susan Fitzgerald - przeczytałam na głos, podnosząc się gwałtownie z krzesła. Harry znalazł się przy mnie w kilku sekundach. Oboje pochyliliśmy się nad kartką, zapełnioną dziesiątkami nazwisk.


- Córka Amelii? - Czarnowłosy zmarszczył brwi, spoglądając na wypisane nazwisko.


- To jedna z pierwszych list ofiar, Harry. Ta, którą uznaliśmy za fałszywą, pamiętasz? Później pojawiła się kolejna, były na niej naniesione poprawki. Jak mogłam o tym zapomnieć? - odparłam, czując narastający niepokój.


- Matka z pewnością próbowała dowiedzieć się czegoś o losach córki.


- Coś tu nie gra. Skąd ta zmiana nazwiska? - przypomniałam sobie, szukając w teczce fotografii. W końcu położyłam ją na blacie obok znalezionego dokumentu. Na odwrocie widniało to nazwisko, które zapamiętałam. Susan Adgins.


- Jedna z najmłodszych - szepnął Harry, wpatrując się w obraz rudowłosej nastolatki. Rzeczywiście była bardzo młoda. Z pewnością nie miała jeszcze siedemnastu lat w dniu wykonania fotografii.


- Trzeba znaleźć matkę i sprawdzić, czy nie popełniliśmy błędu w identyfikacji. A coś musiało zmienić się w chronologii, skoro Susan była na jednej z pierwszych list, a teraz jest na ostatniej… - Zaczęłam zagłębiać się w dedukcję, przez którą jeszcze mocniej bolała mnie głowa.


- Poświęcimy na to jutrzejszy dzień, Hermiono. Teraz należy nam się odpoczynek. - Harry uśmiechnął się lekko, lecz jednocześnie blado. W jego oczach widziałam wciąż ten sam ból, co przed laty. Zginęło tak wielu czarodziei. Zginęli za wolność. Zginęli za Harry'ego Pottera. Dlatego czarnowłosy próbował zwracać im wszystkim godność. Poświęcił się temu, bo wyrzuty sumienia nie dawały mu zasnąć.


- Masz rację. Wracajmy do domu. - Schowałam nowe dowody do sejfu i szybko zebrałam swoje porozrzucane rzeczy. Harry stał przy drzwiach, gotowy do wyjścia.


- Nie martw się. Czuję, że to wszystko niedługo się skończy - powiedział, choć to ja powinnam podnosić go na duchu. Uśmiechnęłam się tylko, jakby to mogło być gwarancją, że ten koszmar kiedykolwiek dobiegnie końca. Znaleźliśmy się w opustoszałej, pogrążonej w ciemności hali, gdzie jeszcze kilka godzin temu pracowała ponad trzydziestka czarodziei. Każdy nasz krok odbijał się złowrogim echem od wysokich ścian. Czarnowłosy bez słowa otworzył przede mną kolejne drzwi. Już dawno nie czułam takiego zmęczenia, a tym bardziej tak silnej dezorientacji. Wiedziałam, że tej nocy wcale nie odpocznę.

28 komentarzy:

  1. Coś mi mówi, że na tej liście jest Draco. I że ta sprawa będzie bardziej skomplikowana, niż się wydaje.

    Zapowiada się ciekawie, naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W następnym rozdziale nieco się rozjaśni kwestia listy ;) I tak, na pewno będzie to skomplikowana sprawa.

      Usuń
  2. Bardzo tajemniczo się rozpoczyna. Ciekawa jestem jak to się rozwinie (oczywiście oby jak najszybciej) :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czuję, że to nie będzie lekki tekst i że niecierpliwie będę czekać na kolejne rozdziały, nawet bardziej niż do tej pory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Cieszę się, że przyciągnęłam uwagę.

      Usuń
  4. Ciekawa jestem czemu Narcyza jest w takim stanie.
    I kto jeszcze znajduje się na liście. Mam dziwne przeczucie, że niestety Draco. ;<
    Ciekawie się zapowiada, niecierpliwie czekam na kolejny rozdział. :-)

    Pozdrawiam,
    Ariela
    www.breathe-you-in-dh.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Boże jak ja kocham Twoją twórczość ! Czuję się podekscytowana kolejnym opowiadaniem 😍

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo się cieszę, że zaczełaś publikować nowe opowiadanie. Mam nadzieję, że znajdziesz trochę czasu na pisanie, gdy zacznie się rok akademicki. Znalazłam kilka błędów. Pierwszy to odmiana imienia Harry, w dopełniaczu i bierniku pisze się: Harry'ego. Następnie mam kilka rad w sprawie dialogów.
    - Masz rację. Wracajmy do domu - schowałam...
    Po zdaniu "wracajmy do domu" powinna być kropka, a "schowałam" wielką literą. Są to dwa osobne zdania, gdyby po "schowałam" stał czasownik oznaczający mówienie, np. krzyknęła, szepnęła, zapytała, odparła, itd., to wtedy po zdaniu "wracajmy do domu" nie byłoby kropki, a czasownik typu powiedziała, szepnęła byłby małą literą. Podam Ci kilka przykładów.
    - Nie martw się tym, Hermiono. Po prostu musiały mu puścić nerwy - głos Harrego... Po "nerwy" powinna być kropka, natomiast "głos" wielką literą i oczywiście - Harry'ego. :-)
    -Może w tym tkwi problem - syknął, przecierając twarz dłońmi - Gdybyś...
    Tutaj po słowie "dłońmi" też powinna być kropka.
    Mam nadzieję, że trochę pomogłam. Pozdrawiam i życzę udanego wyjazdu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Muszę poprzeglądać jak się zapisuje te dialogi, bo zawsze miałam z tym problem i tak dziwnie to dla mnie wygląda z tymi kropkami.

      Usuń
  7. Na początek uwielbiam długość Twoich rozdziałów.
    Chociaż jedna autorka która umie uszanować czytelnika i pokazać czym jest prawdziwy tekst :)
    Wielkie brawa dla Ciebie.
    Co do rozdziału I jest wciągający.
    Naprawdę. Moim zdaniem to daje początek na całkiem niezłą historię.
    Już z góry jestem ciekawa tą całą intrygą.
    Blaise, Zabini, Harry.
    Rety skąd bierzesz te wsztystkie pomysły naprawdę i tak wspaniale je realizujesz?
    Czuje, że to będzie jedna z moich ulubionych historii ale kto wie czas pokaże.
    Ostatecznie ważne by niczego z góry nie zakładać czyż nie?
    Sam rozdział wiele wniósł.
    Poznaliśmy początek drogi Hermiony, jej pracę, zaangażowanie i historię, która dopiero się rozwija.
    Jak dla mnie to bardzo dużo informacji i ciekawa jestem co jeszcze masz w zanadrzu.
    Pozdrawiam mocno i czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Pisanie tak długich rozdziałów to lekka... katorga, ale częstotliwość postów niestety będzie musiała się zmienić, więc chcę Was trochę udobruchać. Cieszę się, że to dobry początek. Dopiero będzie się działo! A pomysł dojrzewał od dawna, spiętrzał się i przychodził w najmniej oczekiwanych chwilach.

      Usuń
  8. Przyznam się że na początku miałam nadzieję że to Draco, będzie tym przesłuchiwanym, ale teraz mam mieszane uczucia. Z jednej strony, albo Draco jest na liście, albo to on jest tym którego szukają. Czytałam już komentarze i już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału, mam nadzieje że pojawi się bardzo szybko.
    Pozdrawiam i cieszę się że wróciłaś do pisania
    MadzikM
    W wolnej chwili zapraszam na któryś z blogów
    http://socolddramione.blogspot.com/
    https://dramione-pojednejstronie.blogspot.com/
    https://dhpbpmm.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedługo się okaże, co z listą i co z przesłuchiwanym (bo jeszcze się pojawi...)

      Usuń
  9. Dziewczyno, naprawdę umiesz siać zamieszanie. Ta historia wydaje się strasznie zagmatwana, a przy tym banalnie prosta. Podoba mi się ta aura tajemnicy, i to, że najwidoczniej sprawa będzie się wyjaśniała powoli. Jestem prawie pewna, że szukają Draco. Interesujący jest wątek Narcyzy i jej powiązanie z Hermioną. Intrygujące jest zachowanie Harrego i Blaisa. Wydaje się, że oboje wiedzą coś o czym nie mówią, i że ma to związek z tą tajemniczą sprawą. Jestem po prostu zachwycona i zaintrygowana, więc bądź pewna, że będę śledzić tą historie. Pozdrawiam
    La Catrina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, wydaje się zagmatwana, ale jest prosta :) I o to właśnie chodzi.

      Usuń
  10. Witaj,
    Tak, to prawda, że potrafisz zaintrygować czytelnika. Już dawno żaden 1 rozdział aż tak mnie nie wciągnął.
    Cudownie wykreowałaś sytuację Hermiony i przyznam szczerze, że czułam się jakbym była na jej miejscu! Po przeczytaniu rozdziału byłam tak dziwnie hm... Zmęczona, jakbym to ja przeżyła ten dzień i przejmowała się niewyjaśnionymi sprawami. Jakbym rzeczywiście była tym przytłoczona w ten sam sposób, jak ona. To wielki plus. Mało kto potrafi teraz pisać w taki sposób, byśmy podczas czytania mogli aż tak wgłębiać się w historię.
    Pozdrawiam, Iva Nerda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że wciągnęło :) Ja też odczuwałam takie zmęczenie po przeczytaniu tego wszystkiego przed publikacją.

      Usuń
  11. hm... ciekawe - kiedy następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno w sierpniu, ale daty nie jestem w stanie podać.

      Usuń
    2. Edit: Publikacja po 17 sierpnia! Wyjeżdżam i nie zdążyłam dokończyć rozdziału.

      Usuń
  12. Jednym zdaniem można określić moją reakcję: jestem wstrząśnięta! Zapowiada się wyjątkowo trudne opowiadanie, ale jednocześnie fascynujące. Och, ma przeczucie, że będzie jeszcze lepsze niż Bez definicji i Ukryte demony. A te opowiadania uwielbiam, więc jestem ciekawa dalszego rozwoju Straconym
    Tyle niedomówień, tyle tajemnic, lista, samobójcze próby Narcyzy, wow!
    Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział. Już nie mogę doczekać się aż uchylisz nam, choć rąbka tajemnicy.
    Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dużo weny, i siły na pisanie!
    Charlotte Petrova

    Wschód słońca
    Auror z wymiany

    OdpowiedzUsuń
  13. Przyznam, że długo ociągałam się z przeczytaniem tego rozdziału. Nie zachęcił mnie wstępny opis Twojego nowego opowiadania, bo zapowiada się na trudne, angstowe, zdecydowanie niełatwe w odbiorze dla czytelnika mojego pokroju. Zawzięłam się jednak i postanowiłam, mimo mojej niechęci do tego typu tekstów, zabrać się za lekturę, po której mam mocno rozdwojone odczucia.
    Z jednej strony, już po przeczytaniu tego pierwszego fragmentu czuję się jak przeciągnięta przez wyżymaczkę, wręcz wypluta emocjonalnie, tak mocno wczułam się w atmosferę i uczucia narratorki; z drugiej - tak bardzo mnie zaintrygował, że nie ma opcji, żebym go teraz zostawiła. Morze tajemnic, mrok, same pytania. O co tak naprawdę chodzi z tą ostatnią listą, kim właściwie jest Blaise (bo nie wynika jednoznacznie z tekstu, że na przykład magomedykiem, tylko raczej jedynym zaprzyjaźnionym z rodziną Malfoyów, który jakby w imieniu Draco opiekował się Narcyzą), jakie tak naprawdę są odczucia i motywy Harry'ego, czy to Draco jest tą osobą, o której Blaise mówi, że nie zostanie odnaleziona?

    W tym pierwszym fragmencie udało Ci się wrzucić czytelnika do ciemnego korytarza z mnóstwem drzwi, które próbuje otworzyć i znajduje za nimi kolejne korytarze z nowymi drzwiami...

    Czekam zatem niecierpliwie na kolejny rozdział i po raz chyba setny już upewniłam się dziś, że nienawidzę sięgać do tekstów, które dopiero są tworzone.;) Chciałabym być przy ostatniej kropce, już, teraz, ale nie można mieć wszystkiego, niestety.

    Pozdrawiam i mam nadzieję, że nie zabraknie Ci czasu na regularne aktualizacje.
    Margot

    P.S. Zauważyłam błąd w słowie "rozczepiony", które prawidłowo brzmi "rozszczepiony".

    OdpowiedzUsuń
  14. Zapowiada się świetnie :) Jest kilka błędów, ale zostały one już wyżej wymienione. Weny życzę i zapraszam do mnie :)
    myownworld-fanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  15. Zaraz lecę czytać ten zapewne wspaniały pierwszy rozdział, jak wynika z Twojego wstępu; a jak udał się ten szalony wyjazd w połowie sierpnia 2016, o którym piszesz we wstępie do tego rozdziału? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjazd był naprawdę udany. Bardzo ciepły ;) Mam nadzieję, że rozdział się spodoba. Pozdrawiam

      Usuń
  16. Jestem bardzo ciekawa jak to się będzie rozwijać. Dajesz pole do popisu mojej wyobraźni o co może chodzić. Wisi tu jakaś nuta tajemniczości. Jestem bardzo ciekawa. Lecę czytać dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  17. MUSISZ PRZECZYTAĆ:

    Nazywam się Susan Davis, amd z Glasgow w Wielkiej Brytanii. Chcę zeznawać o wielkim człowieku nazwie Doktor Dr Ogundele, byłem oszukany tak wiele razy i nigdy dotąd nie widziałem żadnego potężnego człowieka, jak dr Ogundele, mój mąż zostawił mnie, ponieważ nie mogłem mieć własnego dziecka, a drugi powód był także dlatego, że nie byliśmy w stanie opłacać nienarodzonego dziecka, pewnego dnia jako zdegradowana kobieta, którą pojechałem do internetu, a ja spotkałem się z postem dr Ogundele napisanym przez kobietę, z którą pomagał wcześniej, zachęcam się do kontaktu z nim, pierwsze słowo, które powiedział mi, że powinienem być szczęśliwy, że skontaktowałeś się z nim, że moje problemy się skończą, kilka dni po jego modlitwach i konsultacji mój mąż wrócił z błaganiem i wyprowadził nas z ubóstwa swoimi mocami, z przyjemnością informujemy każdego czytałem to, że mam własne dziecko na drodze. Dr Ogundele jest jak żaden inny czary, ma doskonałe rozwiązanie problemów związanych z relacjami, ubóstwem, chorobami i małżeństwem, a nawet sprawi, że będziesz miał szczęście w swoim życiu. Wierzę mu i dziś cieszę się, że wszyscy wiedzą, że ten czarujący czarodzieja ma moc do problemów życia z wszelkimi rodzajami choroby z jego mocą. bo wierzyli w Niego, mam szczęście. Dziękuję, że ci ludzie wciąż tam są i potrzebują pomocy, a ja go upuszczę, skontaktujesz się z nim, a potem wyskakujesz za mnie. Dr.Ogundele napisz do swojego: ogundeletempleofsolution@gmail.com lub swojego telefonu: +27618920352

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz jest dla mnie niesamowitą motywacją do pisania. Nawet ten najkrótszy!
Komentarze pod zakończonymi opowiadaniami również są czytane :)
Dziękuję za każdą minutę poświęconą na wyrażenie własnej opinii.

Zapraszam do kontaktowania się ze mną na Ask'u ( http://ask.fm/edgeblue ) oraz drogą mailową ( edge.blue@onet.pl )