Moje mieszkanie nie należało do najwygodniejszych, nie było też
duże, ani nie przypominało żadnego z nowoczesnych apartamentów w centrum
Londynu proponowanych mi przez Ministerstwo. Mieściło się blisko stacji metra i
chociaż zdarzały się noce, gdy nie mogłam zasnąć, bo na pobliskim skrzyżowaniu
ktoś wciąż używał klaksonu, lubiłam to miejsce. Było bezpieczne, strzeżone
przez mugolską firmę ochroniarską, oddalone od dzielnic, które zamieszkiwali
pracownicy Ministerstwa. Nie śledzili mnie tam żadni dziennikarze, nikt nie
wiedział kim jestem i gdzie pracuję. Potrafiłam docenić ten aspekt normalności,
możliwość spokojnego zrobienia zakupów, przejścia się na zwykły spacer. Po
pracy wracałam tam z ulgą, jak do kryjówki, z której nikt nie mógł mnie
wyciągnąć.
Kiedy ktoś zapukał do drzwi tamtego ranka, właśnie wstawiałam wodę
na herbatę. Podskoczyłam, zaskoczona nie tylko nagłym dźwiękiem, jak i w ogóle
faktem czyichś odwiedzin. Niewiele osób znało mój adres, sąsiedzi byli skryci i
nie nawiązywali z nikim zbędnego kontaktu. Jeśli już, większość gości
teleportowała się prosto do mieszkania. Spojrzałam przez wizjer, zanim
zdecydowałam się otworzyć. Na wycieraczce stał Ron, w swojej roboczej szacie i
ze zmęczonym spojrzeniem utkwionym w drzwiach.
- Co tu robisz? – spytałam, wpuszczając go do środka. Śnieg na jego
butach zaczynał się topić i plamił mi podłogę. Starałam się zabrzmieć jak najbardziej
neutralnie, chociaż to niespodziewane spotkanie nie napawało mnie pozytywnymi
uczuciami. Widzieliśmy się kilka tygodni wcześniej podczas jednego z charytatywnych
przyjęć, na których musieliśmy się pojawiać, jako pracownicy Ministerstwa. Od
tamtego czasu Ron nie dawał znaku życia.
- Byłem w pobliżu i chciałem pogadać – odpowiedział, całując mnie w
oba policzki. Cofnęłam się do kuchni i zdjęłam czajnik z kuchenki. Poczułam się
dziwnie skrępowana, chodząc przy Ronie w samym szlafroku, ale mogłam pomyśleć o
tym przed otwarciem drzwi. Czułam na sobie jego wzrok, gdy usiadł przy maleńkim
stole w rogu kuchni.
- Coś się stało?
- Wczoraj wieczorem mieliśmy odprawę. – Zaczął, dziękując mi
skinieniem głowy za herbatę, którą mu podałam. Nie musiałam pytać, czego się
napije. Wiedziałam ile cukru wsypywał zarówno do herbaty, jak i kawy, i że
nigdy nie wrzucał do środka cytryny. – Nie było Ministra. Wyjechał kilka dni
temu razem z synem i grupą aurorów.
- Wiem. – Przerwałam mu, siadając po drugiej stronie stołu. Sama
nie wiedziałam, dlaczego zdecydowałam się to powiedzieć. Być może chciałam mu
się odpłacić za te tygodnie milczenia, chociaż nie poświęciłam mu w tym czasie
ani jednej ważniejszej myśli. Nasza przyjaźń przez te kilka lat stała się
nikła, choć żadne z nas nie potrafiło stwierdzić, z jakiego powodu. Miewałam
przeczucie, że Ron ukrywa urazę za coś, czego nie byłam świadoma.
- Przepraszam. Zapomniałem, że możesz to wiedzieć – odparł nieco
zmieszany, a na jego policzkach pojawił się nieznaczny rumieniec, jak zawsze
gdy schodziliśmy na temat mojego życia osobistego. Spuściłam wzrok, starając
się nie czuć wyrzutów sumienia. – Ale coś mnie zaniepokoiło. Kazali mi stawić
się przed Bankiem Gringotta dziś wieczorem. Jeden oddział jest tam od
wczorajszego popołudnia. Mamy patrolować ulicę.
Zmarszczyłam brwi, starając się połączyć nowe informacje z tym, że
Ron pojawił się w moim mieszkaniu i to o tak wczesnej porze. Powinnam szykować
się do pracy, a jego niezapowiedziana wizyta rujnowała mi plan poranka.
- Co to ma wspólnego ze mną, Ron?
- Słyszałem coś. Nie wiem czy usłyszałem dobrze, ale mówili o
skrytce w banku. – Zaczął szeptać, chociaż nikt nie mógł nas usłyszeć. Wstałam,
by odłożyć w połowie opróżniony kubek do zlewu. Jeśli miałam zamiar stawić się
w pracy na czas, musiałam zdążyć na metro o siódmej trzydzieści.
- Czyjej skrytce?
- Bellatrix Lestrange. I Narcyzy Malfoy – odpowiedział, a jego oczy
rozbłysły tą iskrą podniecenia, którą widziałam za czasów szkoły, gdy razem
rozwiązywaliśmy zagadki. – Pomyślałem, że chcecie wiedzieć. Wiesz, ty i Harry…
- To tylko patrol aurorów, Ron. Co ma do tego Departament Tajemnic?
To mogą być tylko plotki, skoro o tym nie wiemy – mówiłam, przechodząc do
przedpokoju. Zaczęłam grzebać w szafie, starając się znaleźć coś, co mogłabym
na siebie włożyć.
- Hermiona, to nie jest zwykły patrol. Coś ma się wydarzyć w Banku
Gringotta. Albo już się wydarzyło. – Ron stanął w drzwiach. Wyglądał na
naprawdę zmartwionego, ale ja pozostawałam niewzruszona. Być może praca w
Departamencie Tajemnic sprawiała, że niczym nie można było mnie już zaskoczyć.
- Muszę być w pracy o ósmej. Dziękuję, że się fatygowałeś. Jeśli
czegoś się dowiem, na pewno się z tobą skontaktuję.
Zabrałam buty z dna szafy i ruszyłam w stronę łazienki. Ron wciąż
stał w korytarzu, przyglądając mi się z nieukrywaną frustracją i przerażeniem. Odwróciłam
się z dłonią na klamce, gotowa zakończyć tę rozmowę w każdej chwili.
- Cholera, Hermiona! Nie chodziło mi o mnie. Nie jestem ciekawy.
Ktoś mógł włamać się do tego banku. A kto by to był, skoro to złoto Narcyzy i
Bellatrix?
- Przestań wrzeszczeć. Nie ma tu zaklęć wyciszających – syknęłam,
sprowadzając go na ziemię. – Nie mam ochoty na rozmowę o tych bzdurach.
- Przecież dobrze wiesz, kto to mógł być – powiedział, podchodząc
do mnie, z nadzieją szukając w mojej twarzy jakiegokolwiek znaku, że mu wierzę.
Szumiało mi w głowie od natłoku agresywnych myśli. Miałam dość każdego
podejrzenia, każdej winy, którą Ron widział w obcych ludziach. Czasami miałam
wrażenie, że cofnęliśmy się w czasie i że znów istnieją te szkolne zapamiętane
podziały, które zmuszały do oceny osób, z którymi mieliśmy niewiele wspólnego.
- To obsesja, Ron!
Nagle rozległ się jakiś dźwięk. Niebieskie światło zaczęło
przebijać się przez kieszeń na piersi Rona. Wyciągnął różdżkę, a przy ścianie
pojawił się błękitny patronus. Znałam jego kształt, należał do Kingsleya
Shackelbota. Przez sekundę w mojej głowie trwała gonitwa myśli zakończona jednym
słowem. Wrócili.
- Pan Ronald Weasley wzywany jest pilnie do Ministerstwa Magii…
***
Zjawiłam się w Ministerstwie kilka minut przed czasem, chociaż
wyjście zajęło Ronowi kolejne dziesięć minut. Do ostatniej chwili próbował
przekonać mnie, że w Banku Gringotta doszło do czegoś, co powinnam sprawdzić.
Gdyby nie był tak obcesowy, zapewne bym się zgodziła, ale nienawidziłam tego, w
jaki sposób wyciągał wnioski. Szczególnie, gdy starał się powiązać jakieś
zdarzenie ze sprawą, którą prowadziłam w Departamencie Tajemnic. Ceniłam jego
rady i często pozwalałam mu dedukować, gdy sama nie miałam już na to siły, ale
to śledztwo było za trudne, by dopuszczać do niego zbyt wiele osób. Myślałam o
tym także tego dnia, świadoma, że nowy trop może prowadzić za sobą przełom, na
który czekaliśmy od wielu miesięcy.
W archiwum, w którym miałam nadzieję znaleźć Harry'ego, panował
nieprzyjemny zaduch, utrzymywany dla bezpieczeństwa starych woluminów. Szłam
między dwoma regałami, starając się odnaleźć w tej plątaninie miejsce, gdzie
pracowaliśmy poprzedniego dnia. Czasami wśród tych półek czułam się, jak w
dziale ksiąg zakazanych w Hogwarcie. Wszystkie te zgromadzone dokumenty, ich
potężna wiedza, z łatwością mogłyby zatrząść magicznym światem. Ta świadomość
nie raz nas przytłaczała, a nie raz dodawała odwagi. W końcu dostrzegłam
zapalone światło i pochyloną sylwetkę Harry’ego. Siedział przy długim stole, na
którego blacie piętrzyły się księgi i czasopisma.
- Cześć. Jak samopoczucie? – zapytał, unosząc na mnie wzrok.
- Dziś rano było u mnie Ron – oznajmiłam, odsuwając sobie krzesło i
opadając na nie ciężko. Harry zmarszczył brwi i odsunął od siebie ogromną
księgę, którą właśnie czytał.
- Czego chciał? – Wydawał się tak samo zaskoczony tą wizytą, co ja.
- Uważa, że coś stało się w Banku Gringotta. Od wczoraj aurorzy
patrolują tam teren.
Wzruszyłam ramionami, sięgając po gazetę, która leżała najbliżej.
Od kiedy zaczęliśmy pracę dla Ministerstwa, natrafiliśmy na wiele fałszywych
tropów. Informacje płynęły z różnych źródeł, często plotek lub zasłyszanych
rozmów. Przyzwyczailiśmy się do tego, że magiczny świat wciąż był niestabilny i
żył z dnia na dzień każdą małą sensacją.
- I przyszedł specjalnie, by ci to powiedzieć? – Chciał się upewnić,
poprawiając okulary na nosie.
- Harry, to wszystko to jakaś bzdura. Uważa, że ktoś wkradł się do
skarbca Bellatrix Lestrange i Narcyzy. Pewnie się przesłyszał.
Harry zmarszczył brwi, jakby zaniepokojony, ale starałam się to
zignorować. Często martwił się tym, co ja bagatelizowałam i najczęściej to on
sprawdzał informacje, które ja uznawałam za nieprzydatne. Być może dlatego
zachowywałam jakąś namiastkę zdrowia psychicznego, gdy on nie mógł zasnąć bez
pewności, że zrobił wszystko, co należało zrobić.
- Nie miałem żadnej informacji z Biura Aurorów, ani od Ministra.
Gdyby coś się stało, już byśmy wiedzieli.
- Właśnie - podsumowałam i powróciłam do wertowania gazety.
***
- Mam! Hermiono,
spójrz na to! - Głos Harry’ego poniósł się po całym archiwum. Przebywaliśmy tam od dobrych kilku
godzin, a tumany kurzu uniemożliwiały nam normalne funkcjonowanie. Kaszląc i
przecierając oczy trafiłam do rzędu półek. Harry trzymał w dłoniach opasły,
oprawiony w skórę tom. Przypominał
każdą inną księgę, którą można było ściągnąć z regału.
- Znalazłeś cokolwiek? - spytałam, opierając się plecami o regał.
Miałam nadzieję, że nareszcie pojawił się powód, dla którego moglibyśmy opuścić
archiwum.
- Na zdjęciu od lewej Amelia Anna Fitzgerald, Thomas Fitzgerald i Regulus Black.
Rok 1979 - przeczytał Harry, wodząc palcem pod starą, poruszającą się
fotografią na dole strony. Głośno nabrałam powietrza, wpatrując się w trójkę
czarodziei. Amelia miała długie, rude włosy i zielone oczy. Podobieństwo do
nastolatki ze zdjęcia pokazywanego świadkowi było wręcz rażące.
- Oni się przyjaźnili. Regulus zdradził w
1979. Stąd powody, dla których Voldemort mógłby pragnąć śmierci Fitzgeraldów -
powiedziałam, nadal nie odrywając wzroku od zdjęcia.
Przez
cały ten czas trwania śledztwa zdążyliśmy się nauczyć, jak działała hierarchia
w szeregach Voldemorta. Ludzie byli połączeni niczym ogniwa łańcucha. Jeśli
ktoś decydował się na walkę u boku Czarnego Pana, skazywał swoją rodzinę na
ewentualne konsekwencje swoich czynów. Zdrada oznaczała cierpienie
najbliższych. Dlatego listy ofiar okazały się tak obszerne. Voldemort
wykorzystywał słabości swoich ludzi, uderzał w najsłabsze punkty i często
szantażował najlepszych strategów, którzy starali się odejść, gdy wojna stawała
się niewygodna.
- To tworzyłoby logiczną całość. - Harry pokiwał głową,
przypatrując się dokładniej Regulusowi.
Ja tymczasem przeniosłam wzrok na tło i wtedy stanęło mi serce.
- To Wiltshire,
Harry! Zdjęcie zrobione w Wiltshire!
- wykrzyknęłam, wskazując na charakterystyczny krajobraz i majaczący w tle,
kamienny pałac. - Szukamy zbyt daleko! Najlepsze rozwiązania to te najprostsze.
- Myślisz, że Voldemort użyłby tak łatwej zagadki? - Harry uniósł brwi, spoglądając na mnie
niepewnie. Musiałam przyznać, że w ostatnim czasie cała ta tajemnica zaczęła
się zagęszczać, jakby Voldemort chronił ostatnich dwunastu osób przed
odnalezieniem szczególnie dokładnie. Istniała jednak możliwość, że
przeoczyliśmy coś prostego, co wydawało się mało znaczące.
- Byliśmy tam tylko kilka razy podczas całego śledztwa. Nie
myśleliśmy o tym poważnie, bo uważaliśmy to za zbyt proste rozwiązanie. Co
jeśli to jest naszym błędem?
- Sądzisz, że to tam może tkwić rozwiązanie całej zagadki? Tak
blisko miejsca, gdzie działy się te wszystkie tragedie? - Wciąż próbował się
upewnić, że mówię poważnie.
- Tak, tak właśnie sądzę. - Popchnęłam Harry'ego w
stronę wyjścia.
**
Przybyliśmy
do hrabstwa Wiltshire na kilka
minut przed południem, zaraz po wypisaniu stosu raportów i wniosków. Słońce
wznosiło się wysoko nad równiną lekko przyprószoną śniegiem. Białe płatki
unosiły się leniwie, jakby w zwolnionym tempie. Na miejsce aportacji wybraliśmy
najbardziej znany nam obszar. Okolice ogromnej, starej posiadłości Malfoyów. Puściłam
ramię Harry'ego, czując
stabilny grunt pod stopami. Nieopodal wznosił się opuszczony dwór, którego
widok napawał mnie naprawdę przeróżnymi uczuciami. Zdołałam pokonać swoje
uprzedzenia związane z Bellatrix i blizną na
moim ramieniu. W końcu minęło tyle lat, a czas leczy rany. Istniało
jednak mniej odległe wspomnienie, które nadawało temu miejscu zupełne inne
znaczenie.
Był koniec 2000 roku. Nadszedł początek naszego śledztwa. Mieliśmy po raz pierwszy
odwiedzić Malfoy Manor, by przyjrzeć się
zabezpieczonym dowodom. Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać po zdobytej przez aurorów twierdzy śmierciożerców. Podejrzewaliśmy, że słudzy Czarnego Pana zajęli się zatarciem
wszelkich śladów. Kiedy pojawiliśmy się jednak na miejscu, zaniepokoiły mnie
blade twarze pracujących przy dworze czarodziei.
- Znaleźliście cokolwiek, co mogłoby się przydać? - spytał Harry, gdy
przekroczyliśmy próg. Szef Biura Aurorów spojrzał na nas
przez ramię. Zdołałam zauważyć nerwowy grymas na jego twarzy.
- Zaraz sami zobaczycie - powiedział, kierując się w stronę wejścia do
piwnic. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, dlaczego idziemy właśnie tam.
Podejrzewałam, że wiele obciążających dowodów można by znaleźć w komnatach śmierciożerców, rozsianych po całej posiadłości.
- Włóżcie to. - Ktoś podał nam maski do zakrycia ust. Odebraliśmy je
bez słowa, jednocześnie wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Czekało nas coś
bardzo nieprzyjemnego i dopiero teraz zaczynaliśmy zdawać sobie z tego sprawę.
- Jeśli ktokolwiek źle się poczuje, natychmiast dajcie znać. - Otworzono
przed nami ciężkie, metalowe drzwi. Zaczęliśmy schodzić w dół krętymi, stromymi
schodami. Panowała nieprzenikniona, wypełniona oczekiwaniem cisza. Drogę
oświetlały umieszczone na ścianach pochodnie. Pokonaliśmy kilkanaście kolejnych
stopni, gdy nagle poczuliśmy okropny zapach bijący z dna piwnic. Im głębiej się
znajdowaliśmy, tym odór był wyraźniejszy i nawet maska nie pomagała przy
oddychaniu. W pewnym momencie usłyszeliśmy także cichy plusk wody obijającej
się o ściany niskich pomieszczeń.
- Stójcie. - Idący przed nami mężczyzna zatrzymał się nagle, powstrzymując
nasze dalsze kroki swoimi ramionami.
- O co chodzi? - Harry rozejrzał się, nie kryjąc zdezorientowania. Od
celu dzielił nas jeden zakręt, a smród wdzierał się bezczelnie do płuc i
drażnił oczy. Mocno zacisnęłam usta pod ochronną maską, chcąc choć na chwilę
odizolować się od okropnego, stęchłego powietrza.
- Jesteście gotowi? - spytał szef aurorów, a jego twarz znalazła się w zasięgu światła. Zielony odcień jego
skóry upewnił mnie w tym, że nie czekało nas żadne przyjemne doświadczenie.
- Musimy to zobaczyć. - Kiwnęłam głową, chociaż cały mój organizm
wysyłał mi sygnały, by odwrócić się i odejść. Ruszyliśmy przed siebie,
pokonując ostatnie stopnie. Wtedy znów nas zatrzymano, a rozciągającą się przed
nami przestrzeń oświetliło zaklęcie. Krzyk uwiązł mi w gardle. Piwnica do
połowy wysokości zalana była brudną, szarą wodą. Zapach wilgoci i stęchlizny
dopełniał odór rozkładających się ludzkich ciał. Coś
mocno zacisnęło się w moim żołądku. Na niezalanych częściach ścian malowały
się smugi krwi.
- Wracajmy. Nie ma tu czego oglądać. - Znów zapadła ciemność,
uwalniając nas od obserwowania okropnego, masowego grobu. Kiedy wyszliśmy z
piwnic, głęboko nabrałam świeżego, chłodnego powietrza, starając się walczyć z
zawrotami głowy.
- Wyłowiliśmy dwanaście ciał. Śmierciożercy chcieli utrudnić
nam identyfikację, zalewając całą piwnicę. Z otwieraniem drzwi męczyliśmy się
od kilku tygodni. Zabezpieczyli wejście silnymi zaklęciami. - Podano nam rolkę
pergaminu z dwunastoma pozycjami zapisanymi czarnym atramentem. Przebiegłam
wzrokiem po tekście. Na liście nie było żadnego znanego mi nazwiska. Przynajmniej
tym razem nie musieliśmy szukać ciał, identyfikować i martwić się o miejsce
pochówku. Miesiąc wcześniej natrafiliśmy na pierwszą listę ofiar. W ciągu dwóch
tygodni odnaleźliśmy większość ciał, po czym nastąpiła cisza. Sądziliśmy, że to
koniec małej gry Voldemorta i że lista była tylko jednorazowym przypadkiem.
- Odwrócili naszą uwagę od tych ważniejszych zbrodni. - Harry przesunął
dłonią po bladej twarzy, jakby to mogło pomóc mu w pozbyciu się strasznego
obrazu.
- To ich ostatnie przedstawienie. - Mężczyzna wyjął z kieszeni kolejną
kartkę papieru. Tym razem bardziej zniszczoną i poszarpaną.
- Resztę grobów znajdźcie sami - przeczytałam z zaciśniętym gardłem. Jako podpisu użyto
Mrocznego Znaku. Tydzień później odnaleziono kolejną listę
ofiar. Tym razem w pobliżu nie było ciał. Musieliśmy znaleźć je sami.
***
Dom
Fitzgeraldów wyróżniał się pośród gęstej, zwartej zabudowy miasteczka. Stał na
uboczu, jakby był oderwany od rzeczywistości. Światła paliły się w oknach na
pierwszym piętrze, a nad dachem unosiła się czarna smuga dymu. Zatrzymaliśmy
się kilka metrów od furtki, przyglądając się dokładnie okolicy. Było ponuro,
szaro i cicho. Wiatr zawodził między ogołoconymi z liści koronami drzew. To
miejsce było równie mocno przepełnione grozą i smutkiem, jak sprawa, o której
mieliśmy zamiar rozmawiać z właścicielką domu.
- Co jej
powiemy? - spytał Harry, zwracając ku mnie głowę. Zmrużyłam oczy, zwiększając
ostrość widzenia w gęsto padającym śniegu.
- Prawdę -
odparłam bez wahania i ruszyłam przed siebie. Czarnowłosy złapał mnie za
nadgarstek.
- Jesteś
pewna? To nasza ogromna szansa.
- To nasza
jedyna szansa, Harry.
Dlatego nie możemy dziś kłamać - powiedziałam, ciągnąc go za rękaw kurtki.
Westchnął, nie zamierzając mi się więcej sprzeciwiać. Furtka zaskrzypiała
żałośnie, otwierając nam drogę do zaniedbanego ogrodu. Kiedy użyłam starej
kołatki na drzwiach, światła w oknach zgasły, a chwilę później rozbłysły na
parterze. Podmuch ciepłego powietrza owiał nasze twarze, gdy w progu pojawiła
się właścicielka domu. Poznałam ją od razu po zielonych tęczówkach, wpatrzonych
w nas nieufnie. Poza tym niewiele pozostało z wesołej kobiety, którą
oglądaliśmy na zdjęciu w archiwum.
- Słucham. -
Jej głos nieco drżał. Musiała nas rozpoznać. Po wojnie każdy nas znał, a w
takich sytuacjach wcale nam to nie pomagało.
- Dzień dobry. Hermiona Granger i Harry Potter. Departament Tajemnic. Pani Amelia
Fitzgerald, prawda? Możemy
wejść? - Uśmiechnęłam
się delikatnie, wręcz niezauważalnie, przygotowując grunt pod
przesłuchanie.
- Tak, to
ja. Wejdźcie. - Szerzej otworzyła drzwi, wpuszczając nas do środka. Kiedy
znaleźliśmy się w korytarzu, dokładnie sprawdziła, czy nikt nie widział nas
przed domem. Dopiero wtedy przekręciła klucz w zamku.
-
Przyszliśmy... - zaczął Harry, gdy Amelia ruszyła w głąb domu.
- Dobrze
wiem po co, panie Potter - odparła chłodno, nawet nie odwracając do nas głowy.
Zmarszczyłam brwi, rozglądając się na boki. Ściany po obu moich stronach
zdobiły ramki z ruchomymi fotografiami. Na kilku z nich zauważyłam twarz Regulusa Blacka.
- Skierowano
nas do pani po ostatnim przesłuchaniu. Dla dobra sprawy nie podam imienia
świadka - poinformowałam ją, gdy znaleźliśmy się w małym, pogrążonym w
częściowej ciemności salonie. Zakurzone meble wskazywały na to, że w tym domu
już od dawna nie przyjmowano gości. Amelia jednym machnięciem różdżki pozbyła
się brudu i usiedliśmy na sofie.
- Tylko syn
Blacka mógł was tu przysłać. - Szept kobiety był ledwo dosłyszalny. Podany
przez nią fakt dotarł do mnie po kilku sekundach. - Regulus pozbawił go
nazwiska dla bezpieczeństwa. Nikt nie wiedział.
- Czyli mamy
pewność, że ma pani informacje, które mogą nam pomóc - stwierdził Harry,
posyłając mi dyskretne spojrzenie. Od tej chwili musieliśmy być ostrożni i
uważni.
- Zależy to
od tego, czego dokładnie szukacie. - Ręka zadrżała jej lekko, gdy nalewała
herbatę do filiżanek.
- To pani
córka? - spytałam, podnosząc się z kanapy i podchodząc do kominka, na którym
stały kolejne ramki. Próbowałam opanować szybkie bicie serca, gdy ujrzałam na
nich postać uśmiechniętej, rudowłosej dziewczyny. Tej samej, której fotografie
pokazaliśmy synowi Regulusa Blacka. Tej
samej, której sfałszowane nazwisko tkwiło na odwrocie zdjęcia.
- Tak, moja
córka. - Kobieta nienaturalnie zacisnęła wargi. Przez następne minuty trwaliśmy
w milczeniu, by opadły zebrane emocje. Harry niemal niezauważalnie dał mi znak
ostrzegawczy głową. Zignorowałam to, wiedząc, że mamy tylko jedną szansę.
- Susan? -
szepnęłam, przesuwając palcami po chłodnym szkle, oddzielającym fotografię ode
mnie. Przed oczami stanął mi obraz zapisanego pergaminu z widniejącym tam
nazwiskiem rudowłosej dziewczyny.
- Susan Veronica
Fitzgerald - odparła Amelia, a dzbanek z herbatą zagrzechotał na tacy. - Dobrze
wiecie, że nie żyje. Była na liście ofiar znalezionej w drugiej rezydencji Voldemorta. Zabili ją
w Malfoy Manor na kilka dni
przed Bitwą o Hogwart.
- Dlaczego
na liście i na zdjęciu wystąpiła rozbieżność nazwisk? - Harry przejął
inicjatywę, a ja ponownie usiadłam obok niego na kanapie.
- Nie mam
pojęcia - wykrztusiła kobieta, potrząsając głową. Wiedziałam, że mówi prawdę.
Widziałam to w jej oczach. - Wezwaliście mnie do Ministerstwa na
początku śledztwa. Była na jednej z list. Ze swoim prawdziwym nazwiskiem. Później
uznaliście, że to pomyłka. Na kolejnej liście pojawiła się Susan Adgins. Byłam
u Ministra. Wyjaśnił mi, że mogła zajść pomyłka, ale to prawdopodobnie moja
córka.
- Szukała
jej pani na własną rękę? - spytałam, nawiązując z nią kontakt wzrokowy. Kilka
razy głęboko nabrała powietrza, zanim zdecydowała się odpowiedzieć.
- Nie mogłam
znieść tego, że wy niczego nie znajdujecie. To trwało zbyt długo. Wzięłam
sprawy w swoje ręce - przyznała, niepewnie zaglądając mi w oczy, jakby chciała
się upewnić, że rozumiem.
- Coś pani
znalazła? - Głos Harry'ego był
przepełniony oczekiwaniem. Oboje czuliśmy to samo. Zniecierpliwienie, chęć
zdobycia nowej wskazówki, dosłownie najmniejszego tropu.
- Mniej, niż
bym chciała - westchnęła, przesuwając dłonią po twarzy. - Ale jest coś, co
powinniście wiedzieć - dodała, a my wstrzymaliśmy oddech. Zanim usłyszeliśmy
jednak o czymkolwiek, Amelia wstała ze swojego fotela i skierowała się do
wyjścia. Czekaliśmy na jej powrót w milczeniu, nie musząc wcale się
porozumiewać.
- Dotarłam
do kochanki jednego ze śmierciożerców.
Przetrzymywała kopie list ofiar z kilku lat. Użyłam zaklęć, by je zdobyć i
upewnić się, że to na pewno moja córka zginęła tamtego dnia. - Kobieta
wyciągnęła z metalowego pudełka kilka zwojów pergaminu. - Większość pewnie już
widzieliście, ale jest jedna, na którą musicie zerknąć. - Podała nam konkretną
rolkę, którą powoli ujęłam w drżące dłonie.
- Poprawiono
pomyłki w imionach i nazwiskach - szepnął, śledząc listę wzrokiem. - Tutaj Susan ma dopisane
drugie imię. Susan Veronica
Adgins.
- Dzięki
temu miałam pewność, że to jednak moja córka. Imiona się zgadzają. Tylko
nazwisko jest inne.
- Co takiego
mieliśmy zobaczyć? - szepnęłam, unosząc wzrok na Amelię. Gestem dłoni pokazała
mi, bym odwróciła kartkę. Zrobiłam to, dostrzegając na dole strony kolejny
punkt listy.
- Tego dnia
zabitego również... Lucjusza Malfoya -
przeczytałam, a głos uwiązł mi w gardle. Harry wyrwał
mi pergamin, by przyjrzeć mu się z bliska.
- To zmienia
postać rzeczy, prawda? - odezwała się Amelia, a ja powoli nabrałam powietrza.
Przypomniała mi się lista, którą przez lata traktowaliśmy jako dowód w sprawie.
Tam widniał zupełnie odmienny napis. Pod ostatnim numerem widniało inne imię. Draco
Malfoy.
- Dlaczego?
- wyszeptałam, chociaż dobrze wiedziałam jaką dostanę odpowiedź.
- Przez trzy
lata szukaliście grobu Dracona Malfoya. Tymczasem
teraz stoicie przed dość niecodziennym faktem. Nie wiecie, czy naprawdę go
zabito...
***
Moje myśli dryfowały gdzieś między nowoodkrytym faktem, a koniecznością
równego stawiania stóp, by nie przewrócić się na stromej ścieżce. Było
mi niedobrze z nerwów, serce obijało się w piersi, jakby z żalu nad tyloma
miesiącami, które straciłam. Przed oczami stawały mi te wszystkie obrazy
nawiedzające nocą zarówno mnie, jak i Harry’ego.
Sina twarz Malfoya,
jego zmaltretowane ciało porzucone gdzieś na krańcu świata bez sprawiedliwego
osądu. Lista niemal stu nazwisk zapisana pochyłym pismem była wyryta w mojej
pamięci, jak najgorsza mantra. Voldemorta można było uważać za niezrównoważonego, ale każda śmierć była
odhaczana, kolejna zdobycz i kolejny pionek w nieczystej grze. Nie mogłam uwierzyć, że dałam się na to nabrać.
Harry zatrzymał mnie tuż przed wejściem do miasta, do którego
doszliśmy, nim zdążyłam się spostrzec. Spojrzał na mnie z nieukrywaną
frustracją i poprawił okulary na nosie, nim się odezwał. Przez moment poczułam
się jak w szkole, ale zaraz moje myśli przypomniały mi o tych, których już
między nami nie było i o tych strasznych rzeczach, które zdążyłam zobaczyć od
zakończenie wojny.
- Uspokój się. Może ta kobieta wcale nie mówi prawdy.
- Chodzi o jej córkę. Na pewno nie kłamała - odparłam, ruszając
naprzód. Śnieg powoli zamieniał się w szare błoto, a chwilę później szliśmy już
wybrukowaną ulicą. Chmury wisiały na niebie, wskazując na to, że zima jeszcze
nie ma zamiaru odpuścić. Ponura atmosfera wdzierała się nie tylko do miast,
lecz także w ludzi i sama byłam tego dowodem.
- Jeśli to prawda, musimy zmienić strategię. - Dogonił mnie i
chwycił za rękę, spowalniając mój krok. Westchnęłam, chowając dłonie w
kieszenie ciepłego płaszcza. Myślałam
o tym, że już dawno powinnam zrezygnować i właściwie taki miałam zamiar, aż do
chwili, w której cała ta sprawa zaczęła się rozpędzać, nie zostawiając mi
wyboru. Narcyza poprosiła mnie o pełnomocnictwo, Harry każdego dnia starał się
zatrzymać mnie w Departamencie Tajemnic, chociaż nie chciałam pracować tam ani
miesiąca dłużej. Wiedziałam, że z odnalezieniem pozostałych osób poradziliby
sobie beze mnie, ale jakieś zrządzenie losu wciąż nie pozwalało mi odejść.
- Sądzisz, że Malfoy chce być odnaleziony, skoro nie dał żadnego
znaku? - prychnęłam, zastanawiając się, jak mogłam zmarnować ostatnie lata
swojego życia na kompletnie bezsensowną pracę w Ministerstwie. Wysłuchiwanie
bzdurnych informacji podawanych przez zastraszonych śmierciożerców, litry łez wylewanych przez Narcyzę Malfoy i nieprzespane noce
przy stertach dokumentów. To wszystko na nic, pomyślałam, kopiąc jeden z kamieni leżących na drodze.
- Najpierw musimy dowieść, że rzeczywiście żyje - mruknął Harry, a
ja tylko przewróciłam oczami. Cała ta sytuacja przypominała mi to oblicze Malfoya, które znałam za czasów szkolnych. Zwodził nas, nawet kiedy w
naszych wyobrażeniach był martwy. Górował nad wszystkim i każdym, nad śmiercią
i Voldemortem.
- Musimy udowodnić, że perfidnie nas oszukał - warknęłam w
odpowiedzi, znów wyprzedzając Harry'ego o kilka kroków.
- Jesteś zła.
- To kilka lat naszego życia, Harry! Mogłam robić w tym czasie tyle
rzeczy, uczyć się do egzaminów aurorskich,
wykładać w Hogwarcie. A tymczasem szukałam po całym świecie tego cholernego
dupka, który prawdopodobnie zaszył się gdzieś, gdzie nigdzie go nie odnajdziemy.
- Wybuchłam, nawet nie patrząc na Harry'ego, który szedł metr za mną, co jakiś
czas ciężko wzdychając.
- To chyba bardziej skomplikowane niż sądzisz. Nie szukamy tylko Malfoya...
- Sądzę, że powinniśmy jak najszybciej zawiadomić Ministra –
warknęłam, chwytając różdżkę i przygotowują się do teleportacji. Harry pokręcił
głową, jakbym była małym dzieckiem, które należy skarcić za wybryk.
- Nie możemy…
- Dlaczego?! Zajmujemy się tą sprawą od dwóch lat, Harry.
Szukamy zwłok, które nie istnieją! Prosiłeś mnie, bym ci pomogła. Powiedziałeś,
że Ministerstwu zależy na odnalezieniu Malfoya! A Malfoy prawdopodobnie żyje, a
na jakąkolwiek współpracę z władzami nie ma ochoty!
- Zaczekajmy, Hermiono.
Daj mi dwa miesiące, a jeśli nie uda mi się natknąć na żaden trop, poddamy się.
Przekażemy tę sprawę aurorom, tak jak powinniśmy – odparł, a w jego oczach
zatlił się ból, którego nie dostrzegałam w tak wyraźny sposób już od dawna.
Patrzyłam jak przesuwa dłońmi po zmęczonej twarzy, z lekko pochylonymi
ramionami. Nie wiedziałam dlaczego tak zależało mu na Draconie. Jakaś część mojego umysłu pragnęła wierzyć, że to
odpowiedzialność za podjęte zadanie pcha mojego przyjaciela do działania, ale
rozsądek podpowiadał mi coś zupełnie innego.
- Zgoda. Dwa miesiące.