Nie zrozumcie jej źle. Ona tylko
patrzy na niego tym wzrokiem. Tak niespotykanym na ulicy. Od kilku godzin pada
śnieg, ale ona widzi go nawet na tle bieli. Przechodzą obok siebie, tak
zwyczajnie. Ale on się uśmiecha, niepostrzeżenie dotyka jej dłoni. Ustalili
jakiś pakt, to widać w ich zamglonych oczach. Uważaj na pozory, przechodniu bez
spojrzenia. Patrz! Mijają się właśnie. Ona odwraca głowę jako pierwsza. Na
krótko, ale zauważysz, jeśli będziesz obserwował. Później robi to on, nadal
mając na ustach ten jedyny, paraliżujący uśmiech. Mierzy ją wzrokiem. Z
zadowoleniem, satysfakcją? Z miłością? Nie wiesz, przechodniu. Nikt ci nie
powie. Tylko ta dwójka wie. Miasteczko tętni życiem, ale oni są jak gdyby
martwi, wyrwani ze starego filmu, gdzie wszystko było możliwe. Anioł i trup.
Ona w czarnej, długiej sukience z
koronki. Ciemność i delikatność. Nikt nie wie, że to prezent od człowieka,
który właśnie przeszedł chodnikiem. Od tego w czarnym płaszczu, z długim
szalikiem na szyi. Czy go poznajesz, ty, co właśnie go mijasz? Nawet nie
zwracasz uwagi.
Idą dalej, światła miasteczka odbijają się od
witryn sklepów, z oddali dobywa się cichy dźwięk muzyki. W jednym z domów już
rozpoczęła się świąteczna kolacja, lampki mrugają na choinkach poustawianych
wzdłuż ulicy. A coś w sposobie, w jakim porusza się spadający śnieg, jest
harmonijne z ruchami tajemniczej dwójki. Ona wznosi oczy ku niebu, obserwując
zimową zawieruchę. On obserwuje swoje ślady na śniegu. Zmierzają w dwie,
przeciwne strony. Są już zmarznięci, zimni do szpiku kości. Ale o tym nie
wiesz, ty, co stoisz za szybą, w domowym cieple. Ulica jest długa, a oni wciąż
poruszają się po jednej linii, jakby do siebie przywiązani.
I kiedy chcesz już odwrócić
wzrok, ty niecierpliwy, widzisz, jak on znika w bocznej uliczce. To samo robi
ona. Nie wiesz już, gdzie zmierzają dwie, czarne figury niczym z wosku. Możesz
tylko przypuszczać, że się rozstali. Nieznajomi z ulicy, którą widzisz co
dzień. Mylne wyobrażenia, kochany. Oni idą przed siebie, lecz coraz bardziej
zbliżają się do jednego miejsca. Ona spokojnie poprawia sukienkę, on rozgląda
się, przygląda kamienicom. Zatrzymują się na skraju labiryntu budynków. Nikną w
gęstym cieniu, jakby chcieli się ukryć pod łukami, prowadzącymi na okrągły
plac. Nie zauważyłbyś, że oboje patrzą w niebo. Lecz to robią, wypatrując
ustalonego znaku. Pojawia się kilka minut później. Pierwsza gwiazda na zimowym
niebie. Powoli wychodzą z ciemności, kierując wzrok na siebie. Nie wierzysz mi,
wiem o tym, ale oni jednak się spotkali. Nieznajomi z ulicy. Stoją kilka metrów
od siebie. Patrzą sobie w oczy tak odmiennej barwy. Brąz i stal. Z okna na
najwyższym piętrze pobliskiej kamienicy dobiegają odgłosy rozmów. A między nimi
cisza, jak ta, której nie znasz, mój drogi. Zbliżają się do siebie
niezauważalnie, gdy na sekundę odwracasz wzrok. Stoją naprzeciw siebie i już
nie drżą z zimna. Uśmiechają się oboje, choć to takie nierozsądne w ich
przypadku. Zabronisz im jednak tej jednej chwili? Zdobyli siebie tak
nieuczciwie, a trwa wieczór, w którym nie ma prawdy i fałszu, grzechu, zła,
piekła. Dziś możesz zapomnieć o wszystkim. Nikt nie będzie miał ci tego za złe.
Te kilka godzin to czas nie do stracenia, bo pamiętasz go zawsze, lecz z każdym
rokiem inaczej. A ta dwójka, co stoi właśnie na placu ma pakt, układ nie do
złamania. W śniegu nie poruszają się wcale, jakby zamarzli. A ty, obserwujący,
nie wiesz już, czy ci gorąco, czy lodowato. Wstyd ci odrobinę, nie kłam. Za szybą
jest tak ciepło i bezpiecznie. Nieznajomi w śniegu. Nie mają prawa razem
spędzać tego wieczoru. Łamią zasady. Może są szczęśliwsi, gdy tak stoją
naprzeciw siebie?
***
Wiem, miała być wczoraj, ale nauka na poprawę matematyki uniemożliwiła mi publikację. Miniaturkę napisałam z myślą o opowiadaniu autorskim i na początku nie miało to wiele wspólnego z Dramione, ale postanowiłam Wam to pokazać. Może się spodoba. Scena z Ukrytych Demonów już zaczęła się rysować i pewnie będzie w weekend, kiedy w końcu odetchnę po wystawieniu ocen.