Wszystkim, wspaniałym czytelnikom.
Śmierć
ma to do siebie, że jej atmosfera przenika wszystko i wszystkich - niczym
krople deszczu, wdzierające się w każdy, najmniejszy zakamarek. Demony umarłych
są mroczne i przynoszą głęboką ciemność niemal do każdego miejsca, w którym
zawitają. Strata unosi się w powietrzu czarną, nieznośną mgłą. Patrzysz w dal i
jedyne, co widzisz to wspomnienia związane z osobą, która odeszła. Są jednak
różne rodzaje śmierci. Ta, które zabiera człowieka, jak równego z równym.
Nieuchronne, lecz spokojne odejście ze świata. Wieczny sen, z którym każdy się
godzi i nikt nie walczy. Może być też śmierć przedwczesna, niezapowiedziana.
Nie da się do niej przygotować, bo przychodzi nieproszona. Z nią czasami nie
można się pogodzić. Umarły odchodzi, ale pozostają jego bliscy. Niespokojni,
wciąż zadający sobie te same pytania. Morderstwa, samobójstwa, tragiczne
wypadki... To wszystko pozostawia po sobie ślady. Bywa jednak tak, że nie
potrafimy wzbudzić w sobie żalu po czyimś odejściu. Niezałatwione sprawy,
niewyjaśnione kłamstwa codziennie przypominają nam najgorsze rzeczy, związane
ze zmarłym.
Przychodzi
jednak taki czas, gdy z serca znikają urazy. Skoro możemy pozostawiać rany,
możemy także je leczyć. Tego roku przyszło do mnie takie ukojenie. Siedziałam
na chłodnej, kamiennej ławce. Wiatr chłostał moją twarz, a drobne płatki śniegu
moczyły włosy. Cmentarz powoli pochłaniał zmrok, wokoło panowała
nieprzenikniona cisza. Wczoraj oficjalnie powitałam nowy, kolejny rok swojego
życia. Właśnie teraz przyszedł moment, w którym zdałam sobie sprawę z tego, że
niektórzy nie mogą się nim cieszyć. Uniosłam głowę, by spojrzeć na marmurowy
grób przed sobą. Harry James Potter. Przyszłam tu po
raz pierwszy od jego śmierci. Wcześniej nie byłam w stanie. Blokowało mnie to
wszystko, co kiedyś zrobił. To, czym prawie zrujnował moje życie. Ale dzisiaj
byłam już silna i gotowa, by tu zawitać. Umiałam spojrzeć prawdzie w oczy.
Złoty Chłopiec był moim przyjacielem. Tym samym, którego kochałam jak brata. Nie
było go już obok mnie. Nie był w stanie mnie przeprosić, ale ja już mu
wybaczyłam. Moje życie się poukładało, więc musiałam poukładać także dawne
emocje i uczucia. Powoli wstałam z ławki i wyciągnęłam różdżkę z kieszeni
ciepłego płaszcza.
- Innaminitus Conjurus - wyszeptałam
zaklęcie, a na zasypanym przez śnieg marmurze pojawiła się czarna, pojedyncza
róża. Taki sam symbol, jaki pozostawiłam na pogrzebie. Tym razem jednak
patrzyłam na wszystko inaczej. Tęskniłam za Wybrańcem, mimo że mnie skrzywdził.
Wybaczyłam, bo byłam pewna, że mnie kochał. Każdy popełnia błędy, niezależnie
od tego, kim jest. Nawet niegdyś idealny Harry Potter miał to prawo. W ostatnim
czasie wszystko się przewartościowało. Zdałam sobie sprawę, kto był lub kto
zawsze będzie moim przyjacielem. Ronald zniknął z powierzchni ziemi zaraz po
pogrzebie Harrego. Już nie wrócił. Ginny znalazła szczęście u boku jednego z
aurorów. Wciąż widywałam ją bardzo często, a wesołe iskry w jej oczach dawały
mi pewność, że jest na dobrej drodze.
Po
raz ostatni spojrzałam na grób, po czym uśmiechnęłam się lekko w stronę nieba.
Może i Harry kiedyś mnie skrzywdził, ale teraz pilnował mnie z góry. Pilnował
nas wszystkich oraz stawiał nam na drodze odpowiednie osoby. Byłam tego pewna.
Z taką myślą teleportowałam się z Doliny Godryka.
***
Jak długo dążysz do swoich
marzeń? Walczysz o nie, czy tylko trzymasz z dala od siebie, w zasięgu wzroku,
lecz nie rąk. Masz cele, do których dążysz? Jak bardzo pragniesz własnego
szczęścia? W swoim życiu doświadczyłem już tej pustki, gdy nie masz nic, oprócz
własnego oddechu. Wtedy byłem jeszcze młody. Nie do końca dojrzały, ale
zmuszony do udawania dorosłego. Zamknięty na ludzi, bez marzeń, czy większych
celów. Zimny, niedostępny, łaknący jedynie śmierci i spokoju. Cały ten czas
szukałem siebie, wiedząc, że się gubię. Ale zdarzyło się coś, co mnie obudziło.
Byłem tym, który podejmował złe decyzje. Raz udało mi się jednak odmienić
tę passę. Rzuciłem się w wir zdarzeń, które miały darować mi wolność. Wtedy też
okazało się, że życie jest grą, a w którymś momencie zyskujesz nagrodę. Ja
zdobyłem swoją, mimo że na nią nie zasługiwałem. Zdobyłem kobietę, która
czyniła ze mnie lepszego człowieka. Nigdy nie miałem tak wielu marzeń, czy
celów, a wszystkie związane są z nią. Czego chcę? Do czego dążę? Dać szczęście
jej, co równa się daniu szczęścia mnie samemu. Byłem kiedyś po części egoistą.
Teraz nie znam już tego słowa. Miłość jest jego zaprzeczeniem. Niegdyś nie
potrafiłem nazwać tego, co czuję. Wiem jednak, że z każdym dniem i miesiącem
kocham ją coraz bardziej. Podziwiam, szanuję, wspieram i daję wszystko, co mam,
ale przede wszystkim ją kocham.
Przyzwyczaiła mnie do
tego, że jest obecna zawsze, gdy tego potrzebuję. Niezależnie od pory dnia, czy
nocy. Tego ranka obudziłem się, z myślą o tym, że jest gdzieś obok. Powoli
otworzyłem oczy. Siedziała w fotelu, otoczona ostrymi promieniami zimowego
słońca. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że ma na sobie płaszcz, a
przemoczone śniegiem buty leżą porzucone w progu. Uniosła głowę, jakby wyczuła
mój wzrok. Nie pytałem, gdzie była. Czekałem aż sama mi powie lub po prostu to
przemilczy.
- Byłam na cmentarzu - wstała ze swojego miejsca i powoli ściągnęła
płaszcz. Wyraz jej twarzy nie zdradzał negatywnych emocji. Wyciągnąłem do niej
rękę, którą po chwili przyjęła. Ułożyła się obok, przylegając do mnie ściśle
swoim szczupłym ciałem.
- Jestem z ciebie dumny - odparłem, nakrywając ją kocem. Drżała lekko
pod wpływem niedawno odczuwanego zimna lub z silnych emocji.
- Przepraszam, że cię obudziłam - spojrzała na mnie swoimi głębokimi
oczami. Przez ten rok zmieniła się tylko wewnętrznie. Stała się tą osobą, którą
starała się być od dawna. Przy sobie nie graliśmy żadnej roli. Nie udawaliśmy
tych, którzy niczego nie przeżyli. Mieliśmy przeszłość, ale także
przyszłość.
- Nie szkodzi - mocniej ją objąłem i zamknąłem oczy, chłonąc zapach jej
skóry. Oddychała spokojnie, zaciskając drobne dłonie na mojej koszulce.
- Zostańmy dziś w domu. Ten pierwszy dzień nowego roku spędźmy sami -
powiedziała, leniwie unosząc na mnie wzrok. Uśmiechnąłem się, zakładając kosmyk
brązowych włosów za jej ucho.
- W porządku. Zostaniemy tutaj - pocałowałem ją w czubek głowy. Po chwili
wstała z łóżka i zasłoniła okna grubym, ciemnozielonym materiałem. Zdążyłem już
poznać jej zwyczaje. Lubiła przebywać w ciemności, tak samo, jak odczuwać
promienie słońca na twarzy. Była dobra, a kochała kogoś takie, jak ja. Takie
myśli nie opuszczały mnie, mimo że była ze mną nieprzerwanie już od dłuższego czasu.
Pokazałem jej wszystkie swoje wady. Poznała mnie takim, jakim byłem. Kiedy
patrzyłem na cały ten bałagan, który zdążyliśmy zrobić w swoich życiach, nie
wiedziałem już, w jaki sposób udało nam się dotrzeć do tych dobrych dni.
- Będę czekać na dole - pochyliła się nade mną i złożyła krótki, czuły
pocałunek na moich ustach. Nie zdążyłem jej złapać, a już zniknęła w drzwiach.
Pokręciłem głową z lekkim niedowierzaniem. Lubiła ze mną igrać.
Pierwsze miesiące naszego życia po ujawieniu
były istnym docieraniem się. Nie było tak łatwo, jak mogłoby się wydawać. Przez
kilka tygodni uczyliśmy się normalnego, pozbawionego niebezpieczeństw
przebywania ze sobą. Jej temperament zderzał się z moim, ale zazwyczaj kończyło
się na tym, że zatykaliśmy sobie usta pocałunkiem. Kłóciliśmy się, tak jak
każda para. Nigdy nie doprowadziłem jej jednak do płaczu. Nie potrafiłem jej
krzywdzić. Wystarczyła nam godzina, by zatęsknić za sobą. Nadal wymienialiśmy
uszczypliwe uwagi. Nie brakowało ironii i złośliwości. Nasz związek miał na
tyle oryginalne podstawy, że pozwalaliśmy sobie na odrobinę więcej, niż
normalnie. Jednak niezależenie od okoliczności, patrzę na nią z takim samym
uczuciem, jak przedtem. Nie zmienia się to, choćby wykrzyczała mi w twarz
najgorsze obelgi.
Zszedłem na parter,
pokonując szerokie, marmurowe schody. Mogłem się założyć, że Hermiona zjechała
po poręczy kilka minut temu. Zamieniliśmy Malfoy Manor w coś więcej, niż kamienną
twierdzę. Puste, zimne przestrzenie znikły gdzieś po drodze. Wprowadziliśmy się
niedługo po przyjęciu, zorganizowanym przez moją matkę. Granger urządziła
większość pomieszczeń, a te najbardziej mroczne zostały zamknięte, by już nigdy
nie przypominały o przeszłości. Teraz spokojnym, wolnym krokiem mijałem
miejsce, gdzie jeszcze rok temu wisiało zwierciadło Ain Eingarp. Pozbyliśmy się
go z pomocą McGonagall, ale świadomość jego istnienia coś nam dawało.
Wiedzieliśmy, że spojrzenie w tę taflę ukazałoby nam tylko nasz wspólny obraz.
Byliśmy swoimi jedynymi pragnieniami.
Zdawałem sobie z tego
sprawę, wchodząc do przytulnej, pomniejszonej zaklęciami kuchni. Hermiona stała
przy blacie, nalewając kawę do kubków, które zabraliśmy z jej mieszkania
podczas przeprowadzki. Podała mi jeden z nich, a aromat ciepłego, lekko
przyprawionego cynamonem napoju unosił się obłokiem ponad naczyniem.
Przypomniała mi się chwila sprzed siedmiu lat, gdy Granger przemycała dla mnie
jedzenie do piwnic Hogwartu.
- Uważaj, bo się poparzysz, Malfoy - usłyszałem jej głos i natychmiast
odstawiłem kubek.
- Mówisz o kawie, czy o sobie? - odparłem, podchodząc nieco bliżej. Spojrzała
na mnie kątem oka, jakby zastanawiając się, co zaraz zrobię. Dobrze wiedziała,
ale takie gry sprawiały nam przyjemność. Po chwili trzymałem ją w swoich
ramionach. Nie opierała się, gdy złączyłem nasze usta. Nie wypiliśmy zaparzonej
wcześniej kawy. Ostygła w kubkach, a my zajmowaliśmy się tylko i wyłącznie
sobą, jakby świat za oknami nie istniał.
***
- Hermiona! Jasna cholera! Rusz się stamtąd! - krzyk Alexa wyrwał mnie z
otępienia. Powoli odeszłam od szyby, zdając sobie sprawę, że stałam tam już od
dobrych kilku minut. Po ostatnim pocałunku Malfoya szumiało mi w głowie i nie
byłam w stanie wrócić do rzeczywistości. Mimo że blondyn odjechał na motorze
jakiś czas temu, zaprzątał moje myśli, jakby nadal stał obok. Nie zwracając
uwagi na cokolwiek, ruszyłam na zaplecze. Pusta sala była dla mnie czymś
zupełnie nowym. Nikt nie siedział przy stolikach. Panowała cisza, a moje kroki
odbijały się od ścian głuchym, martwym echem.
Zastałam bruneta,
siedzącego nad stertą papierów. Dokładny stos, który miał coś zmienić, coś
rozpocząć, ale nie miał niczego zakończyć. Umowa była nareszcie gotowa. Po
wielu tygodniach załatwiania formalności w urzędach mieliśmy to za sobą.
Wystarczył jeden podpis. Twarz Alexa zdradzała podniecenie i wyczekiwanie. W
jego uśmiechu czaiła się także kpina z mojego rozkojarzenia.
- Pamiętasz, że już cię kiedyś uprzedzałem? Wpadłaś po
uszy, Granger - pokręcił lekko głową, gdy usiadłam na krześle naprzeciwko.
- Nie próbowałeś mnie z tego wyciągać - mrugnęłam do
niego znad biurka.
- Od szczęścia się ludzi nie ratuje, siostrzyczko.
- Przejdźmy do rzeczy i miejmy spokój - powiedziałam,
przysuwając do siebie plik dokumentów.
- Jesteś tego pewna? Ufasz mi? - Alex złapał mnie za
rękę, którą sięgnęłam po długopis.
- Ufam ci, jak nikomu - odepchnęłam jego dłoń i
uśmiechnęłam się lekko.
- Najbardziej ufasz Draconowi - rzucił, jak gdyby mnie
sprawdzając.
- Bo go kocham! - przypomniałam, z kpiącym wyrazem
twarzy.
- Wygrałaś - mruknął krótko, kręcąc głową.
- Podpisujemy? Jesteś na to w pełni gotowy? Wiesz, że
to odpowiedzialność. Liczę na ciebie - spojrzałam w jego oczy, starając się
wyłapać ewentualną niepewność.
- Jestem gotowy. Wystarczy, że ty mi ufasz -
wyprostował się na krześle i włożył pióro między moje palce. Spojrzałam na
niego ostatni raz, po czym złożyłam zamaszysty podpis pod umową.
- Załatwione. Jesteś teraz właścicielem pierwszego
oddziału restauracji Demons. Gratulacje - uścisnęłam mu dłoń, jak nieczuły
profesjonalista. Po chwili przyciągnął mnie jednak do siebie i mocno przytulił.
- Dziękuję, Granger - szepnął mi do ucha. Kilka minut
później zdołałam się wydostać z jego uścisku. Ruszyłam do wyjścia i zatrzymałam
się dopiero na chodniku. Charing Street Road. Ulica, z którą wiązało się tak
wiele moich wspomnień. Moje pierwsze, własne miejsce. Restauracja, biznes, dom.
Pierwsza pamiątka demonów, którą stworzyłam. Kamienica nadal należała do mnie,
tak samo jak cała firma. Alex miał od tego dnia zarządzać oddziałem w Londynie.
Zaufałam mu i potraktowałam jak członka rodziny. Powierzyłam swój skarb w jego
dłonie. Był jeszcze młody, ale wszystkie spędzone przy mnie lata, nauczyły go
fachu. Nie bałam się, że coś może pójść nie tak. Mimo wszystko mogłam mieć
wszystko pod kontrolą. Nie chciałam stać w miejscu - pod względem biznesu, jak
i ogółu swojego życia. Brnęłam coraz dalej w związek z Malfoyem. Po kolei
porządkowałam sobie świat. W pewnym momencie zawsze nadchodzi czas na ważne
decyzje. Ja podejmowałam swoje.
- Nadal jesteś moim szefem - usłyszałam głos Alexa
koło swojego ucha.
- Będę cię sprawdzać - odparłam, szturchając go w
ramię.
- Zajmij się ważniejszymi sprawami - poprawił kołnierz
mojego płaszcza. Zima dobiegała już końca, chłód był coraz mniejszy, ale wiatr
nadal nie opuszczał Londynu.
- Jakimi? - spytałam, dobrze wiedząc, co odpowie.
- Sobą i Malfoyem - uśmiechnął się niepewnie, jakby za
tym kryło się coś poważniejszego.
- Wszystko jest między nami w porządku -
odpowiedziałam, patrząc przyjacielowi w oczy.
- Dlaczego jeszcze nie wzięliście ślubu? - spytał,
unosząc znacząco jedną brew. Westchnęłam, patrząc z rozczuleniem na swój
zaręczynowy pierścionek. Rzeczywiście coś było nie tak, chociaż wmawiałam
sobie, że to tylko złudzenie. Minął rok odkąd Draco zadał mi to najważniejsze
pytanie. Odpowiedziałam twierdząco, ale nadal byłam niezamężna.
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami, posyłając Alexowi
niezdecydowane spojrzenie.
- Porozmawiajcie o tym - pocałował mnie w czoło, po
czym zostawił samą na chodniku. Spojrzałam na zachmurzone niebo, zapowiadające
prawdopodobnie ostatnie opady śniegu. Zaczęłam się zastanawiać nad wszystkim,
co powiedział mi Alex. Dlaczego nie postawiliśmy z Malfoyem kolejnego kroku?
Dlaczego wciąż żyjemy w jakimś zawieszeniu?
Rozmawialiśmy o wielu rzeczach. Nie baliśmy się trudnych tematów, ale
ślub pozostawał nadal poza naszym zasięgiem. Ogarnął mnie dziwny niepokój. W
naszym związku było wszystko, czego zawsze pragnęliśmy. Co jednak było tą
blokadą? Musiałam się tego dowiedzieć. Wyciągnęłam różdżkę i teleportowałam się
do domu. Całym sercem pragnęłam zastać na miejscu Dracona.
***
Tak
niewiele trzeba, by zauważyć poszczególne elementy swojego życia. Tak niewiele
wystarczy obserwować, by wiedzieć, jak wiele się ma. Widzisz smutne, szare
twarze. Zdajesz sobie sprawę, że wyglądasz o niebo lepiej. Kiedyś szedłem
korytarzem Ministerstwa Magii, a moje życie wisiało na włosku. Egzystencja była
jeszcze gorsza, niż tych zabieganych pracowników, niosących setki dokumentów.
Przebywając tu teraz byłem niczym inny człowiek. Lepszy, czy po prostu
dojrzalszy? Sam nie wiedziałem. Szczęśliwy i nareszcie spełniony - z pewnością.
Rok tak wiele był w stanie zmienić. Nie pracowałem już tutaj, a tak
przynajmniej mówiło wypowiedzenie, które trzymałem w dłoni. Szedłem do swojego
szefa z tą kartką, która miała zakończyć moją rolę w przedstawieniu. Nie
nadawałem się do tej pracy, chociaż przez wiele miesięcy starałem się należycie
ją wykonywać. Wątpiłem w to, by moja kariera miała zabrnąć gdzieś dalej.
Przynajmniej w Ministerstwie nie miałem szans na sukces. Nie była to jednak
moja jedyna motywacja do rezygnacji. Było coś jeszcze, co wyrywało mi się z
piersi, jakby łaknąc głębokiego oddechu. Pragnąłem prawdy i pewności, że w
życiu robię to, co niezaprzeczalnie kocham. Dzisiejszego dnia kończyłem z
ostatnią rzeczą, która była barierą.
- Cześć, Diable - powiedziałem, wchodząc do gabinetu
przyjaciela. Jego wzrok podążył do trzymanych przeze mnie papierów.
- Nareszcie - westchnął, uśmiechając się szczerze. Nie
planowałem żadnej pogawędki z przyjacielem, ale w końcu postanowiłem na chwilę
zostać. Opadłem na fotel, przyglądając się zdjęciom Rose nad biurkiem
Zabiniego. Ślub miał odbyć się za rok, w Boże Narodzenie. Kasztanowłosa
uzależniła od siebie Diabła, w sposób, jakiego nigdy bym się nie
spodziewał. Życie przynosiło tak wiele niespodzianek.
- Podjąłem decyzję - przyznałem, nadal przyglądając
się ruchomym obrazom.
- I to dobrą - Blaise kiwnął głową, podpisując
niedokładnie jakieś dokumenty.
- Pamiętasz naszą umowę na dzisiaj? - spytałem,
patrząc mu w oczy.
- Jasne. Te twoje podchody są nawet zabawne. Będę
pilnował Granger, jak oka w głowie - mrugnął do mnie porozumiewawczo.
- Jeśli coś nie pójdzie dobrze, natychmiast daj mi
znać – wstałem z fotela, rzucając przyjacielowi stanowcze spojrzenie.
- Będę pamiętał, Malfoy. A teraz już idź! Czeka na
ciebie nowe życie! – niemal siłą wypchnął mnie ze swojego gabinetu. Po chwili
drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem. Spojrzałem na wypowiedzenie, chcąc się
przekonać, że naprawdę to robię. Podjąłem właściwą decyzję i byłem tego w stu
procentach pewien. Powoli ruszyłem do biura swojego szefa. To było jak wędrówka
do wolności. Czułem się rozluźniony oraz spokojny, jak jeszcze nigdy wcześniej.
Szedłem w dobrą stronę, tę najlepszą.
***
Dom był pusty, a panująca w nim cisza działała
destrukcyjnie na atmosferę, która zazwyczaj tam panowała. Weszłam do każdego
pomieszczenia, ale Malfoya nie było w żadnym z nich. Nie czekałam zbyt długo.
Po chwili znalazłam się przed wejściem do Ministerstwa. Liczyłam na to, że
znajdę go w biurze. Pochylonego nad papierami, skupionego i kompletnie
odłączonego od zewnętrznego świata. Musiałam przyznać, że już od dawna nie
pasował do niego ten wizerunek idealnego urzędnika. Wiele razy szukałam w jego
firmowym wcieleniu odrobiny tego, co tak mnie przyciągało. Odnajdywałam to, gdy
wracał do domu. W naszych własnych, czterech ścianach był kimś prawdziwym. Tym
mężczyzną, który przekraczał wszelkie granice. Tym, który wciąż stał na
krawędzi. Przy mnie uśmiechał się w ten wyjątkowy sposób, jakby niedowierzał,
że jednak stać go na taki gest. Praca w Ministerstwie była częścią jego życia,
ale jej rola dobiegała końca, gdy przekraczał próg budynku. Często czekałam na
niego, wypatrując czarnego garnituru i służbowej teczki. Kiedy szedł w moją
stronę, pozbywał się krawatu, rozpinał pierwsze guziki koszuli i mierzwił
włosy. Znów był mój. Witał mnie pocałunkiem. Niekoniecznie grzecznym, a tym
bardziej krótkim.
Teraz szłam korytarzem, a moje obcasy stukały głośno o
posadzkę. Miałam na sobie tę słynną, czerwoną sukienkę z artykułu Rity Skeeter.
Czułam na sobie wzrok całej żeńskiej części Ministerstwa. Przez rok zdążyłam
się przyzwyczaić do tej ciekawości oraz zawiści, tkwiącej w oczach kobiet.
Miałam na własność Dracona Malfoya. Byłam chodzącą tajemnicą. Poza plotkarskimi
artykułami, w prasie nie można było znaleźć nic konkretnego na nasz temat.
Chroniliśmy swoją prywatność, ale tkwiąca w nas dzięki temu zagadka napawała
innych ludzi zazdrością. Byłam Hermioną Granger. Udało mi się wygrać własne
życie.
Starałam się nie pokazywać, jakie tkwi we mnie
zdenerwowanie. Musiałam porozmawiać z Malfoyem. W zamyśleniu dotknęłam swojego
zaręczynowego pierścionka. Dlaczego jeszcze nie byliśmy małżeństwem? W naszym
związku układało się naprawdę dobrze. Co więc było problemem? Może kłopot tkwił
we mnie?
Pchnęłam drzwi, prowadzące do gabinetu Zabiniego.
Siedział rozparty na fotelu, wystukując palcami na blacie nieznany mi rytm.
- Granger! - wykrzyknął, zdecydowanie za bardzo
teatralnie. Zmrużyłam oczy, po czym mój wzrok powędrował w stronę wejścia do
gabinetu Dracona. Zauważyłam, że cała krew odpływa z twarzy Diabła. Natychmiast
rzuciłam się do drzwi, ignorując protesty bruneta. Wpadłam do pomieszczenia,
które ku mojemu zdziwieniu było zupełnie puste. Na biurku panował całkowity
porządek. Na szafkach brakowało segregatorów i teczek. Usłyszałam westchnienie
za swoimi plecami.
- Co tu się dzieje? - spytałam, odwracając się do
Diabła, który uśmiechnął się lekko. Prawie zazgrzytałam zębami na ten widok.
- Nic się nie dzieje - odparł, łapiąc mnie za ramię i
wyprowadzając do swojego pokoju.
- Gdzie są rzeczy Dracona? - syknęłam, szarpiąc się i
wyzwalając z uścisku.
- Zapewne w śmieciach - usiadł w fotelu, przytrzymując
ręce za głową.
- Gadaj co tu się dzieje! - warknęłam, pochylając się
przez blat w jego stronę.
- Malfoy przyniósł dziś wypowiedzenie. Bezzwłocznie
zabrano jego rzeczy - wyjaśnił, pokazując mi miejsce do siedzenia. Opadłam na
krzesło, ciężko wzdychając.
- Jakie wypowiedzenie? Dlaczego nic mi nie powiedział?
- zaczęłam pytać samą siebie.
- Granger… - jęknął Blaise, przewracając oczami.
- Czy on mnie zradza? Musisz mi powiedzieć! – poczułam
napływające do oczu łzy, a coś niebezpiecznie zaczęło drażnić moje gardło.
- Nie, nie zdradza cię! Cholera jasna! Wiedziałem, że
tak będzie! – wyrzucił ręce w górę, po czym nagle znalazł się przy mnie.
- O co tu chodzi, Blaise? – wykrztusiłam, mocno
zaciskając dłonie na swoich kolanach. Brunet złapał się za głowę, jakby
intensywnie się nad czymś zastanawiał.
- Wracaj do domu, Granger – powiedział w końcu,
podchodząc do biurka i sięgając po pergamin. Nakreślił na nim kilka słów.
- Ale… - zaczęłam, patrząc na Zabiniego błagalnym
wzrokiem.
- Nie ma żadnego ale! Wracaj do domu! W tej chwili! –
podniósł głos, ale nie wyczułam w tym gniewu. Wstałam z krzesła, nie do końca
koordynując własne ciało. W moim sercu zagnieździł się jakiś niepokój, którego
za nic nie mogłam się pozbyć. Co jeśli Blaise kłamał i jednak Malfoy mnie
zdradził? Co takiego się wokół mnie dzieje? Dlaczego nie wiem o wypowiedzeniu?
Nie pozostawało mi nic innego, jak posłuchanie rady bruneta. Musiałam wrócić do
domu. Zastanawiałam się tylko, co takiego tam zastanę.
***
Weszłam
do Malfoy Manor, już drugi raz tego dnia nasłuchując czyjejś obecności. Znów
panowała cisza. Tak samo przenikliwa, ale bardziej bolesna. Znów zajrzałam do
każdego pokoju, by na samym końcu skierować się do salonu. Zatrzymałam się w
progu, nie dowierzając temu, co widzę. Pomieszczenie wyglądało tak, jak rok
temu, gdy przybyliśmy do zaniedbanej posiadłości razem z Draco. Tysiące świec
unosiły się pod sklepieniem, rzucając blaski na wypolerowaną podłogę. Zasłony
przy ścianach miały odcień jeszcze głębszej niż wtedy czerni. Powoli weszłam do
pokoju. Na jego środku odnalazłam mały, drewniany stolik, a na nim zwinięty
pergamin. Po chwili odważyłam się sięgnąć po wiadomość. Była zaadresowana do
mnie, dobrze znanym mi, dokładnym pismem. Serce biło mi, jak oszalałe, gdy
dotknęłam papieru. Bałam się tego, co mogłam ujrzeć. Na kilka sekund zamknęłam
oczy, by uspokoić zszargane nerwy. W końcu udało mi się okiełznać drżące dłonie
i rozwinęłam pergamin.
Szukaj mnie, Granger.
Tam, gdzie obywał nas deszcz.
***
Kiedyś
powiedziałem jej, że pragnę, by burza obmyła mnie do czysta. Chciałem stanąć w
strugach zacinającego deszczu i poczuć ten chłód na swoim ciele. Krople na
moich skroniach, wiatr opływający twarz. Duszę oddzielającą się od ciała. Tylko
w jednym miejscu doświadczałem dokładnie tego, co tkwiło głęboko w mojej
podświadomości. Stojąc na moście, patrzyłem na płynącą pode mną Tamizę. Teraz
nie padał deszcz. Nie potrzebowałem go, bo moja dusza była już oczyszczona i
wolna. Mogłem stać przy barierce, chłonąc ciszę. Wiedziałem, że przede mną cała
przyszłość. Czekałem tylko na jedno. Na nią. Mijały
kolejne minuty, a ja zastanawiałem się, czy to, co robię jest normalne. Bałem
się reakcji Granger, z drugiej strony zdając sobie sprawę, że mieliśmy unikać
rutyny. Moje rozmyślania przerwał cichy dźwięk, który po chwili
zidentyfikowałem jako lądującą na barierce sowę. Wiadomość od Zabiniego była
krótka, ale rzeczowa. Właściwie nie zmieniała niczego, z wyjątkiem tego, że
wszystko miało potoczyć się szybciej.
W
końcu usłyszałem charakterystyczny dźwięk teleportacji. Odsunąłem się powoli od
barierki. Granger stała kilka metrów ode mnie. Jej twarz była nienaturalnie
blada, a usta drżały ze zdenerwowania. Musiałem przyznać, że zachowałem się jak
ostatni kretyn. Postawiłem kilka kroków w jej stronę. Nie unikała mojego
wzroku, ale brązowe tęczówki przepełnione były niepokojem. Zatrzymałem się, gdy
była na wyciągnięcie ręki.
- Co ty wyprawiasz, Malfoy?! Co ty znowu wymyśliłeś?!
– wykrzyknęła, podchodząc do mnie i uderzając drobnymi pięściami w moją klatkę
piersiową. Po jej policzkach popłynęły pierwsze łzy. Zareagowałem bez
zastanowienia. Złapałem ją mocno za nadgarstki, po czym przyciągnąłem do
siebie. Na początku próbowała się wyrwać, ale później pozwoliła mi się
pocałować. Nie minęło kilka sekund, gdy powoli rozchyliła wargi. Uspokoiła się
nieco, mocno przywierając do mojego ciała. Starłem jej łzy wierzchem dłoni.
Kiedy się od siebie odsunęliśmy, wziąłem ją za rękę.
- Nienawidzę cię – syknęła, milimetr od moich ust, po
czym raz jeszcze musnęła je swoimi. Nie byłem w stanie stwierdzić, czy drży z
zimna, czy z powodu tego, z jaką pasją ją całowałem.
- Ja też cię kocham, Granger – uśmiechnąłem się
złośliwie, po czym pociągnąłem ją do siebie i zacząłem biec wzdłuż barierki.
- Jasna cholera! Co tu się dzieje? – wrzeszczała,
ledwie dotrzymując mi kroku. Zwolniłem nieco, ale nadal mijałem w ostrych
zakrętach kolejnych przechodniów. Większość patrzyła na nas, jak na wariatów.
- Zaufaj mi – rzuciłem przez ramię, spoglądając na jej
zarumienioną twarz.
- Oszalałeś! Rzuciłeś pracę! – krzyczała, chociaż
zabierało jej to potrzebne do biegu powietrze. Przystanąłem na chwilę przy
końcu mostu, po czym przyciągnąłem ją do siebie i znów pocałowałem, dając
głęboki oddech.
- Zrobiłem to, co chciałem zrobić od dawna – powiedziałem,
patrząc jej w oczy.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? – spytała, dotykając
mojego policzka. Nie wyglądała na rozgniewaną, a raczej rozczuloną i
niedowierzającą.
- To miała być niespodzianka. Zresztą dzień się jeszcze nie skończył. Przygotuj się
na więcej – ostatnie słowa wyszeptałem wprost do jej ucha. Później znów
puściłem się biegiem, mocno splatając jej palce ze swoimi. Nie odezwała się ani
razu, dopóki nie zatrzymałem się przed ogromnym gmachem na jednej z Londyńskich
ulic.
- Gdzie my jesteśmy? – spojrzała na mnie, po czym na
budynek.
- Wejdźmy do środka – otworzyłem przed nią drzwi i
wprowadziłem do gustownie urządzonego holu. Przywitała nas siedząca w recepcji
sekretarka.
- Umowa już na pana czeka, panie Malfoy – powiedziała,
wskazując nam klatkę schodową. Granger nie zdołała wyrazić swojego zdziwienia,
bo pociągnąłem ją dalej.
- Nie wytrzymam! O co tu chodzi? – zrobiła lekko
obrażoną minę, ale nie działało to na mnie w taki sposób, jakiego się
spodziewała. Nie odpowiedziałem na jej pytanie. Wszedłem do dobrze znanego mi
od jakiegoś czasu gabinetu. Przy biurku siedział uśmiechnięty urzędnik, a na
biurku przed nim leżały przygotowane papiery.
- Jeden podpis i wszystko gotowe, panie Malfoy –
podsunął mi dokumenty i podał pióro, co nie umknęło uwadze Hermiony. Musiała
już zauważyć, że nie byliśmy w mugolskim urzędzie.
- Dziękuję za współpracę – uścisnąłem dłoń mężczyzny,
zebrałem swoją kopię umowy do teczki i niezauważalnie dla Granger odebrałem od
urzędnika pęk kluczy. Bez słowa opuściłem gabinet, starając się nie roześmiać,
widząc minę swojej dziewczyny.
- Krew mnie zalewa! – wrzasnęła, nie zwracając uwagi
na to, że nie jesteśmy sami na korytarzu. Przysunąłem się do niej i
pocałowałem, by po chwili się teleportować.
***
Wylądowaliśmy na zatłoczonej o tej
porze ulicy Hogsmead. Spojrzałam zdezorientowana na Malfoya, który uśmiechał
się tajemniczo bardziej do siebie, niż do mnie. Czułam się jak w jakimś
niedorzecznym śnie. Rano myślałam, że moje życie runie, nim przyjdzie południe.
Tymczasem teraz wszystko się odwracało, lecz nie wiedziałam w jakim kierunku
zmierza. Byłam już pewna, że w całej sprawie maczał palce Zabini. Nie byłam
jednak w stanie stwierdzić, jakie dokładnie ma plany idący obok mnie blondyn.
Mimo czasu, który z nim spędziłam, nadal był dla mnie zagadką. Mimo wielu
godzin, dni i noc w jego towarzystwie, był jak wiecznie nieodkryta tajemnica.
Sekret, który był dla mnie, niczym upojenie.
-
Dlaczego jesteśmy akurat tutaj? – spytałam, nieco przyspieszając kroku, by go dogonić.
Spojrzał na mnie kątem oka, a jego uśmiech jeszcze bardziej się pogłębił.
- Jest
miejsce, które koniecznie musisz zobaczyć – wziął mnie za rękę. Teraz szliśmy
już spokojnie i powoli. Przechodnie nie zwracali na nas uwagi. Wyglądaliśmy jak
najzwyklejsza para podczas spaceru uliczką miasta. Nikt nie znał naszej
prawdziwej, tylko nam znanej historii. Nikt nie mógł wyczytać w gazetach o tym,
z czym wygraliśmy. Nikt nie widział demonów w naszych oczach, bo tylko my
mogliśmy je widzieć. Patrzyłam na Malfoya, gdy nieprzerwanie posuwaliśmy się do
przodu. W jego postawie tkwiło coś, czego brakowało mi, gdy przebywał w pracy.
Ta iskra, pomieszanie złośliwości z pewnością siebie. To w takich momentach
zdawałam sobie sprawę, że było warto.
Nagle zatrzymaliśmy się pośrodku
chodnika. Draco kiwnął głową w stronę wznoszącego się ponad nami budynku.
Powoli przeniosłam na niego wzrok. Była to piękna, staroświecka kamienica z
czerwonej cegły. Przypominała nieco tą na Charing Street Road. Usłyszałam brzęk
kluczy, a po chwili zdałam sobie sprawę, że Malfoy stoi przy drzwiach.
-
Kamienica jest nasza – powiedział, odwracając się do mnie i wyciągając dłoń.
Przyjęłam ją dopiero po chwili, gdy jako tako odzyskałam przytomność umysłu.
- Ale…
-zaczęłam, przyglądając się rzeźbionej powierzchni okiennic oraz przeszklonej
witrynie. Moja wyobraźnia zaczęła pracować na wyższych obrotach.
- Kupiłem
ją z kilku powodów. Chciałaś otworzyć drugi oddział restauracji. Dlaczego nie
tutaj? Ja chciałem zająć się czymś innym. Rzuciłem pracę, żeby ci pomóc –
wyjaśnił, powoli przeprowadzając mnie przez próg. To, co zobaczyłam zaparło mi
dech w piersiach. Sala na parterze okazała się być idealna na stworzenie
lokalu. Pomieszczenie było ogołocone z mebli, ale byłam w stanie sobie
wyobrazić, jak może wyglądać razem z nimi. Już słyszałam w głowie gwar rozmów
moich klientów.
- Podoba
ci się? – Draco stanął za mną, by po chwili objąć mnie w talii.
- Jest
cudownie. Jak długo to planowałeś? – pozwoliłam mu powoli wodzić ustami po
swojej szyi. Jego ciepły oddech wprawiał moje ciało w drżenie.
- Jakiś
czas – szepnął, całując moją szyję. Odwróciłam się w jego ramionach i
spojrzałam w stalowe tęczówki.
-
Dziękuję – wspięłam się na palce, po czym złączyłam nasze usta.
- Jest
jeszcze coś, co dla ciebie mam – powiedział, gdy się od siebie odsunęliśmy.
- Co
takiego? – uśmiechnęłam się, wplatając palce
w jego włosy.
- Czeka
nas jeszcze mała podróż – odparł tajemniczo, po czym wyciągnął różdżkę. W pełni
mu ufałam. Po chwili staliśmy już na chodniku, trzymając się za ręce. Nie
wiedziałam, czego się spodziewać, ale byłam pewna, że ten dzień będzie jednym z
lepszych w moim życiu.
***
Niewiele jest rzeczy tak dobrych,
jak wiatr we włosach, poczucie ciągłego ruchu, tej wyjątkowej dynamiki.
Zmierzasz przed siebie, zostawiasz problemy i zmartwienia. Nie ma już
przeszłości, bo masz tylko następne sekundy. Tylko następny dzień, rok.
Następne życie. Pędziliśmy zdającą się nie mieć końca drogą. Silnik motoru
wydawał głębokie dźwięki. Takie chwile mogłyby nie mieć końca. Hermiona
obejmowała mnie mocno ramionami. Wiedziałem jednak, że się nie boi. Starałem
się, by przy mnie była bezpieczna. Słyszałem co jakiś czas jej krzyk, gdy
przyspieszaliśmy na pustej szosie. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, odkąd
opuściliśmy Hogsmead i znaleźliśmy się tutaj – z dala od zimy, z dala od
rzeczywistości.
Po następnych kilku kilometrach
wyhamowałem na żwirowym podjeździe. Granger zeskoczyła z motoru, ściągając
kask. Brązowe włosy opadły jej na ramiona, a w oczach czaiło się to, co tak
bardzo kochałem. Kiedy stanąłem obok niej, uśmiechnęła się w ten wyjątkowy
sposób. Tak robiła to tylko dla mnie.
- Co tu
robimy? – wskazała palcem na rozciągający się przed nami ogród. W oddali
wznosił się biały budynek, do którego prowadziła kamienista ścieżka.
-
Bierzemy ślub – odpowiedziałem, a kask wypadł Hermionie z rąk i upadł na
podjazd.
- Mówisz
poważnie?! – zajrzała mi w oczy, a ja tylko kiwnąłem głową. Ku mojej radości i
częściowemu zdziwieniu, Granger zarzuciła mi ręce na szyję, po czym mocno
pocałowała.
- Czyli
to oznacza zgodę na dalsze działania – uniosłem brew, a ona uśmiechnęła się
lekko.
- Jak
najbardziej – szepnęła prosto w moje usta.
***
To nie był normalny ślub. Nie było
przygotowanych dla gości ławek, ani długiego welonu. Brakowało dłużących się
przygotowań do tego dnia oraz magicznie wysyłanych zaproszeń. To nie było
normalne życie, a tym bardziej my nie byliśmy banalni. Umieliśmy tworzyć własną
historię.
Draco sam wybrał dla mnie białą, prostą
suknię, która przy każdym ruchu zdawała się tworzyć wokół mnie srebrne, nieco
mgliste płomienie. Dobrze wiedziałam, co takiego chciał mi tym przypomnieć.
Swoje piękne, głębokie oczy, które kryły demony. Te oczy, które trzymały mnie
przy życiu przez siedem lat. Teraz miałam w nie patrzeć już do końca swoich
dni.
Ceremonia odbyła się w ogrodzie rezydencji
Malfoya we Francji. Okolica była przepełniona pewnego rodzaju magią, której nie
mógłby zrozumieć żaden mugol. Bycie czarodziejem otwiera oczy na wiele nowych
rzeczy. W powietrzu rozchodził się zapach magnolii, co przypominało mi mój własny
dom w Londynie. Promieni słońca nie zasłaniała ani jedna chmura. Byliśmy tylko my dwoje i magiczny urzędnik.
Nie potrzebowaliśmy nikogo więcej. Prywatność była dla nas czymś, co musieliśmy
wyrywać siłą ze swojego skomplikowanego życia. Kiedy już ją mieliśmy,
traktowaliśmy jak najcenniejszy skarb. Ustaliliśmy, że dla rodziny oraz
przyjaciół zorganizujemy oddzielne przyjęcie. Ten dzień miał być tylko nasz. Widzieliśmy
i czuliśmy jedynie siebie nawzajem. Tęczówki Dracona wpatrzone we mnie. Jego
chłodne dłonie splecione z moimi. Czuły pocałunek, który otwierał nasze
małżeństwo. Tamtego popołudnia stałam się panią Malfoy. Nieodłączną częścią
życia mężczyzny, którego kochałam…
***
Od
kiedy mogłem nazwać swoją egzystencję życiem? Wiele razy próbowałem
odpowiedzieć sobie na to pytanie. W końcu doszedłem do wniosku, że tamtej nocy
w skrzydle szpitalnym podjąłem walkę o samego siebie. Gdy Hermiona Granger po
raz pierwszy zasmakowała moich zakazanych ust, postanowiłem, że ją zdobędę. Nie
zwracałem uwagi na to, że w pewien sposób się wyniszczałem. Była tylko jedna
myśl. Znaleźć ją. Mieć, całować, dotykać, słuchać… Okazuje się, że jeżeli
czegoś naprawdę pragniesz, jest to realne, wręcz namacalne. Możesz mieć
wszystko, jeśli tego chcesz.
Kiedy
teraz patrzę w bok, widzę ją, jak śpi spokojnie w moich ramionach. Brązowe,
długie włosy ma rozrzucone na mojej skórze. Oddycha miarowo, w równym rytmie, a
jej serce bije tuż obok mojego. Jest moja. Jest moim życiem. Jest mną. Uśmiecha
się przez sen. Zastanawiam się, co takiego widzi. Ja już o niczym nie jestem w
stanie marzyć. Mam to, co daje mi największe spełnienie. Patrzę, jak powoli
unosi powieki. Celebruję każdy dzień, który ze mną spędza. Obserwuję każdy jej
ruch, chociaż znam jej zachowanie na pamięć.
- Kocham cię – są to pierwsze słowa, jakie wypowiada.
Po chwili jej twarz jest naprzeciwko mojej. Śledzi moje rysy czujnym
spojrzeniem.
- Ja też cię kocham – całuję ją powoli i długo. Czuję,
jak oplata mnie ramionami. Zapach jej skóry niemal mnie odurza.
- Wiesz, że jesteś mój? – pyta, spoglądając na mnie
spod rzęs. Nie mówi jednak zmysłowym, prowokującym głosem.
- A ty moja – odpowiadam, przewracając ją na plecy.
Wplata palce w moje włosy. Czas staje, tak jak robił to już setki razy w jej
obecności. Znów ją całuję. Tym razem głębiej i zachłanniej. Nie pozwala mi się
odsunąć. Tracimy połączenie z rzeczywistością. Zabieramy siebie nawzajem gdzieś
daleko. Jesteśmy jednością. Jednym ciałem, jedną duszą. Jednym demonem. Słyszę
jej głos przy swoim uchu. Chłonę jej zapach, jej ciepło i smak. Nie ma już
niczego więcej. Zamyka oczy, gdy całuję jej aksamitną szyję. Zaciska palce na
moich ramionach. Teraz nie ma już granic.
***
Widzę,
jak wchodzi do restauracji. Nasze spojrzenie się spotykają. Nie ma już
klientów. Nie ma gwaru rozmów. Nie ma odgłosów, dochodzących z kuchni.
Podchodzi do mnie i mocno całuje, jakby to miał być nasz ostatni raz. Ale nie
będzie. Patrzą na nas wszyscy goście. Są tu również uczniowie Hogwartu. Znają
już nasze zwyczaje. W kącie pomieszczenia siedzi profesor McGonagall. Kiedy
Draco się ode mnie odsuwa, macha do nas. Restauracja w Hogsmead działa już od
roku. Jesteśmy szczęśliwi, jak nigdy dotąd. Malfoy łapie mnie za rękę i
wyprowadza na zaplecze, gdzie siadam mu na kolanach.
- Tęskniłem – mówi, zakładając mi kosmyk włosów za
ucho. Nie widzieliśmy się zaledwie kilka godzin, ale tak już to działało.
Potrzebowaliśmy się, jak powietrza.
- Ja też – całuję go w usta, przyciągając do siebie
mocno i chciwie. Po chwili czuję, że się teleportujemy. Stoimy na środku salonu
w Malfoy Manor. Nad naszymi głowami płoną tysiące świec. Przy kominku wisi
powiększona fotografia. Przedstawia ruchomy obraz ze skrzydła szpitalnego.
Zdjęcie zrobił brat Colina Creeveya, który krył się razem z członkami Zakonu
Feniska w murach Hogwartu. To pamiątka tamtej nocy, gdy po raz pierwszy
poczułam Malfoya całą sobą. Fotografia przedstawia nas dwoje. Nachylam się nad
Draconem i powoli całuję go w blade, chłodne usta. Teraz robię to samo.
Historie
podobno zataczają koło. Wiem, że warto jest czekać na odpowiednie chwile.
Nauczyłam się ufać własnemu
przeznaczeniu. Teraz miałam życie, o jakim zawsze marzyłam. Pozwoliłam swoim
demonom zawładnąć swoją duszą. Była to najlepsza podjęta przeze mnie decyzja.
Nie żałowałam jej w żadnej sekundzie.
***
Demony są ukryte w naszych oczach.
Wystarczy, że sięgniesz głębiej.
Zobaczysz więcej.
~~~
Kochani,
nadszedł czas na pożegnanie z tą historią. Wciąż nie mogę uwierzyć, że zdołałam ją napisać. Było to dla mnie ogromne wyzwanie. Włożyłam w ,,Ukryte Demony" wiele serca i czasu. Poświęcałam cenne godziny, by przelewać na papier to, co tworzyło się niespodziewanie w mojej głowie. Chcę, żebyście wiedzieli, że ta historia ma dla mnie ogromne znaczenie. Będę wracać do niej jeszcze wiele razy. W tych wszystkich słowach tkwi więcej mnie, niż jesteście to sobie w stanie wyobrazić. Jeśli ktoś z was będzie czytał całe opowiadanie raz jeszcze, niech zajrzy głębiej. Między słowa.
Muszę przyznać, że nienawidzę pisać takich niby pożegnań. Właściwie wcale się z wami nie żegnam. Zostaję tu z miniaturkami. Jeszcze będziecie mięli mnie dosyć.
Wiem, że liczycie na podziękowania. Wy jesteście tu najważniejsi. Daliście mi siłę do pisania. Gdyby nie wasze komentarze, nie zdołałbym skończyć tej historii. Boję się, że nie jestem w stanie ogarnąć wszystkich, którym muszę podziękować. Postaram się jednak, jak tylko mogę.
Na początek - kochana M. Twoje komentarze wiele razy dodawały mi sił. Czekałam z niecierpliwością na każdą twoją opinię. Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz. Dziękuję za wszystko, czego nie jestem w stanie nawet opisać.
Poza tym, dziękuję wszystkim czytelnikom. Każdemu, kto komentował i wyrażał swoją szczerą opinię. Nie będę was wszystkich wymieniać. Za bardzo boję się, że kogoś pominę. Czujcie się tak, jakbym kierowała te słowa wprost do was. Dziękuję każdemu obserwatorowi - tym cichym i ukrytym również! Mam nadzieję, że pod epilogiem większość z was się odezwie. Dziękuję za wspaniały czas spędzony z wami przy tym opowiadaniu. Mam najcudowniejszych czytelników na całym świecie.
Mam nadzieję, że epilog wam się spodobał. Liczę na wasze opinie. Pierwsza miniaturka pojawi się na blogu dopiero za jakiś czas. Planuję jakiś odstęp między epilogiem, a publikacją tych one shotów, żeby nie było zamieszania. Mam nadzieję, że zostaniecie tu ze mną, by ocenić te krótkie wersje Dramione. Jeszcze co najmniej przez dwa miesiące będę tutaj coś wstawiać!
Pozdrawiam was gorąco,
zawsze wasza,
EDGE